Po tragicznych wydarzeniach młoda kobieta
przyjmuje zaproszenie przyjaciela i przyjeżdża do Alpine, małego,
zagubionego w górach miasteczka, w którym ma nadzieję znaleźć nie tylko
bezpieczną kryjówkę, ale i wytchnienie, czas na ukojenie smutku. Jak
można się domyślić - tego akurat nie znajdzie. Zamiast tego przyjdzie
się jej zmierzyć z przytłaczającym poczuciem samotności, mroczną siłą,
dezorientacją oraz z sytuacją bez wyjścia...
Podsumowanie I części.
Podsumowanie II części.
Prolog
- Proszę… – zaszlochałam, niespodziewanie zupełnie szczerze,
nie wiedząc tylko, do kogo kierowałam swoją prośbę.
Czy do stojącego za mną potwora, by ten jeden raz okazał
ludzką twarz, czy do Sebastiana, by jego słowa nie okazały się kłamstwem, czy
do Gabriela, by współpracował tak, jak się umówiliśmy, czy też wreszcie do
samej siebie… Marzyłam, by zniknąć z tego miejsca, nie brać udziału w tym okropnym
spektaklu. Gdybym mogła chociaż stracić przytomność…
- Patrz!
Mój dręczyciel potrząsnął mną lekko.
Roziskrzona blaskiem kryształowego żyrandola sala tworzyła w
tym momencie niemal groteskową scenografię. Sebastian stanął tuż przed Gabrielem,
zaglądając mu prosto w oczy. Mój wzrok zogniskował się na moment w punkcie
pomiędzy nimi. Przy drzwiach w głębi sali zatrzymał się Nick, ze wzgardliwie
ściągniętymi ustami, beznamiętnie obserwując rozgrywający się dramat. Dla niego
oczywiście nic to nie znaczyło…
Moją piersią wstrząsnął szloch, a wciąż napływające do oczu
łzy do reszty rozmyły obraz. Tydzień po tygodniu marzyłam, aby to wszystko
okazało się koszmarem, z którego w końcu się obudzę, lecz było tylko coraz
gorzej.
Usłyszałam ciche, szydercze pytanie Sebastiana.
- Pożegnałeś się już?
W odpowiedzi Gabriel splunął mu w twarz. Everdeew nawet nie
drgnął, dopiero po chwili wyjął z kieszeni spodni chusteczkę, ocierając nią
policzek i ani na moment nie spuszczając wzroku ze swojej ofiary. Trzymający
Gabriela mężczyźni powalili go na kolana, by uniemożliwić szarpanie się,
dociskając mu przy tym plecy kolanem i wykręcając związane linką ramiona tak
mocno, że usłyszałam chrzęst stawów. Sebastian powoli wyciągnął dłonie,
obejmując nimi głowę chłopaka. Potrafiłam sobie wyobrazić, jak zimne musiało
być w tym momencie jego bladoniebieskie spojrzenie, znałam tą jego wersję całkiem
dobrze.
Rozejrzałam się dookoła, w desperacji szukając choć jednej
życzliwej mi twarzy, lecz mój zamglony łzami wzrok natrafiał wyłącznie na
obojętne bądź rozjaśnione zadowoleniem oblicza.
- Nie! – zawyłam, ponownie próbując wyrwać się z uścisku. –
Błagam, nie!
Mój żołądek skurczył się boleśnie, a strach sprawiał, iż
oddech się urywał. W pomieszczeniu zapadła nienaturalna cisza, lecz w moich
uszach wciąż szumiało. Wiedziałam, co miało teraz nastąpić, już raz to przecież
oglądałam. Dodatkowo uzmysłowiłam sobie, że Sebastian omijał mnie przez
ostatnich parę dni szerokim łukiem, uniemożliwiając jakąkolwiek rozmowę. Być
może starał się stwarzać pozory, wiedząc, jak łatwo w moim obecnym stanie ducha
mogłabym się zdradzić?
A co, jeśli zmienił zdanie? Co, jeżeli jednak zdecydował się
go skrzywdzić?
Kolejne złamane życie, kolejna bliska mi osoba miała stracić
wszystko… Rozpacz dławiła mnie w gardle, nie potrafiłam złapać oddechu,
odliczając w myślach sekundy do nieuniknionego. Pomimo iż byłam na wpół
ogłuszona ze strachu, poczułam ledwo rozpoznawalną falę mocy, która przemknęła
przez salę, by momentalnie się rozproszyć, zacisnęłam więc powieki, nie będąc w
stanie patrzeć na opadające bezwładnie ciało. Słyszałam jednak charakterystyczny,
głuchy dźwięk.
Naprawdę to zrobił. Sebastian Everdeew użył mocy i zniszczył
Gabriela.
Gdzieś z boku rozległo się powolne klaskanie, wiedziałam, że
za moment usłyszę ten znienawidzony głos, wyrażający swoje zadowolenie. Podłoga
pod moimi stopami zafalowała, straciłam kontakt z rzeczywistością. Ostatnim, co
zapamiętałam, było to, iż przytrzymujący dotąd moje ramiona mężczyzna wziął
mnie na ręce i wyniósł z dusznej, na powrót głośnej sali.
Odpłynęłam w ciemność.
Rozdział 1
Opuszką palca kreśliłam na szybie złożony wzór, starając
się, by wieńcząca go pętelka wyszła w miarę równo. Zresztą to i tak nie miało
znaczenia, za chwilę po rysunku nie będzie śladu, ani na szybie ani w mojej
głowie.
Drzewa za oknem zlewały się w bezkształtną plamę zieleni,
pulsującą różnymi jej odcieniami, przechodzącymi raz po raz w ciemne brązy lub
wyblakłe szarzyzny. Nie rozpoznawałam w tym chaosie barw żadnych form, gdyż przestałam
śledzić zmieniający się wciąż krajobraz już parę godzin temu, zapadając męczącą
drzemkę, to znów budząc się ze ścierpniętym od niewygodnej pozycji karkiem.
Szczelnie pokrywające niebo skłębione, bure chmury, wiszące
tak nisko, jakby za chwilę miały przygnieść ziemię swoim ciężarem, nie
pozwalały nawet ocenić, jaka mogła być pora dnia. Zawieszona między niespokojnym
snem a równie nieprzyjemną jawą nie zwracałam już na nic uwagi.
