piątek, 29 kwietnia 2011

Udanego weekendu!


Udanego weekendu! Cokolwiek macie zaplanowane, oby się udało!!




Spakowałam statyw, pierścienie, filtr p. Zobaczymy, co z tego wyjdzie... Może będą warunki, by w końcu zrobić porządne makro. Bo te to ostrością nie grzeszą... Zdjęcia z tego postu wczoraj wieczorem już po ciemku robiłam. Mało światła, większa czułość i już ziarno widać.


Najbardziej będzie mi przez weekend brakowało pisania...

czwartek, 28 kwietnia 2011

Przed wyjazdem.


Pakuję się. Jedziemy na 4 dni poza miasto. Czy muszę dodawać, że się cieszę? Pewno już następnego dnia bez komputera będę cierpieć, ale czas spędzony tylko i wyłącznie z dzieckiem i z mężem na pewno dobrze zrobi nam wszystkim.

Nawet, jeśli pogoda nie dopisze.

 
Znów spóźniłam się na magnolie. Tylko taką jedną udało mi się wypatrzyć.

 Jeśli nie braknie mi dziś czasu (w planach mam nie tylko pakowanie, ale i pieczenie chleba wg przepisu Spaz), a sił wystarczy, aby się skupić, chciałabym dokończyć 10 rozdział "Bandyty" i wrzucić go jeszcze przed wyjazdem... Powoli zbliżam się z tym opowiadaniem do połowy i czas najwyższy, by pojawiły się intensywniejsze emocje. I jakieś poważniejsze niż dotychczas kłopoty ;) W tym rozdziale najbardziej podoba mi się końcówka. Nie będzie co prawda "stresująca" (choć takie lubię), ale... Ilekroć myślę o tej scenie, nie mogę powstrzymać chichotu. Śmiałam się od momentu, gdy do głowy przyszedł mi ten pomysł...

Z niecierpliwością natomiast czekam na rozdział 11 (większość mam już napisane, ale wymaga jeszcze sporo pracy). To będzie mój jak na razie ulubiony - jeden z tych, dla których zdecydowałam się napisać "Bandytę".


Mam zapisany w starym pamiętniku taki wiersz... Podobał mi się wtedy, podoba mi się i teraz. Jest taki... prawdziwy?

"Życie" G.B. Shaw
Przychodzi taki czas pomiędzy narodzinami a śmiercią
Gdy każdy z nas odetchnąć pragnie z dużą chęcią.
Pytamy wtenczas gwiazdy ponad nami "dlaczego?"
Niebiosa zaś otworzywszy się odpowiadają "dlaczego nie?"


środa, 27 kwietnia 2011

(Bez)nadzieja i tulipany



Czym tak naprawdę jest nadzieja? Wiara, że coś nastąpi, coś oczekiwanego się wydarzy? Tak wiele jest przysłów i mądrych myśli odnoszących się do nadziei, tak wiele się o niej mówi - a tak ciężko ją zdefiniować.

Zajrzałam dziś z ciekawości do Wikipedii (żeby sięgnąć do słownika musiałabym wstać), pozwolę sobie zacytować: 

"Nadzieja - pragnienie spełnienia się czegoś i jednoczesna obawa, że się nie uda. Aby zaistniała nadzieja, subiektywna ocena prawdopodobieństwa spełnienia się życzenia nie może przyjąć wartości skrajnych. Przy 100% nadzieja zamienia się w radość, a przy 0% w smutek."

Pragnienie i obawa, które w efekcie końcowym mogą się przerodzić radość lub smutek.

Samo życie, czyż nie?

Bardziej chyba podoba mi się odpowiedź Arystotelesa: "Nadzieja jest snem na jawie."

Mówi się, że nadzieja nigdy nie umiera, ale mówi się też, iż nadzieja matką głupich (choć przecież każda matka dba o dzieci swoje). Chyba nie tylko ja mam wątpliwości co do tego, czy nadzieja jest zawsze czymś dobrym...


Czy warto zawsze mieć nadzieję?

Im większa nadzieja, tym bardziej boli rozczarowanie, tym głębszy jest smutek. A przecież ochrona przed bólem jest jednym z najbardziej pierwotnych odruchów każdej żywej istoty. Nie chcę cierpieć, więc na wszelki wypadek wolę nie mieć nadziei. Może wtedy nie będzie aż tak boleć...

Z drugiej jednak strony, tak bez nadziei, też jest ciężko. Świat ma wówczas bardziej ponure barwy, brak jest motywacji, brak siły, by radzić sobie z codziennymi i niecodziennymi przeciwnościami. Bo to nadzieja daje moc, by przetrwać.

Ale skąd czerpać siłę, by podtrzymywać nadzieję? Mimo łez kolejnych rozczarowań, mimo bólu uciskającego pierś? Jak się nie poddać, nie skryć w cichej jaskini szarej beznadziei? I czy nawet wtedy, gdy brak już wiary, brak czegokolwiek, mimo wszystko nie tli się jakaś najmniejsza iskierka...?

