Co
chwilę dokonujemy jakiegoś wyboru.
Czasem
nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy.
Czasem
rzeczywistość wygląda inaczej, niż nam się wydaje…
i
możemy się bardzo pomylić.
W
|
ielka, pomarańczowa tarcza słońca powoli osuwała się za
horyzont. Otaczająca ją przestrzeń nieba zapłonęła w jaskrawym świetle zachodu,
a podwieszony wysoko błękit niepostrzeżenie przechodził w złoto, mieniąc się
odcieniami miedzi aż po krwisty blask otaczający znużoną, gasnącą już gwiazdę
dnia. Nieliczne strzępki chmur rozpromieniły się w delikatnym różu.
Stojąca samotnie Amelia oparła
łokcie na okalającej taras barierce, pozwalając, by jej beznamiętny wzrok
śledził imponujący spektakl natury. Niczym nie ograniczony widok z dziesiątego
piętra wieżowca zapierał dech w piersi, lecz ona niemalże go nie dostrzegała.
Podobnie, jak nie zdawała sobie sprawy z tego, jak ostatnie promienie
rozświetlały jej długie jasne włosy, otaczając ją ulotną niczym mgiełka aureolą.
Czekała.
Lili namówiła ją na dzisiejszą
imprezę pod banalnym i zupełnie nieprawdziwym pretekstem, że potrzebowała
towarzystwa. Blondynka nie dała się zwieść jej uśmiechom przeplatanym z
marudzeniem, wiedząc, że dręczona wyrzutami sumienia przyjaciółka chciała ją
przede wszystkim wyciągnąć z mieszkania, w którym ona sama najchętniej
przesiadywałaby tygodniami. Lili miała dobre serce, ale też czuła się już
bezradna wobec ciągnącego się tygodniami przygnębienia blondynki.
Tym razem Amelia ustąpiła, nie chcąc
po raz kolejny sprawiać jej przykrości. Udało się jej odnaleźć spokojny taras,
gdzie nikt nie próbował wyrwać ją z cichego niebytu i zaszyła się,
czekając, aż przyjaciółka nasyci się beztroską zabawą i alkoholem.
Przechyliwszy się lekko przez
barierkę, skierowała wzrok ku ziemi. Nieliczni przechodnie wędrowali niespiesznie
swoimi ścieżkami, pochłonięci najróżniejszymi ważnymi sprawami. Amelia mimowolnie
obliczyła w myślach czas… Zawsze ją intrygowało, jakie to byłoby uczucie.
Westchnęła ciężko, ponownie się
prostując i przymykając na chwilę oczy.
Miała na sobie prostą koszulkę z
krótkim rękawem i dżinsy. Włożenie na siebie którejkolwiek z rzeczy podsuwanych
jej przez Lili, przekraczało znacznie jej możliwości, zbyt wiele zresztą energii
traciła co rano, zmuszając się do wstania z łóżka, do odpowiadania fałszywą namiastką
uśmiechu na powitania, do przygotowania sobie kolacji.
Przyszła tu, to powinno wystarczyć.
Nie byłaby już w stanie zmierzyć
się z rozbawionym tłumem imprezowiczów ubrana w minispódniczkę, wyglądem
sygnalizując gotowość do zacieśniania więzi z innymi ludźmi.
Czuła się już tak bardzo zmęczona. Niekończąca
się walka z ogarniającą ją pustką, walka, na którą zaczynało jej brakować sił.
Jak miała zmierzyć się z tkwiącym
niczym cierń w jej sercu smutkiem, pierwotnym sprawcą tego wszystkiego, skoro
nie radziła sobie z prostymi, codziennymi zadaniami? Niewysłany list do kuzynki
od miesiąca leżał na szafce, niewielka spiżarka świeciła pustkami, gdyż Amelia
nie potrafiła się zdobyć na zrobienie zakupów większych, niż te absolutnie
niezbędne. Książki, które kiedyś tak uwielbiała, odrzucała zniechęcona po przeczytaniu
dwudziestu czy trzydziestu stron.
W ciągu ostatnich paru miesięcy
kolory otaczającego ją świata zblakły, a dziewczyna czuła, jak odgradzająca ją
od ludzi ściana z mętnego szkła z każdym dniem stawała się coraz grubsza.
Nie usłyszała zbliżających się
kroków, dlatego drgnęła przestraszona, kiedy ktoś stanął tuż obok niej.
Zerknęła w tą stronę, zauważając wysokiego chłopaka, trzymającego w dłoni
szklankę z jakimś napojem. Obojętnie przesunęła wzrokiem po jego modnych
ciuchach, przystojnej twarzy, rozwichrzonych mahoniowych włosach. Nieco dłużej
zatrzymała się na wpatrzonych w nią, przejmująco szarych oczach, lśniących w
wieczornym świetle niczym srebro.
Nigdy
jeszcze nie widziałam takiego koloru, pomyślała bez śladu emocji.
Po chwili dotarła do niej fala
pobudzającego zmysły zapachu i odruchowo stwierdziła w duchu, iż chłopak używał
dobrej wody po goleniu. Kiedy jednak na twarzy nieznajomego zaczął pojawiać się
krzywy uśmiech, dziewczyna odwróciła głowę.
To był powszechnie dostępny taras,
każdy mógł sobie podziwiać widoki.
Byle jej nie przeszkadzał.
Chłopak potarł wolną ręką skroń, po
czym przeczesał swoje wiecznie potargane włosy. Od razu zorientował się, że blondynka
nie miała ochoty z nim rozmawiać. Przez chwilę obserwował ją więc w milczeniu, podziwiając
idealną, wręcz alabastrową cerę. Przez delikatną, gładką skórę gdzieniegdzie
prześwitywały błękitne żyłki. Łagodnie zarysowane kości policzkowe oraz
zmysłowe, lecz nie wulgarne, usta nadawały rysom jej twarzy szlachetny charakter.
Obrazu dopełniał mały, słodko zadarty ku górze nosek. Dziewczyna nie miała na sobie
makijażu, w ogóle nie wyglądała jakby przyszła na toczącą się w przylegającym
do tarasu apartamencie imprezę.
Kiedy tak stała nieruchomo, pozornie
nieświadoma jego obecności, przypominała mu śliczną, porcelanową lalkę. Tylko
jej włosy wydawały się być żywe. Wiatr, nieunikniony na tej wysokości,
przeczesywał długie, złociste pasma, pieszczotliwie się z nimi bawiąc.
- Marzyłaś kiedyś o tym, by latać?
– spytał w końcu łagodnie.
Blondynka powoli odwróciła ku niemu
głowę, unosząc lekko brew. Zaskoczył ją jego aksamitny głos, w którym
pobrzmiewały ciepłe tony. Dawno nikt się tak do niej nie zwracał.
- Ptaki są wolne. – Młody mężczyzna
skierował wzrok w przestrzeń przed nimi. – Nikt ich nie ogranicza, nie narzuca
im granic. Mogą lecieć, dokąd chcą.
Dziewczyna milczała i kiedy nabrał
pewności, że go zignorowała, niespodziewanie usłyszał jej cichą odpowiedź.
- To prawda.
Uśmiechnął się przyjaźnie, bardziej
do siebie samego niż do brunetki.
- Jak masz na imię?
Zerknął na nią stwierdzając, że
ciemnoszare ciuchy, które miała na sobie, zupełnie do niej nie pasowały.
Powinna nosić jaśniejsze kolory. Powinna się uśmiechać, z tym byłoby jej do
twarzy.
Odwzajemniła spojrzenie dopiero po
chwili.
- Amelia.
Łagodny, miękki głos miło
zadźwięczał w jego uszach. Udało mu się nieco dłużej utrzymać na sobie jej
wzrok i dostrzegł przejmująco niebieski kolor jej tęczówek. Przełknął ślinę,
niespodziewanie niemalże czując dookoła siebie subtelny zapach letniego wiatru.
- Ładne imię – zamruczał dodając w
duchu, iż bardzo do niej pasowało.
Zanim zdążył sam się przedstawić,
dziewczyna skryła przed nim kuszący błękit i patrzyła się już gdzie
indziej, nie okazując mu więcej zainteresowania. Ostrożnie nabrał powietrza.