Całe szczęście, że mój towarzysz był dobrym kierowcą.
Z cichym jękiem uniosłam się, by wyjąć z leżącej na tylnym
siedzeniu torby butelkę wody. Kilka ożywczych łyków przyniosło ulgę
zaschniętemu gardłu, otrzeźwiając przy okazji myśli, niestety. Skuliłam się
jeszcze bardziej na fotelu, przyciskając policzek do zwiniętego przy szybie
swetra i próbowałam ponownie odpłynąć w niebyt.
Tym razem mi się nie udało.
Może to coś za oknem przyciągnęło moją uwagę, może to znużona
podświadomość podsunęła przeszywające falą bólu wspomnienia. Choć z mojej
piersi nie wydobył się żaden dźwięk, serce głośno załkało, nie mogąc pogodzić
się z tym, czego nie mogłam już przecież zmienić. Przed moimi oczami znów zatańczyła
para roześmianych twarzy, musiałam więc wykorzystać wszystkie pozostałe mi
siły, by utrzymywać w głowie tylko te słoneczne i piękne obrazy, zachowujące
dobre wspomnienia, a nie te przerażające, przedstawiające moich bliskich, jakimi
widziałam ich po raz ostatni.
Zacisnęłam mocno powieki, lecz mimo to po moich policzkach
jedna za drugą popłynęły łzy. Myślałam, że już dawno mi się skończyły…
Nie od razu się zorientowałam, iż samochód się zatrzymał. Dopiero
kiedy poczułam na karku ciężkie ciepłe ramię drgnęłam, uświadamiając sobie, że obrazy
za oknem przestały się przesuwać, przybierając postać migotających w
zapadającym zmroku światełek przydrożnego baru. Umilkł też cichy, kołyszący do
snu szmer silnika.
- Callie?
Do moich uszu dotarł miękki szept, odwróciłam więc głowę, by
napotkać stroskane spojrzenie przyjaciela. W jego oczach, zazwyczaj lśniących
rozbawieniem czy ożywionych dyskusją, teraz widziałam serdeczny smutek. Szarozielone
tęczówki przygasły, jakby przesłoniła je część z kotłujących się w moim sercu
chmur.
- Czas na kawę i rozprostowanie nóg.
Kącik jego ust uniósł się nieznacznie i wiedziałam, że
chciał się uśmiechnąć. Lubił się śmiać, jednakże szanował to, jak ja się
czułam.
Spuściłam głowę niżej, pozwalając, by jego ciepła, silna dłoń
jeszcze przez chwilę rozmasowywała napięte mięśnie mojego barku. Zdecydowanie
miał rację. Po długim siedzeniu w bezruchu przydałoby się trochę rozciągnąć, nie
wspominając już o tym, iż to przede wszystkim kierowca zasługiwał na nieco
odpoczynku.
Zerknęłam na niego, kiwając aprobująco głową.
- Myślę, że jeszcze ze trzy godziny i będziemy na miejscu – oznajmił
otwierając jednocześnie drzwi, żeby wysiąść.
Podążyłam jego śladem, czując przenikające mnie pod wpływem
chłodnego, wieczornego powietrza dreszcze. Nie zdążyłam się jeszcze przestawić
z panujących w Arizonie upałów i przyszło mi do głowy, że być może rozsądnie
byłoby już teraz wyciągnąć z walizki jakiś sweter. W górach z pewnością będzie
jeszcze chłodniej, szczególnie, jeśli dojedziemy tam nocą.
Rozsądnie? Potrzeby ciała wydawały mi się teraz tak banalne,
kompletnie niewarte uwagi.
Patrick przeciągał się właśnie, a gdy stanęłam obok niego, bez wahania objął mnie ramieniem, tak mocno,
aż zaskrzypiała jego skórzana kurtka, po czym skierował nas do baru. Parę
minut później siedzieliśmy przy chwiejącym się na wszystkie strony plastikowym
stoliku o trudnym do określenia kolorze, czekając na nasze zamówienie.
- Mogłem wybrać lepsze miejsce.
Mężczyzna skrzywił się nieufnie.
- Dla mnie jest ok – zaoponowałam odruchowo, wiedząc jednak,
że zupełnie go nie przekonałam.
Subtelna troska, jaką mnie otaczał, wprawiała mnie w
zakłopotanie. Nie byłam przyzwyczajona do serdecznej uwagi ze strony bądź co
bądź obcej osoby, w tych dniach jednak bardzo potrzebowałam takiego właśnie łagodnego,
a zarazem niezachwianego wsparcia.
Patrick zamknął moje dłonie w delikatnym uścisku.
- Zmarzłaś. – Na jego czole pojawiła się pionowa zmarszczka,
jakby ten banalny fakt go zaskoczył. – Dlaczego nie mówiłaś, że ci zimno?
Włączyłbym ogrzewanie.
- To tylko ze zmęczenia – westchnęłam, próbując posłać mu
chociaż namiastkę uśmiechu. – Zawsze kiedy tak na wpół drzemię, mam później
zziębnięte ręce. Poza tym gdybyś włączył ogrzewanie, zrobiłoby się za ciepło
i mógłbyś zasnąć za kierownicą, a tego zdecydowanie bym nie chciała – zakończyłam
zdanie nieco lżejszym tonem.
Przewrócił oczami.
- Mam koc w bagażniku – prychnął, lecz po chwili na jego
twarz powrócił ten strapiony grymas, który ostatnio widziałam u niego aż za
często. – Jesteś pewna, że kawa i ciastko ci wystarczy? Prawie nic dziś nie
jadłaś.
- W podróży mdli mnie od jedzenia – skłamałam, mając
nadzieję, iż się nie zorientuje.
Niestety, znał mnie już za dobrze.
- Kiepsko ci to idzie, Callie – mruknął mrużąc przekornie szarozielone
oczy.
Jego dłonie były przyjemnie ciepłe, lecz mimo to wysunęłam swoje
z przyjacielskiego uścisku, aby ukryć w nich twarz, a wraz z nią kolejną falę
cierpienia. Starałam się odpychać to od siebie, rozpacz i rozdzierający mnie
szloch, lecz mój żołądek i tak nieustannie zwijał się z żalu w ciasny
kłębek. Zbyt wiele się ostatnio wydarzyło, bym mogła normalnie funkcjonować
i cieszyć się prostymi drobiazgami, takimi jak jedzenie.
Ryzyko, iż będę później głodna, było teraz najmniejszą z
trosk.
- Wiem, że musi upłynąć czas, zanim ból minie. Nie spiesz
się – kontynuował cicho mój towarzysz, doskonale zdając sobie sprawę z tego, co
się ze mną działo. – I nie stresuj się przynajmniej tym, dokąd jedziemy. Uwierz
mi, że w Alpine zostaniesz serdecznie powitana.
Nabrałam głęboko powietrza, tak naprawdę było mi przecież obojętne,
gdzie spędzę najbliższe tygodnie. Byłam przytłoczona walką z napierającą na
mnie z każdej strony przerażającą tęsknotą, dławiącą mój oddech i odganiającą
sny. Kilka dni temu mój mały świat się rozsypał i teraz kuliłam się w nieznanej
mi przestrzeni, nie wiedząc, dlaczego tak właśnie się stało ani co miałam dalej
ze sobą zrobić. W jednej chwili zostałam zupełnie sama, z sercem rozdartym po tragedii,
która odebrała mi najbliższych, a do tego przerażona tym, jak niewiele
brakowało, by i mnie spotkał ten sam los. Tylu rzeczy nie rozumiałam, mając przy
tym niezbyt przyjemną świadomość, iż być może nigdy już nie poznam prawdy…
O ile w ogóle zdołam przeżyć.
Tydzień temu straciłam ludzi, którzy byli jedyną stałą w tym
moim dziwnym życiu, został mi wyłącznie Patrick, mężczyzna poznany stosunkowo niedawno,
a mimo to od razu zaskakująco bliski.
Podniosłam wzrok, podejmując kolejną próbę przywołania na
moją twarz uśmiechu. Przecież on nie musiał tego wszystkiego dla mnie robić, zmieniać
swoich planów, by się mną zaopiekować, zapewnić bezpieczeństwo oraz czas na
uporanie się z żałobą.
Był tylko i aż przyjacielem.
Tamtego przerażającego dnia roztrzęsiona widokiem, jaki
zastałam w mieszkaniu, zadzwoniłam do jedynej osoby, której mogłam zaufać, a Patrick
bez wahania zrezygnował ze swoich zajęć, stanowczo zapewniając mnie, iż moje bezpieczeństwo
było ważniejsze niż jego głupi kurs. Zaopiekował się mną, utulił w płaczu,
towarzyszył podczas spotkań z policją. Nie wiedziałam, skąd pochodzili moi
rodzice ani czy poza nimi posiadałam jeszcze jakąś rodzinę, ten temat zawsze
był przez nich ucinany, nie było więc do kogo zwrócić się z pytaniami. Nie
miałam już nikogo.
- A przewieziesz mnie na swoim motorze? – udało mi się
wydobyć z siebie w miarę swobodny ton. – Tyle się już o nim nasłuchałam.
Oczy mężczyzny na moment rozbłysły dumą.
- Jeszcze się pytasz, kotku? Co tylko będziesz chciała.
Odwróciłam wzrok nie chcąc, by tkwiący we mnie ból popsuł mu
radość z powrotu do domu. Ostatnie pół roku spędził w Phoenix robiąc jakiś specjalistyczny
kurs i wiedziałam, że niecierpliwie wyczekiwał jego zakończenia, najwyraźniej
tęskniąc za rodzinnymi stronami.
Ja nie znałam tego rodzaju uczuć, nie istniało też miejsce, które
budziłoby we mnie równie silny sentyment. Od kiedy pamiętam zawsze gdzieś się przenosiliśmy,
to do wielkiego miasta na zachodnim wybrzeżu, to znów na głęboką prowincję w
którymś z centralnych stanów, niezmiennie zrywając za sobą wszelkie kontakty.
Nigdzie nie zostawaliśmy dłużej niż rok, a o kontynuowaniu zawartych znajomości
nie mogło być mowy.
Teraz zostałam sama i nawet nie wiedziałam, co kierowało
moimi rodzicami, dlaczego przyjęli styl życia, który ani ich ani mnie nie
czynił w pełni szczęśliwymi. Chociaż byliśmy ze sobą zżyci i doskonale się
dogadywaliśmy, tej jednej kwestii nigdy nie chcieli mi wytłumaczyć.
Po ich śmierci pozostaliśmy z Patrickiem w Phoenix jeszcze
przez tydzień, aby załatwić formalności oraz pogrzeb, po czym ruszyliśmy do
Wyoming, gdzie miałam się ukryć, dopóki policja nie znajdzie mordercy.
- Callie...
Blondyn ponownie ujął moją rękę. Zerknęłam na jego skupioną,
przystojną twarz, na której jedyną skazę stanowiła odznaczająca się na opalonej
skórze blizna biegnąca z lewej strony od skroni aż do połowy policzka. Nie od
razu zresztą ją wypatrzyłam, gdyż zazwyczaj zakrywały ją długie kosmyki niezwykle
jasnych włosów, nad którymi mój przyjaciel nawet nie próbował zapanować.
Uświadomiłam sobie, że chociaż znałam go od paru miesięcy, chociaż przegadałam
z nim więcej czasu niż z jakimkolwiek innym chłopakiem, wciąż tak niewiele o
nim wiedziałam. Poznaliśmy się przypadkiem, któregoś dnia, niecałe pół roku
temu, kiedy po prostu zderzyłam się z nim u wejścia do sklepu niedaleko
miejsca, gdzie wynajmowaliśmy z rodzicami mieszkanie. Czując się winna temu, iż
przeze mnie musiał zbierać rozsypane zakupy, zaprosiłam go na kawę. A właściwie
na pierwszą z całej serii kaw, przy których spędziliśmy długie godziny.
Jeszcze z nikim tak przyjemnie mi się nie rozmawiało.
Przyzwyczajona od dziecka do powierzchownych tylko
znajomości nie pytałam go nigdy o rodzinę ani przyjaciół, o to, czym się
zajmował. Wystarczało nam innych, nieosobistych tematów do rozmowy, a ja unikałam
bliższego zaangażowania, wiedząc, że prędzej czy później będę musiała wyjechać
z Arizony. Odpychałam od siebie te myśli bardziej niż dotychczas niechętna
rozstaniu, gdyż uwielbiałam jego poczucie humoru, inteligentne spostrzeżenia
oraz specyficzną aurę bezpieczeństwa, jaką wokół siebie roztaczał. Po raz
pierwszy byłam bliska temu, by zaprotestować przeciwko narzuconym mi przez
rodziców nieustannym ucieczkom przed nieznanym zagrożeniem i wreszcie pójść
własną drogą.
Nie zdążyłam o tym z nimi porozmawiać.
Teraz jechałam z Patrickiem do jego domu i uświadomiłam
sobie, iż nie miałam nawet pojęcia, na co powinnam się nastawiać. Mieszkał sam?
Kim była jego rodzina oraz przyjaciele? Jak mnie przyjmą? Jak będzie wyglądał
mój pobyt w Alpine?
Chociaż w dotychczasowym życiu poznałam wielu ludzi, a w
moich wspomnieniach przewijały się migawki z niezliczonej ilości miejsc, tym
razem czułam się nader niepewnie. Zazwyczaj to Arthur wyszukiwał dla nas
mieszkanie, rozpoznawał wszystkie możliwości, natomiast Blanche ze swoim
pięknym, wzbudzającym natychmiastowe zaufanie uśmiechem dbała o to, żebyśmy
szybko odnaleźli się w lokalnej społeczności, nie zwracając przy tym na siebie
uwagi.
Teraz byłam zdana na samą siebie i nawet nie wiedziałam,
czego powinnam unikać, przed czym oni uciekali. Jedynym moim punktem
zaczepienia był Patrick.
- Nie chciałabym się plątać pod nogami, na pewno masz swoją
pracę i znajomych.
Poruszyłam się niespokojnie na swoim krześle, zerkając na
niego z ukosa, lecz mój towarzysz przewrócił tylko oczami, jak się tego mogłam
spodziewać.
- Jak będziesz mi przeszkadzać, to postawię cię w kącie – westchnął
teatralnie kręcąc przy tym głową. – Już o tym rozmawialiśmy, Callie.
Potarłam dłońmi skronie. Byłam mu wdzięczna za opiekę,
dzięki której jeszcze na razie nie musiałam się głowić nad tym, jak
zorganizować sobie życie.
Nie tak wyobrażałam sobie
przejście do samodzielności, jęknęłam w duchu.
- Znajdzie się tam dla mnie jakieś zajęcie?
W nowym miejscu szukaliśmy zawsze jakiejś dorywczej pracy,
czegoś, co pozwalało się nam utrzymać, a jednocześnie wtopić w tłum. Miałam po
rodzicach pewne oszczędności, powinny wystarczyć mi na parę miesięcy i nie
zamierzałam być ciężarem dla Patricka.
- Jak tylko będziesz chciała, coś wymyślimy. Możesz być
kelnerką, tak jak w Phoenix, albo pomagać przy dzieciach. – Wzruszył ramionami.
– Póki co nie martw się tym. Jesteś moim gościem i nie musisz się niczym
przejmować.
Ciągle obecny w piersi ból utrudniał mi planowanie
przyszłości, nawet tej najbliższej. Teraz przede wszystkim potrzebowałam ciszy,
spokoju, aby się pozbierać, i Patrick doskonale o tym wiedział. Od dnia śmierci
moich rodziców nie odstępował mnie przecież na krok, przeniósł moje rzeczy do
swojego mieszkania, bym nie musiała patrzeć na ślady krwi na podłodze,
towarzyszył mi na komendzie podczas składania zeznań.
- Opowiedz mi coś więcej o Alpine – poprosiłam cicho.
Wyprostował się siadając wygodniej, podczas gdy jego wzrok
powędrował gdzieś ponad moim ramieniem i przez dłuższą chwilę blondyn sprawiał
wrażenie wręcz nieobecnego. W sposób widoczny rozluźnił się, jego spojrzenie
pojaśniało, a w oczach zamigotały jakieś ledwo uchwytne emocje, odległe
marzenie, które przywołało na usta mężczyzny tajemniczy uśmiech. Miałam
wrażenie, jakbym obserwowała coś bardzo osobistego, mały fragmencik tego, o
czym sama nie śmiałabym rozmawiać, zanim jednak zdążyłam poczuć się nieswojo, Patrick
otrząsnął się wracając do rzeczywistości.
- Alpine to mała miejscowość, liczy najwyżej siedmiuset
mieszkańców, co oczywiście ma swoje dobre i złe strony. – Puścił do mnie oko
uśmiechając się teraz już pogodnie, w znajomy mi sposób. – Z jednej strony nie
ma co liczyć na to, iż uda się ukryć przed rodziną czy znajomymi jakiś niecny wybryk,
z drugiej jednak strony wszystkich znasz, a to daje poczucie bezpieczeństwa.
Sama się zresztą wkrótce przekonasz.
Chciałam mu uwierzyć, lecz trudno mi było to sobie
wyobrazić. Znałam życie w małych miasteczkach, urok sklepików, w których
sprzedawca witał każdego klienta po imieniu, do tej pory jednak zawsze miałam
świadomość tymczasowości. Nie mieliśmy zbyt wielu rzeczy, ciągłe przeprowadzki uniemożliwiały
przywiązywanie się do miejsc czy przedmiotów, nie nawiązywaliśmy też z nikim
bliższych więzi. Nawet moje kontakty z chłopakami nastawione były na to, by spędzić
czas na dobrej zabawie zamiast na poznawaniu drugiej osoby, zbyt ciężko byłoby
się bowiem później pożegnać, kiedy przychodził czas, aby ruszać dalej.
Choć jako osoba od kilka lat już pełnoletnia mogłam sama
zdecydować o swoim życiu, ufałam rodzicom, jedynym osobom, które były przy mnie
od zawsze, przez większość czasu godziłam się więc ze zwariowanym stylem życia,
jaki nam narzucili. Nigdy mnie nie zawiedli, a podświadomie czułam, iż nie
kierował nimi zwykły kaprys czy jakaś niezdrowa mania. Musieli mieć jakiś dobry
powód i jedyne czego żałowałam, to że nie zdecydowali się podzielić ze mną
swoją tajemnicą, lecz korzystali z różnych pretekstów, by zbyć moje pytania.
Chwilami tylko czułam się bardzo zmęczona tym rytmem,
tęskniłam za czymś bliżej nieokreślonym, niejasnym głosem w moim sercu.
