Do napisania tej miniaturki zainspirowała mnie jedna z klasycznych
baśni.
Aczkolwiek jest to jedynie bardzo luźne nawiązanie.
Kto zna twórczość Andersena wie, że jego baśnie nie zawsze kończyły się
„jak w bajce”.
Również i ta krótka historia kończy się smutno, tak, jak to czasem w
życiu bywa.
Miłej lektury,
Nanik.
Szybko przechyliła trzymaną w drżącej
dłoni szklankę, aby popić to, co z trudem przełknęła. Powinno wystarczyć,
pomyślała z nadzieją, układając się wygodnie na kanapie i szczelnie okrywając zziębnięte
ciało grubym wełnianym kocem.
Wieczór był wyjątkowo chłodny,
za oknem szalała śnieżyca. Nieliczni spóźnieni przechodnie, otulając się
ciaśniej szalikami chroniącymi ich przed wściekłymi uderzeniami wiatru, szybko
przemykali pod ścianami domów, aby skryć się w ciepłych wnętrzach. Jedna z tych
zimnych grudniowych nocy, kiedy wszyscy szykowali się już do Świąt. W rozjaśnionych
migotliwymi światełkami domach pachniało aromatycznymi piernikami, ojcowie
wybierali się na poszukiwania choinek, a dzieci szykowały na nią różnokolorowe ozdoby.
Szyby w oknach kuchennych mleczne były od pary, gdy promienne gospodynie
przygotowywały dla swoich bliskich świąteczne potrawy. I w mieszkaniach
i na ulicach z głośników słychać było już radosne melodie, tworzące
ciepły, radosny nastrój oczekiwania.
W małej kawalerce,
nieoczekiwanie zbyt przestronnej dla jednej osoby, na stoliku obok kanapy paliła
się samotna świeca. Młoda kobieta o smutnym spojrzeniu uważnie obserwowała, jak
jej jasny, pełen życia płomień tańczył beztrosko. Ciepły blask nieznacznie
rozświetlał panujący w pokoju mrok, wywoływał złociste refleksy w długich, płomiennorudych
włosach dziewczyny.
Sara oparła głowę na miękkiej poduszce,
przymknęła znużone powieki i odpłynęła we wspomnienia. Przed jej oczyma
zamigotały kolorowe obrazy, tak świeże, że wydawało się jej, iż było to dopiero
wczoraj.
W twoich oczach
jest mój świat, ukochana.
Znów była na łące, tej zawsze
pełnej pachnących kwiatów i nie była tam sama. Miękka, zielona trawa
uginała się pod ich bosymi stopami, letnie słońce oślepiało swoim blaskiem,
pieszcząc promieniami odsłoniętą skórę. Trzymali się za ręce i patrząc z
zachwytem w swoje oczy kręcili się w kółko, do utraty tchu, jak dzieci, które
przeżywały swoje beztroskie wakacje. Nie mogli się wtedy sobą nacieszyć. Oszałamiały
ich nowo odkryte uczucia, wszystko wydawało się im tak pełne barw, a ich serca
przepełnione były miłością, która rozświetlała każdy ich wspólny dzień.
Oczarowani tym, co przeżywali, z drżeniem serca smakowali słodkie chwile
bliskości.
Rozchyliła powieki, by spojrzeć
na kołyszący się nieznacznie płomień. Jej tęczówki, które kiedyś miały odcień
najsłodszej czekolady, dziś były wyblakłe i matowe.
Jesteś moim
światłem, Saro, jasną gwiazdą, która spadła w moje ramionach pewnej ciemnej
nocy i napełniła moje serce nową nadzieją.
Pojedyncza łza zalśniła w kąciku
jej oka.
Dziewczyna objęła się ciasno,
szukając w sobie choć odrobiny ciepła wypełniającego ją w tamte nieodwołalnie minione
dni. Znów przymknęła oczy, wyobrażając sobie, że to on ją obejmuje i tuli do
swojej piersi.
Tak bardzo tęskniła za tymi silnymi
ramionami, w których zawsze czekało na nią nie tylko ukojenie wszelkich trosk i
obaw, ale i znacznie, znacznie więcej. Wciąż pamiętała jego niesamowity zapach,
który zawsze ją oszałamiał, a chociaż nie potrafiła opisać go słowami, zawsze budził
w niej szaloną potrzebę bliskości. Uśmiechnęła się delikatnie, niemalże słysząc,
jak aksamitny głos szeptał jej do ucha słowa zapewniające ją o bezgranicznej
miłości. Miłości, która nigdy się nie zgaśnie. Serce dziewczyny wypełniało się
uczuciami, które z ledwością mogło pomieścić. Kiedy jej dotykał, była lekka
niczym piórko i rozpływała się w ogarniających całe szczupłe ciało doznaniach. Zręczne
palce na jej skórze rozpalały ogień w żyłach. Jego usta znaczyły gorący szlak, prowadząc
ich oboje ścieżkami pełnej magii namiętności. Znów poczuła, jak delikatnie
pieści jej piersi, muskając je jedynie, masując ostrożnie, jakby były z
najdelikatniejszego szkła. Jej ciało zadrżało, gdy z zapamiętaniem całował jej
szyję, odruchowo odchyliła głowę, oddając się całkowicie w jego władanie. Niemal
unosiła się w powietrzu, nie pamiętając już, gdzie ma ręce, gdzie głowę, zatracając
się w nim i zmieniając się w rozpalone naczynie, które on wypełniał rozkoszą.
Lśniąca w delikatnym świetle,
drobna kropelka spłynęła po policzku dziewczyny, znacząc po sobie słony szlak.
Zawsze będę przy
tobie, najdroższa. Nigdy nie przestanę cię kochać.
Płomień świecy zatrzepotał się
niespokojnie, strzelając jaśniejszymi iskrami.
Był dla niej wszystkim. Odnalazł
ją niedługo po tym, kiedy odeszli jej rodzice, gdy zagubiona w morzu rozpaczy, z
trudem znajdowała resztki sił, aby sprostać wyzwaniom kolejnych dni. Zaoferował
jej nie tylko wsparcie w trudnych chwilach, silne ramię, w które mogła się
wypłakać, lecz znacznie więcej. On sam, który nie zaznał ciepła rodzinnego
domu, odnalazł w swoim wrażliwym sercu potężne uczucia, które złożył u jej
stóp. Od nowa nauczył ją dostrzegać barwy otaczającego ich świata, pokazał
jasne strony życia. Nauczył ją, jak piękne mogą być te najprostsze, codzienne
rzeczy, których większość ludzi nawet nie dostrzegała. Cieszyli się zarówno
słonecznym dniem, jak i kroplami jesiennego deszczu zdobiącymi ogołoconą
już z liści gałązkę niczym najcenniejsze klejnoty. Znajdywali chwilę, aby
zachwycić się tańczącymi na wietrze drobinkami kurzu i odbiciem latarni w
lustrze ulicznej kałuży, starą, niemal zapomnianą piosenką i aromatem świeżej
kawy o poranku. W bezchmurne letnie noce pili czerwone wino, siedząc na dachu
kamienicy, w której mieszkali, podziwiając glorię gwiazd ponad głowami czy też tańczyli
porywającego walca na chodniku, moknąc w rzęsistym deszczu i ignorując
rozbawione spojrzenia przechodniów. Razem zawsze mogli śmiać się, płakać, rozmawiać
zarówno o tych drobnych, jak i wielkich sprawach. I kochać się, wciąż od
nowa spalając się w ogniu swojej szalonej namiętności.
Mieli siebie i wiedzieli, że tylko
to było ważne.
Nie zdawali sobie sprawy, jak
bardzo było to prawdziwe.
Sara westchnęła, pocierając dłońmi
skronie. Gdyby miała moc, aby cofnąć czas, nie chciałaby niczego w ich życiu zmienić,
było doskonałe. Tej jednej rzeczy, której pragnęła, nikt nie miał władzy
odwrócić.
Jesteś ze mną w
moich snach i kiedy się budzę, Saro.
Spojrzała przed siebie, a w jej bladoniebieskich
tęczówkach znów zatańczyło odbicie maleńkiego płomyka świecy. Był tak kruchy wobec
napierającej na niego ciemności, że wydawało się, iż musi jej ulec. On jednak
wciąż świecił i pozwalał Sarze przenieść się myślami w czasy, gdy na jej kształtnych
ustach stale gościł uśmiech.
Westchnęła cichutko.
Dzieląc ze sobą każdy dzień, robili
też plany na przyszłość. Choć powtarzali sobie, że nie potrzebowali niczego
więcej i cieszyli się tym, co mieli, ich marzenia sięgały poza ściany
przytulnego mieszkanka. Byli młodzi, a świat miał im tyle do zaoferowania, chcieli
wspólnie odkrywać nowe, fascynujące miejsca, razem cieszyć się pięknem bliskich
i dalekich krain. Spędzali długie wieczorne godziny rozmawiając o tym, gdzie
będzie ich bardzo prywatny raj na ziemi, wyobrażając sobie kształty, kolory,
zapachy, słowami malując swoje sny. A gdy nużyła ich dyskusja, pozwalali, aby
to ich splecione ciała kontynuowały rozmowę, składając i bez końca odnawiając, w
swoim własnym, pełnym pasji rytmie przysięgę miłości.
To ty sprawiłaś,
że się stałem, Saro. Kiedy cię przy mnie nie było, błądziłem tylko w
ciemnościach nocy.
Nie wspominała tych późniejszych
chwil, dramatycznych tygodni, miesięcy spędzonych na walce z nieubłaganą chorobą.
Nie chciała o nich pamiętać, tego, jak jej świat z dnia na dzień kurczył się i tracił
kolory. Tego jak cudowny brąz najpiękniejszych na świecie, najważniejszych dla
niej oczu stawał się coraz bardziej wyblakły, mętny. Powoli zastępowała ją przerażająca
pustka, zasysająca w siebie wszystko, co jasne i dobre… Poszarzała i zniszczona
lekami skóra ciasno opinała się na kościach, świadcząc o spustoszeniach, jakie
poczynił ukryty i bezlitosny przeciwnik. Cierpienie, choć tak bardzo
starał się je przed nią ukryć, wykrzywiało przystojną niegdyś twarz mężczyzny.
Wypierała ze swoich myśli to,
jak jej ukochany powoli stawał się cieniem.
Zbudujemy dom, Saro,
wypełni go słońce oraz dźwięczny śmiech naszych dzieci. Usiądziemy w ogrodzie,
trzymając się za ręce, i będziemy śledzić zmieniające się pory roku.
Dziewczyna kurczowo wbiła palce
w swoje ramiona, próbując powstrzymać ich drżenie. Płomień świecy zakołysał się
niespokojnie, tracąc na chwilę subtelną równowagę i przygasając nieznacznie.
Wyniszczone ciało mężczyzny nie
miało już sił, by się podnieść, na jej oczach Julian zapadał się w sobie, zanikał.
Nikt ani nic nie mógł zatrzymać postępu pochłaniającej go ciemności. Bezsilność
dławiła ją i pozbawiała łez, najgorsze koszmary nabierały kształtu, okradając
ją z resztek nadziei.
Nie chciała o tym myśleć.
Wolała pamiętać o tym, jak czuła
jego usta na swojej skórze. O jego cudownym, aksamitnym barytonie, od którego
zawsze przechodziły ją dreszcze rozkoszy. Gdy lekko zachrypnięty szeptał jej na
ucho gorące wyznania, płonęła w ogniu jego czystej miłości.
Saro… Jesteś moim
aniołem, rozświetlasz każdy mój dzień swoim jasnym blaskiem. Tylko ty nadajesz
mu sens, Saro, bez ciebie nie ma mnie…
Nie cierpiała już, nie odczuwała
więcej bólu. Jej wycieńczone walką o życie ukochanego serce umarło razem z nim,
roztrzaskało się na tysiąc kawałków w dniu, kiedy jego oczy zamknęły się już na
zawsze, nie będąc w stanie pomieścić w sobie rozsadzającego je żalu. Od tego
dnia Sara nie żyła, egzystowała jedynie.
Po bladych policzkach kobiety
płynęły dwie srebrzyste stróżki.
Dziś mijał dokładnie rok. Zbliżały
się już drugie, szare święta bez niego. Znów miała spędzić je zupełnie sama. Snując
się bez celu zimnymi, pustymi uliczkami nie umiała znaleźć w sobie siły. Próbowała
walczyć o siebie, zgodnie z obietnicą złożoną mu łamiącym się głosem, tuż przed
tym, zanim jego serce zabiło po raz ostatni.
Po długich tygodniach żałoby
wyszła na zewnątrz, starając się odnaleźć utracony sens życia. W ciągu dnia
szukała go ucząc się nowych rzeczy, szukała w książkach, w pracy, w rozmowach z
ludźmi. Robiła zdjęcia, łudząc się, że na nich odnajdzie choć cień utraconych
barw, wieczorami jednak wracały duchy z jej koszmarów. Długie, bezsenne noce, przerażająco
zimne i puste, wbijały w jej zdruzgotane serce swoje czarne, lodowate
macki. Brakowało jej pewnego uchwytu ramion, które odpędziłyby łzy i ogrzały
jej umęczoną duszę, a jedyne ciepło, które pamiętała, było w jej myślach o nim.
Znajomi krążyli jakiś czas dookoła, bojąc się jednak naruszyć kopułę jej cierpienia,
przerażeni tym, co mogą pod nią zastać. Powtarzali sobie, że dają jej czas, aby
się pogodziła ze stratą. Nielicznych, którzy starali się przy niej trwać, odpędziła
od siebie milczeniem, żaden z nich bowiem nie potrafił rozświetlić jej dnia
tak, jak on. żaden z nich nie poznał jej duszy tak dobrze, jak on. Żaden z nich
nie był nim.
Każdego dnia przegrywała sama ze
sobą. Bo tak naprawdę wcale nie chciała walczyć.
Jak miała odnaleźć radość, kiedy
jej szczęście leżało w zmrożonej grudniem ziemi? Jaki cel miała sobie
wyznaczyć, skoro ten, dla którego żyła, nie miał już nigdy więcej jej dotknąć?
Nie chcę innego istnienia
niż to, którym ty jesteś, Saro. Twój uśmiech jest moją strawą, a twoja miłość
powietrzem, bez którego nie potrafię żyć.
W
jej uszach wciąż pobrzmiewały
czułe słowa ukochanego. Kiedy słuchała ich leżąc w jego ramionach, wydawały się
mieć moc, aby przenosić góry. Teraz została jej tylko pustka.
Przynajmniej
spróbuj, ukochana.
Lodowaty wiatr za oknami wzmógł
się, z głośnym wyciem usiłując wedrzeć się do środka, a zmarznięte drobinki
śniegu dzwoniły w szybę, wybijając rwący się rytm.
Przypomniała sobie tą
najczarniejszą godzinę w swoim życiu, gdy leżała przy jego stygnącym ciele.
Przez łzy nie dostrzegała już rysów najdroższej jej osoby, lecz znała je
przecież na pamięć. Palce dziewczyny same błądziły po bliskim jej ciele,
przerażone jego bezruchem. Już nigdy… Ani jeden oddech, ani jedno drgnienie nie
miało nim poruszyć. Brązowe oczy, od tak dawna coraz częściej nieobecne, zmętniały
pod nieubłaganym dotykiem śmierci, nie miały już błysnąć ogniem miłości. Jego
usta…
Nie potrafiła zapomnieć, nie
potrafiła dłużej próbować.
Dzisiaj nie zostawiała po sobie
nikogo, kto by po niej zapłakał.
Sara zerknęła na pomarańczową buteleczkę,
którą niedawno opróżniła, mając nadzieję, że lek był wystarczająco silny. Nie znała
nikogo, kto mógłby przyjść nie w porę i jej przeszkodzić.
Kiedy on odszedł, brakło kogoś,
kto dałby jej powód, aby się starać, kto przypominałby jej o małych prostych radościach.
Nie było z nią przyjaciela, z którym wspólnie szukałaby właściwej drogi przez
życie, dzieląc się każdym dniem. Nie było kochanka, który swoim ciałem
osłaniałby ją przed chłodem nocy.
Została sama.
Kocham Cię, Saro.
Spojrzała ponad płomieniem, na
stojący naprzeciwko niej fotel. Siedział tam, swobodnie oparty, młody
mężczyzna. Wyglądał tak jak wtedy, gdy go poznała. Budząca zachwyt sylwetka
przyciągała jej wzrok niczym magnes i kusiła, aby badać dłońmi jej szlachetne
linie. Wiedziała, jak silne były te ramiona, ile rozkoszy mogły dać te piękne
dłonie. Wiedziała też, jak wyjątkowe i czułe serce kryło się w jego
wnętrzu. Ciemne włosy mężczyzny, wiecznie rozczochrane, mieniły się ciepłym blaskiem
w migotliwym świetle świecy. Zadrżała w spalającym ją pragnieniu, by choć
jeszcze jeden raz się do niego przytulić.
Na twarzy Sary pojawił się słaby
uśmiech.
- Świeca się dopala. Niewiele
już jej zostało – szepnęła sennie.
- Wiem – odpowiedział smutno
mężczyzna.
Jego lśniące miłością oczy pełne
były bólu.
Oboje w milczeniu wpatrywali się
w delikatne światełko.
Z trudem już utrzymywała
uniesione powieki. Płomień trzepotał się niespokojnie, niczym uwięziony w
ciasnej klatce ptak, równie niespokojnie biło słabnące serce Sary. Wosk się skończył,
lada moment świeca musiała zgasnąć. Dziewczyna śledziła jej z góry skazaną na
przegraną walkę… Jeszcze ostatnie rozpaczliwe mignięcie… Ogień cicho syknął i
pokój ogarnęła zupełna ciemność.
Powieki Sary opadły, już nie
miała sił ich podtrzymywać.
- Julian... – westchnęła
cichutko i zapadła się w swoją własną ciemność.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz