Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ff. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ff. Pokaż wszystkie posty

piątek, 20 czerwca 2014

Koniec tej przygody


Zdecydowałam, że pora zakończyć przygodę z pisaniem.

Rozważałam to od paru miesięcy, a ostatnie kilka tygodni biłam się z myślami. Skoro to jednak mój czas i moje życie, będę się skupiać na tym, co dla mnie ważne. Myślałam, że dociągnę przynajmniej do 10. rozdziału PTA i zobaczę, jak się z tym czuję, ale w międzyczasie kompletnie straciłam do tego serce.

Powodem jest przede wszystkim brak czasu. Pisanie zajmuje go zdecydowanie więcej niż samo czytanie, a ponieważ starałam się, by rozdziały nie były zbyt krótkie, spędzałam nad każdym długie, długie wieczory. Zbieranie materiałów, przygotowanie tekstu czy jego korekta - to wymaga niekończących się godzin, a mi wciąż ich brakuje: rodzina, praca, obowiązki domowe. Staram się spędzać mniej czasu przy komputerze, a więcej z bliskimi. Te nieliczne naprawdę wolne chwile wolę poświęcać na to, co sprawia mi satysfakcję.

I tu przechodzimy do drugiego powodu mojej decyzji - zniechęcenia pisaniem.

Lubię pisanie jako takie, to się nie zmieniło. Nigdy jednak nie ukrywałam, że istnieje ogromna zależność między weną, motywacją do pisania a ilością (i jakością) komentarzy. To one sprawiają, że palce mnie swędzą, że słowa same układają się w zdania. Nie chodzi o zachwyty, te wprawiają mnie w zakłopotanie. Cieszy za to zawsze możliwość poznania Waszych wrażeń, co myślicie o moich bohaterach czy jak się Wam podoba rozwój akcji w kolejnym rozdziale. Wasze domysły co do zagadek. To była zabawa, to wciągało i rekompensowało zarwane nad klawiaturą noce.

Ale kiedy komentarzy jest mało albo składają się one z jednego zdania czy wręcz samego "dziękuję", mój entuzjazm zdecydowanie opada.

Do tego coraz częściej dostaję listy w rodzaju: "Uwielbiam twoje opowiadania, ale nie mam cierpliwości czekać na kolejne rozdziały. Wrócę, jak skończysz pisać." W porządku, tylko że ja nie mam cierpliwości pisać tych kolejnych rozdziałów, jeśli brak dopingu na bieżąco.

"PTA" nie znalazł zbyt wielu fanów, trudno. Być może byłam zanadto rozpuszczona sukcesem "MSAP" czy "Bandyty" i oczekiwałam zbyt wiele. Przyznaję, że nad ostatnią nowelą do "Bandyty" napracowałam się sporo i... czułam się rozczarowana niewielkim odzewem. O liczbie komentarzy pod miniaturkami nie wspominając (choć ze statystyk wynika, iż są całkiem często pobierane). 

Nie zamierzam się na nikogo obrażać. Być może zgubiłam to coś, co przyciągało czytelników do moich opowiadań. Być może - z tym ostatnim opowiadaniem po prostu mi nie wyszło. Być może to kwestia powszechnego braku czasu...

Mniejsza o to, to już nieważne.

Jakąś tam rolę odgrywa również to, że w międzyczasie zaczęłam czuć wręcz niechęć do fanfiction i bardzo już nie chce mi się używać tych imion. Autorskie wersje moich opowiadań nie cieszą się za to powodzeniem.

Doceniam, bardzo doceniam i szanuję czytelników, którzy towarzyszyli mi już od kilku lat, komentując każde z opowiadań (nawet, jeśli nie zasługiwałam na te pochwały). I wobec tej (małej) grupy osób jest mi przykro, że sprawię im rozczarowanie. Dziękuję Wam za rozmowy, za Waszą uwagę i czas poświęcony na napisanie listów/komentarzy.

Wszystkim tym, którzy czytali po cichu lub "zapominali" skomentować... nic nie powiem.

Nie zarzekam się, iż kategorycznie kończę z pisaniem. Niewykluczone, że będę sobie coś tam skrobać, kiedy najdzie mnie wena. Może wrócę do starych opowiadań, by je poprawić, może dokończę PTA czy napiszę coś innego. Nie sądzę jednak, bym miała pojawić się z nimi na chomiku.

Przygoda z pisaniem się skończyła, mam za to sporo pomysłów, czym chciałabym się teraz zająć, a do tej pory brakowało mi na to czasu. Raz jeszcze dziękuję tym wszystkim, dzięki którym pisanie sprawiło mi tyle przyjemności :)

Nanik

PS. Pozdrawiam tych, którzy dobrnęli do końca :)







poniedziałek, 3 marca 2014

Plany? Może fantasy?


Przygoda z PTA tak naprawdę dopiero się zaczyna, podejrzewam, że z tym opowiadaniem spędzę jeszcze sporo czasu. Obiecałam sobie jednak, iż będzie to moje ostatnie fanfiction - kolejne historie, jeśli będę dalej pisać, nie będą już zmieniane na ff.

A o czym one będą? Jeszcze nie wiem. Od dawna już chodzi za mną, żeby napisać coś z gatunku fantasy, takiej klasycznej - z własnym światem... W głowie mam póki co bardzo zamglony jeszcze obraz, bardziej listę paru wątków, które chciałabym rozwinąć, pierwsze niejasne wyobrażenia o postaciach. Za wcześnie, bym mogła cokolwiek opowiedzieć :) Mam jednak pewien fragment, który nie dawał mi spokoju, dopóki go nie spisałam. Nie wiem, czy to wykorzystam, czy akcja będzie rozgrywać się w takiej właśnie scenografii, ale... To takie pierwsze podejście.


Nie związali jej dłoni, a mimo to nie byłaby w stanie ich unieść, aby się bronić. To zresztą nie miało sensu, oznaczałoby jedynie szybszy koniec. Strach przypominał zimny, mokry sznur krępujący jej ciało i odbierający wolę. Nogi poruszały się sztywno, nieporadnie, całą uwagę skupiała więc na tym, by się nie potknąć. To dałoby pretekst milczącemu olbrzymowi za jej plecami, by przytrzymać ją za ramię.
Starała się na nich nie patrzeć, wbijała wzrok w ciemną posadzkę pod stopami, lecz i tak wiedziała, że spomiędzy wąskich szczelin ich niepokojących masek śledziły ją czujne oczy. Dłonie obu mężczyzn, zbyt wysokich i zbyt potężnych, skrywały rękawice pokryte kolcami.

Nie potrafiła stwierdzić, czy prowadzący ją strażnicy byli w ogóle ludźmi.

Wciągając drżący oddech z powrotem skupiła się na stawianiu równych kroków. Nie za szybko, choć jej los i tak został już przypieczętowany. Buty jeszcze nigdy nie wydawały się tak ciężkie, spódnica plątała się między nogami, lepiła do zwilżonego potem ciała.

Poranek, gdy bawiła się z siostrami w ogrodzie, odpłynął daleko, z każdą chwilą stając się mniej realny. Ile czasu minęło, odkąd po nią przyszli? Kilka godzin?

Odrętwiałymi wargami bezgłośnie szeptała modlitwę, jedną z tych, których dawno temu nauczyła ją niania. Jedyne, co wiedziała o tym miejscu, to że nikt, kto przekroczył czarny próg, nie wrócił już do swoich. Nic nie mogło ją przed tym uchronić, nawet pozycja jej ojca.

Mroczny korytarz ciągnął się bez końca, choć w rzeczywistości pokonali go szybciej niż się spodziewała. Kiedy stanęli przed wysokimi na parę metrów drzwiami, dusiła się już z braku powietrza. To nie gorset był przyczyną, to przerażenie dławiło pierś.

Chciała żyć, nie chciała tu umrzeć.

Kolejnych dwóch strażników poruszyło się bezszelestnie otwierając masywne skrzydła. Walcząc z narastającą w niej paniką, głosem, który nie słuchając rozsądku krzyczał, by uciekała, by skuliła się w łkający kłębek, nie potrafiła się poruszyć. Świadomość, iż nie miała szans się wymknąć oraz że nie powinna ich rozdrażniać, niczego nie zmieniała.

Delikatne pchnięcie na plecach zmusiło ją, by jednak zrobiła sztywny krok naprzód, w głąb ogromnej sali. Niezwykłe wnętrze na moment oderwało jej myśli od niebezpieczeństwa przed nią. Czegoś takiego nie widziała jeszcze w żadnej z eleganckich domów, w których bywała, w żadnej z okazałych rezydencji znajomych jej rodziców. Ściany komnaty, otoczone kolumnadą, niknęły w półmroku, jakiego nie mogły przełamać rozmieszczone gęsto świece. Nastrój grozy potęgowała wszechobecna czerń: gładki lśniący kamień na posadzce, ciemne mury po bokach.

W końcu zwróciła spłoszony wzrok prosto przed siebie, ku grupie mężczyzn, którzy rozmawiali cicho skupieni dookoła centralnej postaci na masywnym, bogato zdobionym krześle.

Na tronie, pomyślała nieprzytomnie.

W cienia za tronem wyłaniał się straszliwy łeb mitycznego stwora, jego monstrualne skrzydła unosiły się po bokach, jakby osłaniały siedzącą na podniesieniu postać. Dłuższe, ciemne włosy mężczyzny, wydawały się przetkane srebrnymi pasmami, to jednak w żaden sposób nie odejmowało mu powagi. Odziany w czerń wyglądał prawie normalnie. Prawie, gdyż nawet z tej odległości wyczuwała otaczającą go aurę grozy. Gdyby tak się nie bała, sparaliżowana ciemnym spojrzeniem, wolałaby skupić się na młodszym mężczyźnie, który teraz nieco się przesunął stając z boku tronu. Wydawał się bardziej ludzki, choć to były jedynie pozory.

Naciskana przez milczącą obecność koszmarnych strażników zmusiła mięśnie do wysiłku i powoli kroczyła przez salę. Kątem oka dostrzegała ciemność kłębiącą się w kącie po lewej. To wyglądało nienaturalnie, cienie nie powinny gromadzić się w jednym miejscu. Zdawało się jej, że coś się tam poruszyło. Wbiła paznokcie w dłonie walcząc o panowanie nad sobą. Cokolwiek czaiło się tam w mroku, nie mogło być bardziej niebezpieczne od potwora na tronie.

Chciała przeżyć, choć szanse wydawały się niewielkie.

Oddech dziewczyny przyspieszył, wzdłuż kręgosłupa spłynęła strużka lodowatego potu. Pokonanie ostatnich metrów wydawało się niemożliwością, w końcu więc zatrzymała się, gdyż nogi się pod nią uginały.

Mężczyzna w czerni, a tylko on się teraz liczył, lekko przechylił głowę obserwując ją z okrutną uwagą. Nie potrafiła na niego patrzeć, spuściła więc wzrok dostrzegając jednak, że w ciemności po lewej rozbłysły dwa jasne, lśniące srebrzyście punkty.

Para oczu.



sobota, 1 marca 2014

Zapraszam do kawiarni "Pod Tańczącym Aniołem" :)


Pomysł na to opowiadanie narodził się... grubo ponad rok temu. Początkowo oczywiście była to tylko mglista koncepcja, wiedziałam, że chciałabym zawrzeć w nim dwa wątki. Po pierwsze odrobinę magii (nie potrafię sobie tego odmówić!), ale nie takiej, jak dotychczas, tylko... Przywrócić do istnienia siły, których dziś nikt już nie traktuje na poważnie, rozprawić się z zapomnianymi mitologiami. To założenie uległo oczywiście znacznej modyfikacji, elementy nadprzyrodzone w PTA się znalazły, ale... W jakiej postaci, to się dopiero okaże. Wbrew wrażeniu, jakie mógł wywołać prolog, nie one będą najważniejsze.

Drugim wątkiem/pomysłem, istotniejszym, była relacja między głównymi bohaterami. Dość często w romansach mamy centralną postać kobiecą, która jest rozdarta między dwoma mężczyznami. Zatem... Przekornie zdecydowałam, iż trzeba odwrócić te role - i to mężczyzna będzie się wahał między dwiema intrygującymi go dziewczynami... Ale właściwie i ten wątek pojawi się w zmienionej formie, nie mogę już bowiem twierdzić, iż PTA opowiada o głównym bohaterze, który musi wybierać... Wychodzi na to, że tych wyborów będzie więcej, chyba każda z postaci będzie miała własny dylemat. To będzie raczej historia o grupie ludzi przeżywających każdy swoje problemy: o jednych będzie więcej, o innych mniej. Nie wszyscy dają się polubić. Ich losy ściśle się ze sobą splatają, narracja trzecioosobowa pozwoli mi zajrzeć do duszy każdego z nich. Albo prawie każdego, bo w niektóre serca wolałabym nie zaglądać :) 

Mogę obiecać, że będzie spora dawka dramatyzmu. Tragedia, której nie da się uniknąć, ból oraz strata. Jak radzić sobie ze świadomością, że ktoś bliski nieodwołalnie musi odejść? Ale nie chciałabym, by to smutek zdominował PTA - zbyt wiele mam Wam do opowiedzenia o moich bohaterach: o tolerancji, o przyjaźni oraz zaufaniu, o kurczowym trzymaniu się przeszłości. Pojawi się przemoc, poczucie bezradności, ale i bezinteresowna pomoc. Pytania o to, co jest naprawdę w życiu istotne. 

Brzmi zbyt poważnie? Może... Takie jest życie, ale chciałabym, żeby to była opowieść o życiu właśnie... O życiu z może tylko trochę przesadnie nagromadzonymi nieszczęściami, tylko "trochę" podkoloryzowanym (bo to jednak romans, a nie proza naszej codzienności).


Kiedy rozmyślałam o poszczególnych postaciach, w mojej głowie stopniowo pojawiały się kolejne, zagadywały, domagając się, by im również pozwolić zaistnieć. I wiem, że w miarę pisania kolejnych rozdziałów ten tłumek może się powiększać - każde opowiadanie jest dla mnie przygodą, a chociaż zasadniczą oś fabuły mam ustaloną zanim przystępuję do pisania, to bez mojej świadomej woli pojawiają się najróżniejsze pomniejsze wątki, sytuacje czy zdarzenia, przez efekt końcowy w niewielkim tylko stopniu przypomina to, co sobie pierwotnie wymyśliłam. 

Przestałam już z tym walczyć, próbować poskromić kaprysy mojej wyobraźni, i mam wrażenie, że Wam również to odpowiada. Zobaczymy, co czeka nas na końcu tej podróży :)




Ponieważ nie spieszyłam się z budowaniem konstrukcji PTA ("Alpine" wlokło się bez końca), miałam trochę czasu na zbieranie materiału oraz "dokształcenie się" z pewnych dziedzin. Te poszukiwania to zawsze bardzo czasochłonny, ale i fascynujący etap, ciągnący się zresztą do ostatnich stron. Chwilami czułam się sfrustrowana czy wręcz przygnębiona, czasem - zaskoczona rezultatem. To również jedna z zalet tej zabawy - dzięki niemu mam dodatkową okazję zaspokajać mój głód wiedzy o ludziach i świecie.

Jak już kiedyś wspominałam, PTA będzie moim ostatnim opowiadaniem w konwencji fanfiction. Znużyły mnie już te same imiona, a jeszcze bardziej związane z nimi skojarzenia oraz oczekiwania. Czuję się nimi zbyt ograniczona - uwielbiam niespodzianki, a ramy fanfiction nie na wszystko mi pozwalają. PTA powstaje przede wszystkim jako opowiadanie autorskie, poszczególne rozdziały będę "konwertowała" na wersję ff, wtórną (mogą więc zdarzać się błędy - ten w prologu już skorygowałam). Wygląd postaci niekoniecznie będzie odpowiadał kanonom ff. Do tego - Bella będzie ukrywała się pod innym imieniem. Nie znaczy to, że chcę połączyć Edwarda z kimś innym, paring będzie ff-klasyczny, tylko na razie nie ujawnię, która z kobiet nosi to imię :)

Nie potrafię powiedzieć, jak długa będzie to historia - ja już wiem, co się wydarzy, lecz chcę, by opowieść toczyła się własnym rytmem. Treści do fabuły mam w tej chwili na trzy części (np. w drugiej będzie dużo więcej o Judith/Rose, w trzeciej - o Holly), ale czy one powstaną, to też się dopiero okaże. To - zależy również od Was. Wątpię, bym wytrwała do końca bez Waszych komentarzy :)

Z bohaterami PTA - w mojej głowie - spędziłam już wiele, wiele czasu. Z niektórymi z nich zdążyłam się już zaprzyjaźnić, opłakałam ich ból i cieszyłam się z sukcesów. Innych - wciąż staram się lepiej poznać, próbuję polubić. Teraz chciałabym i Wam o nich opowiedzieć.

Pragnę podziękować za wsparcie - zdjęcia, jakie podsuwałyście w ramach "castingu" parę miesięcy temu :) To było inspirujące, a świadomość, że jesteście ze mną, dała mi ogromną motywację. W tym miejscu pragnę podziękować również Anuś i Doroty5 za cierpliwe wysłuchiwanie moich pomysłów i wątpliwości.

Opowiadanie dedykuję Victoriua - Kochana, wierzysz we mnie mocniej niż na to zasługuję :)


Zapraszam zatem do Filadelfii do kawiarni "Pod Tańczącym Aniołem", na filiżankę dobrej kawy i niespieszne pogawędki, na spacer przez tajemniczy ogród i odkrywanie tego, czego większość ludzi zazwyczaj nie dostrzega :)


sobota, 11 stycznia 2014

Bandyta: Wizyta w Sacramento


Wreszcie się udało.

Już od dawna chciałam wrócić na rancho w Mojave, zobaczyć, co słychać u moich ulubieńców, lecz ciągle brakowało czasu, by spokojnie z nimi usiąść. W końcu, po ponurym i deszczowym Alpine potrzebowałam rozgrzać się trochę w słońcu, a skoro u mnie za oknem plucha - powędrowałam do upalnej Kalifornii. 

I tak dwa lata po skończeniu "Bandyty" zapraszam na wizytę - nie w Mojave, ale w Sacramento :) 

To nie jest może samodzielne opowiadanie, powiedziałabym raczej - nowela (o ile przymkniemy oko na dokładną definicję gatunku). Opowiedzieć o tym, co się w międzyczasie zdarzyło u naszych bohaterów, było prosto, więcej czasu zajęło mi zebranie materiałów do zbudowania tła: starych zdjęć i map, wiadomości o ludziach z tamtego okresu oraz ich problemach, czy choćby o rasach koni!

Sacramento, stolica Kalifornii, w połowie XIX wieku nie było cichym miastem. Raczej - barwnym, pełnym niespokojnych duchów. W trakcie szukania wiadomości przypomniało mi się, że to właśnie w tym okresie (choć nieco innym miejscu) rozgrywa się akcja "Córki fortuny" Isabel Allende (polecam!). Większość informacji, jakie zamieściłam w tekście, odpowiada faktom. Istniała zarówno frakcja demokratów Free Soil, jak i radykalna Chivalry, a podatki nakładane na chińskich "coolies" sięgały informacji, o których rozmawiali nasi bohaterowie. Ruch Know Nothing nie stronił od przemocy, choć akurat w Kalifornii był mało aktywny. Tylko niektóre okoliczności odrobinę ponaciągałam - np. w tamtych latach Bigler nie był liderem opozycji, lecz właśni gubernatorem (niezbyt miłym, więc nie mam wyrzutów sumienia). Trochę trudności sprawiły mi tłumaczenia (nazw partii, zwyczajowych określeń), gdyż opierałam się głównie na materiałach angielskojęzycznych. Ale ta praca to przyjemność - lubię dowiadywać się czegoś nowego, poszukiwania dają mi ogromną satysfakcję i świadomość, że w tej mojej pisaninie będzie choć ziarenko rzeczywistości :)

Starałam się, by nowela miała zamkniętą fabułę - w końcu to nowa przygoda - lecz przede wszystkim traktowałam ją jako okazję, by dowiedzieć się, co słychać u moich ulubionych bohaterów. Dlatego choć akcja toczy się w stolicy, pojawiają się również wieści z Mojave. Nie jestem pewna, czy polubiłam Katharinę, przy brunetce trudno się wykazać. Ale co zrobić - taką właśnie ją poznałam. Długo też zastanawiałam się, czy na koniec powinni sobie wszystko wyjaśnić. Być może rozwiązanie, jakie przyjęłam, nie każdemu się spodoba. Trudno. Przywilej autora, to decydować ;)

Zapraszam do Sacramento, na kolację do gubernatora, na przejażdżkę do chińskiej dzielnicy i spotkanie z... Och, czytelnicy "Bandyty" wiedzą z kim :) Poniżej mały fragment na zachętę :)


PS.  Hah, wiecie, jak ciężko jest znaleźć dziś brukselską koronkę? To oryginalny, XVII-wieczny wzór ;)


***

- Napisze pan do Samuela Davenporta, że chciałbym się z nim spotkać i omówić sugestie, jakie zawarł…
 
Elijah urwał w pół słowa wyczuwając trudną do uchwycenia zmianę w powietrzu. Omiótł przestrzeń spojrzeniem i wstał w samą porę, by złapać rozpędzone dziecko, które właśnie wpadło przez uchylone drzwi. Uniósłszy piszczącego z uciechy chłopca wysoko do góry zakręcił się z nim dookoła nie zwracając uwagi na wytrzeszczone w szoku oczy sekretarza.

- Elijah! Elijah! – skandował cienkim głosikiem malec.

Mężczyzna zaśmiał się i w końcu postawił dziecko na ziemi. W jego piersi coś się zacisnęło, dziwna gula ugrzęzła w gardle. Syn Lizzy, już taki duży.

Dziecko…

Być może już wkrótce on i Katharina również doczekają się swojego. Jęknął w duchu starając się zapanować nad napływającymi przed jego oczy obrazami, tęsknocie za pełną rodziną, potrzebą, jaka obudziła się w nim jeszcze w Waszyngtonie. Wtedy jednak patrzył na inną kobietę. Przełknął ślinę starając się stłumić niezręczną falę emocji.

- Jak to się stało, że skończył pan jako niania, majorze? – rzucił w stronę starszego mężczyzny, który oparł się o futrynę i ukradkiem ocierał pot z czoła.

- Panie są tak pochłonięte rozmową – wymamrotał Will – nie chciałem im przeszkadzać.

- A o czym tak rozprawiają?
 
- Słyszałem coś o turniejach czy konfiturach… i zabrałem Tony’ego.
 
Wzruszył ramionami zupełnie nie wyglądając na zmartwionego, jego wzrok nie odrywał się od krążącego po pokoju wnuka.

- Pańscy zięciowie?
 
 - Zdaje się, że wspomniał im pan o nowym koniu – mruknął gość.

- To brzmi na zdecydowanie męską rozrywkę – ocenił gubernator.

Starszy wojskowy wymamrotał coś pod nosem, a Elijah miał dziwne wrażenie, że padło imię córki majora, nie był jednak tego pewien. Szybko, zanim sekretarz mógłby mu w tym przeszkodzić przypominając o niedokończonym liście złapał Anthony’ego, który zdążył już wdrapać się na jego fotel i właśnie sięgał po kałamarz, po czym ruszył w stronę drzwi.

- Pan pozwoli, Will? Zobaczmy, jak sobie radzą prawdziwi mężczyźni.
 
W oczach Thomsona na moment zapaliło się coś, co zdaniem polityka podejrzanie przypominało rozbawienie. Zdecydował się nie zadawać na razie dalszych pytań.

Dopiero na korytarzu z zaskoczeniem zorientował się, że dziecko w jakiś sposób zdołało pochwycić jeden z leżących na biurku listów, więc ostrożnie wyjął mu go z dłoni i przekazał drepczącemu z tyłu Martinezowi. Na twarzy chłopca na moment pojawił się grymas rozczarowania, jego rączki szybko jednak znalazły nowe zajęcie. Gubernator zadecydował, że nie zależało mu na perfekcyjnie zawiązanym krawacie. Nie spiesząc się poprowadził majora do tylnego wyjścia, a następnie przez ogrody ku stajniom.
 
W pobliżu jednego z wybiegów zebrała się rozmawiająca z ożywieniem grupa. Kiedy zbliżali się do ogrodzenia, Elijah z zaskoczeniem spostrzegł, iż to wcale nie Jackson szykował się do wskoczenia na nerwowo szarpiącego się wierzchowca. Miedzianowłosy stał w szerokim rozkroku trzymając oburącz linę, na której szarpał się ogier o rzadkiej, kremowej maści. Pod wywiniętymi wysoko rękawami koszuli mężczyzny odznaczały się napięte mięśnie, dowód zmagań między człowiekiem a zwierzęciem.

- Jezu… – wyrwało się politykowi.
 
Will tylko prychnął i wyjął z jego ramion dziecko, które zaczęło się niespokojnie wiercić.
 
- Piękne umaszczenie, panie Graham – mruknął pod nosem major. – Teraz rozumiem, dlaczego nie mógł się pan oprzeć pokusie nabycia tego konia. 

Zwierzę nie zamierzało się łatwo podporządkować. Jego drżące chrapy unosiły się odsłaniając zęby, wykręcał głowę, by zerknąć do tyłu i przebierał nerwowo smukłymi nogami bezskutecznie usiłując odsunąć się od ludzi. Niespokojny palomino miał wyjątkowo jasną sierść, lśniącą w słońcu niczym złoto, ogon i grzywa wydawały się niemal białe. Uwaga obserwatorów nie skupiała się jednak na wyglądzie ogiera.

- Ekscelencjo! To przecież… – John Martinez zachłysnął się powietrzem. – Pani Jackson może stać się krzywda!

W tym samym momencie szczupła postać w męskim stroju przysunęła się bliżej konia i w błyskawicznym, zwinnym ruchu wskoczyła na jego siodło. Lucas poluzował linę pozwalając żonie zatańczyć na grzbiecie rozdrażnionego wierzchowca. Obserwujący widowisko mężczyźni wstrzymali oddech, jedynie major odwrócił się pokazując wnukowi zwierzęta kręcące się niespokojnie w sąsiedniej zagrodzie.

- Można przyzwyczaić się do jej pomysłów? – spytał na bezdechu Elijah.
 
- Najlepiej trzymać się z daleka i w ogóle nie być ich świadkiem – mruknął Nathan z pozorną nonszalancją opierający się łokciami o ogrodzenie. Zawahał się, by po chwili dodać: – Choć nie, Lizzy i tak znajdzie sposób, by człowieka zaskoczyć.

Blondyn uśmiechał się jakby pod przymusem, jego wzrok nieprzerwanie śledził szalone akrobacje brunetki, w nieprawdopodobny sposób wczepionej w grzbiet oraz grzywę zwierzęcia. Dziewczyna wydawała się być przyklejona do siodła, lecz nagle koń wykonał gwałtowny zwrot, kobieta krzyknęła i zakreśliła w powietrzu łuk Na ułamek sekundy wszystko zamarło. Zanim gubernator zdążył choćby mrugnąć czy zrozumieć, co się stało, Nathan był po drugiej stronie płotu biegnąc w stronę brunetki, miedzianowłosy natomiast zapierając się całym ciałem odciągał spokojniejsze już zwierzę do czekających nieco dalej stajennych.

- Żyję! – krzyknęła Lizzy unosząc dłoń.
 
Blondyn nachylił się nad nią próbując ją powstrzymać, lecz kobieta, z bolesnym grymasem na twarzy, już się podnosiła. Obydwoje wymienili szeptem jakieś uwagi, po czym Nathan westchnął z rezygnacją i pomógł szwagierce wstać. Ledwo znalazła się na nogach, szeryf przekazał ją w ręce Lucasa, który właśnie podbiegł.

sobota, 9 listopada 2013

Koniec "Alpine II" :)


I to już jest koniec :) Udało się dobrnąć do epilogu :)

Kiedy zaczynałam planować tą historię, nie wyobrażałam sobie, że tak się ona rozwinie. Nawet na początku drugiej części - choć miałam wyraźnie wyrysowaną fabułę - nie spodziewałam się napisać więcej niż 200-300 stron, max 10 rozdziałów. Moje zapędy grafomańskie znów dały o sobie znać :/

Samo "Alpine"... Okazało się bardziej mroczne niż zamierzałam. Myśląc o pierwszej części wyobrażałam sobie ponure miasteczko, w którym nieświadomy przybysz wyczuwa grozę. Chciałam tak zbudować postaci, by nie dało się na pierwszy rzut oka odgadnąć, czy główna bohaterka znajdzie w nich wrogów czy przyjaciół - takie: "pozory mylą"... Po Waszych komentarzach wiem, że przynajmniej w części mi się to udało. Samo snucie tajemnic sprawiało mi ogromną przyjemność, choć chwilami przytłaczały emocje, jakie odczuwałam razem z Callie/Bellą. Obiecywałam więc sobie, żeby ta druga część była pogodniejsza. Hmmm... Pogoda w Iowa okazała się zdecydowanie lepsza, nastrój opowiadania - niekoniecznie :)

Pytałyście w wiadomościach, skąd pomysł na Alpine - miasteczko kukiełek? Chciałam... czegoś innego, lecz większość wątków, jakie przychodziły mi do głowy, zaraz odrzucałam przypominając sobie, że gdzieś już to czytałam... Z początku rozważałam historię, w której główna bohaterka trafia do zapomnianego przez Boga i ludzi miasteczka (np. dziennikarka szukająca materiałów, dziewczyna szukająca swojej zaginionej koleżanki) i niespodziewanie odkrywa tam swoje korzenie. Magia oraz niebezpieczeństwo. Ten pomysł wymagał doszlifowania, wielu obróbek i rozmyślania nad dodaniem mu choć trochę wiarygodności. To była długa praca, w trakcie której pojawiały się nowe cegiełki, nowe wątki, z których splatałam fabułę. Właściwie każde z moich dotychczasowych opowiadań wymykało się spod kontroli, zaczynało żyć własnym życiem :)

Chciałam niejednoznacznych postaci, szczególnie tych pierwszoplanowych, starałam się manipulować tym, jak mogli być odbierani. Choć zazwyczaj pomysł na przebieg akcji rozwija się sam z siebie, pomysły pojawiają się ot tak, niektóre rzeczy dodaję świadomie - w przypadku "Alpine" problem (nie)równouprawnienia kobiet czy różne pytania o naturę człowieka.

Przy okazji - od jednej z czytelniczek dostałam wiadomość, że odwiedziła kiedyś Alpine w Wyoming, to prawdziwe :)

Być może część czytelników poczuje się rozczarowana otwartym zakończeniem, wolałam jednak pozostawić pole do snucia wyobrażeń - czy zdecydowali się zostać w Alpine? Czy Callie/Bella pozwoli sobie na szczęście, które zamierzała odrzucić? Czy Alex/Riley ściągnie na nich kłopoty? Kogo wybierze Jeanne/Rose?

Nie planuję już kolejnej części, ale gdyby... gdyby... gdyby kiedyś coś takiego przyszło mi do głowy, to furtka będzie otwarta. Może wrócę z choć krótką historyjką, zobaczyć, co tam u nich słychać?

Skończyła się przygoda zwana "Alpine", teraz już mogę spokojnie skupić się na nowej historii. Choć to powoli... W międzyczasie muszę zająć się jeszcze paroma innymi sprawami. Zatem - do zobaczenia ponownie przy PTA :)


wtorek, 5 lutego 2013

Zbyt wiele pomysłów...


Od zawsze lubiłam snuć w głowie historie. Wieczorami, gdy wszystko dookoła cichło, a ja nie mogłam zasnąć, przenosiłam się w inne miejsce... Dawniej obsadzałam w roli głównej samą siebie i przeżywałam najróżniejsze szalone przygody, wyobrażałam sobie świat, w którym to ja miałam coś do powiedzenia :) Nie potrafię powiedzieć, kiedy te moje osobiste fantazje (w większości zupełnie nieerotyczne;) ) zmieniły się na historie, które chciałam opisać. Na pewno spotkanie z fanfiction mnie do tego zmobilizowało.

Gdy teraz wspominam pierwsze próby z pisaniem, czuję wręcz zażenowanie :) Ale na błędach człowiek się uczy, wstyd byłoby stać tylko w miejscu.



Chociaż pomysły na opowiadania - fabułę, postaci, sceny - przychodzą zwykle same, praca nad tekstami wymaga czasu oraz wytrwałości. Research, kontrolowanie samej siebie, by całość była spójna i miała jakiś sens, by unikać kiczu oraz banału (yyy.....), a przede wszystkim - szlifowanie zdań, które czasem nie chcą się ułożyć, szukanie synonimów, zmaganie się z językiem, by opisać obrazy, jakie widzę w głowie. Tak, to zdecydowanie zajmuje czas, lecz zarazem pozwala mi choć trochę nasycić ten mój głód wiedzy o świecie, o ludziach. Jestem ciekawa wszystkiego i zbieranie materiałów to zawsze interesujące doświadczenie.

Po drodze zarzuciłam sporo pomysłów na opowiadania, być może powinnam je spisać i udostępniać chętnym? Całkiem często słyszę od kogoś, że sam chętnie by pisał, tylko nie ma ciekawej fabuły. 

Teraz staram się skupiać nad "Alpine II", dopracowuję te elementy fabuły, które były jeszcze otwarte, pracuję nad scenami oraz nowymi postaciami. Dodatkowo gdzieś z boku... przygotowuję sobie szkic drugiego dodatku do "Bandyty" - chciałabym na chwilę wrócić do słonecznej Kalifornii, tym razem do Sacramento. Koncepcja jest, tylko to opisać... 

Mam też już zanotowanych parę scen do opowiadania, którym planuję się zająć po "Alpine" - opowiadanie nr 6, tytuł roboczy to "Pod tańczącym aniołem" (PTA, w jednym ze styczniowych postów zamieściłam mały spoiler). W tym przypadku nakładam sobie jednak ograniczenia, gdyż łatwiej i przyjemniej jest zaczynać coś nowego, trudniej dociągnąć do końca napoczętą historię. "Alpine" jest priorytetem. Moja wyobraźnia nie bardzo jednak pozwala sobą kierować, rzadko mam wpływ na to, jakie obrazy czy pomysły mnie nachodzą - cierpliwie je wszystkie notuję, układanie zostawiając sobie na później.



Gdzieś tam w głębi głowy wciąż siedzi mi jeszcze jedna historia, z której nie chciałabym rezygnować, lecz od miesięcy już tylko próbuję się za nią zabrać. Planowany tytuł: "Trzecia". Nie będzie długa, raczej taka rozbudowana miniaturka. Tematycznie - będzie luźnym nawiązaniem do "Przysięgi". Tym razem zadaniem jest nie opisanie samej zdrady jako takiej, ale pokazanie kogoś, kto w takich sytuacjach zwykle obrzucany jest błotem - osoba, która rozbija małżeństwo, która dla własnej przyjemności niszczy czyjeś życie. Fabułę jako taką już mam, ale zanim zacznę pisać, potrzebuję jeszcze trochę na ten temat poczytać. Wiem, że to będzie się wiązało z niewygodnymi emocjami, dlatego chyba podświadomie wynajduję przeszkody, by to od siebie odsuwać. Hm... Zawsze lubiłam takie wyzwania.

I wreszcie już tak całkiem daleko, na horyzoncie... Marzy mi się napisanie klasycznego opowiadania fantasy. Waham się pomiędzy trzema koncepcjami: 1) takim całkowicie zmyślonym światem (z różnymi stworkami), 2) przeniesieniem akcji w przeszłość (świat podobny do naszego, ale z elementami magii), 3) światem całkiem współczesnym, ale z niewielkimi zmianami w stosunku do tego, co już znamy. To trzecie rozwiązanie już wykorzystywałam, w "MSAP" czy "Alpine", to ma swoje wady i zalety. Na razie nie muszę się jeszcze decydować. Na pewno nie będę już pisała wersji fanfiction, to będą całkiem inne imiona, całkiem inne... układy. Na pewno narracja trzecioosobowa, splatające się losy kilku osób i przewrotne podejście do tego, co wydaje się dobre, a co złe. Mam taki wstępny szkic, nawet nie tyle fabuły, co obrazu... Ale to jeszcze o wiele za wcześnie, by cokolwiek zdradzać.

Nie mogę zabierać się za wszystko na raz, bo niczego nie skończę :/ Wyobraźnia pracuje, ale czasu zawsze za mało. Szkoda ;)


poniedziałek, 28 stycznia 2013

Wracając do pisania...


Chyba teraz już niczego nie zapeszę, jeśli przyznam, że wróciła mi wena na "Alpine" ;) Oczywiście nie brałam pod uwagę, by zostawić to opowiadanie niedokończonym, ale naprawdę długo nie mogłam się za to zabrać...

Wciąż jeszcze pozostało do zrobienia trochę rzeczy, którymi chciałam się zająć zanim wrócę do tamtego świata, lecz przy moim talencie do wymyślania sobie nowych zajęć chyba nie ma sensu się tym za bardzo przejmować. 

Sceny powstają powoli, gdyż wraz z weną przyszły nowe pomysły, ale ważne, że to ruszyło ;) Co mogę zdradzić? Obawiam się, iż na razie niewiele... Wspominałam już, że druga część będzie rozgrywać się (w dużej mierze) w Mason City w Iowa - to taka przytulna, słoneczna mieścina :) Zdecydowanie mniej mroczna. Akcja zaczyna się pół roku od ucieczki, pojawią się nowe postaci i chyba nie muszę dodawać, że ich rola nie od razu będzie jasna. W komentarzach często powtarzało się, iż pomimo blisko 800 stron tekstu nadal pozostawiłam wiele spraw niewyjaśnionych - w moim odczuciu tych pytań nie ma aż tak wiele, sprowadzają się tak naprawdę do jednej czy dwóch zasadniczych kwestii. Druga część opowiadania będzie zdecydowanie krótsza ;) (ha, może tym razem uda mi się ograniczyć). Odpowiadając na prośby - tak, lubię szczęśliwe zakończenia i tutaj też takie będzie, ale zagwarantować to mogę jedynie w odniesieniu do głównej pary bohaterów.

Dla niecierpliwych - spoiler na końcu posta.


"Nagłe ukłucie niepokoju kazało mi odwrócić głowę i zlustrować przestrzeń.


Kątem oka zdążyłam dostrzec ubraną na czarno postać znikającą za rogiem ulicy, miałam też wrażenie, że dosłyszałam dźwięk oddalającego się motoru. Ale to przecież nie musiało niczego oznaczać! Zamarłam w bezruchu i usiłowałam ustalić przyczynę tego niespodziewanego ataku lęku. Kryjące się w trawie owady brzęczały niestrudzenie swoją monotonną melodię, poza mną w polu widzenia znajdowała się jedynie grupa chłopców grających na jezdni w piłkę.


Musiało mi się coś przywidzieć, westchnęłam w duchu, to tylko stres.


Potarłam palcami skroń i otrząsnęłam się z przeczucia, które bardzo przypominało paranoję. Oczywiście zawsze istniało ryzyko, iż wpadniemy w ręce ludzi Volturi, póki co jednak zdaniem Emmetta nie mieliśmy powodów do obaw. Przez pierwsze tygodnie po ucieczce krążyliśmy z miejsca na miejsce, klucząc po całym kraju i kilkakrotnie sprawdzając, czy żadnemu z nas nie doczepiono urządzeń śledzących.


Niebezpieczeństwo było umiarkowane, powtarzałam sobie wciąż, a mimo to raz po raz wracałam do domu niemalże z duszą na ramieniu, klucząc po okolicy i czując się, jakbym była śledzona. Ten pulsujący tuż pod skórą strach pogłębiał dodatkowo fakt, iż Alice stanowczo nie zgadzała się na wychodzenie z budynku, czasem wręcz bała się podejść do okna.


- Oddychaj, Bella, bo nie dożyjesz trzydziestki – wymamrotałam.


Kiedy kątem oka dostrzegłam jadący równolegle do chodnika samochód pisnęłam wystraszona. Dopiero po paru sekundach uświadomiłam sobie, iż pojazd wyglądał znajomo, a kiedy się pochyliłam, napotkałam spojrzenie mężczyzny, którego w tym momencie miałam serdeczną ochotę udusić.

Zatrzymałam się i pochyliłam do otwartego okna.


- Śledziłeś mnie? – spytałam nie kryjąc rozdrażnienia.

Przez jego twarz przemknął wyraz zaskoczenia, sprawiał wrażenie szczerego, lecz tą lekcję dobrze już odrobiłam."



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...