Teraz wcale nie widziałam przed sobą wolności, wypełniał
mnie ból i strach.
Jak długo zostanę w Alpine? Parę tygodni, miesięcy?
- Naprawdę nie wiem, czy to dobry pomysł.
Nachmurzyłam się, pomimo iż w duchu rozumiałam, że potrzebowałam
tego czasu, aby sobie wszystko uporządkować.
- Callie, rozmawialiśmy już o tym. – Otwarłam usta, żeby
zaprotestować, ale mężczyzna tylko uścisnął mocniej moją dłoń. – Jestem w
kontakcie ze śledczymi w Phoenix i jak tylko uda się im czegoś dowiedzieć,
zaraz nam przekażą. Porucznik Johnson przyznała, że dla twojego bezpieczeństwa
lepiej, abyś na razie gdzieś się ukryła.
Westchnęłam. Miejscowa policja skłaniała się ku wersji, iż
był to przypadkowy napad, który zupełnie nieoczekiwanie skończył się tragicznie,
dlatego napastnicy uciekli niczego nie kradnąc. Nie umniejszało to w żaden
sposób mojego bólu, lecz dla własnego dobra miałam serdeczną nadzieję, że tak
właśnie to wyglądało.
Może mimo wszystko moimi rodzicami kierowało tylko jakieś
szaleństwo, od lat zmuszające ich do nieustannej ucieczki?
Zadrżałam od nowej fali cierpienia, kiedy przed moimi oczami
raz jeszcze stanęła piękna, serdeczna twarz mamy, najdroższej mi istoty. Zawsze
byłyśmy ze sobą blisko, bardziej jak przyjaciółki, tym trudniej więc było mi wrócić
do równowagi po jej nagłej śmierci.
Nie mogłam się na to przygotować. Nie mogłam się pożegnać…
Ciepła dłoń dotknęła mojego policzka.
- Daj sobie czas, żeby przez to przejść – niski głos Patricka
otulił mnie kojąco. – Nie spiesz się, kotku, nie walcz ze swoim smutkiem. Na to
potrzeba czasu, a ja będę przy tobie.
Pokiwałam głową, starając się skupić na dopiciu kawy. Jak
poradziłabym sobie, gdyby los nie postawił tego mężczyzny na mojej drodze?
- Gotowa? – spytał parę minut później.
- Zajrzę jeszcze do łazienki i możemy jechać dalej.
Przeciągnęłam się, zerkając w stronę korytarza za barem.
- Zaczekam przy samochodzie.
Obskurna toaleta nie zachęcała, by dłużej się w niej
zatrzymać, lecz musiałam obmyć twarz i ręce, lepkie od potu po długich
godzinach spędzonych w podróży. Chłodna woda pozwoliła mi się poczuć odrobinę bardziej
świeżo, marzyłam jednak o prysznicu.
Wychodziłam na zewnątrz, kiedy niespodziewanie ktoś szarpnął
za moje ramię, niemalże pozbawiając równowagi. Pisnęłam czując błyskawicznie ogarniający
mnie strach.
- Spieszysz się gdzieś, ślicznotko? – wychrypiał niechlujnie
ubrany mężczyzna, połykając przy tym końcówki wyrazów.
Nie zważając na mój sprzeciw próbował mnie do siebie
przyciągnąć, boleśnie wbijając palce w miękkie ciało. Sytuacja wydawała się
wręcz nierealna, lecz ze względu na ostatnie wydarzenia nawet ta namiastka
przemocy budziła we mnie panikę. Kiedy dotarł do mnie cuchnący nadtrawionym
alkoholem oddech, wzdrygnęłam się z obrzydzenia, nie ustając w próbach wyrwania
się uścisku. Na błyszczącej, lekko zaczerwienionej twarzy nieznajomego pojawił
się typowo pijacki, nieprzytomny uśmiech. Natręt chwiał się z trudem utrzymując
się na nogach, a mimo to nie mogłam się wyswobodzić.
To się nie dzieje
naprawdę, jęknęłam w duchu. Chciałam zareagować złością, kopnąć napastnika,
odpowiedzieć na ból, jaki mi zadawał, zamiast tego jednak poczułam ogarniającą
mnie falę słabości.
- Spokojnie, chcę tylko pogadać – bełkotał niewyraźnie.
Nie mógł mieć nic wspólnego z mordercą z Phoenix, wiedziałam
to, nie wyglądał nawet na zbyt niebezpiecznego, jednak cała ta sytuacja nadal
była niezbyt komfortową.
- Puść mnie! – syknęłam wreszcie, wzmagając swoje wysiłki.
Niespodziewanie na przedramieniu mężczyzny zacisnęła się
dłoń Patricka i to z taką siłą, że pijany wrzasnął, natychmiast mnie
uwalniając. Na jego twarzy pojawił się wyraz bolesnego niedowierzania, jednakże
długo tam nie pozostał, gdyż mój przyjaciel błyskawicznie się zamachnął,
wyprowadzając cios prosto w szczękę natręta. Nieznajomy chyba nawet nie zdążył
zarejestrować, kto powalił go na ziemię.
- Przepraszam, Callie – jęknął blondyn natychmiast obejmując
mnie ramieniem w przyjemnie opiekuńczym geście. – Nie zauważyłem, że kręcił się
koło drzwi. Zaczekałbym na ciebie w środku.
- Nic się nie stało – zapewniłam go, chociaż moje kolana
odrobinę jeszcze drżały. – On nie wyglądał na groźnego.
Patrick westchnął.
- Ale ja obiecałem cię chronić – zaprotestował, po czym przesunął
policzkiem po mojej skroni. – Następnym razem lepiej się postaram.
Mimowolnie przewróciłam oczami.
Dłoń mężczyzny w jakiś sobie tylko znany sposób odnalazła
właściwe miejsce, łagodnie rozcierając obolały mięsień. I tak pewno jutro
pojawi się siniak, na razie jednak czułam ulgę, przylgnęłam więc do piersi mojego
towarzysza, kojąc rozdygotane nerwy.
Dopiero po dłużej chwili zadarłam głowę, by zerknąć na twarz
przyjaciela. Był absolutnie spokojny, jego oddech był równie spokojny co na co
dzień, a w jasnozielonych oczach nie dostrzegłam już choćby śladu gniewu tak
wyraźnie promieniującego od niego, kiedy uderzył pijanego natręta. Jedynie usta
wygięły się w zakłopotanym, przepraszającym uśmiechu.
- Masz silny chwyt.
Postanowiłam odrobinę zmienić temat.
- Trzeba wiedzieć, który punkt nacisnąć – mruknął niechętnie.
- Nauczysz mnie tego kiedyś, mój rycerzu?
- Co tylko będziesz chciała – odpowiedział i pociągnął mnie
w stronę samochodu.
Patrick nie nawiązywał już do tej sytuacji, skupiając się
całkowicie na drodze, a ja szybko ponownie odpłynęłam myślami. Miałam wrażenie,
iż z każdym przejechanym kilometrem zostawiałam dalej za sobą dotychczasowe
życie. Tęskniłam za tym bezpowrotnie utraconym, w środku wciąż jeszcze płakałam
z żalu, do tego przede mną czekało coś zupełnie nowego.
Dlaczego, mamo?
Dlaczego nigdy nie wyjaśniliście mi, przed czym uciekaliśmy?
Zacisnęłam powieki i wbiłam palce w ramiona, starając się
nie dopuścić do siebie głosu frustracji. Teraz już za późno. Oni umarli, nie
mogli odpowiedzieć na moje pytania, a zatem były to jedynie próżne rozważania,
pogarszające tylko moje samopoczucie.
Nie wspominałam nigdy Patrickowi o swoich obawach czy
podejrzeniach, nie powiedziałam też policji o tym, iż moi rodzice przed czymś
uciekali, to zawsze była nasza dobrze skrywana tajemnica. Jako dziecko nieraz
wyobrażałam sobie, że tata był bohaterem poszukiwanym przez jakichś okrutnych i wysoko
postawionych przeciwników. Arthur niewiele mówił, nigdy jednak nie wahał się,
kiedy chodziło o naszą małą rodzinę, z całą stanowczością broniąc jej przed
obcymi. Wiedział, co należało zrobić, zawsze mogłam liczyć na jego pomoc, a
także niezwykłą wyrozumiałość.
Zastanawiałam się, czy ten, kto ścigał Arthura oraz Blanche,
będzie chciał dopaść również i mnie. Może w tej szczególnej sytuacji powinnam
jednak na wszelki wypadek powiedzieć Patrickowi? Modliłam się, aby nie ściągnąć
na niego nieszczęścia.
Byłam tak strasznie zagubiona…
Niejasna atmosfera zagrożenia towarzyszyła mi od zawsze,
zdążyłam się właściwie z nią oswoić, dotychczas jednak to rodzice nad wszystkim
czuwali. Do tego jeszcze ta tajemnicza prośba, ostatnie słowa Blanche.
„Znajdź Zoe.”
Nie rozumiałam tego kompletnie, co miałam z tym zrobić?
Musiałam głośniej westchnąć, gdyż zaniepokojony Patrick
położył rękę na moich splecionych na kolanach dłoniach.
- Dziękuję – szepnęłam zachrypniętym głosem.
Zawsze podziwiałam urodę matki, jej szlachetne rysy, piękne
lśniące włosy oraz głębokie, pełne czułości spojrzenie. Jako mała dziewczynka
widziałam w niej dobrą wróżkę, która potrafiła samym dotykiem ukoić ból,
niezależnie od tego, czy pochodził ze stłuczonego kolana czy też cierpiała
zraniona duma, gdy dzieciaki z sąsiedztwa z jakiegoś powodu mi dokuczały. Z
biegiem lat stała się moją przyjaciółką, swoją mądrością oraz oddaniem
wynagradzając to, iż tak naprawdę nie miałam okazji związać się bliżej z nikim
spośród moich rówieśników.
Poza częstymi przeprowadzkami rodzice nie stawiali mi
żadnych ograniczeń, nigdy nie dostałam szlabanu za późny powrót do domu,
wiedziałam też, iż mogłam z nimi porozmawiać na każdy temat.
Właściwie to każdy poza tym jednym, który bardzo mnie
interesował.
Skuliłam się na fotelu, a mimo to nie byłam w stanie
opanować przeszywającego mnie od środka chłodu. Blanche umarła z głową na moich
kolanach, w jej oczach widziałam bezbrzeżny żal i rezygnację, lecz nawet wtedy
nie zdradziła mi prawdy…
W pewnym momencie w silniku coś głośno zazgrzytało, diody na
desce rozdzielczej zamigały, by po krótkiej walce zgasnąć. Patrick zaklął cicho
i mocniej zacisnął dłonie na kierownicy, próbując bezpiecznie wyhamować
samochód na poboczu. Kiedy zabrakło reflektorów otaczającą nas zewsząd ciemność
przełamywała jedynie mała awaryjna lampka nad drzwiami.
- Dlatego właśnie wolę motor – mężczyzna sapnął, pocierając
dłońmi twarz. – Jeszcze nigdy mnie nie zawiódł.
- Co się stało?
- Nie mam pojęcia.
Sięgnął do stacyjki, by spróbować odpalić, lecz pomimo kilku
podejść mechanizm nie zaskoczył.
- Zaczekaj chwilę, może uda mi się coś ustalić – oznajmił i
z cichym westchnieniem otworzył drzwi.
Zerknęłam przez okno, niczego jednak nie było widać i na
myśl, że znajdowaliśmy się pośrodku jakiejś dziczy, poczułam nieprzyjemne
mrowienie na karku.
- Znasz się na tym? – rzuciłam kierowana naiwną potrzebą,
aby zatrzymać go w środku.
- Nie bardzo – skrzywił się. – Ale warto spróbować.
Wysiadł z samochodu, lecz zaraz na powrót nachylił się, wtykając
głowę do kabiny tak, żeby mnie widzieć.
- Nie martw się, kotku, jesteśmy już tuż przed Alpine – uśmiechnął
się pocieszająco. – Jeżeli nie uda się nam ruszyć, zadzwonię i zaraz ktoś po
nas przyjedzie.
Kiwnęłam głową bez przekonania. Było już naprawdę późno i
ciężko mi było uwierzyć, iż ktoś byłby gotowy ruszyć po nas w drogę. Patrick tymczasem
obszedł samochód, po czym wrócił otwierając maskę. Nie miałam nic lepszego do
roboty, dołączyłam więc do niego, obserwując, jak świecił małą latarką w silnik
i drapał się po karku.