Iskierka nadziei, która następnym razem okaże się iskrą cierpienia.

Contra spem sperare audeo.


Postawiłam sobie w tym roku wyzwanie - chcę zrobić w miarę znośne zdjęcie tulipana. Lubię te kwiaty (a których nie lubię??), lecz nigdy do tej pory nie byłam zadowolona ze zdjęć, które im robiłam. Nie potrafiłam ich podejść... Dziś jednak znalazłam w ogródku takie pomarańczowe maleństwo. Nie przypominam sobie, żebym je już wcześniej widziała, a wyrosło na trawniku - więc musiałam je zasadzić parę lat temu, kiedy siałam trawę... Mniejsza o to - zauroczyłam się w tym kwiatku. I zdjęcia... chyba w miarę ujdą. Może dlatego, że ten egzemplarz taki mało tulipaniasty?




Wiem, że są większe, prawdziwe nieszczęścia. Wiem, że "inni mają gorzej". Ale takie pocieszanie zupełnie nie działa. 

Wiem też, że los i tak już szczodrze mnie obdarował. Powinnam zaczynać każdy dzień dziękując gorąco Bogu za to, co mam. I dziękuję... Jednak pomimo tego w moim sercu jest smutek, którego nijak nie mogę się pozbyć. Bo to oznaczałoby w jakiś sposób rezygnację z marzenia. Marzenia, które tak mocno wplecione jest w to, kim jestem, że bez niego... nie potrafię... 

To boli, nawet, kiedy ze wszystkich sił staram się nie myśleć.
A jak mam nie myśleć, skoro z każdej strony coś mi przypomina??
"Nie płacz w liście
nie pisz że los ciebie kopnął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno."
ks. Jan Twardowski


Chciałabym w to wierzyć.

Jednak dziś jest taki bez-nadziejny dzień...

niedziela, 24 kwietnia 2011

Uciec stąd...



Czasem mam ochotę uciec.

Zapomnieć o wszystkim, przestać się przejmować, wyrzucić z głowy te wszystkie troski - obiad, zaległe sprzątanie, codzienne zakupy, praca moja i męża, przedszkole, opiekunka (tudzież jej brak), lekarze, samochód, etc.etc.etc.



 

Poczuć pod stopami trzeszczącą miękkość ściółki, wciągnąć w płuca świeże, żywiczne powietrze. Zamknąć oczy, wsłuchując się w łagodny szept wiatru ocierającego się o korony drzew i świergot ptaków, chwalących kolejny dzień. Las jest miejscem, w którym ogarnia mnie spokój. Niewzruszony, a jednocześnie pełen życia. Tajemniczy w swej niepoznanej przestrzeni, a jednocześnie budzący we mnie zaufanie. 

Chciałabym usiąść, opierając się plecami o pień drzewa. Położyć dłonie na ziemi  szukając jej tętna i zamknąć oczy. Pozwolić, by moje zmysły połączyły się z otaczającą mnie przyrodą, poczuć tą kojącą jedność, znów poczuć się częścią tego świata.


Kiedyś więcej czasu spędzałam w sadach i odpowiadałam bez wahania. Dziś muszę się cofnąć o krok, spojrzeć na liście, korę, całe drzewo i dopiero mogę sobie westchnąć... To grusza.



Pod pretekstem uprzejmej ciekawości niektórzy zadają zbyt osobiste, choć pozornie niewinne pytania. Pytania, które przypominają o tym, co odsuwa się jak najdalej poza codzienną świadomość. Potulnie wyjaśnić, co i jak? Zmienić temat, dyskretnie dając do zrozumienia, iż to sprawa prywatna? Niegrzecznie burknąć, że nic im do tego? Niezależnie od tego, jak odpowiem, mój żołądek kurczy się nieprzyjemnie, a w oczach pojawia się wilgoć.


Rozsiadłam się wśród kwitnących pigwowców, szukając odpowiedniego światła, kiedy nadleciał obżarty kolega... Buczał na mnie i fuczał, marudził, że wszystko już opylone... Raz tylko śmignął mi przed obiektywem i znikł za horyzontem następnego krzaczka, brutalnie przerywając naszą cichą rozmowę.



sobota, 23 kwietnia 2011

Wesołych!


Świąt zdrowych, pogodnych, rodzinnych,
Dających wytchnienie od codziennego pośpiechu 
oraz moment na refleksję,
Niosących uśmiech i ciepło, 
które rozleje się w sercu nową wiarą,
Świąt pełnych słońca i wiosny, 
by po mrocznym czekaniu przyszła radość,
życzy Wam Nanik.






wtorek, 19 kwietnia 2011

Po prostu zmęczona.


