środa, 31 sierpnia 2011

Vel'ky Sokol (2/2)


Dziś trudno mi uwierzyć, że dopiero co tam byłam... Tylko dwa tygodnie temu, w innej rzeczywistości.

Jestem zwolenniczką tego, by wybierać na urlop coraz to nowe miejsca, odkrywając kolejne piękne zakątki. Cuda natury są wszędzie dookoła, nie trzeba jechać na drugi koniec świata. Ale Słowacja... Tam akurat zawsze mam ochotę wracać.



Ktoś pamięta upadek Belli z drzewa w Silver Falls, w MSAP? Pisząc to, pamiętałam o tych belkach - starych, omszałych, wyjątkowo śliskich. Nawet, kiedy są specjalnie podcięte, dla ułatwienia przejścia. Tylko tak niewinnie wyglądają. Mój zmysł równowagi nie jest widać wystarczająco dobrze rozwinięty, abym mogła swobodnie po nich przechodzić. Mąż starał się jak mógł mnie asekurować, wolałam jednak nie sprawdzać, czy ma równie dobry refleks co Edward.


Może szlak nie wygląda zbyt zachęcająco, kto lubi pocić się przy przedzieraniu się przez zwalone drzewa? (ja!) Zdjęcia nie oddają jednak pełni atmosfery - tego powiewu zimnego powietrza w wąskich, skalnych przejściach, od którego włoski na karku stają dęba, tego bogactwa roślinności, setek maleńkich strumyków spływających ze ścian. Wyzwanie, przygoda, oszałamiające piękno przyrody.

Ja czuję się tam jak w bajce :) Takiej chwilami strasznej ;)




Kolejne śliskie drabinki... Eee... czy mój futerał od aparatu jest na pewno wodoodporny?


Ta na szczęście jest dość stroma - mogę wspinać się na czworaka :)



Roklina kończy się w lesie, czas na drogę powrotną...


Spokojnymi, łagodnymi ścieżkami, przez lasy, to znów przez polany... Powroty w Slovenskim Raju są dość długie, ale bardzo relaksujące. Nie ma sapania pod górę, można więc swobodnie porozmawiać, albo po prostu oddać się rozmyślaniom...

Na przykład planując jakieś opowiadanie.



Na tych łąkach mogłabym spędzić z aparatem cały dzień :)


Dziewięćsił, i to ten bezłodygowy, jeśli się nie mylę. Pod ścisłą ochroną.


W młodej buczynie, na niewielkim wzniesieniu, wypatrzyłam resztki spróchniałego pnia. Ciekawe, co to było za drzewo, czego było świadkiem - taki pomnik minionych wieków... Raj był od dawna schronieniem dla miejscowej ludności, kryjówką przed najeźdźcami. Kto wie, może pod tym drzewem był obóz partyzantów?

Góry trwają, to tylko ludzie przychodzą i odchodzą, zostawiając po sobie śmieci.


Aby przejść szlakiem Vel'ky Sokol, trzeba zaparkować w Pila, w małej przytulnej miejscowości, z uroczymi domkami letniskowymi. Z tego miejsca wychodzi jeszcze drugi szlak, Stredne Piecky (krótszy i chyba nieco prostszy do przejścia). Dużo bardziej popularne są trasy wychodzące w Podlesoka (jest tam wieeeelki parking, gastronomia, etc.) - np. Sucha Bela (bardzo widowiskowy, ale jak dla mnie - zbyt "zadeptany" - przed drabinkami tworzą się kolejki, ktoś w połowie drogi rezygnuje, uznając, że to jednak dla niego za trudne i pcha się na dół szlakiem jednokierunkowej, to znów jakaś grupa z małymi dziećmi "zawiśnie" w połowie kilkumetrowej pionowej drabiny i ani w jedną ani w drugą...). 

Polecam Prielom Hornadu - bardzo malowniczą trasę, wiodącą wzdłuż rzeki. Nie jest trudna, choć miejscami emocjonująca. W połowie drogi warto odbić w Klastorska rokline, chyba najpiękniejszą w Raju. Można się na niej spocić, chodzi tam też sporo ludzi - ale warto przejść ją chociaż raz. Wąwóz prowadzi na rozległą polanę - Klastorisko, gdzie już czeka budka z chłodnym piwem :) Zazwyczaj nie łączę gór z alkoholem, wolę nie ryzykować, tam jednak dobrze to robi.

Z Klastoriska można wrócić aż za wygodną, szeroką drogą do Podlesoka, albo... zrobić sobie jeszcze ok. 2-3godzinne przejście przez Maly i Vel'ky Kysel - dwa cudowne szlaki. Bardzo często są one zamknięte ("wejście na własną odpowiedzialność"), nieuprzątnięte... na mnie jednak zrobiły ogromne wrażenie. Magia :)

Nie polecam natomiast  parkowania w Spisskich Tomasovcach - przejście obok leżącej tuż przy drodze romskiej osady to coś dla osób o mocnych nerwach. Nie zamierzam próbować powtórnie.