- Zgaduję, że jeszcze nic nie ustaliłeś.
Zerknął na mnie lekko rozdrażniony, przynajmniej na ile
mogłam to ocenić w ciemności, jednak nie skomentował. Kręcąc głową przysunęłam
się bliżej do jego boku. Trzymał w dłoni jedyne źródło światła, a ja czułam się
coraz bardziej nieswojo w tej napierającej z każdej strony ciemności.
Dopiero po chwili zorientowałam się, że było idealnie cicho,
wręcz niepokojąco cicho, nie docierał do mnie ani szum wiatru, ani najlżejsze
szemranie wody. To nie tak, że miałam doświadczenie, jak zazwyczaj wyglądały
noce na pustej szosie w sercu Gór Skalistych, jednakże ta cisza… budziła grozę.
Odruchowo przylgnęłam bokiem do biodra Patricka i
rozglądałam się dookoła, pomimo iż mój wzrok nie był w stanie przeniknąć
otaczającego nas mroku. Unosząc głowę wyżej, dostrzegałam niewyraźny zarys gór
na tle odrobinę jaśniejszego, zachmurzonego nieba, ale poniżej była już tylko
czerń.
Ciemna, bezksiężycowa noc w lesie. Mimowolnie wzdrygnęłam
się.
- Callie? Zimno ci? – Patrick natychmiast objął mnie
ramieniem. – Może jednak wsiądziesz do samochodu?
- Nie, nie. Jest dobrze. – Pokręciłam głową, przytulając
policzek do jego piersi. – Po prostu trochę dziwnie się czuję w tej ciemności.
- Ze mną jesteś bezpieczna, kotku – uśmiechnął się,
zacieśniając uścisk.
Podniosłam wzrok na lśniące w ciemności oczy mężczyzny. Choć
znaliśmy się dopiero od paru miesięcy, nie miałam wątpliwości, że Patrick był
wyjątkowym przyjacielem. Pełen humoru, zawsze rozpogadzał moje dni
i ochoczo dołączał się do moich szalonych pomysłów, nieskończenie cierpliwy,
kiedy przychodziło mu stawić czoła tej kobiecej, bardziej irytującej stronie
mojej osobowości. Przez ostatni czarny tydzień był dla mnie oparciem, jedynym
pewnym elementem w tym chaosie cierpienia i strachu.
Mój świat się zawalił, lecz Patrick trwał przy mnie. Był
dokładnie tym, czego teraz potrzebowałam. Ból w moim sercu był jeszcze zbyt
świeży, bym mogła myśleć o przyszłości, jednakże… zastanawiałam się, czy ten
mężczyzna mógłby kiedyś stać się dla mnie kimś więcej?
Niewątpliwie był mi bliższy niż którykolwiek z chłopaków, z
jakimi do tej pory miałam do czynienia, w ostatnich dniach ta więź jedynie się
zacieśniła. Nie odczuwałam oporów przed kontaktem fizycznym, sypiałam już z
kilkoma partnerami, jednakże moja relacja z Patrickiem nigdy w najmniejszym
stopniu nie skręciła w tę właśnie stronę. Był tylko przyjacielem, nie
przekroczył subtelnej granicy, a ja za bardzo go szanowałam, aby cokolwiek
sugerować, kiedy nie wiedziałam o nim wszystkiego.
Bez wahania mocno się do niego przytuliłam, czując, jak jego
ramiona oplotły się wokół moich pleców. Ten gest zupełnie pozbawiony był
podtekstów, nie zliczyłabym, ile razy w ciągu ostatniego tygodnia mnie w ten
sposób obejmował, kojąc mój płacz. Teraz również przyłożył policzek do czubka
mojej głowy i łagodnie nami zakołysał.
- Uszy to góry, Call – zamruczał, kiedy wyprostowałam się i
zadarłam głowę do góry. Przyozdobił usta tym swoim specjalnym, czarującym
uśmiechem, od którego nie mogłam oderwać oczu. – Dasz radę, a ja będę przy
tobie.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, daleko za moimi plecami coś trzasnęło,
a po chwili rozległ się upiorny dźwięk, ni to śmiech ni to wycie. Nie był zbyt
głośny, lecz i tak włosy zjeżyły mi się na karku. Wystraszona odruchowo
przylgnęłam bliżej Patricka, mając wrażenie, że moje serce zaraz wyskoczy z
piersi.
Tylko się przesłyszałam, tylko
się przesłyszałam, tylko…
Dźwięk jednak się powtórzył, wyraźnie bliżej. Patrick
również musiał to słyszeć, gdyż drgnął i skierował światło latarki w
kierunku, z którego dochodziły te odgłosy. Mała lampka nie przedarła się przez
zasłonę ciemności, lecz pozwoliła nam dostrzec wypełzające z lasu, tuż przy
samej ziemi, blade języki mgły. W słabym, migotliwym świetle wydawały się wręcz
poruszać jak żywy organizm.
Mimowolnie zaszczękałam zębami i wpijając palce w plecy
mężczyzny skuliłam się przy jego piersi.
Cholera!
Czułam się jak w filmie, tanim horrorze, na moment przed tym,
jak z ciemności wyłoni się potwór. To było tak prawdziwe, że aż nierealne.
- Cii… To tylko mgła – Patrick szeptał tuż przy moim uchu. –
W lesie jest zawsze dużo wilgoci, a dzisiejsza noc jest chłodna, para zbiera
się nisko przy ziemi…
Być może uwierzyłabym mu, gdyby nie niepokój, który wyraźnie
słyszałam w jego głosie. Niespodziewanie coś ryknęło po przeciwnej stronie drogi
i mogłabym przysiąc, że było to jakieś zwierzę.
Zdecydowanie dzikie, groźne zwierzę. Potwory przecież nie
istniały.
Ku mojemu zaskoczeniu Patrick mruknął coś pod nosem, teraz
dla odmiany z poirytowaniem. Ciasno przytulona do jego ciała czułam, jak
mięśnie blondyna się napięły, a serce głośno zadudniło w klatce piersiowej, do
której wciąż dociskałam głowę. Dłoń mężczyzny spoczywająca na moich plecach
zacisnęła się kurczowo.
- Everdeew! – krzyknął z wyraźnie słyszalną wściekłością w
stronę spowitego nieprzeniknioną czernią lasu. – Przestań się bawić!
Zadrżałam. Patrick rzadko bywał zły.
- Możemy wsiąść do samochodu? – poprosiłam, z trudem
przezwyciężając szczękanie zębami.
Nie miałam pojęcia, dlaczego tak zawołał, wiedziałam jednak,
że sama byłam na krawędzi paniki. Wyczerpana stresem minionych dni oraz znużona
niekończącą się drogą, przytłoczona żalem i strachem o własne życie nie dawałam
już sobie rady.
- Jasne, chodź – mruknął maskując swoje emocje i
podprowadził mnie do drzwi, ani na chwilę nie wypuszczając z objęć.
Z ulgą opadłam na fotel, pozwalając mu zatrzasnąć drzwi. Nie
spuszczałam z niego wzroku, kiedy obchodził samochód dookoła, i dopiero gdy
wsiadł ze swojej strony, odważyłam się odetchnąć.
Bez słowa ponownie sięgnął do stacyjki i tym razem silnik
zaskoczył.
- No proszę – podsumował pozornie zadowolony.
Nie mogłam jednak nie zauważyć, że jego ramiona wciąż były
napięte, a dłonie zaciskały się mocno na kierownicy. Wolałam się nie
zastanawiać, co go tak zdenerwowało, nie czułam się na siłach.
Światła samochodu rozświetliły mrok na drodze, zahaczając
nieco o boki. Zanim zdążyłam to sobie przemyśleć odwróciłam głowę, by w
miejscu, w które jeszcze przed chwilą wpatrywał się mój przyjaciel, na granicy
ciemności i mgły, dostrzec świecącą parę oczu.
Znajdowały się zdecydowanie nie na tej wysokości, na jakiej
spodziewałabym się ludzkiej głowy.
Sporo niżej.
- Callie?
Głos przyjaciela wyrwał mnie z odrętwienia. Poczułam na ręce
uścisk jego ciepłej dłoni i zacisnęłam na chwilę powieki, tłumacząc sobie, iż
ze zmęczenia miałam przywidzenia.
- Za chwilę będziemy w Alpine – zamruczał tonem, jakim mówi
się do wystraszonego dziecka.
Nabrałam głęboko powietrza. Bez otwierania oczu wiedziałam,
iż samochód rozpędził się już i tamto okropne miejsce zostało daleko za nami.
- Ok. Chciałabym już po prostu…
- Wiem.
Nie miałam pojęcia, ile upłynęło czasu, kiedy pod kołami pojazdu
zachrzęściły kamyki, sygnalizując mi, iż zjechaliśmy z szosy. Z cichym jękiem
potarłam sklejone od drzemki powieki i przysunęłam nos do szyby, próbując
wypatrzyć coś w panującym na zewnątrz mroku. Patrick zatrzymał samochód i bez
słowa wysiadł, aby szarmancko otworzyć przede mną drzwi. Przewróciłam oczami.
Po tylu godzinach jazdy chciało mu się jeszcze bawić w dżentelmena.
- Witaj w Alpine, Callie – szepnął nachylając się do mojego
ucha.
Przeciągnęłam się, a kiedy mój wzrok oswoił się nieco z
ciemnością, dostrzegłam zarys budynku, przed którym stanęliśmy. Mogłam mieć wcześniej
przywidzenia, ale to…
Zamrugałam, obraz jednak nie zmienił się.
- Chyba sobie ze mnie żartujesz... – wykrztusiłam do
przyjaciela, wyciągającego właśnie nasze bagaże.
Moich uszu dobiegł tylko jego cichy chichot, wpatrywałam się
więc dalej w rozpływający się w czerni nocy zarys dworu, sprawiającego
wrażenie, jakby przeniesiono go z jakiejś baśni. Albo z horroru.
- Nie wmówisz mi, że to twój dom – mruknęłam, próbując
otrząsnąć się z macek ogarniającego mnie niepokoju.
Zadałam mu już trochę pytań o Alpine, lecz nie o miejsce, w
którym mieszkał. Założyłam, że… Właściwie to nie potrafiłam powiedzieć, co
sobie wyobrażałam, skupiona na sobie zupełnie chyba o tym nie myślałam.
Budynek, jaki wyłaniał się przede mną z ciemności, z
pewnością ani przez moment pojawił się w mojej głowie.
- Nawet nie zamierzam, kotku – odpowiedział cicho Patrick,
stając u mego boku. – Ten pałac to takie swoiste połączenie ratusza i hotelu,
tak chyba można powiedzieć.
- Ratusza i hotelu? – powtórzyłam nieprzytomnie.
- To stary gmach – uzupełnił, choć sama zdążyłam to już
zauważyć. – Przypomnij mi, to kiedyś opowiem ci jego historię. W każdym razie
nie było nikogo chętnego, kto by go kupił, a w Alpine turystów praktycznie nie
ma. Od lat wykorzystywany jest na potrzeby społeczności, poza tym niektórzy
tutaj mieszkają. Na przykład ja.
Mój wzrok przesunął się po prowadzących do dworu szerokich
schodach oraz majaczących na tle nieba fantazyjnych wieżyczkach.
- Wygląda upiornie – stwierdziłam zupełnie szczerze.
- Z pewnością oryginalnie, choć chyba jednak lepiej zwiedzać
to miejsce za dnia – przyznał Patrick. – Chodźmy, zaprowadzę cię do twojego
pokoju.
Zmrużyłam nieufnie oczy. Nagle cały ten plan z przyjazdem do
Alpine wydał mi się kompletnie bez sensu. Przecież mój przyjaciel miał tu swoje
życie, przyjaciół i obowiązki związane z pracą, nie powinnam plątać się mu pod
nogami.
- Do mojego pokoju? Na jakiej zasadzie będę tu mieszkać?
- Jako mój gość.
W jego głosie dosłyszałam ślad rozbawienia. Zmierzwił wolną
ręką moje włosy.
- Mówiłem ci, żebyś się tyle nie zamartwiała – szepnął
mi prosto do ucha. – Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.
---
Ciąg dalszy opowiadania znajduje się na moim chomiku - wystarczy napisać do mnie i zapytać o hasło :)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz