poniedziałek, 30 stycznia 2012

O guzach na czole


- Myszko, co będziesz robić jutro w przedszkolu?

- Bawić się z Marcelem w wyścigi ciężarówek.

- A z Kubą nie?

- Nie, bo Kuba brzydko do mnie mówi.

- Co takiego powiedział?

- Nie dał mi się bawić rakietą.

- Acha. Z dziewczynami też się bawisz?

- Nie, bo one psocą.

- Jak psocą?

- Paprycja wyrzucała zabawki. A jutro podrzucały do góry przytulanki.

- A ty je łapałeś?

- Nie, miałem swoją do podrzucania.

- Myszko, a co...

- Mama, ty idź już sobie do swojego pokoju.

***

Lektura najkrótszych rozdziałów przygód Baltazara Gąbki ciągnie się w nieskończoność - co akapit Skrzat ma co najmniej trzy pytania, a jeszcze mądrala twierdzi, że to on zna te prawidłowe odpowiedzi. Mały prowokator.

***

Skąd się biorą guzy na czole mamy? Hmm, kiedy kończą się poduszki, mały ludzik chwyta co popadnie.

 
Kawałek na dziś: Astor Piazzolla "Libertango"

niedziela, 29 stycznia 2012

Mróz i wiewiórki.



Zmobilizowałam się dziś na wyprawę do parku (o ile wyprawą można nazwać przejście na drugą stronę ulicy), miałam nadzieję, że skruszone półmetkiem zimy wiewiórki dadzą się przekupić orzechami i umożliwią mi zrobienie choć kilku zdjęć, zanim migawka mi zamarznie. Ta, okazało się, że były mądrzejsze niż ja. Te zdjęcia są stare.

Ale przynajmniej słońce wyjrzało, więc nawet mróz nie jest taki zły.

***

Zdarza się, że zgubi się w mieszkaniu jakiś drobiazg. Tym razem jednak zginęła mi podkładka formatu A4 (z wpiętym zeszytem z notatkami do kolejnych rozdziałów!! grr....), a pomimo iż przeszukałam każdy kąt, szafkę oraz schodziłam wszystkie pokoje na czworaka, nie udało mi się tego znaleźć. Chłopaki oczywiście nie mają o niczym pojęcia, chodzące niewinności... Super :/

sobota, 28 stycznia 2012

Łolstit i inne petticoat


Skrzat wygrzebał ze stosu gazet jakieś zabłąkane tam "Wprost", usadowił się z nim przy stole i oznajmił, że będzie teraz czytał "łolstit dżunal". Tak, efekty ubiegłotygodniowego spotkania z dziadkiem. Zresztą po każdej wizycie Ancymon sypie mądrościami, a jego kreatywność znacząco wzrasta. Na ferie jedziemy do nich na tydzień - już się boję tego, jak teraz się podszkoli ;)

***

Miasto w tym roku zainwestowało w ochronę zieleni przy ulicach - trawniki i drzewa otoczone zostały specjalnymi płotkami, szczelnie przesłoniętymi folią, by ograniczyć przenikanie soli do gruntu.

Tak, akurat tym razem pogodowo trafili. Śnieg był u nas jak dotąd przez 2, 3 dni?


Mam plan. 

Bo najważniejsze to zająć czymś myśli. Czasu co prawda jak zawsze brak, tyle spraw wciąż czeka, aż się nimi zajmę, ale nawet kiedy zmieniamy ze Skrzatem kanapę w trampolinę, coś tam zawsze kłębi się w tej mojej głupiej głowie... I tak sobie jakiś czas temu umyśliłam, że znów spróbuję szyć (nie, żebym naprawdę umiała). Poszewki na poduszki już mi się znudziły, teraz zaplanowałam coś, co przyda mi się w czasie wiosennych sesji zdjęciowych:

a) peleryna - problemem jest tu jednak znalezienie odpowiednio szerokiego materiału, chciałabym tak co najmniej 170-180 cm, a w tej szerokości jak dotąd widziałam jedynie welury; wolałabym, żeby to było coś bardziej zwiewnego...

b) długa spódnica z koła - nie rozwiązałam jeszcze kwestii, co zrobić z nadmiernym marszczeniem, muszę poczytać (w tzw. "wolnej chwili"), nie zdecydowałam się na kolor ani materiał... Ughh... a i wyciąć tak równo to sztuka.

Żebym jeszcze wiedziała, ile tiulu doszyć do halki, która czeka na podobną okazję - bo koła ma trzy, ale tiulu to jej brakuje... Chyba wygrzebię ze schowka tą od sukni ślubnej, porównam. Lubię sobie tak kombinować, ciekawe, czy i tym razem na samych planach się skończy... Och i jeszcze taką małą petticoat! I już nawet wiem, jakie są proporcje poszczególnych warstw, tylko jeszcze trzeba się za nią zabrać :)

***

Ręka do góry, kto pamięta, jak ciepło bywa latem?


piątek, 27 stycznia 2012

O billboardach i nie tylko.


Chciałabym, żeby TAKIE inicjatywy miały szanse powodzenia. Drażnią mnie reklamy wykorzystujące kobiece ciało jako wabik i nie chodzi tu tylko, czy na wierzchu są tylko nogi czy również biust, nie chodzi o nienaturalnie wyidealizowane ciała modelek (robiłam swego czasu praktykę również w agencji reklamowej, wiem, co się robi z tymi zdjęciami), ale o ich przedmiotowe traktowanie. Skutek jest bowiem taki, że kiedy muszę załatwić coś z tzw. "męskich prac" (mechanik/elektryk/etc.etc.), to nie mam co liczyć na poważne traktowanie, a jedynie mniej lub bardziej niesmaczne komplementy, czy próby podrywania w moim własnym domu :/ Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że to szeroki temat, że takie podejście do kobiet ma swoje korzenie nie w tych reklamach, że również mężczyźni często przedstawiani są stereotypowo, i że długo można byłoby się na ten temat rozwodzić.

Jest piątek, zamierzam wtulić się w bok męża i...

***

Ochłodziło się, przyjemny mrozik, wyjrzało słońce - w końcu zima? Tylko śniegu brak. Po ostatnich kilku wyjątkowo śnieżnych i mroźnych zimach... to zaskoczenie. Przykro, bo Skrzat się wciąż o bałwana i sanki dopytuje, już kilka razy mu tak bródka drżała, że byłam bliska wygrzebania choć paru łyżek szronu z zamrażarki.

***

Jakiś czas temu widziałam wyjątkowo poruszającą scenę. Mężczyzna, siedzący na wózku, czekał na skrzyżowaniu trzymając za rączkę małą, na oko trzyletnią dziewczynkę. Czekali na zmianę świateł. Miałam wrażenie, że on nie mógł nawet za bardzo poruszyć głową, wózkiem sterował przy pomocy małego panelu. Kiedy pojawiło się zielone ruszyli do przodu, dziecko wyjątkowo grzecznie, bez wyrywania się.

Długo nie mogłam zapomnieć tego widoku...


Łatwo powiedzieć - nie myśl...

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Granice wolności


W ostatnich dniach głośno jest o globalnym proteście - przede wszystkim środowisk aktywnych w internecie - przeciwko porozumieniu ACTA. Chociaż odruchowo solidaryzuję się z tymi głosami, za mało wiem o samym porozumieniu, by się na jego temat wypowiadać. W dużym uproszczeniu można to zdaje się sprowadzić do starcia pomiędzy interesami firm broniących swoich zysków (święte prawo własności), a wolnością działania w internecie. Na pewno jest jakaś granica, bo choć nie mam całkiem czystego sumienia trudno mi bronić internetowego piractwa.

Zastanawiałam się jednak nad czymś innym. Internet czasem porównywany jest do miejsca, gdzie wciąż panują prawa dżungli. Każdy wchodzi tu na własne ryzyko, przyjmując do wiadomości, że naraża się na zawirusowanie swojego komputera (nawet pomimo najlepszych zabezpieczeń), zostawienie po sobie śladów czy osobistych informacji, które ktoś wykorzysta, etc.etc.etc. To wspaniałe źródło informacji, droga do nawiązywania kontaktów nieograniczonych miejscem zamieszkania, ale też pole, na którym spotykają się różne interesy, bardzo różne charaktery. Narzędzie komunikacji zarówno dla naukowców, jak i choćby przestępców, miejsce na radości, ale i tragedie, gdy np. złośliwie opublikowane zdjęcie niszczy komuś życie.

Na ile można, na ile powinno się regulować tą przestrzeń? Gdzie są granice wolności?