- Lubię tę porę dnia – kontynuował niezrażony,
starając się by w jego głosie dominował swobodny ton. – Jest taki moment, kiedy
słońce już chowa się za horyzontem i cała ziemia na moment zatrzymuje się,
żegnając mijający dzień. Chwila zawieszenia, pogranicze, oddzielające nas od
nocy.
Amelia mimowolnie pokiwała głową.
- To jest chwila ciszy.
Przez jej twarz przemknął grymas,
który ktoś mógłby uznać za pełen melancholii uśmiech. Szarooki chłopak zamyślił
się na chwilę.
- Dlaczego przyszłaś na imprezę,
skoro szukałaś ciszy?
Wzruszyła ramionami.
- Bo ktoś mnie o to poprosił – wyjaśniła
nieobecnym głosem.
Nie zamierzał tak łatwo odpuszczać.
- I to dlatego stoisz tu sama?
- Czasem ludzie są zbyt głośni ze swoim
śmiechem – westchnęła nie patrząc na niego.
Niebo zaczęło już przygasać, tak
jakby kryjące się w oddali słońce pociągnęło za sobą wszystkie te żywe kolory,
pozostawiając tylko chłód i ciemność.
- Bez śmiechu świat byłby szary – zaprzeczył,
kręcąc głową.
Jest
szary, odpowiedziała
mu w myślach.
Jej uwagę przyciągnął jeden ze
spóźnionych ptaków. Niewielki, brązowy kołował lekko między budynkami, być może
szukając miejsca, w którym mógłby spędzić noc. Niespodziewanie zawirował i
skręcił gwałtownie, kiedy tuż obok niego przemknął zabłąkany w tym miejskim
gąszczu sokół. Oba ptaki rozpoczęły dramatyczny taniec, kryjąc się co chwilę za
niższymi budynkami.
Amelia wstrzymała oddech, nie mogąc
oderwać od nich wzroku.
Ostatnio rzadko zdarzało się, że
coś budziło w niej żywsze emocje. Teraz jednak niemal czuła rozpaczliwe bicie
maleńkiego serca uciekającej przed swoim przeznaczeniem ofiary. Nie trwało to
długo, sokół wyhamował ostro bijąc powietrze skrzydłami, kiedy jego szpony
pochwyciły bezbronną zdobycz.
- Życie jest zbyt krótkie, by
spędzać je w ciszy i samotności.
Blondynka drgnęła słysząc głos
chłopaka, zapomniała o jego obecności.
On nawet nie zauważył tej nierównej
walki sprzed chwili.
- Czasem tak jest łatwiej – odpowiedziała
obejmując się ramionami.
Ogarnął chłód i przerażającą ją
samotność.
Zatracała się w napierającym na nią
bezwładzie, sama już nie wiedząc, co tak naprawdę czuła. Czy w ogóle coś czuła.
Nawet smutek, który jeszcze niedawno przenikał ją na wskroś, omywając blade
policzki srebrzystymi łzami, teraz ucichł, zagubiony w bezbarwnym otępieniu.
- Nieprawda – szepnął. – Nie
wyglądasz, jakby było ci łatwiej.
Amelia odwróciła się ku niemu,
najpierw głową, potem całym ciałem, opierając się łokciem o balustradę. Znów
mógł spojrzeć w niebiańską głębię jej oczu i na moment znieruchomiał, dostrzegając
tam bezbrzeżną otchłań smutnej rezygnacji.
Zawahał się, nabierając nagle
wątpliwości. Ciche tchnienie niejasnego przeczucia, że znalazł się w
niewłaściwym miejscu. Nie tylko wzrok, cała sylwetka dziewczyny wyrażały
znużenie. To coś w jej oczach…
Powinienem
już stąd iść,
upomniał sam siebie.
Jego uszu dobiegły stłumione głosy wewnątrz
apartamentu sprawiając, że się otrząsnął. Spokojnie odetchnął kilka razy, zanim
znów się odezwał.
- Samotność nie jest rozwiązaniem –
stwierdził odrobinę bardziej stanowczo.