 
Moi współpracownicy są najwyraźniej przekonani, że jestem wróżką, albo co najmniej czytającą w myślach. Dobrze wiedzieć, że ktoś tak mocno we mnie wierzy. Gorzej, jeśli z powodu tej wiary pojawiają się kłopoty. Ktoś czegoś nie zrobi, nie przekaże :/



W opisie na swoim profilu stwierdziłam, że jestem kobietą, żoną i matką. Miewam problemy z tymi "tytułami", w jakiej kolejności je ustawiać... Teoretycznie powinno to być obojętne, w końcu mają tak zbliżone do siebie zakresy. A pomimo to czasem się gubię... i czegoś mi brakuje. Chyba tego bycia kobietą - na to najmniej czasu zostaje... Bo kobieta przegrywa z potrzebami najbliższych, ona jest najmniej ważna.

Do tego dochodzi jeszcze mój tytuł zawodowy, którego zdobycie kosztowało mnie sporo pracy i stresu, a który dzisiaj zmusza mnie, bym na co dzień była pewna siebie, skupiona, zawsze przygotowana i stanowczo broniąca racji, które przedstawiam. Lub powinnam w porę przedstawić.

Ciężko jest przeskakiwać pomiędzy tymi rolami, ciężko jest się nie zatracić... Brakuje chwili prawdziwej refleksji.




Zakatarzone dziecko to niezły test dla cierpliwości. Z zakatarzonym, a w dodatku niewyspanym dzieckiem anioł może sobie nie poradzić. I nawet długi spacer nie pomoże, tylko pogłębi stan wyczerpania. Oczywiście u dorosłego, nie dziecka.

Dzisiaj jestem po prostu zmęczona. 
Po prostu.


poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Kolejność


Wiosnę zaczyna falowanie kolorów. Nieśmiałą zieleń poprzedza biały i żółty, jasnymi plamkami znacząc szarość przedwiośnia. Z każdym dniem przybywa kolorów, faktur, lśniących w słońcu barwnych przestrzeni... 

I wtedy to pojawiając się zapachy. Nie ten wilgotny, pierwotny aromat wiosennej ziemi, ale subtelne, czasem trudne do uchwycenia nutki, które wabią, kuszą, zawracają w głowie.

Pierwsze pojawiają się ze śnieżną bielą kwiatów śliwy. Choć tak lekkie, to powodują, iż się zatrzymuję, by napełnić płuca ich ożywczą mocą. Znak, że przyroda rozpoczyna nowy cykl. W sadach, przydrożnych rowach rozwijają swoje uroki jabłonie, grusze, lecz to wszystko jest bardzo niewinne, dopóki do gry nie wejdą bzy. Liliowy atak jak zawsze zaskoczy mnie i całkowicie oszołomił. Ich subtelna siła będzie wodzić mnie za nos, zmuszać, by szukać, pilnować gron uwodzicielskich kwiatów. Trudno oderwać od nich wzrok, jeszcze trudniej jednak wstrzymać oddech. 

Będę  jeszcze chodziła zniewolona ich urokiem, gdy w powietrze wzniesie się biała słodycz akacji. Ich smukłe,  długie ramiona rozpuszczą wonne smugi po mieście, każąc przystanąć i chłonąć ten niemożliwy do opisania zapach. Jak tylko ich czar zacznie ustępować, przypomną o sobie jaśminy. Najpierw nieśmiało, tylko wieczorami, po cichu omotają mnie, nie pozwalając ochłonąć.

W to całe aromatyczne zamieszanie wbiją się lipy. Ich ciężki, miodowy zapach otuli mnie, spychając w słodki narkotyczny niebyt. Będę się włóczyć w ich objęciach, niczym lunatyk, kojąc się tym szaleństwem. 

I z każdej już strony nawoływać będą coraz to nowe wonie, odcienie i niuanse kwietnych aromatów, przenikające się i splatające w oszałamiającym tańcu, coraz głośniejszej melodii, która wkrótce już zabrzmi symfonią lata.





Smutek nie ma zapachu ani koloru. Jest niczym gruba szyba z brudno-mętnego szkła, oddzielająca mnie od świata. Tłumi jasne promienie słońca, tłumi śmiech. Przytłaczający ciężar na piersi, który nie pozwala odetchnąć, wysysa z serca wszelką radość, pozostawiając zimną, obcą pustkę. Każdego poranka potrzeba włożyć wiele sił, by wstać, przybrać pogodną minę i iść naprzód.






Dostałam dziś piękną niespodziankę. Ktoś bardzo mi bliski, choć z mojej winy daleki, przesłał mi dziś prezent, śliczne prace, od których poczułam więcej ciepła, niż od kwietniowego słoneczka. Włożone w nie praca i serce wiele dla mnie znaczą.

Dziękuję, G. :)




Chyba jest pełnia. Wilkołaki grasują pod oknami i spać nie dają... To wiele wyjaśnia.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...