Niepokój

Pomimo iż dopiero co wróciłam z bardzo udanego urlopu, nie czuję się pełna energii. Wręcz przeciwnie... Rozglądam się po mieszkaniu i mam ochotę po prostu usiąść, gapiąc się w ścianę, idę na spacer i z trudem zwalczam chęć, by zawrócić, zakopać się pod kocem. 

Wypełnia mnie niepokój, drżenie duszy... Nie jestem w stanie za nic się zabrać, wykonać zadania do końca, skupić się na tym, co robię.

Ok, potrafię to jakoś racjonalnie wytłumaczyć. Twarde lądowanie na przystanku codzienność, pożegnanie ciepłych dni, urlopu, nagłe ochłodzenie, widoczna już na horyzoncie jesień.

Nigdy nie lubiłam września, gdyż oznacza definitywny koniec lata.

Boję się nadciągającej szarugi i niekończących się godzin słoty, błota. Marzenia wciąż nieosiągalne, prawie się z tym pogodziłam, choć wciąż, kiedy widzę... czuję skurcz w okolicy serca. 

Zniechęcenie, smutek...

Jeśli tak kiepsko radziłam sobie z nimi wiosną i latem, kiedy moją uwagę odciągały słońce i zieleń, to jak mam sobie poradzić w czasie tej przygnębiającej pory roku, zimna i ciemności, które trwają tak długo?

Rezygnacja. I wciąż ból.


wtorek, 30 sierpnia 2011

Vel'ky Sokol (1/2)



Slovensky Raj to park narodowy o powierzchni ok. 20.000 ha, pełen wąwozów, potoków, wzniesień i dolin. Trudno to opisać, moim zdaniem - trzeba tego spróbować samemu. Wędrówka po Raju nie wymaga szczególnie dobrej kondycji, podejścia nie są wyczerpujące, ale... osobom z lękiem wysokości radzę dobrze się zastanowić (sama do takich należę i w wielu miejscach niemal panikuję). Nie polecam też tych tras dla rodzin z dziećmi. My nieprędko zabierzemy tam Skrzacika.

Vel'ky Sokol jest dość długą rokliną, o stosunkowo niewielkim przewyższeniu (najniższy punkt 610 mnpm, najwyższy - 899 mnpm). Imponujące wrażenie za to robią ściany wąwozu, skalne urwiska sięgające miejscami 300 metrów. Zaczyna się bardzo niewinnie, miło szemrzący strumyk, kwiatki, motylki...



Powoli wchodzimy w las... W Slovenskim Raju zawsze jest duszno - dużo wilgoci, brak wiatru, bujna roślinność, która sprawia, że czuję się jak odkrywca przemierzający dziki, nieznany ląd. Zdjęcia nie oddają tej atmosfery - to naprawdę trzeba zobaczyć na własne oczy!


Lubię ten wąwóz również dlatego, że jest mało uczęszczany. Tego dnia mieliśmy wyjątkowe szczęście - na całej trasie pod górę spotkaliśmy tylko jeszcze jedną parę. Miejscami to aż skóra cierpła mi na karku, kiedy sobie przypominałam statystyki - ile to niedźwiedzi żyje w Raju.



Cisza, spokój. Nawet ptaki zamilkły. Tuż nad wodą snuje się ledwo zauważalna mgiełka... Lada moment zza rogu wyłoni się jakiś potwór...


Szlak prowadzi zasadniczo dnem potoku. Czasem ścieżka jest tuż obok, czasem trzeba przejść po specjalnie ułożonym drzewie, czasem - po kamieniach. Albo po prostu szukać jakiejkolwiek drogi...

Na pewno przydają się nieprzemakalne buty, z dobrą podeszwą. Jest ślisko, nierzadko wpada się po kostki do wody czy błota, a bezpośrednio po deszczu... nie ma co liczyć na to, że przejdzie się suchą nogą.



Skalne Wrota. Napierające z boku urwiska... Niesamowite jest, jak przyroda wykorzystuje każdą przestrzeń. Rośliny wykorzystują najmniejsze szpary, by wczepić się w nie korzeniami - od mchów i maleńkich paproci zaczynając, na drzewach kończąc.



Moja wyobraźnia pracuje na podwyższonych obrotach. Szukam, gdzie postawić stopy, łapię równowagę, kiedy kamień, na który się zdecydowałam, okazał się niestabilny, do tego wsłuchując się w dziwne trzaski w krzakach po lewej... Ten odległy, niezbadany ląd, ...



O, tak właśnie to wygląda - wspinasz się po jednej omszałej "drabince", by po chwili niemal brodzić w strumieniu, czepiając się czego popadnie, zanim nie przedrzesz się do następnej belki.

To jest właśnie przygoda!


Szlaki w Raju są często niszczone - wichury łamiące drzewa, to znów osuwiska ziemi czy pożary. Służby leśne nie usuwają tych zawalisk, turyści muszą sami sobie radzić. Na zdjęciu poniżej - szlak jest gdzieś tam na środku. Trzeba sobie tylko znaleźć jakieś przejście między drzewami i nie wpaść przy tym do wody...


Pomocne są kije trekkingowe. Ja chyba bym sobie bez nich nie poradziła. Można się podeprzeć, wybadać teren. Ale są też zdradliwe - jeśli nie ustawi się ich odpowiednio dobrze, ześlizgną się z kamienia i łatwo wtedy spaść. Wbite za mocno, np. w spróchniałe drzewo lub glinę, ciężko wyszarpnąć, co również zaburza równowagę.


Piękny wodospad, coś 7-8 metrów wysokości. Jak się już przedrzeć przez to zawalisko, to tam po lewej będzie gdzieś metalowa drabinka.


O, jest i drabinka. Trochę zardzewiała, chwiejąca się (niektóre mocowania puściły), miejscami pokryta czymś zimnym i śliskim, ale dobra nasza. Jak długo można trzymać się rękoma, nie jest źle.


Gdzieś tu się jeszcze trzeba przedrzeć...



A to chyba najgorsze miejsce, jeśli o mnie chodzi... Ta środkowa, pozioma drabinka ustawiona jest za daleko od ściany, by można było się trzymać ręką, kijek ślizga się po gładkiej skale, a w dodatku z góry nie tyle kapie, co leci na nią jak z prysznica. Drewno jest naprawdę bardzo, bardzo śliskie, a w dole - woda i dość ostre kamienie. Zbyt nisko, żeby się zabić, ale nogę lub rękę złamać to już prędzej. A zasięgu nie ma, żeby wezwać pomoc.

To tylko na zdjęciu wygląda niewinnie. Chociaż akurat mój małżonek przeszedł bez wahania...

Bałam się jak diabli. Za każdym razem w tym miejscu się boję i obiecuję sobie, że nigdy więcej nie wybiorę tego szlaku... Tak, a potem zapominam.

c.d.n.

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Vodopády Studeného potoka


Taki widok mamy zawsze rano, idąc do elektricky... Nigdy się tym nie nasycę. Ale po kolei...

Nocujemy zawsze w części Popradu zwanej Spisską Sobotą, od lat (11? 12?) u tej samej zaprzyjaźnionej już rodziny. Wydawać by się mogło, że lepiej wybrać którąś z miejscowości u podnóża Tatr, żeby było bliżej - Poprad ma jednak doskonałą komunikację, a jest dużym miastem (taniej, więcej knajp i lepsze zaopatrzenie, bliżej w drugą stronę - do Slovenskiego Raju i innych ciekawych miejsc). 

Słowacja zawsze była bardzo tania, po wprowadzeniu euro troszeczkę zdrożało... ale nie aż tak, żeby było to odczuwalne. Noclegi - płaciliśmy za 4 i pół osoby (Skrzat) 40 euro/doba. Nie mam jednak pojęcia, jak to pani Daniela liczyła ani czy jest w tym specjalny upust. Dla przykładu - danie w restauracji to od ok. 2 euro (pirohy, halusky) do ok. 5 euro (befsztyk z frytkami i sałatką). Oczywiście, drożej też można, jak się postarać. Piwo.. nie pamiętam, ale za 0,3 l to na pewno nie było więcej niż 1 euro, raczej coś ok. 0,7 euro?? Zwykle jest tańsze niż soki.

Do Tatr dojeżdżamy elektricką - TEZ (Tatranske Elektricke Zeleznice), szybką kolejką - b. wygodną, dość szybką i nie trzeba się martwić o parking. Po długiej trasie dobrze się w niej śpi ;) Z dalszych tras, np z Tatrzańskiej Jaworzyny, można wrócić autobusem (jadąc do Popradu dobrze jest się zatrzymać po drodze na przystanku i wynotować, kiedy odchodzą ostatnie kursy, w tym roku to było coś ok 20tej). 

Może i niewyraźne, ale nie mogłam się powstrzymać, pierwszego dnia tak głodna gór - widok z okna pociągu.


Na początek prosta, spacerowa trasa, coś w sam raz dla dziecka - ze Starego Smokovca kolejką na Hrebienok i dalej do Wodospadów Zimnej Wody.

Ten dzień był trudny. Skrzacik, rozpieszczony przez ostatnie trzy tygodnie całodobową obecnością dziadków, nie mógł się pogodzić, że ruszyli w trasę, zanim się obudził (bez niego!). Dziadek pilnie poszukiwany, bez dziadka ani rusz. Szukaliśmy więc dziadka w pociągu, "goniliśmy" go na trasie. Dopiero wieczorem się znalazł.

Nóżki zaczęły boleć od momentu opuszczenia elektricky (do kolejki na Hrebienok trzeba było podejść parę metrów pod górę - gdybym nie znała swojego dziecka, pewno bym się załamała jego nastawieniem do wędrówki), i bolały nieznośnie (szczególnie kiedy mijaliśmy zjeżdżalnie i huśtawki), dopóki nie odkryliśmy cudownego środka - kawałka prostego kija. Kij, służący do machania, grzebania w błocie, rysowania węży na szlaku tudzież tłuczenia nim po kamieniach, sprawdzał się przez większość drogi. Kiedy dziecko trochę oklapło (nóżki są jednak jeszcze mimo wszystko małe) - pomógł postój na potokiem i rzucanie kamieni do wody (jak to się łatwo odzyskuje energię przy takich zadaniach). Rozochocony młody człowiek był bliski usypania z nich tamy na potoku i co najmniej kilka razy poleciałby do wody wraz z kamieniami, gdybym go nie trzymała. Kiedy próbowałam go odciągnąć, rzucał czym popadnie, byle gałązką, byle żwirem, byle coś rzucić. Ech, matka już jest za stara, nie rozumie, jak fascynujące są to zajęcia.



Wejście do obu dolin - Mala Studena dolina i Vel'ka Studena dolina (trasy niezwykle malownicze i stosunkowo proste - o ile skończyć je przy znajdujących się na górze chatkach, a nie pchać się dalej na strome przełęcze). Oj chciałoby się tam pójść, chciało...

Na dole grzało nas słońce, wyżej - wisiały nieustępliwe chmury.


Lasy w Słowackich Tatrach bardzo ucierpiały. 19 listopada 2004 r. potężna wichura o sile orkanu zniszczyła ok. 14.000 ha lasu. U podnóża gór zieje łysy pas o szerokości ok 3-5 km i długości ok. 50 km. Straty były ogromne. Ktoś, kto nie widział tego lasu wcześniej, kto nie oglądał na własne oczy zniszczeń... Pamiętam ten szok, kiedy po raz pierwszy sama zobaczyłam, co tam się stało...

Później przyszły kolejne wichury, lasy umierają nadal... Przyczyn tej katastrofy jest wiele - monokultura sadzonych przez leśników 40-110 lat temu świerków ("naturalne" lasy nie ucierpiały tak bardzo), szkodniki, zanieczyszczenie środowiska...

Widok, który łamie serce...




Ja pamiętam w tym miejscu piękny, gęsty las! Szło się w chłodnym cieniu starych, dostojnych świerków, słuchając ptaków... Człowiek i środowisko :/


Brakło mi odwagi, by zrobić mu zdjęcie z przodu. W Słowackich Tatrach prowiant i wodę do wysokogórskich schronisk wciąż dostarczają szerpowie. Nie zarabiają wiele, tu chodzi raczej... o ambicje, prestiż, może jakiś trening. 

Podziwiam ich. Jeśli ja pocę się na podejściu, mając na sobie wyłącznie plecak z ciepłym ubraniem, wodą i czymś do jedzenia... Turyści zawsze zeskakują im z szacunkiem z drogi. Co ciekawe - ceny w tych chatach wcale nie są wygórowane. W porównaniu z naszymi polskimi schroniskami - są wręcz śmieszne...


Planowałam przejść się Magistralą (szlak wiodący dookoła Tatr, na wysokości ok 1000-1300 m.n.p.m.) aż do Chaty Zamkovskiego, nie przeszliśmy nawet połowy tej drogi, ale.. i tak było super. Skrzacik był jeszcze za mały na dłuższe łażenie, zbyt rozbrykany, by ryzykować z nim przejście po śliskich kamieniach (a wiem, że Wdsp Obrovskiego wylewa po deszczu), za duży już natomiast, by go nosić. Nie spieszyliśmy się, ciesząc się pogodą i swoim towarzystwem.

Vodopády Studeného potoka (Wodospady Zimnej Wody) - co tu dużo mówić, lepiej popatrzeć. Żałuję tylko, że zaczynało się robić późno i musieliśmy zawrócić, mogłabym spędzić przy nich cały dzień, położyć się na nagrzanym w słońcu kamieniu i gapić się, gapić, gapić.




Choć prawie cały dzień towarzyszyło nam słońce, w drodze powrotnej złapała nas rzęsista ulewa... Warto nosić wypchany plecak. Skrzat zasnął w pociągu, więc siedzieliśmy później na dworcu, żeby sobie dospał... Wieczorem znów się rozpogodziło, o i nawet Lomnicky Stit widać, zwykle chowa się za chmurką...


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...