środa, 30 marca 2011

Inspekcja.


Korzystając ze słonecznej pogody dokonałam inspekcji ogródka.

Krokusy jednak się ruszyły i cieszą oko swoimi kolorami. Narcyzki dumnie wystrzeliły w górę i już widać pąki, podobnie się ma z pękatymi gronami hiacyntów. Nawet liliowce powiewają chorągiewkami jaskrawozielonych liści, dając znać, że mają się dobrze. Jeszcze tylko tulipany się ociągają z pąkami, grzeją tylko w słońcu iście i aż kuszą mnie, żeby je ukarać to nieposłuszeństwo. One też dawno nie były przesadzane...





Z ziemi wygrzebując się coraz to kolejne listki, fiołki, jaskry, mizerne cebulice  i te wszystkie drobiazgi, których nazw już nie pamiętam. To nic, że grządka zarośnięta i w porównaniu z wypieszczonym ogródkiem sąsiadów straszy swoim chaosem. Mi to nie przeszkadza ;)


Kupiłam nasionka: smagliczkę, żagwin, zatrwian i groszek. Ciekawe, czy dałoby się je tylko posiać i nic więcej z nimi nie robić? Nie przesadzać, nie pielić, i najlepiej jeszcze nie podlewać. Jasne :/

Moja pnąca róża, taka śliczna, herbaciana, tym razem nie przezimowała. Szkoda, przez ostatnich parę lat ładnie się rozrosła... Muszę puścić w ruch sekator i szybko wymyślić, co posadzić w to miejsce. Może clematisa? Ale ten to woli słońce... Hortensję? Astry marcinki? Pomyślę jeszcze.


Kolega rozłożył się na środku zakonserwowanego przez zimę trawnika, wygrzewa ogon i zgłasza roszczenia. Tylko nie jestem pewna, czy do mojego ogródka czy do mojej kotki. Przesunąć się w każdym razie nie chciał.


Nie znoszę fałszu. Jak mam szanować kogoś, kto podpisuje się pod jaskrawym kłamstwem??

wtorek, 29 marca 2011

Ptaszkowo


Duszny weekend w zbyt ciasnych murach. Przytulny, choć obskurny szpitalik, pełen troskliwych duszków i radośnie nieświadomych nadziei. A może i świadomych? Nigdy nie wiadomo, jakie historie kryje życie.

Mieszkając w stolicy regionu, dałam się zamknąć kilkadziesiąt kilometrów od domu, zdana tylko na siebie, mp3, książkę i notatnik. Niekończące się godziny patrzenia na ściany, bez możliwości zdobycia choćby filiżanki dobrej kawy. Uciekając przed nieustannym, niemożliwym do zagłuszenia, szczebiotaniem tych szczęśliwych nalazłam sobie cichą, samotną ławeczkę, gdzieś między blokiem operacyjnym a porodowym. Gapiłam się na ten kawałek nieba, nad szarym szpitalnym podwórkiem, którego centralnym punktem był budynek prosektorium.


Moje wyniki są dobre. Cieszyć się?
Kolejny krok jest dużo trudniejszy, gdyż nie zależy już ode mnie. 

Głupia praca, niszczy wszystko, niszczy nas.

Na sam koniec, zupełnie obca osoba, w paru słowach okazała mi więcej zrozumienia niż najbliżsi przez ostatnie miesiące...

Wracałam obserwując wczesnowiosenne pola. Płochliwe stada saren, karmiące się oziminą. Stulone w szarych bruzdach ziemi zające. Myszołowy i jastrzębie wypatrujące swoich ofiar. A nawet parę żurawi, którym przyglądałam się przez te parę sekund z niedowierzaniem, że już są...

Tak po prawdzie miałam nadzieję, że uda mi się wypatrzeć przedstawiciela innego gatunku długonogich...


Te są ubiegłoroczne, wypatrzone gdzieś na Kaszubach. Piękne, królewskie ptaki.

czwartek, 24 marca 2011

Imprezowy weekend.


Decyzja podjęta.

Mam jutro czas, by wszystko przygotować, a w sobotę rano muszę stawić się w szpitalu. Nie chcę (jasne, każdy przecież marzy o tym, by spędzić upojny weekend w szpitalnym łóżku), mam wrażenie, że to oznacza przyznanie się do tego, że coś jest nie tak...

Ale przecież wiem, że COŚ jest nie tak :(

Trzeba ustalić co, więc nie mam wyboru.

Zielony to podobno kolor nadziei. A może to błękitny?
Nie wiem, jeszcze jej nie mam.

Ta wiosna mnie nie cieszy, nie potrafię odetchnąć pełną piersią. Nawet to, że dni są coraz cieplejsze... Słońce przygrzewa coraz mocniej i dotychczas perspektywa zakładania lżejszych ubrań, wyjścia z wełnianych skorup, w które zapędziła zima, zawsze wywoływała u mnie uśmiech. 

