Szkoda, że dwa tygodnie uciekły tak szybko. Teraz trzeba się na nowo przestawić na tryb - "codzienność".
Udała się nam pogoda, udało się z miejscami, w których spędzaliśmy czas. Pierwszy tydzień - na dawno nie widzianej Słowacji, drugi - w Małopolsce, w bardzo cichym (hmm... ze stadem rozwrzeszczanych maluchów - ale to było w planie), sielankowym miejscu. Co prawda miałam wrażenie, że ciepło z całego lata skoncentrowało się w czasie tych paru dni... ale zawsze można było zaszyć się z kocem w cieniu albo poszukać ochłody w Rabie...
Mam sporo zdjęć, muszę je jeszcze ogarnąć...
Pierwszy tydzień spędziliśmy z moimi rodzicami. Zamienialiśmy się opieką nad Skrzacikiem, tak że wszystkim nam udało się zakosztować gór (po 3tygodniowym "turnusie" dziadkowie wciąż nie mogli się rozstać z wnusiem, a on z nimi).
Widok Tatr z Popradu - o tej porze już niewyraźne, ale i tak muszę przystanąć...
No i juz czuje tętno, serce mi bije i wyrywa się byle do przodu, byle tez już tam być ;)niestety wszystko co dobre szybko sie kończy..
OdpowiedzUsuń