Jakiś czas temu zdarzyło mi się prawie zasłabnąć. Zbieg niekorzystnych okoliczności sprawił, że wysiadając z tramwaju zatoczyłam się ledwo docierając do najbliższej ławki, zanim kolana się pode mną ugięły. Walczyłam, by nie zwymiotować i nie stracić przytomności, rozdrażniona słabością, której nie mogłam przemóc, ale i nieco wystraszona. Przynajmniej byłam w miejscu publicznym, nie sama w domu, gdzie nikt nie mógłby mi pomóc.
Siedziałam tam może kwadrans. Przez ten czas dwie osoby, starsze, zatrzymały się pytając, czy wszystko w porządku, czy nie potrzebuję pomocy. I to było... Takie bardzo pozytywne. I staram się skupiać na tym właśnie, nie na tych dwudziestu czy trzydziestu osobach, które w pośpiechu minęły mnie obojętnie.
Biegam.
Może nie tak regularnie, jakbym sobie tego życzyła (czy pierwotnie planowała), nie zawsze mogę wygospodarować ten czas za dnia, a wolę nie ryzykować po zmierzchu. Nie czuję się w formie, wciąż mam braki kondycyjne, ale staram się stopniowo wydłużać trasę. Sapię, ocieram pot, zaciskam zęby i skręcam, by zrobić jeszcze jedno kółko przez las. To takie moje małe zwycięstwa nad samą sobą.
I mam wrażenie, że te małe sukcesy "fizyczne", pomagają wzmocnić się również na innych polach, przede wszystkim - w tej codziennej wędrówce. Bo co innego zmobilizować siły do realizacji jakiegoś planu, a co innego mieć w sobie wytrwałość do tych wszystkich drobnych spraw, uśmiech, cierpliwość... Przebiegnę swój odcinek i poradzę sobie z kolejnym dniem.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz