środa, 29 stycznia 2014

Książki marketingowo poprawne?


Na tekst Ruthie Knox ("Writing reality") trafiłam przypadkiem, poprzez link z innego bloga. Przeczytałam uważnie - jak zawsze ciekawa tematów związanych z książkami, pisarstwem, etc. - i... jestem w szoku :)

Co prawda już dawno straciłam złudzenia, że to, co zalega na półkach w księgarniach, to starannie wyselekcjonowane, interesujące i wartościowe opowieści. Nie dziś, nie w tych czasach, gdy wszystko jest na sprzedaż. Mimo to bardzo często wiadomości wyciekające z rynku wydawniczego wywołują u mnie spory dyskomfort. Tak było i tym razem.

Zdarzało mi się już tutaj narzekać na schematy powtarzające się nieprzyjemnie często w romansach, na wyidealizowanych i dość podobnych do siebie bohaterów czy oklepane wątki. Tyle książek zamknęłam nie doczytawszy nawet połowy.

I co?

Okazuje się, że autorzy publikujący w tym właśnie gatunku często dostają od swoich wydawców żądania, by ugładzić tekst, usunąć niepasujące do obowiązującej linii elementy (typu: nieschematyczna bohaterka, niedoskonały bohater). "Bo nie tego chcą czytelnicy". Ugh... Szczęka mi opadła :) 

Cytat z bloga Wonk-o-Mance:
"We get edits that say women don’t fall in love with men who cry.
Edits that say women don’t masturbate.
We get edits that say heroes don’t have to go out and buy condoms, ever, because the fantasy is that the men we want to fuck are so sexually active already, they have condoms on hand at all times. They have them in their wallets. They carry them in their back pockets, for Pete’s sake, even though, dude, that is not a good idea.
We get edits that say women with unapologetic sexual agency are sluts, so can you make it so she’s been in love with him forever, maybe? Or else have her thinking about how she doesn’t usually get horny like this, but this guy is special?
We get edits that say people who have been sexually assaulted aren’t okay. They can’t be portrayed as okay, because they have to be broken, and then they have to be redeemed by the love of their partner, who is the only person who thinks they are okay.
We get edits that say penises must be very very large, and vaginas must be very very tight, and very very wet, but not in a gross way. Never in a gross way. Here is the list of things that are gross. Note the placement of armpit hair (female)."
Dzięki tego typu polityce "pilnowania porządku" mamy dziesiątki dopieszczonych książek, poprawnych pod każdym względem, szczególnie - marketingowym. Bo skoro czytelnicy tego właśnie chcą (a chcą - czego dowodzą przytoczone na innym blogu (gdzie pojawiło się echo tej dyskusji) fragmenty recenzji - wielu/większość? czytelników romansów odrzuca te pozycje, które... nie wpasowują się w bezpieczne, sprawdzone schematy), trzeba więc zadbać, by to dostali. Sprzedaż przede wszystkim, wyniki sprzedaży są najważniejsze.

A ja naiwnie myślałam, że powieść od początku do końca jest wytworem weny autora :D

Rozstrzygnięcie, czy to faktycznie czytelnicy chcą książek "ładnych" i przewidywalnych, czy też wydawnictwa nauczyły ich tego oczekiwać - pozostawiam specjalistom od tego rynku. Dla mnie... to dość ponura, nieprzyjemna praktyka. Ograniczająca kreatywność, narzucająca określoną (i raczej nieodpowiadającą tkwiącej we mnie feministce) wizję świata. Z tego, co przeczytałam w komentarzach innych autorów, akceptowana przez wydawnictwa linia promuje przede wszystkim bohaterki grzecznie "czekające wiernie na tego jedynego" (doświadczonego już i zwykle dominującego) mężczyznę, by w nim mogły się do szaleństwa zakochać, przeżyć niezwykłą zmysłową inicjację. Ughh... Kopciuszek w wersji dla dorosłych :/ Nawet jeśli rozsądne czytelniczki zdają sobie sprawę z tego, że książki są oderwaną od rzeczywistości fikcją, to przecież... tak wykreowany świat zawsze ma na nie jakiś tam wpływ, choćby i nieuświadamiany.
 
A parcie na sprzedaż, na zyski - sprawia, że większość tytułów utrzymywać się będzie w tych właśnie ramach.

Na pociechę pozostaje nadzieja, że zdarzają się bardziej otwarte wydawnictwa, odważne i skłonne zaryzykować, by dostarczyć coś dla bardziej wymagających czytelników. Coś innego, odbiegającego od schematu. Takich książek będę szukać :)





wtorek, 28 stycznia 2014

(Nie)cnota


Trafiłam dziś na felieton, który doskonale podsumował to, co sama często czuję (tutaj). Podatki od zawsze budziły w ludziach niechęć i zachęcały do szukania sposobów na ich uniknięcie. Z powodu podatków wybuchały rewolucje, a sprytni gracze nieraz tracili wszystko. O aparacie skarbowym można niejedno by opowiedzieć, nie będą to pochlebne słowa.

Ale przy tym całym wyrzekaniu łatwo zapomnieć o jednym: to z podatków utrzymywane jest wszystko dookoła: szkoły, służba zdrowia, drogi, etc. Kiedy ktoś twierdzi, że nie potrzebuje takiej pomocy od państwa, być może zapomina, że np. skończył studia na publicznej uczelni, że co dzień porusza się w przestrzeni utrzymywanej dzięki wpływom z podatków. 

Bez tej umowy społecznej, zgody na podzielenie się częścią naszej własności (=podatkami), nie mogłoby istnieć żadne państwo, a przynajmniej nie demokratyczne. Ktoś, kto odmawia dołożenia się do tej wspólnej puli, łamie umowę. W uproszczeniu: zatrzymuje dla siebie środki, z których korzystać powinni wszyscy.

I dlatego, kiedy mam do czynienia z historiami, jak ta opisana we ww. felietonie, czuję... co najmniej niesmak. Bo gdzie jest granica między kreatywnością (zwaną zwykle "optymalizacją podatkową") a oszustwem? Istnieją legalne metody na ograniczenie wysokości danin, czasem jednak linia jest bardzo cienka...

Tym bardziej dziwi mnie dość powszechny zachwyt nad tymi wszystkimi pomysłowymi ludźmi, którzy robią "złote interesy". Dla mnie w większości przypadków to zwykłe złodziejstwo.




niedziela, 26 stycznia 2014

Sypie się...


Kiedy mijam taki budynek, nie mogę choć na chwilę nie przystanąć i się nie zagapić. Jak wyglądał kiedyś? Kto zadał sobie trud, by go ozdobić? Dlaczego... teraz się sypie? Czasem wystarczy jedno nieszczęście, czasem... odpowiedzią jest historia. I chociaż bardziej należy się przejmować losem ludzi, to i tak zawsze na widok sypiących się budynków myślę sobie: szkoda...

Nieraz narzekałam, że w Polsce - z różnych powodów - nie szanujemy starych zabytków. Jedne były zbyt zniszczone, inne - politycznie niepoprawne, w jeszcze innych wypadkach zawiniła ludzka chciwość. Ostatnio jednak przeglądałam trochę zagranicznych stron poszukiwaczy takich opuszczonych miejsc i odkryłam wiele, wiele zdewastowanych skarbów.

Ktoś powie - to tylko budynki. Ale kiedy się już do reszty rozsypią, znikną bezpowrotnie, a wraz z nimi historia tych miejsc, historia związanych z nimi ludzi. Czasem nie da się nic z tym zrobić, mimo to...

Szkoda.




sobota, 25 stycznia 2014

Z cyklu: "Trudne pytania" (cz. 3).


- Mama, a dlaczego pijesz kawę?

- Kawa zawiera kofeinę. To taka substancja, która zwykle sprawia, że czuję się mniej śpiąca.

Chwila ciszy, podczas której Skrzat się namyślał, a ja powinnam wyjaśnić, iż "kawa" w naszym domu ma dość szerokie znaczenie. Jako hasło, "okazja", a niekoniecznie napój.

- Mama, ale kiedy ja jem słodycze, to wcale nie chce mi się mniej spać!

***

- Czy w tych grobach są tylko dziewczyny?

- Nie. A skąd ci to przyszło do głowy?

Zatrzymał mnie przy zadbanym cmentarzu, otoczonym niewysokim parkanem. Z jego miny wynikało, że moje pytanie było niemądre.

- Bo przecież to dziewczynom przynosi się kwiaty. Mama, a jak umarlak wychodzi z grobu, to jak wygląda?

- Hmmm... Nie wiem, żadnego jeszcze nie widziałam. A ty chciałbyś zobaczyć?

- No co ty mama, to tylko w bajkach możliwe!

***

-  Nie rzucaj kimona na podłogę! Jak będziesz zamiatał pasem po ziemi, to wiesz, co będzie...

- No jak to co? Będę miał czarny pas!

***

- Mama, a jak się komuś ręka złamie, to ona odpada? Dlatego trzeba gips założyć?

- Nie, kochanie, nie odpada, tylko...

- Tak wisi na nitce?

***

- Mama, a co powstanie, kiedy się połączy piorun, ogień i lawę?

***

Brniemy przez śnieżycę, ja z dwiema torbami zakupów w jednej ręce, drugą holuję zamyślonego Skrzata, który ani myśli przyspieszyć. Rozmyśla.

- Mama, przypomnij mi, jak się nazywało to coś, z czego są zbudowane wszystkie rzeczy?

Parę sekund na zastanowienie, o czym to ostatnio rozmawialiśmy...

- Atomy, kochanie.

- Acha. A mama, jak człowiek już leży w grobie i jest nieżywy, to czy atomy mu się wysypują z kości?

***

- Mama, a dlaczego tydzień nie może się zaczynać od piątku?

***

- Mama, a dlaczego św. Mikołaj przynosi prezenty tylko raz w roku?

- Dobre pytanie, myszko...


czwartek, 23 stycznia 2014

(Nie)ulubieni bohaterowie...


Przyznaję, lubię tzw. literaturę kobiecą (to pojęcie ma szersze znaczenie i brzmi lepiej niż po prostu "romanse"). Zazwyczaj zapewnia komfort, iż na ostatnich stronach bohaterów nie czeka jakaś straszliwa tragedia, że inaczej niż w życiu można liczyć na szczęśliwe zakończenie. Choć... W ramach tego gatunku wybieram historie rozgrywające się w realiach innych niż nasza rzeczywistość - najlepiej z elementami paranormalnymi lub historyczne - i zapewne to ma jakiś wpływ na moje dalsze rozważania.

Zastanawiałam się nad charakterami bohaterów książek, jakie ostatnio przechodzą mi przez ręce. Lubię myśleć o sobie jako o kobiecie świadomej siebie, idącej z duchem czasu, ale... po tej analizie trochę w to zwątpiłam ;)

Bo co my tu mamy?

1) szara, przeciętna kobieta, której dopiero mężczyzna otwiera oczy na to, jak można żyć? (a jeszcze lepiej: "wyzwala jej głęboko skrywaną namiętną naturę" - och, już mam dreszcze),

2) bohaterka, której "wydawało się", że jest niezależna (a nawet z początku wykazuje się pewnym hartem ducha, zdrowym uporem), lecz w końcu i tak rozpływa się uległa i zadowolona w ramionach dominującego mężczyzny (ewentualnie - pod nim), a on z tym wszystko wiedzącym uśmiechem pobłażliwie czasem pozwoli jej poczuć trochę wolności,

(staram się ograniczać długość postów, więc pozostańmy przy tych dwóch, uogólnionych przykładach)

O całym tym cyrku wokół dziewictwa tudzież kobiecej "niewierności" (=różni partnerzy) nie wspominając... Bo prawdziwy mężczyzna to wiadomo - tylko ten, który ma już bogate doświadczenie. I niezależnie od tego, co sam robi/robił, jako 100% samiec ma prawo wybuchać świętym oburzeniem albo urządzać sceny zazdrości (nawet w książkach rozgrywających się współcześnie - w inny sposób, ale opowiedziane jest to samo).

Kopciuszek, Ośla Skórka i co my tam jeszcze mamy... Schemat mocno wyrył się w głowie i nawet jeśli świadomie wiem, że to bajki, to podświadomie... Gdzieś tam jest ta tęsknota za wyidealizowanym światem? Piękna, wrażliwa kobieta, którą ktoś powinien się zaopiekować?

Hola, zbuntowana i feministyczna część mojej duszy protestuje :) Bo gdy się zastanowię - to dla mnie taki akurat świat wcale wyidealizowany nie jest. Nie chcę być delikatnym Kopciuszkiem ani czekać na księcia z bajki, to nie jestem ja!

Co o mnie świadczy, że mimo to dobrze się bawię przy tych książkach (jakich bohaterów sama kreuję?)? Że pociągają mnie fantazje o tych facetach, którzy w gruncie rzeczy są aroganckimi dupkami? (hah, czasem się "nawracają" i może na to czekamy...) Za dużo myślę, co? ;)

Może jednak Machiavelli miał rację :/
Na drugim biegunie pojawiają się (stopniowo... coraz liczniej...) bohaterki, które twierdzą, że mężczyźni im do szczęścia potrzebni nie są (ta opcja wydaje się popularna w wielu powieściach paranormalnych czy urban fantasy - szczególnie, gdy bohaterka jest współczesną wojowniczką, twardą, zimną babką z jajami). Nie jestem pewna, co o tym sądzę (nie o jakości literatury, tylko o podejściu do życia).

Raz po raz wracam do planów, by napisać bajki dla "nowoczesnych" dziewczynek, zaglądam do notatek, w których wciąż pusto - bo przygody prosto jest wymyślać, trudniej zaproponować nowy model, pomysł na życie - jak uciec od starych schematów i opowiedzieć dzieciom o tej wizji równości, wzajemnym szacunku... Czego sama bym chciała? Co dla mnie jest ważne?

Hmm... Tyle na temat samoświadomości. Muszę jeszcze pomyśleć.




wtorek, 21 stycznia 2014

Co ma gender do odśnieżania ulic :)


W "Wysokich Obcasach" z 28 grudnia 2013 r. ukazała się ciekawa rozmowa z Barbarą Limanowską na temat gender, a właściwie jego wydania "praktycznego" w wykonaniu Unii Europejskiej, czyli gender mainstreaming. Polecam (mogę podzielić się skanami), daje do myślenia ;) Poniżej kilka fragmentów.


Sama prawda. Mam jeden z tych orlików w pobliżu, w ciągu dnia nigdy nie stoi pusty. Czasem dziewczyny gdzieś się tam po kątach włóczą, ale jeszcze nie widziałam, żeby to one zajmowały boisko.





niedziela, 19 stycznia 2014

Rudzielce


Niedaleko miejsca, gdzie mieszkam, jest skwer, właściwie mały lasek pełen wiewiórek. Dawno go nie odwiedzałam, jakoś zabrakło czasu, lecz w końcu dotarłam tam pewnego pochmurnego, grudniowego przedpołudnia. Z początku wydawało mi się, że rudzielce wyniosły się - w lasku panowała cisza. Ale wystarczyło przykucnąć pod jednym z drzew, poczekać, aż przejdą spacerowicze z psami, postukać trochę orzechami... Zaczekać cierpliwie... I już wkrótce na korze zaszeleściły pazurki... 

Trzy, pięć, sześć... Chyba nawet siedem ich tam było. W polu widzenia :) Ostrożniejsze niż kiedyś, nie podchodziły aż tak blisko, do tego brakowało słońca, więc zdjęcia nie są najlepsze :/

Ale chociaż nogi mi ścierpły, czas spędziłam przyjemnie :)









sobota, 18 stycznia 2014

Styczniowe forsycje


Zdjęcie sprzed kilku dni. Teraz już pewnie obmarzły... Ale zawsze to ciekawostka.

piątek, 17 stycznia 2014

O fotografii: Elena Shumilova


Choć nadal czuję się ledwo żywa po krótkotrwałej, lecz b. wyczerpującej grypie żołądkowej:/, nie mogłam się powstrzymać, by nie pokazać Wam tego:



Link podsunął mi mąż w ramach tej wyjątkowej i intensywnej troski, którą oba moje chłopaki mnie otoczyły, wystraszeni 100% niedyspozycją dotychczas niezawodnej mamy/żony. 

Zdjęcia pani Eleny... Ach! Oczywiście, jest tam doskonałe szkło i wiele pracy w Photoshopie, ale i ogromny talent autorki, jej oko do tych doskonałych momentów (światło!! większość ujęć została zrobiona w złotej godzinie), idealne kadry i to coś :) Wspaniałe, pełne ciepła i miłości fotografie :)


sobota, 11 stycznia 2014

Bandyta: Wizyta w Sacramento


Wreszcie się udało.

Już od dawna chciałam wrócić na rancho w Mojave, zobaczyć, co słychać u moich ulubieńców, lecz ciągle brakowało czasu, by spokojnie z nimi usiąść. W końcu, po ponurym i deszczowym Alpine potrzebowałam rozgrzać się trochę w słońcu, a skoro u mnie za oknem plucha - powędrowałam do upalnej Kalifornii. 

I tak dwa lata po skończeniu "Bandyty" zapraszam na wizytę - nie w Mojave, ale w Sacramento :) 

To nie jest może samodzielne opowiadanie, powiedziałabym raczej - nowela (o ile przymkniemy oko na dokładną definicję gatunku). Opowiedzieć o tym, co się w międzyczasie zdarzyło u naszych bohaterów, było prosto, więcej czasu zajęło mi zebranie materiałów do zbudowania tła: starych zdjęć i map, wiadomości o ludziach z tamtego okresu oraz ich problemach, czy choćby o rasach koni!

Sacramento, stolica Kalifornii, w połowie XIX wieku nie było cichym miastem. Raczej - barwnym, pełnym niespokojnych duchów. W trakcie szukania wiadomości przypomniało mi się, że to właśnie w tym okresie (choć nieco innym miejscu) rozgrywa się akcja "Córki fortuny" Isabel Allende (polecam!). Większość informacji, jakie zamieściłam w tekście, odpowiada faktom. Istniała zarówno frakcja demokratów Free Soil, jak i radykalna Chivalry, a podatki nakładane na chińskich "coolies" sięgały informacji, o których rozmawiali nasi bohaterowie. Ruch Know Nothing nie stronił od przemocy, choć akurat w Kalifornii był mało aktywny. Tylko niektóre okoliczności odrobinę ponaciągałam - np. w tamtych latach Bigler nie był liderem opozycji, lecz właśni gubernatorem (niezbyt miłym, więc nie mam wyrzutów sumienia). Trochę trudności sprawiły mi tłumaczenia (nazw partii, zwyczajowych określeń), gdyż opierałam się głównie na materiałach angielskojęzycznych. Ale ta praca to przyjemność - lubię dowiadywać się czegoś nowego, poszukiwania dają mi ogromną satysfakcję i świadomość, że w tej mojej pisaninie będzie choć ziarenko rzeczywistości :)

Starałam się, by nowela miała zamkniętą fabułę - w końcu to nowa przygoda - lecz przede wszystkim traktowałam ją jako okazję, by dowiedzieć się, co słychać u moich ulubionych bohaterów. Dlatego choć akcja toczy się w stolicy, pojawiają się również wieści z Mojave. Nie jestem pewna, czy polubiłam Katharinę, przy brunetce trudno się wykazać. Ale co zrobić - taką właśnie ją poznałam. Długo też zastanawiałam się, czy na koniec powinni sobie wszystko wyjaśnić. Być może rozwiązanie, jakie przyjęłam, nie każdemu się spodoba. Trudno. Przywilej autora, to decydować ;)

Zapraszam do Sacramento, na kolację do gubernatora, na przejażdżkę do chińskiej dzielnicy i spotkanie z... Och, czytelnicy "Bandyty" wiedzą z kim :) Poniżej mały fragment na zachętę :)


PS.  Hah, wiecie, jak ciężko jest znaleźć dziś brukselską koronkę? To oryginalny, XVII-wieczny wzór ;)


***

- Napisze pan do Samuela Davenporta, że chciałbym się z nim spotkać i omówić sugestie, jakie zawarł…
 
Elijah urwał w pół słowa wyczuwając trudną do uchwycenia zmianę w powietrzu. Omiótł przestrzeń spojrzeniem i wstał w samą porę, by złapać rozpędzone dziecko, które właśnie wpadło przez uchylone drzwi. Uniósłszy piszczącego z uciechy chłopca wysoko do góry zakręcił się z nim dookoła nie zwracając uwagi na wytrzeszczone w szoku oczy sekretarza.

- Elijah! Elijah! – skandował cienkim głosikiem malec.

Mężczyzna zaśmiał się i w końcu postawił dziecko na ziemi. W jego piersi coś się zacisnęło, dziwna gula ugrzęzła w gardle. Syn Lizzy, już taki duży.

Dziecko…

Być może już wkrótce on i Katharina również doczekają się swojego. Jęknął w duchu starając się zapanować nad napływającymi przed jego oczy obrazami, tęsknocie za pełną rodziną, potrzebą, jaka obudziła się w nim jeszcze w Waszyngtonie. Wtedy jednak patrzył na inną kobietę. Przełknął ślinę starając się stłumić niezręczną falę emocji.

- Jak to się stało, że skończył pan jako niania, majorze? – rzucił w stronę starszego mężczyzny, który oparł się o futrynę i ukradkiem ocierał pot z czoła.

- Panie są tak pochłonięte rozmową – wymamrotał Will – nie chciałem im przeszkadzać.

- A o czym tak rozprawiają?
 
- Słyszałem coś o turniejach czy konfiturach… i zabrałem Tony’ego.
 
Wzruszył ramionami zupełnie nie wyglądając na zmartwionego, jego wzrok nie odrywał się od krążącego po pokoju wnuka.

- Pańscy zięciowie?
 
 - Zdaje się, że wspomniał im pan o nowym koniu – mruknął gość.

- To brzmi na zdecydowanie męską rozrywkę – ocenił gubernator.

Starszy wojskowy wymamrotał coś pod nosem, a Elijah miał dziwne wrażenie, że padło imię córki majora, nie był jednak tego pewien. Szybko, zanim sekretarz mógłby mu w tym przeszkodzić przypominając o niedokończonym liście złapał Anthony’ego, który zdążył już wdrapać się na jego fotel i właśnie sięgał po kałamarz, po czym ruszył w stronę drzwi.

- Pan pozwoli, Will? Zobaczmy, jak sobie radzą prawdziwi mężczyźni.
 
W oczach Thomsona na moment zapaliło się coś, co zdaniem polityka podejrzanie przypominało rozbawienie. Zdecydował się nie zadawać na razie dalszych pytań.

Dopiero na korytarzu z zaskoczeniem zorientował się, że dziecko w jakiś sposób zdołało pochwycić jeden z leżących na biurku listów, więc ostrożnie wyjął mu go z dłoni i przekazał drepczącemu z tyłu Martinezowi. Na twarzy chłopca na moment pojawił się grymas rozczarowania, jego rączki szybko jednak znalazły nowe zajęcie. Gubernator zadecydował, że nie zależało mu na perfekcyjnie zawiązanym krawacie. Nie spiesząc się poprowadził majora do tylnego wyjścia, a następnie przez ogrody ku stajniom.
 
W pobliżu jednego z wybiegów zebrała się rozmawiająca z ożywieniem grupa. Kiedy zbliżali się do ogrodzenia, Elijah z zaskoczeniem spostrzegł, iż to wcale nie Jackson szykował się do wskoczenia na nerwowo szarpiącego się wierzchowca. Miedzianowłosy stał w szerokim rozkroku trzymając oburącz linę, na której szarpał się ogier o rzadkiej, kremowej maści. Pod wywiniętymi wysoko rękawami koszuli mężczyzny odznaczały się napięte mięśnie, dowód zmagań między człowiekiem a zwierzęciem.

- Jezu… – wyrwało się politykowi.
 
Will tylko prychnął i wyjął z jego ramion dziecko, które zaczęło się niespokojnie wiercić.
 
- Piękne umaszczenie, panie Graham – mruknął pod nosem major. – Teraz rozumiem, dlaczego nie mógł się pan oprzeć pokusie nabycia tego konia. 

Zwierzę nie zamierzało się łatwo podporządkować. Jego drżące chrapy unosiły się odsłaniając zęby, wykręcał głowę, by zerknąć do tyłu i przebierał nerwowo smukłymi nogami bezskutecznie usiłując odsunąć się od ludzi. Niespokojny palomino miał wyjątkowo jasną sierść, lśniącą w słońcu niczym złoto, ogon i grzywa wydawały się niemal białe. Uwaga obserwatorów nie skupiała się jednak na wyglądzie ogiera.

- Ekscelencjo! To przecież… – John Martinez zachłysnął się powietrzem. – Pani Jackson może stać się krzywda!

W tym samym momencie szczupła postać w męskim stroju przysunęła się bliżej konia i w błyskawicznym, zwinnym ruchu wskoczyła na jego siodło. Lucas poluzował linę pozwalając żonie zatańczyć na grzbiecie rozdrażnionego wierzchowca. Obserwujący widowisko mężczyźni wstrzymali oddech, jedynie major odwrócił się pokazując wnukowi zwierzęta kręcące się niespokojnie w sąsiedniej zagrodzie.

- Można przyzwyczaić się do jej pomysłów? – spytał na bezdechu Elijah.
 
- Najlepiej trzymać się z daleka i w ogóle nie być ich świadkiem – mruknął Nathan z pozorną nonszalancją opierający się łokciami o ogrodzenie. Zawahał się, by po chwili dodać: – Choć nie, Lizzy i tak znajdzie sposób, by człowieka zaskoczyć.

Blondyn uśmiechał się jakby pod przymusem, jego wzrok nieprzerwanie śledził szalone akrobacje brunetki, w nieprawdopodobny sposób wczepionej w grzbiet oraz grzywę zwierzęcia. Dziewczyna wydawała się być przyklejona do siodła, lecz nagle koń wykonał gwałtowny zwrot, kobieta krzyknęła i zakreśliła w powietrzu łuk Na ułamek sekundy wszystko zamarło. Zanim gubernator zdążył choćby mrugnąć czy zrozumieć, co się stało, Nathan był po drugiej stronie płotu biegnąc w stronę brunetki, miedzianowłosy natomiast zapierając się całym ciałem odciągał spokojniejsze już zwierzę do czekających nieco dalej stajennych.

- Żyję! – krzyknęła Lizzy unosząc dłoń.
 
Blondyn nachylił się nad nią próbując ją powstrzymać, lecz kobieta, z bolesnym grymasem na twarzy, już się podnosiła. Obydwoje wymienili szeptem jakieś uwagi, po czym Nathan westchnął z rezygnacją i pomógł szwagierce wstać. Ledwo znalazła się na nogach, szeryf przekazał ją w ręce Lucasa, który właśnie podbiegł.

środa, 8 stycznia 2014

Spóźniona paczka


Dostałam dziś przesyłkę - długo na nią czekałam, ponad miesiąc, ale za to cierpliwie, gdyż obie powieści - w wersji elektronicznie - zdążyłam już przeczytać kilkakrotnie. Nie przeszkodziło mi to odtańczyć małego tańca dookoła wersji papierowych. Jak to jest, że niektóre książki cieszą bardziej niż inne?


wtorek, 7 stycznia 2014

Porzucone, zaśmiecone...


Na opuszczony PGR natknęliśmy się zupełnie przypadkiem. Długi spacer wydawał się najlepszą alternatywą dla świątecznego stołu, a przy okazji - sposobnością do poznania nowej okolicy. Na uboczu podwrocławskiej wsi Kamień trafiliśmy na nieco zapuszczony park (z malowniczymi ruinami), szczelnie jednak odgrodzony, oraz - porzucone gospodarstwo.

Nie byłabym sobą, gdybym nie wetknęła tam nosa...



Choć zabudowań było stosunkowo niewiele, widok był bardzo przygnębiający - sypiące się powoli budynki, smętnie zwisająca z dachu folia, zapomniana stróżówka z tabliczkami "teren monitorowany". I śmieci. Ogromne ilości śmieci - hałdy kruszejącej folii, puste opakowania po nawozie rozsypane pomiędzy budynkami i wypełniające dawną oborę.

Przygnębiające. Przerażające.








Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...