Jednakże wiosna odsłania więcej, niż chciałabym widzieć. 

Z każdej niemalże strony atakują mnie obrazy, przed którymi uciekam. To niesprawiedliwe, niegrzeczne, ale nie potrafię inaczej. I nie zawsze dam radę w porę się odwrócić, a wtedy boli. Zazdrość? Już sama nie wiem... Po prostu boli.

wtorek, 22 marca 2011

Zbyt długa noc...

I to było tyle w temacie dobrego humoru. Skończył się jeszcze zanim dzień minął.

Uświadomiłam sobie w pełni tą sytuację... W nocy nie udało mi się zasnąć, choć starałam się nie myśleć, nie denerwować, nie czuć... Może gdybym się nie kładła, przelałabym choć część smutku w słowa, odpędziła to od siebie, a może to i tak nic by nie dało... Ale tak leżałam słuchając, jak wyznaczane oddechami minuty upływały w ciemnościach. Ból rozszarpywał mnie od środka, brakowało już nawet łez...

Wiem, że znów będzie źle i nie mogę nic na to poradzić.

Kiedy nadzieja zawodzi, jest ciężko.
Jednak bez nadziei jest jeszcze gorzej.

Tydzień po tygodniu ze świadomością, że nic z tego. Bez szans. I to nie przejaw pesymizmu, tylko suche fakty.

To mnie wykańcza.

Czasem marzę o tym, żeby zrobić coś, co odwróci moją uwagę od bólu w duszy. Ale za bardzo kocham Skrzacika, by to zrobić. Rozumiem jednak takich ludzi.

Dzisiaj bez zdjęć. Kiedy tak przytłacza mnie smutek, nic nie cieszy - ani słońce, ani kwiaty, ani fotografia...  Nie jestem w stanie dokończyć rozpoczętych prac. Energii wystarcza tylko na trochę zabawy ze skrzatem... Chciałabym zniknąć, przestać czuć. Czuję się jak wywłoczka, pusta, bez życia.

Teraz trzeba się ubrać, znów wyjść z domu. Założyć maskę, by nikt nie zauważył, nikt nie zapytał. I pilnować, by w porę odwrócić wzrok.

Nie chcę rozmawiać. Rozmowa nie pomaga.

Dziś jest bardzo zły dzień, a kolejne nie będą lepsze.

poniedziałek, 21 marca 2011

Pierwszy dzień wiosny!



Coś jest ze mną chyba nie tak - czuję się dziś wyjątkowo lekko i radośnie - to tak zaskakujące, że prawdopodobnie powinnam iść do lekarza. Trochę słońca, parę kwiatków w ogródku i już mi odbiło.

Dawno nie czułam się tak dobrze. Ale kiedy przyjdzie czas na dołek, upadek będzie tym bardziej boleć. A przyjdzie, to wiem.

Tym razem zdjęcia z mojego ogródka. W tym roku zdecydowanie mniej krokusów przebiło się przez trawę. Skoro jednak od tych paru lat ani razu nie chciało mi się wykopać cebulek, to czemu się dziwić. Już sobie zanotowałam, by na jesieni posadzić nowe. I może tym razem niekoniecznie na trawniku. 

Muszę jutro tam zejść z pierścieniami makro i na spokojnie się im przyjrzeć, bo wczoraj robiłam zdjęcia w pośpiechu. Ale tak pięknie błyszczały w słońcu...


Kwitną też już przebiśniegi, hiacynty powoli wygrzebują się z ziemi, a liście tulipanów i żonkili mają po parę centymetrów... Zaczyna się niecierpliwe czekanie, co jeszcze się pojawi.. co jeszcze pokaże swoje listki...





Korzystając z dobrego humoru...

Tak się już od jakiegoś czasu zastanawiam... Gdy patrzę na moje miniaturki, widzę, że większym powodzeniem cieszą się te, które smutno się kończą (o ile mogę oceniać po liczbie pobrań). 

Jestem zwolenniczką szczęśliwych zakończeń. To są przecież bajki, powinny dawać nadzieję, uśmiech, nawet, jeśli w prawdziwym życiu coś takiego nie mogłoby się zdarzyć. Napisałam te smutne tylko po to, by uwolnić swoje emocje... Zaznaczyłam, że brak jest happy endu (czyżby to właśnie przyciągało?). Sama nie biorę się za czytanie, jeśli wiem, że na koniec będą łzy.

Więc co podoba się w tych smutnych historiach? Potrzeba jakiejś formy katharsis?

***

Muszę jeszcze uzupełnić - ten ARTYKUŁ - prosto napisany, ale bardzo prawdziwy :)

Spoiler, spoiler!! Do 4 rozdziału "Bandyty". 
Jeśli ktoś zagląda tu licząc na poznanie wyniku pojedynku, to niestety - muszę rozczarować :) Nie po to tak kończyłam rozdział, żeby niweczyć efekt spoilerem ;)

"Większość obserwatorów, znając już zręczność młodego bandyty, skupiała swoją uwagę na szeryfie. Część robiła zakłady, czy w ogóle zdąży wyciągnąć broń, inni wznosili skryte modły za jego duszę. W przeciągającej się ciszy słychać było jedynie chrzęst piasku pod kopytami kilku stojących na ulicy koni, leniwie omiatających swoje boki chwostami ogonów."

sobota, 19 marca 2011

Ducati, segwaye i inne nie-cuda.


Nóg nie czuję. Chłopaki wyciągnęły mnie dzisiaj na coroczne święto fanów wszystkiego, co ma 2-4 kółek. Potrzebowali tragarza/fotografa. Czasem mogę się poświęcić (odbiję sobie, gdy zakwitną magnolie). Przy okazji nauczyłam się, że dwie ręce wystarczą, by obsługiwać jednocześnie aparat i kamerę.

Starszy udawał zblazowanego, a młodszy - ogłuchł i zaniemówił do reszty (przynajmniej do momentu opuszczenia tej świątyni motoryzacji). Chociaż bynajmniej nie stracił władzy w nogach i rękach, wręcz przeciwnie. Mam też obawy, czy usta mu się nie uszkodziły, bo to chyba nie może pozostać bez konsekwencji, kiedy tak długo trzyma się je rozdziawione.

Tak na marginesie - ciekawe, czy te hostessy mają wpisane w umowy, że muszą chodzić w majtkach i kabaretkach?

piątek, 18 marca 2011

Wspominanie lata...





Ponury, deszczowy dzień, do tego tak strasznie senny... Moje jedyne marzenie, już od samego rana - zakopać się pod ciepłym kocem, zanurzyć w przytulną miękkość poduszki, pozwalając, by ten dzień minął niezauważony. Deszcz wybija na szybie monotonny rytm, utrudniający skupienie się na czymkolwiek... Nawet nie zauważam, że powieki mi opadły... Rzeczywistość płynnie przechodzi w sen, nie rozróżniam ich już.

Dzisiaj w powietrzu nie czuć wiosny. Rozdziela nas przeszywający całe ciało chłód. Sięgam do szafy szukając słonecznych kolorów, by sprowokować słońce, ale łapię coś, co jest po prostu ciepłe.

Jutro będzie lepiej.

Znów sięgnęłam po ubiegłoroczne zdjęcia, by się przy nich ogrzać.











Stoi sobie dzisiaj skrzacik przed lodówką oklejoną reklamami pewnej znanej firmy produkującej "mrożone słodycze". Stoi, przygląda się, marszczy brwi, w końcu pyta:

- Mamo, czy już jest lato?

czwartek, 17 marca 2011

O pracach nad "Bandytą"

 

Staram się przygotowywać do moich opowiadań. Może nikt mnie nie sprawdzi, może nie zauważy, ale mi daje to satysfakcję.

Sporo czasu spędzam z Google Maps (i własnym atlasem geograficznym), wybierając miejsce, w którym rozegra się akcja, kontrolując odległości, o których piszę, oglądając sobie widoki na zdjęciach czy kamerkach. To fascynujące, jak łatwo dzisiaj przenieść się na drugi koniec świata. Przy MSAP zwiedziłam wirtualnie okolice Detroit Lake, Silver Falls, przejechałam się szosą w niedaleko Miami, obejrzałam wnętrza hotelu, w którym zatrzymały się dziewczyny w Houston, a także plac, na którym spotkały Jaspera. Teraz podróżuję przez pustynię Mojave, jest sporo filmików z tamtych okolic i to całkiem przyjemne na chwilę znaleźć się na nagrzanej słońcem pustyni. Szczególnie - kiedy za oknem deszcz i wiatr. Szukam informacji o roślinności, zwierzętach, klimacie, lokalnych ciekawostek, podań. Dotarłam do XIX-wiecznych map, przerobiłam sobie trochę historię USA z tego okresu. Czasem za bardzo wczytuję się w te starocie i zapominam o pisaniu ;) Najgorzej idzie mi z rozgryzieniem kwestii technicznych związanych z bronią - Colt, Magnum, Winchester, kaliber 44 i inne... Mąż się ostatnio mocno zdziwił, gdy zajrzał mi przez ramię, przyłapując mnie na czytaniu o różnych rodzajach rewolwerów. Nie, chyba nie będę umiała napisać o broni fachowo, ze szczegółami ;)

Westerny nigdy nie były moim ulubionym gatunkiem filmowym, ale teraz sięgam do nich, zbierając dane.. "Rio Bravo", "Siedmiu wspaniałych", "W samo południe", "3:10 do Yumy", czy nawet serial "Deadwood". Obejrzałam oba filmy o Alamo i nie mogłam się oderwać od tej bitwy... I sporo muzyki, nastrojowych ballad o tej tematyce..

Przeczytałam nawet kilka westernów książkowych (tak na marginesie polecam  - "Krwawy południk" autorstwa Cormaca McCarthy'ego - pokazuje zupełnie inną wersję Dzikiego Zachodu: mroczną i bezsensownie okrutną, opisując ją jednak w niezwykle poetycki sposób; jeśli ktoś dziwiłby się brutalnej historii mojego Edwarda (tak, tak, spoileruję) - zaręczam, że to niewiele w porównaniu z opisanymi tam wydarzeniami).

Ostatnio szukałam informacji o ukąszeniu przez grzechotnika. Materiał zdjęciowy, na jaki trafiłam, śnił mi się później po nocach. Nie, nie dam linka, to było naprawdę nieprzyjemne...

Owszem, czasem naciągam ;) Nie sprawdziłam dokładnie, jak często kursowały w połowie XIX wieku dyliżanse między Bakersfield a Mojave. Przepraszam ;)

A tak poza tym... próbuję urozmaicać, odmieniać charaktery moich bohaterów. Nie wiem, na ile mi się to udaje, gdyż te imiona i związane z nimi wyobrażenia są już wyryte w mojej głowie. Zawsze mocno przywiązuję się do Belli, nie mogłabym więc zrobić z niej szarej myszki czy kompletnej ofiary. Postać Alice jest dla mnie uosobieniem przyjaciółki, a Emmetta - takiego brata, najlepszego kumpla. Jasper to mój osobisty ideał, a Edward - fantazja (a te jak wiadomo ideałami być nie muszą, czasem wręcz nie powinny...). Do Rose jestem najmniej przywiązana, dlatego muszę się starać, by nie była poszkodowana...

3 rozdział "Bandyty" dodam w niedzielę, powinnam się wyrobić. Została mi jeszcze jedna ze scen do wykończenia i ta akurat mi nie wychodzi.


Jak to działa?

Ze względu na fatalną pogodę przygotowałam dzisiaj dla skrzata grubsze spodnie i uprzedziłam o tym ślubnego, żeby się nie pomylił, ubierając go do przedszkola. Przytaknął, przyjął do wiadomości. I co? Oczywiście potem wygrzebał z ukrycia te cienkie, które zakładał przez ostatnie parę dni. Kto powiedział, że mężczyzna nie potrafi znaleźć odpowiednich ciuchów, jak mu zależy?

Zdjęcia tym razem ubiegłoroczne...

O muzycznych źródłach inspiracji...


Lubię słuchać muzyki przy pracy, tak w ogóle, jako łagodnego tła, ale dopiero od niedawna pozwalam, by ten podkład wpływał na to, co piszę. Czasem wybieram kawałki pod moje samopoczucie, czasem - pod to, co chciałabym napisać. Słucham ich w ciągu dnia, kiedy mam chwilkę, by pomysleć...

Jakiś czas temu Twistedspaz zwróciła moją uwagę na "Lux aeterna" Clinta Mansella (wciąż mam przed oczyma wyobraźni, jak jej Edward gra ten kawałek...) - ten utwór niesamowicie oddawał mój stan ducha i towarzyszył mi wiernie przez ostatnie rozdziały MSAP (nie jako jedyny, ale najczęściej - i to być może wyjaśnia trochę nastrój niektórych scen). Z kolei "Bandyta" to przede wszystkim "Big Iron", "Ballad of Alamo" (Marty Robbins) i trochę podobnych ballad. Nie wiem, czy można nazwać to country (z tym gatunkiem kojarzy mi się tylko "Cotton Eye Joe"), bluegrass czy jeszcze inaczej. Lubię te żywe melodie, lubię wsłuchiwać się w słowa - opowiadają ciekawe historie, które same w sobie mogłyby być inspiracją. "Jezebel" (Frankie Laine), "Five brothers", "They're hanging me tonight" (obie wyk. Marty Robbins - uwielbiam jego głos!), i wiele innych.

Tak właśnie było z "Bandytą". Szukałam piosenek, które mogłyby być zagrane na ognisku w Detroit Lake, nieoceniona Spaz podesłała mi kilka świetnych kawałków (które wykorzystałam!!), a szukając dalej trafiłam na "Big Iron" - po odsłuchaniu tego kilka razy poczułam, że muszę wysłać Edwarda na Dziki Zachód... I tak narodził się pomysł na "Twilight western" - jednak gdyby nie poparcie pewnej fantastycznej kobiety, nie zaczęłabym tego...

Na swojej codziennej playliście mam dość eklektyczny zbiór - trochę klasyki, trochę poezji śpiewanej, kilka ulubionych kawałków popowych, ale i te kowbojskie i nawet Hymn ZSRR w wykonaniu Chóru Armii Czerwonej (bajka!! muszę jeszcze ich "Kalinkę" sobie dorzucić). Przy każdej zmianie nastroju, w mojej głowie kotłują się inne myśli... i pojawiają się nowe pomysły...

Kiedy rozbrzmiewa "Wilcze zęby, oczy siwe..."... to kusi.. Ale nie, wysłanie ich do XVIIwiecznej Rzeczpospolitej byłoby już przegięciem ;) Sporym przegięciem.


A to inne źródło "inspiracji" - pyszny i niezawodny i bardzo mocny likier czekoladowy domowej roboty ;) Wystarczy puszka mleka skondensowanego (długo gotowana), wódka i jakiś dodatek smakowy. Zdjęcie jest już niestety nieaktualne, a butelka pusta. Ale było pycha :)

poniedziałek, 14 marca 2011

O komentarzach, hasłach i frustracji.



Może wstałam dziś lewą nogą. W końcu to poniedziałek... Ale czuję się tak... podminowana.

Bo kiedy widzę, że w przypadku zakończonych już opowiadań komentarze zostawia jeszcze mniej osób niż przy tych "w toku", to robi mi się przykro. Zresztą nawet o przy kolejnych rozdziałach, gdzie motywacją może być powiadamianie - komentarze to ok 20-25% pobrań (tak "dużo" dzięki kilku kochanym osobom, które rozpieszczały mnie kilkuczęściowymi komentarzami).

Czy ktoś potrafi mi przekonująco wytłumaczyć, dlaczego tak ciężko jest wrócić po przeczytaniu i poświęcić tą minutę, aby napisać komentarz?

Nie oczekuję oklasków. Tylko te parę słów - to się podobało, tamto nie.
To dla mnie bardzo ważne.

Sama sporo czytam i czułabym się głupio, gdybym nie zostawiła po przeczytaniu choć krótkiej opinii, podziękowania.

Widzę przy miniaturkach np. 110 pobrań i 2 komentarze - i naprawdę nie chce mi się pisać kolejnej.
"Azyl" - na dziś 385 pobrań i 25 komentarzy. "ZW" - 395 pobrań i 13 komentarzy. Wiem, że z MSAP będzie podobnie.

I nie wiem - nie podobało się? Dziwnie się pisze do kogoś anonimowego... Żadnego odzewu...

Lubię pisać, to sprawia mi ogromną przyjemność. Ale ostatnio poczułam się sfrustrowana. Robię to w ramach hobby (tak chyba można powiedzieć), nie dla pieniędzy. Angażuję się w to mocno, pisanie zajmuje mi sporo czasu (jasne, nikt mi nie każe tego robić...)... Kiedy brakuje tych reakcji - to zapał do pisania opada...

Wiem, że to nie tylko mój problem, chyba wszystkie autorki mają podobnie. Nie rozumiem - dlaczego tak trudno zostawić po sobie ślad... Dać piszącemu to wsparcie - "tak, pisz dalej" albo szczere "lepiej daj sobie spokój". Bo skoro można czytać za darmo, to po co męczyć się z jakimś komentarzem? To w końcu wymaga wysiłku, zastanowienia się...

Doceniam, bardzo doceniam, że miałam to ogromne szczęście trafić na wspaniałą grupę osób, których komentarze już od dawna dodają mi skrzydeł. Dzięki nim po każdym rozdziale serdecznie się uśmiecham.

A czasem tak bardzo tego uśmiechu potrzebuję. I to nie ze względu na znużenie pisaniem. Pisanie jest moją ucieczką, a odpowiedzi czytających dają mi siłę...

Nie podobało mi się nigdy zakładanie hasła, ale przez ostatnie dni... poczułam taką potrzebę. Takiego mam focha - założę hasło, czy to na cały folder fanfiction, czy na profil w ogóle.. Hasło dostaną tylko komentujący. Bo ja i tak dla nich piszę, nie dla tych anonimowych... Nie zależy mi na ilości pobrań, tylko na tym kontakcie, odzewie... Już nie wspominam o tym, jak czyta się komentarze ograniczające się do "dzięki za info". Super.

Jeszcze nie wiem. Dziś jestem... sfrustrowana.

No to sobie odreagowałam :/


Uwaga!! Spoiler - rozdział 3 "Bandyty"!!

Tak właściwie to powinnam chyba uprzedzić. Rozdział 3 kończy się w dość irytującym momencie i zaleca się czytanie łącznie z 4. A może będę wredna... i od 4 założę hasło? Hmmm... B. kuszące. Kiepski mam jednak dziś humor :/


"W drodze powrotnej do powozu mijali areszt, na którym dopiero co rozklejono nowe listy gończe. Bella zamarła, wbijając wzrok w niezbyt staranny rysunek.

- To niemożliwe… - Mamrotała sama do siebie.

Słowa te nie umknęły jej siostrze.

- Bells? – Zapytała, przysuwając się bliżej.

Brunetka momentalnie otrząsnęła się.

- Nic, nic. – Uśmiechnęła się nieco nienaturalnie, maskując nagłe zakłopotanie. – Myślałam, że wszyscy bandyci wyglądają nieprzyjemnie, a ten jest całkiem… przystojny?

Szkic nie był dość dokładny, jednakże dziewczyna nie miała wątpliwości, że oddawał najbardziej charakterystyczne rysy swojego oryginału. Wyrazistą szczękę, zgrabny nos i przydługie rozwichrzone włosy. Gdyby miała pod ręką zielony rysik, pokolorowałaby jeszcze oczy młodego bandyty."






Wszystkie zdjęcia w dzisiejszym poście są z wczorajszego spaceru po starych kątach... Udało się wypatrzyć pierwsze w tym roku krokusy. Połowa marca, a już zakwitły!! Nie mogłam się od nich oderwać - wpatrywałam się jak urzeczona. Te w moim ogródku jeszcze się nie wygrzebały...


Ba, widziałam nawet pierwszego motyla! Takiego cytrynka ślicznego... Ale uciekł sprzed obiektywu.


***


- Mama, ten znak nie oznacza zakazu wjazdu ciężkich samochodów...
- Taaak? A co oznacza, skarbie?
- Zakaz podnoszenia sztangi.
- Niech ci będzie. A ten drugi?
- Zakaz kukurydzy.


Najpiękniejszy moment dnia - małe rączki zaciśnięte na moim karku i...
- Tęskniłeś za mamą, gdy byłeś w przedszkolu. Nie było mamy.

(co nie przeszkadzało mu drzeć się w niebogłosy, gdy go odbierałam - chciał się jeszcze bawić...)

sobota, 12 marca 2011

Zapraszam na epilog MSAP!!

Tadam!! Skończyłam pisać MSAP!! Całość już dostępna :)



Aż nie mogę uwierzyć, że w końcu się udało ;)

Na pewno jest tam wiele błędów, i takich prostych literówek, i składniowych, i logicznych. Wiele scen można byłoby jeszcze dopracować. Gdybym skupiła się na tym tekście jeszcze przez parę miesięcy, mogłabym go poprawić. Ale już mi się nie chce.

Kiedy w czerwcu ubiegłego roku zaczynałam rozmawiać z Lusi o opowiadaniu, w którym byłaby magia, nadnaturalne moce, nie spodziewałam się, co z tego wyniknie. Marzyło mi się opowiadanie fantasy, takie, w którym nie musiałabym się za bardzo martwić prawdopodobieństwem zdarzeń i sensownym wyjaśnieniem różnych dziwnych sytuacji. Chciałam... puścić wodze wyobraźni, ale w inny sposób niż w moich pierwszych opowiadaniach. Lusi podsunęła mi pomysł z przepowiednią, z ciemną siłą. Powoli tworzyłam fabułę, szkicowałam sobie charakterystykę postaci, powiązania między nimi, drzewa genealogiczne. W lipcu brałam ze sobą na spacery gruby plik kartek. Siadałam na obramowaniu piaskownicy i kontrolując jednym okiem skrzacika, notowałam coraz to kolejne pomysły.

Mroczny i tajemniczy Edward, taki, jaki przyjechał do zamku, był jednym z pierwszych obrazów, które pojawiły się w mojej głowie. Milczący, ubrany na czarno mężczyzna, nonszalancko opierający się o ścianę i wodzący obojętnym wzrokiem po całej sali, prześladował mnie w snach. W pewnym sensie dookoła niego zbudowałam główny wątek opowiadania. Scena, w której po balu przycisnął Bellę do ściany, była pierwszą, jaką napisałam. Później dopiero zastanawiałam się, jak wpleść ją w treść opowiadania ;)

Kiedy pod koniec sierpnia zaczęłam pisac pierwsze rozdziały, nie spodziewałam się, że wyjdzie tego ponad 800 stron! Nie pisałam na siłę, nie brakowało mi pomysłów, wręcz przeciwnie, czasem było ich aż zbyt wiele i czułam ogarniajace mnie znużenie - pisałam, pisałam i nie mogłam skończyć rozdziału, gdyż przy każdym kolejnym jego czytaniu przychodziło mi do głowy coś jeszcze.

Akcja bardzo często wymykała mi się spod kontroli. Choć najważniejsze wydarzenia miałam zaplanowane zanim jeszcze zabrałam sie za pisanie, moi bohaterowie działali niezależnie ode mnie, nie ulegając moim naciskom. Mogłam jedynie próbować za nimi nadążyć.

Wiedziałam, że będzie to dość złożona sceneria, z wieloma postaciami, wątkami. Chciałam napisać to porządnie i starałam się zawczasu przygotować. Nie planowałam jednak tych wszystkich trudnych emocji, tak głębokiego wchodzenia w ich serca i umysły. To było... wyczerpujące. Nieraz czułam się zagubiona, wciąż przeskakując między tą moją szóstką bohaterów, zapominałam, jak się nazywam.

Nie pisałabym jednak wbrew sobie. To była przede wszystkim niesamowita przygoda. Ta historia wypełniała moje myśli przez te parę minionych miesięcy i zmuszała, bym się na niej skupiała. Cieszyłam się, opisując ich radości, smuciłam, kiedy płakali. Przeżywałam to wszystko razem z nimi. Kiedy miałam doła, brałam się za te trudniejsze sceny, obdarowując ich własnymi emocjami. Potem wracałam, by czerpać siłę z ich uśmiechów, gdy dobrze się bawili.

Wiem jednak na pewno, że nie stworzyłabym tego, gdybym pisała tylko dla siebie. To komentarze, to wszystkie słowa zachęty, jakie otrzymałam, dodawały mi energii, by pisać dalej, więcej. Bez tego wsparcia, MSAP nie powstałoby w takim kształcie (i objętości).

I za to z całego serca dziękuję!

Po wrzuceniu każdego kolejnego rozdziału co chwila zaglądałam, czy są już komentarze, czekałam na każde słowo. Niepokoiłam się, czy rozdział spodobał się, czy też będą uwagi, zastrzeżenia. Ciekawiło mnie, które sceny zyskają aprobatę, co przyciągnie uwagę. Z każdym kolejnym komentarzem czułam, jak napełniała mnie nowa energia, toteż zazwyczaj od razu z zapałem brałam się za pisanie dalej. A kiedy już wpadłam w trans pisania, zazwyczaj zapominałam, która była godzina... MSAP kosztował mnie wiele zarwanych nocy, ale nie żaluję tego.

Cieszę się, że skończyłam, choć... będę tęsknić za MSAP. Teraz jednak mam nową zabawkę. Bandyta opanował moje myśli i serce, nie pozwala mi w nocy spać. Siedząc w tramwaju czy idąc do pracy cały czas się uśmiecham, kiedy wyobrażam sobie, co... się tam będzie działo.

Dziś jeszcze świętuję, a jutro... biorę się za tą nową przygodę :)

(Przed)wiośnie


W powietrzu czuć zmianę.

Nawet, jeżeli prognozy pokazują, iż wróci jeszcze chłód, to nie ma wątpliwości, że wiosna jest już tuż przed progiem... Słońce przygrzewa inaczej, niż jeszcze niedawno, zaprasza, by przysiąść i wystawić twarz na pieszczotę swoich promieni.

Jeszcze jest szaro, drzewa i krzewy nie obudziły się z zimowego snu, a przykryta do niedawna śniegiem trawa straszy szaro-żółto-brązową barwą. Ale to taka chwila ciszy przed wielkim wybuchem... Już za tydzień, dwa wszystko ruszy. Jak co roku zacznie się niezwykły spektakl, zagrzmią radosne ptasie fanfary, a na scenie eksplodują żółte i fioletowe fajerwerki wiosennych kwiatów, później gałęzie zazielenią się, pozwalając opaść krępującym je łuskom i wypełniwszy się na powrót sokami rozbłysną białym i różowym kwieciem.

Cała przyroda odżyje, śpiewając wspaniałą symfonię, pochwałę stworzenia, malując świat na nowe, promienne kolory. Powietrze nasyci się słodkim, ożywczym zapachem i wszystko stanie się jasne, pogodne.

Wiosną, nawet melodia grana przez deszcz na okiennym parapecie brzmi inaczej niż jesienią.

A ja obudzę się następnego dnia zaskoczona, jak co roku, że to już, że już się zaczęło i znów przegapiłam początek tego emocjonującego przedstawienia. Wezmę do ręki aparat starając się zapamiętać choć część z tych obrazów, zaczerpnąć z nich siły, by starczyło jej na cały rok.


To pierwsza, jaką w tym roku wypatrzyłam. Wygrzewała się w słoneczku, ale jak tylko mnie usłyszała, zwinęła manatki i pognała gdzieś za swoimi sprawami.

piątek, 11 marca 2011

Weekend, weekend...


Nareszcie weekend. Choć przecież... dopiero co był piątek. Znów 7 dni uciekło gdzieś niepostrzeżenie. Póki te dni przybliżają mnie do wiosny, nie będę narzekać. Ale jak już przyjdzie, chciałabym, by czas stanął w miejscu.

Mam plan. Zabrać ze sobą aparat na weekend i chociaż spróbować zmierzyć się z architekturą pewnego pięknego miasta. Pewno jak zwykle nic z tego nie wyjdzie :)

Rozdział 2 Bandyty jest już gotowy, epilog MSAP zdecydowanie jeszcze nie. Mam już jednak wszystko obmyślane, teraz "tylko" usiąść i spisać to...


Drugi spoiler do rozdziału 2 Bandyty:

"Mike nie tracił czasu, przysuwając się bliżej dziewczyny i serwując jej uwodzicielski w jego mniemaniu uśmiech, zupełnie niezrażony lodowatym spojrzeniem, jakim go obdarzyła. Nie uświadamiał sobie, że jego zdrowiu groziło poważne niebezpieczeństwo."

środa, 9 marca 2011

MSAP





Epilog MSAP ma w tej chwili 27 stron, jeszcze parę chciałabym napisać. Brakuje mi spokojnej chwili, by się nad tym skupić, wczuć się w sceny, a planowałam przejrzeć też całość. Na jutro na pewno nie zdążę. Może na weekend się uda.

***

Spoiler nr 2.



"Od palców Edwarda rozchodziły się po mojej skórze fale gorąca i odruchowo napięłam mięśnie, szykując się na więcej. Czy zawsze będzie tak na mnie działał? Jęknęłam, odchylając nieco głowę.

- Zawsze, maleńka. – Zamruczał tonem, od którego poczułam ucisk w podbrzuszu. – Zawsze będę tak na ciebie działał.

Prychnęłam.

- Wcale o tobie nie myślałam. – Wysiliłam się na możliwie swobodny głos.

Uśmiechnął się szerzej. Nie musiał mieć dostępu do mojej głowy by wiedzieć, kiedy mijałam się z prawdą."

wtorek, 8 marca 2011

Dzień Kobiet



Z okazji tego jakże pięknego komunistycznego reliktu:

WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, NAM KOBIETOM!!


Mój dzień zaczął się dziś dość wcześnie... O 4tej rano obudził mnie swąd - jakoś tak (?) wyszło, że zapomniałam wyłączyć zupę. Bo przecież miała się gotować jeszcze tylko chwilkę... Miałam szczęście? Garnek wyszoruję chyba dopiero jutro.

 
Miałam poważną rozmowę z mężem na temat zamykania kota w łazience. Stwierdził, iż kot specjalnie sam się tam zatrzaskuje, aby go skompromitować w moich oczach.





Czuję się dopieszczona - nowy rozdział Babysitter, a wczoraj LTYH i Solitudine - i jak tu się nie cieszyć, kiedy tyle wspaniałości do czytania?







A od męża tylko - buzi ;)

Trudno. Jeszcze przyjdzie chłopak, jak będzie miał smaka na... ciasto.






Nie wiem, kto jest autorem tego pięknego tekstu poniżej... Bardzo go lubię i tak pasuje na dzisiejszy dzień, pozwolę sobie go zatem przytoczyć.

- Dlaczego płaczesz? - Młody chłopiec zapytał swą mamę.

- Ponieważ jestem kobietą. - Odpowiedziała mu.

- Nie rozumiem. - Odpowiedział.


Ona go przytuliła i rzekła: - ...i nigdy się nie dowiesz, ale nie martw się, to normalne.


Później chłopiec spytał swojego ojca: - Dlaczego Mama płacze bez powodu?


- Wszystkie kobiety płaczą bez powodu. - Było to wszystko co mógł mu odpowiedzieć.


Mały chłopiec urósł i stał się mężczyzną i wciąż nie wiedzą dlaczego kobiety płaczą. Nareszcie uklęknął złożył ręce i zapytał: - Boże... Dlaczego kobiety płaczą (tak łatwo)?


A Bóg mu odpowiedział:

- Kiedy tworzyłem kobietę postanowiłem ją uczynić wyjątkową. Stworzyłem jej ramiona na tyle silne by mogła dźwigać ciężar całego świata! Dałem jej nadzwyczajną siłę, pozwalającą jej rodzić dzieci jak również znosić odrzucenie, spowodowane czasem przez jej własne dzieci! Dałem jej stanowczość, która pozwala jej na opiekę nad rodziną i przyjaciółmi. Niestraszna jej choroba!
Stworzyłem ją wrażliwą, aby kochała wszystkie dzieci, nawet wtedy, gdy jej własne ją bardzo skrzywdzą!
Dałem jej siłę, aby opiekowała się swoim mężem mimo jego wad, Zrobiłem ją z żebra swego męża, tak, aby chroniła jego serce!
Dałem jej mądrość, aby wiedziała, że dobry mąż nigdy nie skrzywdzi swej żony. Czasem jednak testuje jej siłę i wytrwałość żony w wierze w niego. Synu, na sam koniec...
Dałem jej również łzę do wypłakania. Jest to jej jedyna słabość! Jeśli kiedyś zobaczysz, że płacze, powiedz jej jak bardzo ją kochasz i jak wiele robi dla innych. I jeśli nawet wciąż płacze, sprawiłeś, że poczuła się o wiele lepiej.

Ona jest wyjątkowa!




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...