W bieżącej dyskusji GIODO (wyrazy szacunku dla WW) zadziałał z urzędu, wskazując na ryzyko naruszenia konstytucyjnych praw i wolności. Wprowadzane przez ACTA metody działania - przynajmniej te, o których mowa w przeciekach prasowych - moim zdaniem niepokojąco przypominają metody działania systemów totalitarnych, a przynajmniej grożą przyjęciem takiego właśnie kierunku przemian. 

Mam serdeczną nadzieję, że te wszystkie niepokoje są na wyrost i w najbliższej przyszłości orwellowska wizja świata wciąż pozostanie fikcją. Oby oby...

***

Chris de Burgh "Snow Is Falling" (za ten link również podpadałabym pod ACTA...)



Mogę płakać albo próbować zacisnąć zęby. To boli, a do tego zmartwień coraz więcej... Skąd brać siłę?

niedziela, 22 stycznia 2012

Millenium

 
Korzystając z obecności rodziców/dziadków wypuściliśmy się z mężem do kina. Wybór padł na "Dziewczynę z tatuażem" i... ku naszemu zaskoczeniu niewiele brakowało, a nie dostalibyśmy biletów, pomimo iż byliśmy sporo przed początkiem seansu (byliśmy przygotowani na szybki kurs do innego kina tego samego wieczoru).

Rzadko mi się to zdarza napisać (wolę czytać niż oglądać, filmów oglądam raczej mało) - ale obraz ten zrobił na mnie wrażenie, co mnie samą zdumiało, gdyż z założenia nie lubię filmów sensacyjnych, kryminalnych, akcji czy jak to tam nazwać.

Książek Larssona nie czytałam. Wszystkie trzy tomy stoją już od przeszło roku na biblioteczce mojego brata, jak dotąd jednak nie miałam okazji się za nie zabrać. Teraz pewno już się skuszę... Tak na marginesie - zazwyczaj najpierw czytam książkę, dopiero później mam okazję poznać film. Tym razem było odwrotnie, ciekawe, jakie będą wrażenia po lekturze...

Spodziewałam się raczej czegoś w stylu "Ghostwriter" (który zresztą bardzo mnie rozczarował), ta historia jednak była wciągająca, trzymała w napięciu. Nie pogubiłam się, dało się nadążyć za fabułą, jedynie odpuściłam sobie próby ogarnięcia drzewa genealogicznego Vangerów.

I chociaż zakończenie (przynajmniej głównego wątku - śledztwa) jest klasycznie optymistyczne, to jednak całość nie robi takiego wrażenia - ani obrazy, ani bohaterowie nie są ugłaskani, wręcz przeciwnie... Trudno, aby przedstawione tam zdarzenia nie poruszały. Nie przeżyłam katharsis, nie obudziły się we mnie żadne refleksje, jednak film był moim zdaniem życiowo niezwykle brutalny, a dwójka głównych bohaterów - frapująco skomplikowana, no dobra, ona była skomplikowana, a on... Craig może i jest sztywny, lecz jego widok w kilkudniowym zaroście i zgrabnie skrojonym płaszczu wiele wynagradza. A sama czołówka, obrazy i muzyka, to moim zdaniem małe dzieło sztuki.

***

Nie mogłam się oprzeć, by nie wrzucić tu wiersza, o którym ostatnio przypomniała mi W. Stary, ale zawsze aktualny. Dobrze jest mieć to na uwadze.

Biernacki-Rodoć Mikołaj
Idylla maleńka taka

Idylla maleńka taka:
Wróbel połyka robaka,
Wróbla kot dusi niecnota,
Pies chętnie rozdziera kota,
Psa wilk z lubością pożera,
Wilka zadławia pantera.
Panterę lew rwie na ćwierci,
Lwa - człowiek; a sam, po śmierci
Staje się łupem robaka.
Idylla maleńka taka.





piątek, 20 stycznia 2012

Lektury do poduchy.


Na wywołanie uśmiechu oraz lawiny pytań, na dobry sen i miłą inspirację do snucia dalszych opowieści. Chwilami mam wrażenie, jakbym cofała się do czasów dzieciństwa, doskonale pamiętając, co będzie na kolejnej stronie. Czy to "Nasza mama czarodziejka" Joanny Papuzińskiej czy "Przygody Baltazara Gąbki" Stanisława Pagaczewskiego. A wciąż znajdujemy jakieś nowe - słodkie i łagodne historyjki ze zbioru "Pan Kuleczka" Wojciecha Widłaka, rozbrajająca "Zemsta budzika" Kazimierza Szymeczko albo "Biuro zaginionych zabawek" Iwony Czarkowskiej... 

A to dopiero początek :) Sztworek ciągle jeszcze prosi o bajkę o Janosiku czy Smoku wawelskim, coraz częściej jednak przynosi te inne książki.

Wspomnienie rodziców czytających nam wieczorami książki, to jedno z moich najlepszych, a zarazem najintensywniejszych wspomnień. Pamiętam emocje, gdy słuchałam o przygodach Tomka Wilmowskiego, pamiętam, z jaką niecierpliwością czekaliśmy z bratem, aż położymy się w łóżkach, by słuchać. Od kiedy tylko nauczyliśmy się czytać, pochłanialiśmy niemal wszystko, co wpadło nam w ręce.

Mam nadzieję, że teraz uda się zarazić pasją czytania kolejne pokolenie.

środa, 18 stycznia 2012

Byle jakoś doczekać...


Spieszyłam się dziś rano do pracy, maszerując w zimnej mżawce schowana głęboko pod kapturem długiego płaszcza, kiedy moją uwagę przykuły ustawione przed kwiaciarnią doniczki - jasnozielone, napęczniałe pąki hiacyntów w misternej koronie cieniutkich liści. Można je zmusić do kwitnienia o dowolnej porze roku, wiem, sama próbowałam. Ale widok ten... sprawił, iż przez parę sekund w powietrzu czuć było wiosnę.

Byle jej jakoś doczekać.

Tak już bym chciała zobaczyć świeżą trawę, kwiaty... Aparat kurzy się na półce, nie mam ochoty mierzyć się z tą szarugą, zbyt ponura jest, by się w nią wpatrywać. Czekam na słońce i wiosnę, na rozśpiewane łąkami plenery, z głową pełną pomysłów na nowe zdjęcia.

Jeszcze trochę i przyjdzie wiosna. Jeszcze trochę.


Smutek wciąż jest, śpi przykryty cieniutką warstewką kruchej równowagi. Nauczyłam się trzymać myśli na wodzy, a przynajmniej udaje mi się to przez większość czasu. Czasem system zawodzi - czyjeś pytanie czy niespodziewana wiadomość, obrazek, na który bezwiednie się zapatrzę, zamiast od razu się odwrócić... Czas to takie względne pojęcie. Trzy lata narastającego żalu, smutku, miotania się między skrajnymi uczuciami, choć częściej - tymi złymi. Czasem aż za blisko niebezpiecznej krawędzi...

Nie wierzę, że to ma jakikolwiek sens, choćby najbardziej ukryty. I nawet nie mogę powiedzieć "mam dość!", bo co niby miałbym zrobić? Trzeba jakoś toczyć się dalej.

Tak, oczywiście nie zapominam, że tuż obok są prawdziwe nieszczęścia. Aż zbyt często coraz to ktoś mi o tym przypomina.

Byle jakoś doczekać wiosny. Zazieleni się, wypogodzi... Skoro nie mam nadziei, to chociaż mogę mieć złudzenia.

niedziela, 15 stycznia 2012

Trema ;)


Muszę przyznać, że jestem wprost oszołomiona reakcjami na pierwszy rozdział "Alpine" :) Nie spodziewałam się aż tak dużego zainteresowania :) Dziękuję :) Te wszystkie komentarze dały mi ogromny zastrzyk energii :) Bardzo chciałabym wierzyć, że ciąg dalszy nie rozczaruje ;)

Tak, słowa wiary we mnie, iż z pewnością sobie poradzę, motywują, ale i sprawiają, że chwilami jestem przerażona. Nie konsultowałam z nikim treści tego opowiadania (przy dotychczasowych zawsze miałam kogoś, kto znał ciąg dalszy i mogłam sobie testować reakcje), no dobra - konsultowałam z mężem, ale jego rady nie bardzo nadawały się do wykorzystania.

W każdym razie nie planuję akcji rodem z Matrix'a.

Drżę z niecierpliwości, jaka będzie reakcja na ciąg dalszy, na role, jakie zaplanowałam dla moich postaci (mogę tylko zapewnić, iż każdą z nich naprawdę dokładnie przemyślałam i nawet, jeśli niektóre zachowania wydają się dziwne... wszystko ma swoją przyczynę). Wątpliwości i obaw mam sporo, często się gryzę, czy nie przesadziłam... Cierpię, bo moi ulubieńcy będą tym razem... (tego chyba nie powinnam już pisać :/ ) Ostatnio przyszło mi też do głowy, iż w "Alpine" można się doszukać podobieństwa z MSAP. Nie zdradzę jednak, jakiego.

Plan jest na dwie części, zobaczymy jednak, jak będzie mi szło pisanie - zakończenie pierwszej części zależy od tego, czy zdecyduję się na drugą. Mam nadzieję, że starczy mi samozaparcia (oraz umiejętności), by nie zrobić z tego opowiadania słodkiego romansu, ale pogrzebać ciut głębiej w duszach tych postaci.


Tak mi się jeszcze przypomniało...

W czasach, gdy spędzałam długie godziny na photoblogu, publikując swoje zdjęcia i przeglądając setki fotografii innych autorów, poznałam sporo ciekawych ludzi. Wśród nich był m.in. pewien Irańczyk, który swoje komentarze do moich zdjęć, szczególnie tych, na których pokazywałam rodzinę, często kończył słowami "God bless you and your family." W jego wykonaniu brzmiało to niezwykle naturalnie i za każdym razem robiło mi się ciepło na sercu. Szkoda, że u nas dziś... rzadko się słyszy się takie pozdrowienie, a jeśli już - to kierowane raczej nie do kogoś praktycznie obcego.


Katar to wyjątkowo irytujące paskudztwo.

piątek, 13 stycznia 2012

Piątek trzynastego?


Trzynastka była dla mnie zawsze szczęśliwa, dlatego na widok trzynastego przypadającego w piątek zwykle się uśmiecham. I dziś też nawet mogłoby być nienajgorzej... gdyby nie to, że popołudnie spędziłam  pod kocem, szczękając zębami. Przyplątało się jakieś grypopodobne przeziębienie, nic poważnego, ale średnio to przyjemne. 

Pogoda i tak nie na spacery... 

Ech, żebym tylko takie zmartwienia miała.


- I do ciężarówki przyleciał aniołek...

- Myszko, a co to jest aniołek?

- Yyy... To takie latające coś.


Tak mi się przypomniało - Katarzyna Sobczyk "Trzynastego".

czwartek, 12 stycznia 2012

Witajcie w Alpine!


Zaczynam nową przygodę :)

Nad "Alpine" siedzę już od paru miesięcy, do tej pory jednak było to głównie zbieranie materiałów i praca nad fabułą. Najwięcej czasu zajmuje mi zwykle konstruowanie postaci - nie ich ogólny szkic, a te wszystkie drobiazgi (czym się zajmuje, co studiował, etc.). Nawet, jeśli nie wykorzystuję ich później w tekście, potrzebuję takiego kompleksowego obrazu, żeby móc pracować z danym bohaterem. Zanim zacznę pisać, muszę dobrze ich poznać, móc bez trudu przewidzieć, jak się zachowają. Staram się z każdym z nim  umówić na kawę czy chociaż popodglądać przez jakiś czas jego życie. Chyba dlatego tak ciężko pracuje mi się nad więcej niż jednym tekstem jednocześnie - utrzymywanie z nimi ciągłego kontaktu w mojej głowie jest bardzo absorbujące.

Dziś wrzuciłam pierwszy rozdział, a już mnie palce świerzbią, by jak najszybciej udostępnić kolejny, co najmniej tych kilka początkowych, żeby zbudować świat tego opowiadania.

Wymyśliłam sobie, żeby tym razem napisać coś w "naszych" realiach, a zarazem bardziej mrocznego, być może budzącego dreszczyk niepokoju. Zależało mi również, aby uciec nieco od schematu, w którym główny bohater musi pokonać swoją drogę, by na koniec stać się tym dobrym, czarującym etc. Tyle już takich historii powstało, owszem, przyjemnie się je czyta, szczególnie, kiedy można się spodziewać szczęśliwego zakończenia, jednakże... Chciałabym, żeby moi bohaterowie (szczególnie mężczyźni) nie byli tak prości i przewidywalni w odbiorze. Nie wiem jeszcze, czy mi się to uda, bo ambicja to jedno, a faktyczne umiejętności to coś zupełnie innego, zamierzam jednak unikać postaci czarno-białych, poruszając się za to w skali szarości. 

Historię poznawać będziemy z perspektywy głównej bohaterki, jej oczami, a ponieważ ona z pewnością wszystkiego nie wie i długo jeszcze nie pozna całej prawdy... Wiele może się jeszcze zmienić.

Ograniczenia związane z poruszaniem się w świecie fanfiction (wymuszony paring, skojarzenia, jakie budzą poszczególne imiona) zaczynają mnie drażnić, utrudniając szykowanie niespodzianek ("utrudniają", na szczęście jednak nie "uniemożliwiają"), dlatego zdecydowałam się, by równolegle pisać wersję autorską - z zupełnie innymi imionami... Mam nadzieję, że mi się obie wersje nie poplątają w którymś momencie ;)




Nie zdecydowałam się jeszcze na muzykę, którą mogłabym określić mianem motywu przewodniego do tego opowiadania. Przy pisaniu zazwyczaj towarzyszą mi różne kawałki Two Steps From Hell czy niezawodny Clint Mansell z "Lux aeterna". Ale nie tylko... 

Mało oryginalnie, wiem.





Tak sobie pomyślałam, że do tego tematu pasowałby... Rudzielec.

Dopiero wczoraj udało mi się choć trochę przespać, pomogły dopiero tabletki i to w podwójnej dawce :/ Wciąż jeszcze czuję się rozbita, ale przynajmniej w głowie mi się już nie kręci. Za to jakieś paskudne przeziębienie się przyplątało...



wtorek, 10 stycznia 2012

Przepis na dobry sen?



Właśnie skończyłam pić porcję ciepłego mleka z miodem. Mam nadzieję, że pomoże, bo wczoraj mimo przemęczenia znów nie mogłam zasnąć :/ Dla pewności dolałam do kubka porcję mocno zagęszczonych procentów. Kanapa już pode mną faluje, jeszcze tylko muszę komputer wyłączyć... A może mnie mężuś zaniesie?

Chciałabym tam teraz być - czerwiec, Karpacz, góry, słońce...


Uriah Heep "Gypsy". Nie na dobry sen, ale na zimną breję za oknem. 

To w sumie dziwne, zbyt ostre brzmienie jak dla mnie, bardzo jednak lubię ten zespół. "Come Away Melinda", "Lady In Black", "July Morning" czy "Wizard"...

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Zimny poniedziałek.



Marudzenia ciąg dalszy:/

Kolejny poniedziałek z rzędu chodzę nieprzytomna. Podobnie jak tydzień temu - nie mogłam w nocy zasnąć. Ani się niczym szczególnym nie zdenerwowałam (a przynajmniej nie bardziej niż zwykle), ani nie rozmyślałam akurat jakoś specjalnie. Poduszka stała się okropnie niewygodna, pod kołdrą za ciepło, bez niej za zimno, reszta towarzystwa w łóżku chrapie i się rozpycha (szczególnie ten najmłodszy lokator), zegar tyka zdecydowanie za głośno i spać się nie da :/ Raz po raz czułam, jak się zapadałam w przyjemne kołysanie, to znów coś mnie wyrywało z tego stanu. 

Mój kalendarz podpowiada, że właśnie jest pełnia, może dlatego... Ale tydzień temu? I jak tu lubić poniedziałki...

To będzie ciężki dzień. Czuję, że popołudniu zasnę, ledwo usiądę. A jak zasnę, to Skrzat do spółki z kotem rozmontują chałupę do ostatniej śrubki. Ech, siedzę z nimi jak zwykle do wieczora sama...

W dodatku czeka mnie w tym tygodniu praca wymagająca pełnego skupienia, co przy niewyspaniu będzie nader trudne do osiągnięcia. Swoją drogą, jak to możliwe, by trójka dorosłych, wykształconych (w odpowiednim kierunku) ludzi nie mogła przez parę godzin rozpracować problemu? Nie mówię nawet o znalezieniu odpowiedzi, ale o ustaleniu, jak właściwie brzmi pytanie. Od tych dziwnych produktów ubezpieczeniowych lepiej się trzymać z daleka :/

Przez brak snu jeszcze intensywniej odczuwam ziąb na dworze... i jeszcze bardziej marudna się robię :/ Ugh, lepiej już kończę. Tak naprawdę to nie lubię marudzić.


Jeszcze parę tych grudniowych chryzantem mi zostało. Szkoda, że teraz już całkiem szaro jest :/

Kawałek na dziś: U2 "Miss Sarajevo".
 

PS. Ponieważ najlepszą metodą, aby nie zasnąć, jest pozostać w ruchu, łapałam się dziś każdej metody, sprzątania nie wyłączając. Było to trudne zadanie, gdyż za każdym razem, gdy na 10 sekund wychodziłam z pokoju, musiałam później ściągać Skrzata z górnej części regału, ze stołu (razem z hulajnogą) tudzież wygrzebywać go z szafy, w której się schował, wyrzucając uprzednio jej zawartość.

Pomysłów nam nie brakuje... Po jego dzisiejszym brawurowym wykonaniu na dwa głosy (razem z "tym nieznośnym Kubą") paru znanych kolęd w przedszkolnej szatni próbowałam zachęcić go do powtórzenia koncertu w domu, skończyło się na tym, że nawet sam sobie radośnie akompaniował na organach, a kot niemal zrobił podkop pod drzwiami.

Ponieważ Skrzat ostatnio stale jest głodny (i to tak "naprawdę" - "Mamusiu, będziesz jadła tego pomarańcza? Bo jak nie, to ja go sobie wezmę.", i tak "na bajkę", która jest ustawowo zagwarantowaną częścią składową wieczornego posiłku), już od obiadu woła o kolację, pokazałam mu dziś na zegarze, o której godzinie będzie bajka. Ledwo się odwróciłam, dziecko wzięło sprawy w swoje ręce - przyniosło sobie krzesło i przestawiło wskazówki na "właściwe" ułożenie. 

Kiedy wieczorem wreszcie przybyła odsiecz, pierwsze słowa, jakie padły, brzmiały - "Tata, męczymy mamę?"

***

Do niewyspania doszły jeszcze inne, fizjologiczne powody kiepskiego samopoczucia. Do d... z tym wszystkim.

sobota, 7 stycznia 2012

WOŚP!






Już jutro 20. finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy!


Pamiętajcie!

Wiosno, gdzieżeś ty??


Ja chcę już wiosny!

Nigdy nie lubiłam tej zimnej pory roku, a teraz to nawet nie można mówić o zimie. 

Zimno, mokro, do tego przenikliwy wiatr. Dookoła szaro, a ja wolę kolorowe zdjęcia. Za śniegiem też nie przepadam, bo w końcu musi się stopić i zostaje breja, ale w bieli przynajmniej wszystko wygląda czyściej.

Jeszcze tak ze dwa miesiące trzeba wytrzymać :/

Przynajmniej Skrzat nie traci dobrego nastroju. Z dnia na dzień bardziej rezolutny, wyszczekany, ostatnio gania po domu na deskorolce usiłując rozjechać kota tudzież uczy się grać w baseball przy użyciu chochelki i drewnianego domino. Nie przepuści też żadnej okazji do psoty, w weekendy uwielbia budzić tatusia skacząc mu kolanami na plecy.

Grunt to zachować spokój.



środa, 4 stycznia 2012

O bajkach słów parę


 
Tak się kiedyś zastanawiałam, jakie przesłanie niosą bajki.

Choć może powinnam napisać "baśnie", żeby nie kojarzyło się z niemądrymi amerykańskimi serialami, w których bohaterowie albo co rusz wpadają na ściany albo okładają się nawzajem patelniami...

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Już styczeń...


Czytałam kiedyś, że statystycznie styczeń jest najtrudniejszym miesiącem w roku - po świąteczno-sylwestrowych szaleństwach długo trzeba czekać na kolejne wolne, miesiąc jest długi, a portfele często nadwyrężone... Przynajmniej jakoś tak szło uzasadnienie.

Mi jednak wydaje się, że od stycznia to pójdzie "z górki": dni coraz dłuższe, łatwiej odliczać do wiosny. Już uciekam myślami do bezkresnej zieleni pól, miękkich dywanów z mleczy, do tych wszystkich cieszących oko kolorów, tak świeżych i pogodnych. Jesienią posadziłam w ogródku trochę nowych cebul, liczę na ciekawe zdjęcia.

Byle jakoś ten styczeń przetrwać (może jednak spadnie śnieg i trochę rozjaśni ten bury krajobraz?), byle luty, zimny i błotnisty. A w marcu wszystko powinno ruszyć - słońce, pąki, kwiaty...



Nadzieja? To słowo wypadło z mojego słownika.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...