Dziewczyna spojrzała ponad jego
ramieniem na brudnoniebieskie, bure już niebo. Słońce znikło, zabierając ze
sobą to, co jasne i radosne.
Słowa, które opuściły jej usta,
były równie bezbarwne.
- Nie wiesz nic o samotności.
- Nie wiem… albo wiem niewiele – przyznał pokornie. – Podobnie, jak nie wiem,
co spowodowało, że szukasz tej ciszy, choć przecież potrzebujesz czegoś innego.
Dziewczyna prychnęła cicho, nie
potrafiąc się zdobyć na drwiący uśmiech.
- Potrzebuję kolorów – szepnęła. – Zmrok jest szary, coraz
ciemniejszy.
- Po najdłuższej nocy zawsze
przychodzi dzień.
Uniósł szklankę do ust, pociągając
niewielkiego łyka. Ta rozmowa wydawała
mu się wyjątkowo dziwna i żałował, że nie wziął ze sobą drugiego drinka dla
niej.
- Gdy noc trwa zbyt długo, przestaje
się czekać na poranek – odpowiedziała ledwo słyszalnie. – Można zapomnieć, iż
kiedyś w końcu przyjdzie.
Chłopak powoli pokręcił głową. Odstawił
szklankę z boku, uniósł rękę i ostrożnie dotknął palcem ramienia blondynki,
powoli przesuwając go wyżej po odsłoniętej skórze. Czując przenikające ją od
tego muśnięcia iskry Amelia przez chwilę śledziła dłoń mężczyzny, by znów
wrócić wzrokiem do jego twarzy. Był
całkowicie poważny, a niesamowite, szare oczy zdawały się wypalać ścieżkę do
jej duszy.
- To zależy od ciebie. Nie ma
sytuacji bez wyjścia.
Nie uśmiechał się już, hipnotyzując
ją za to swoim spojrzeniem oraz niskim, aksamitnym głosem. Zamarła w bezruchu.
- Świt może nadejść zupełnie
niespodziewanie. – Łagodny ton jego słów przenikał ją na wskroś. – Przywróci
kolory.
Przysunął się bliżej, nie mogąc się
oprzeć jedwabistej miękkości jej skóry. Wyczuwał ciepło ciała blondynki, ale i
drżenie, które musiało mieć swoje źródło gdzieś w jej wnętrzu. Bez
zastanowienia przeniósł swoją dłoń na policzek dziewczyny, badając uważnie jego
gładkość.
Amelia rzeczywiście drżała. Miała
wrażenie, że ktoś niespodziewanie wrzucił ją w obcy sen. To nie było jej życie.
To nie było… prawdziwe. To nie mogło być prawdziwe.
- Nie krzywdź sama siebie
pogrążając się w takim smutku. – Otulał ją ciepłymi słowami. – Szkoda na to
życia…
Oddech dziewczyny przyspieszył,
czuła się zupełnie bezradna wobec czaru, którym ich oboje otoczył. Choć mglisto
zdawała sobie sprawę z tego, że chłopak bardzo zręcznie z nią flirtował, choć
wiedziała, że to było zbyt piękne, a on był zbyt ładny, by mogła mu zaufać, to starała
się odepchnąć te alarmujące ją myśli głębiej poza świadomość.
Chciała mu uwierzyć. Potrzebowała…
Szarooki mężczyzna odsunął
opadające na jej twarz pasmo gęstych włosów, delikatnie zaplatając je za ucho.
Jego palce przebiegły w czułej pieszczocie po smukłej szyi dziewczyny.
Nachylił się ku niej, owiewając ją
swoim oddechem, a jego drugie ramię otoczyło szczupłe plecy, przyciągając drobne
ciało bliżej.
- Samotność nie jest rozwiązaniem –
szepnął, lekko muskając jej wargi.
Wciągnęła głęboko powietrze,
rozpaczliwie pragnąc coś poczuć, coś ciepłego i prawdziwego, coś, co pomogłoby
jej wyrwać się z wyniszczającego ją odrętwienia.
Nic nie wiedziała o tym wysokim
mężczyźnie, który nagle znalazł się tak blisko, podobnie też on niczego o niej
nie wiedział. Ani na moment nie odrywała się od jego oczu, niemo błagając go,
by ta nadzieja, o której mówił, nie okazała się czczą ułudą, kpiną.
Chciała mu uwierzyć, że gdzieś było
wyjście ze stanu, w którym się znalazła.
Kiedy nacisnął mocniej na jej usta,
poddała się słodkiemu pocałunkowi, rozchylając wargi i wpuszczając go do
siebie.
Chciała mu uwierzyć.
Czując łagodną uległość Amelii
chłopak zamruczał, nie odrywając się od niej objął ją mocniej, ogarnięty
pragnieniem posmakowania całego jej ciała. Dłoń, którą wciąż trzymał na szyi blondynki,
wplótł we włosy na szczupłym karku, przyciągając ją bliżej, by pogłębić
pocałunek.
Odsunął się dopiero, gdy obojgu
brakło już powietrza.
- Tak słodka… – szepnął
zachrypniętym głosem, sam siebie zaskakując tym szczerym wyznaniem.
Amelia łapała jeszcze oddech i
wpatrując się wciąż w nieznajomego próbowała ogarnąć to, co się przed chwilą
wydarzyło.
Naprawdę ją pocałował?
Naprawdę była w stanie poradzić
sobie z tym obezwładniającym ją smutkiem?
- Muszę już iść, mam jednak
nadzieję, że zobaczymy się wkrótce? – mruknął, raz jeszcze skubiąc wargi
dziewczyny.
Nie odpowiedziała mu, oblizując
jedynie usta. Smakował tak dobrze.
Chłopak powoli odwrócił się do niej plecami i skierował się do wyjścia z
tarasu. Kącik jego ust drgał nieznacznie w z trudem powstrzymywanym uśmiechu,
kiedy wbrew samemu sobie odkrył, iż jego ostatnie słowa nie były jedynie pustą
zagrywką na pożegnanie. W rzeczywistości nie miałby nic przeciwko, by się z nią
ponownie spotkać.
Ta
mała coś w sobie ma,
pomyślał, przywołując w wyobraźni niezwykłą głębię jej błękitnego spojrzenia.
Ledwo przekroczył drzwi do
apartamentu, obstąpiła go grupa przyjaciół.
- Kurwa, Dawid, farciarzu… – mruknął
ponuro jeden z nich, wręczając mu piwo. –Przypomnij mi, żebym się więcej z tobą
nie zakładał. Nawet tylko o flaszkę.
Dwóch innych przybiło mu dłoń w
zwycięskim geście.
- Następnym razem wybierzemy mu
trudniejszy cel – zarechotał ktoś.
Szarooki chłopak zaśmiał się cicho,
kiedy przyjaciel klepnął go po plecach.
- Wciąż mnie zaskakujesz, stary.
Wystarczył ci tylko kwadrans.
- Jeszcze jeden kwadrans i
przeleciałby ją tam – zakpił inny.
Dawid skrzywił się, gdyż szczególnie
ten ostatni komentarz wypowiedziany został głośno, stali za blisko tarasu. To
był tylko zakład, nie zamierzał upokarzać tej nieznajomej, wrażliwej dziewczyny.
Odwrócił się przez ramię, by sprawdzić, czy obraźliwe słowa nie dotarły do
niej. Jego wzrok nie natrafił jednak na ślad drobnej blondynki, nie było jej
już przy niewysokiej, kamiennej barierce. Gdyby nie delikatny, słodki smak, jak
wciąż czuł na wargach, mógłby pomyśleć, że tylko wyobraził sobie tą scenę, a
tajemniczej dziewczyny nigdy jej tam nie było.
Zdążyła
odejść, odetchnął
z ulgą.
Ani on ani żaden z jego znajomych
nie mogli usłyszeć głuchego plaśnięcia, kiedy spadające z dużej wysokości ciało
uderzyło o asfalt, w ułamku sekundy zmieniając się krwawą miazgę.
Ich uwagę przyciągnął dopiero pełen
przerażenia krzyk jednego z przechodniów.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz