czwartek, 29 marca 2012

Marzec się już kończy...


A z dnia na dzień coraz więcej kwiatów. Widziałam już nawet pokryte bielą drzewko :)
Zdjęcia wczorajsze i dzisiejsze.

W pracy sajgon, nic nowego. Może tyle, że znów znalazłam się pod obstrzałem choć tak bardzo starałam się o zachowanie rozejmu. I po raz kolejny ta wątpliwość - czy warto walczyć o godność czy też lepiej dla świętego spokoju.... wzruszyć ramionami i przełknąć obrazę? Starcie i tak nic by nie zmieniło, poza sporą dawką nerwów :/ I choć wszystko się we mnie buntuje...

Z głupotą sami bogowie walczyli nadaremno.

Dobrze, że jutro jest piątek. 

Kawałek na dziś: SDM "Bieszczadzkie anioły".








 

środa, 28 marca 2012

O bieganiu


Rozciągnięte i odrobinę przeciążone mięśnie bolą, ale to taki przyjemny rodzaj bólu. Nie lubię, kiedy kondycja po zima jest fatalna, a pokonanie własnej słabości, przynajmniej tej fizycznej, daje mi poczucie, iż mam tą namiastkę kontroli nad swoim życiem. Chociaż tyle mogę zrobić. A zawsze potem to dobre usprawiedliwienie, żeby zjeść tabliczkę czekolady (w celach rehabilitacyjno-profilaktycznych).

Las budzi się po zimie do życia, widzę coraz to nowe ślady. Chociaż ziemię wciąż jeszcze gęsto zaścielają ubiegłoroczne liście, tu i ówdzie rozbłysły żółte kwiaty, na gałązkach pojawiają się koronki młodych listków. Musiałabym przebiec się kawałek dalej do polanki z zawilcami, sprawdzić, czy już zakwitły... Chyba jeszcze za wcześnie?

Właśnie sobie uświadomiłam, że w niektóre dni... chętnie zapisałabym się na boks.

Zdjęcia sprzed dwóch, trzech dni, dzisiaj już kwiaty były zdecydowanie większe.



Marzec okazał się w tym roku wyjątkowo ciepły, chociaż suchy. Wolałabym, żeby popadało teraz, nie w kwietniu czy maju. A trochę deszczu jest potrzebne.

Już za miesiąc będziemy w drodze... w całkiem ciepłe miejsce :)


wtorek, 27 marca 2012

Kot zimowy / wiosenny


Zapracowana po same brzegi biurka, obolała po ostrej gimnastyce, sfrustrowana nierozwiązywalnymi sprawami, niewyspana po nocy czuwania przy bolących nóżkach. Żeby chociaż ten jutrzejszy dzień był taki, jak zapowiadają - ciepły i słoneczny.


poniedziałek, 26 marca 2012

Co kryje sarkofag..


Skrzat dorwał się wczoraj do mojego leciwego już albumu o starożytnym Egipcie. Przestudiował uważnie, oczywiście wypatrzył rysunek, na którym żołnierze obcinali pokonanym wrogom dłonie. I nie odpuścił, musiałam "wszystko" wyjaśnić. Potem tatuś mu jeszcze trochę poczytał i całe niedzielne popołudnie budowali piramidy, owijali mumie wstążeczkami, zamykali boginie w świątyniach... Tak, to była pewna odmiana, bo jeszcze w piątek w jego opowieściach dominował "książę ciemności" (skąd on to wziął????? i żeby nie było wątpliwości - zazwyczaj jest to postać pozytywna) wraz ze swym wiernym przyjacielem, motylem bojowym.

Nigdy nie narzuca bohaterom swoich opowieści określonych ról, za każdym razem zaznaczając, że np. tym razem czarodziej jest zły, a "poczwary" są dobre. Ale w trakcie to się może zmienić... Obok tych wszystkich pancernych krokodyli i dzikich kotów jego ulubionymi ostatnio bajkami (do poduszki) są "Kapciuszek" i "Ośla skórka".

***
Z dzisiejszej rozmowy telefonicznej:

- Babcia, ty się w ogóle nie znasz na Ozyrysach! Mama, jak się nazywał ten schowek na mumie?

- Sarkofag, myszko.

- No i babciu araon wziął mumię i zamknął w tym farkofagu...


To wciąż tak bardzo boli, tym mocniej, im częściej widzę... Ale na razie są ważniejsze sprawy, dużo trudniejsze, potrzeba mi siły i cierpliwości, tylko nie wiem, skąd je czerpać.


Kawałek na dziś: Nightwish "Away". Obawiam się, że dość mroczne klimaty się mnie ostatnio trzymają...

Balkon uprzątnięty, ławeczka i szafka znów stoją czekając, by usiąść tam z kawą. Winobluszcz ma już piękne pąki, hiacynty dumnie naprężają swoje grona, coraz to nowe listki pchają się do światła. Dziś widziałam nawet pierwsze fiołki! Krokusy na moim trawniku nie dopisały jednak, od kilku lat kwitły niezawodnie, lecz nieprzesadzane musiały zdziczeć...

Zanotować - we wrześniu posadzić nowe.

czwartek, 22 marca 2012

Marcowy czwartek


Piękny, prawdziwie wiosenny dzień. Ciepłe powietrze oszałamiało, słońce rozkosznie pieściło, kusząc, by zdrzemnąć się na ławeczce.

A mimo to chciało mi się wyć :/ Moja samokontrola dziś padła, a to, że wiem dlaczego, w niczym mi nie pomaga :/

Planuję wykorzystać moje jutrzejsze pół godziny wolnego na bieganie - czas otworzyć sezon; kondycja po zimie jest kiepska, więc może nie będę już miała siły na głupie rozmyślania.

środa, 21 marca 2012

Po zimowym śnie...



Kot przesiadł się z kaloryfera na moje kolana. Niewątpliwy znak, że wyłączyli c.o.

Może uda się w weekend skoczyć do lasu, poszukać i tam śladów wiosny, a przynajmniej - odetchnąć świeżym powietrzem. Jeszcze jest szaro, jeszcze ziemia nie odżyła, ale z dnia na dzień pojawiają się nowe sygnały: soczyste pąki bzu czy tarniny, złote płatki forsycji szykujące się, by rozświetlić okolicę, nieśmiałe drobne listki na krzakach ziewających jeszcze po zimowym śnie...


Jestem wyczerpana próbami pomocy komuś, kto wcale nie chce być uratowany :/ Mam serdeczną nadzieję, że teraz coś się zmieni, bo nie wiem już, skąd czerpać dalej siły, mam własne ciężary, które muszę co dzień dźwigać, a przecież nie mogę się poddać. 

Takiej opcji nie wolno w ogóle brać pod uwagę :/


wtorek, 20 marca 2012

Krokusowo


Oficjalnie już mamy wiosnę! Ech, ciężko było oprzeć się tym krokusom, tak kolorowym i promiennym po półrocznym okresie zimnej szarzyzny. Nie mogę się doczekać, aż moje hiacynty ostatecznie wygrzebią się z ziemi, na jesieni dosadziłam nowe odmiany.

Korzystając z wolnej chwili wczoraj umyłam balkon (fajnie było mieć zimą ptaszki w zasięgu wzroku, gorzej - po nich posprzątać...), ogarnęłam go tak, żeby można już było przynieść z piwnicy ławeczkę i czekać na to ciepło. W ogródku wszystko budzi się do życia, martwi mnie tylko budleja, mam wrażenie, że nie przezimowała :/ Nie poddam się, będę próbować z nową sadzonką.





Wczoraj z pudełka po butach, plastikowej tuby, kolorowego papieru i bibuły zrobiliśmy zamek z pieczarą (dla smoka), Skrzat w wielkim skupieniu szykował do boju "króla Rohanu". Potem stoczyliśmy walną bitwę na łuki i szable (nie wiem, dlaczego były to akurat szable, chyba zostało mu po piratach) o wolność Gondoru. W międzyczasie łuk płynnie zmienił się miecz świetlny (nie przypominał jednego ani drugiego, od czego jednak jest wyobraźnia), a "mały kochany ork" - w rycerza Jedi. Okazuje się też, że Balrog (zbudowany w prostych klocków, dziwnie jednak przypominający oryginał) może być pozytywnym bohaterem, kiedy chodzi o pościg za wroną, która zabrała Hadesowi ryby ;)

Dziś dla odmiany był motylkiem (sic!) i tylko na to określenie reagował, wędrowaliśmy po łące wraz z biedronkami, by poszukać mszyc. Hmm... Muszę się jutro rozejrzeć za białym kartonem, do wycinania i malowania, zrobimy sobie skrzydła... Ostatnio z oddaniem zdobił wydmuszkę, przynajmniej zanim nie zaczął w niej dłubać w poszukiwaniu kurczaczków. A potem tłumaczył dziadkowi przez telefon, jak działa oczyszczalnia ścieków.

Opowieści, jakie snuje całymi godzinami (oczekując aktywnego udziału słuchaczy), stają się coraz bardziej eklektyczne, a ja sama już za nim nie nadążam. Jego wyobraźnia czasem mnie przeraża ;) Mogę tylko próbować dotrzymać mu kroku, czytać nowe książki i sugerować inne rozwiązania.

Dziś rano znalazłam jego podusię w salonie (Skrzat oczywiście obudził się w naszej sypialni, jak zawsze między mamą a tatą), nie mam pojęcia, jak on nocami wędruje. Za to niektóre jego wyznania - "mamusiu, a nie zapomnisz o mnie?" Co można na to odpowiedzieć? Albo gdy zabiera dziadkowi czekoladkę, bo to "dla mamusi". Albo jak z krzykiem rzuca się na każdego, kto chciałby mamusię "męczyć"; tylko Skrzatowi wolno po mnie skakać.

Szkoda, że czas tak szybko ucieka.




Kawałek na dziś: Nightwish "Turn Loose The Mermaids".

niedziela, 18 marca 2012

Wiosna!!


Wiedziałam, że w marcu zrobi się już cieplutko!! Dzisiaj w parku zapełniłam kartę w aparacie (memento - kupić w kwietniu dodatkowe), nie mam jednak siły wszystkich teraz obrobić. Były tak piękne, kolorowe, nie sposób było się im oprzeć!

Już wyniosłam zimowe płaszcze i kozaki (nawet jak się jeszcze ochłodzi, nie będzie źle), jeszcze trochę i będzie można pomyśleć o wyciągnięciu letnich rzeczy... Jeszcze trochę...

Mamas&Papas "Make Your Own Kind Of Music"



sobota, 17 marca 2012

Plany na lato?


Astronomiczna wiosna za parę dni, klimatyczna chyba już się zaczęła. Dziś widziałam na skwerze pierwsze w tym roku krokusy, a słońce - po prostu rozpieszczało. Tyle miesięcy czekania, aż zrobi się cieplej i teraz aż ciężko w to uwierzyć :) Chociaż ten skok temperatury jest moim zdaniem zbyt gwałtowny...

Pora zacząć myśleć o letnim urlopie.

Przedszkole będzie zamknięte w sierpniu, więc zapewne tradycyjnie pojedziemy na sam koniec wakacji. W tym roku już raczej nie w góry (mam nadzieję, iż uda się to nadrobić chociaż weekendowym wypadem), Skrzat jest jednak na to jeszcze za mały, a ja chciałabym spędzić dwa tygodnie w jednym miejscu. Nad morze z kolei nie mam ochoty, wystarczająco już się tam wynudziliśmy, gdy był mniejszy. Zresztą majowy tydzień na Krecie powinien zaspokoić jakąkolwiek potrzebę oglądania fal.

Co zatem pozostaje?

Marzy mi się Polesie - znaleźć tam jakiś sympatyczny domek, zaszyć się na dwa tygodnie na odludziu, wśród lasów i zielonych łąk. Kiedy patrzę na mapę, nie wiem, w którą stronę kierować wzrok. To region o bogatej historii, tak wiele miejsc chciałabym tam zobaczyć. Znając jednak mojego męża, ciężko będzie go ruszyć z miejsca ;) Zatem - przytulny domek, las, ewentualnie jakieś jeziorko w okolicy. I mniejsza o komary czy całą resztę tej skrzydlatej zarazy.

A może Roztocze? Albo dobrze mi już znane Lubuskie? Znalazłoby się jeszcze parę miejsc w Polsce, które chętnie bym odwiedziła.



Ostatnio udaje mi się nie rozmyślać. W głowie mam za to straszny chaos, budzę się co rano skołowana, nie będąc w stanie porozplatać planów na dany dzień od zupełnie nierealnych fantazji, to mrocznych, to znów skrzydlatych. Próbuję wziąć się w garść, nie pozwalać, by dni uciekały między palcami, lecz najwyraźniej dystans do emocji wiąże się u mnie z takim właśnie rozkojarzeniem, natomiast trzeźwość działań - z przygnębieniem. 

Hmm... Oby to okazało się przejściowym tylko przesileniem.

Kawałek na dziś: Secret Garden "Adiemus".

 

wtorek, 13 marca 2012

Chwilowy brak weny


Wciąż jeszcze w domu, wciąż skołowana lekami, nie mam weny, by pisać na blogu. Nie mam też za bardzo siły myśleć...

Pod powiekami, ledwo przymknę oczy, wciąż wirują mi lśniące skrzydła, dawno nic mnie tak nie zafascynowało jak ta seria. I tak sobie śnię, o aniołach i jednym wampirze, o bezwzględnych zmaganiach w świecie mocy. Idę po kolejny rozdział tłumaczenia - polecam tutaj.

Wiosna idzie... Mam nadzieję, że jak już uda mi się wyjść z domu, będę mogła złapać ją na zdjęciach...



środa, 7 marca 2012

Niedyspozycja


Rozłożyliśmy się całą trójką - kompletny pogrom. Gorączka, brak siły, by wstać i choćby herbatę zrobić - jakaś wredna infekcja wirusowa... Jakoże Skrzat pochorował się jako pierwszy, najszybciej też znów stanął na nogi i w przerwach między kolejnymi falami gorączki potrzebował poskakać, poszaleć, a przede wszystkim pogadać - ja natomiast zupełnie straciłam głos, gardło miałam dokładnie rozorane... Tatuś z kolei zakopał się pod kołdrą, zbyt chory i zbyt słaby, by zwrócić uwagę, co się dzieje z resztą domowników. Kiedyś go uduszę, słowo honoru. Chory mężczyzna zachowuje się gorzej niż chore dziecko :/ I kompletnie nie nadaje się do tego, by kimś się opiekować.

Osłabienie (trzeci dzień nie jestem w stanie nic przełknąć), powracająca gorączka, nocne czuwania, ból mięśni, kaszel rozrywający gardło - kuźwa :/ Kobieta z natury przyzwyczajona jest do różnych rodzajów bólu, ma z nim częściej do czynienia niż mężczyzna, ale to nie znaczy, że łatwiej to znosi.


Myślałam, że mam już dość książek o wampirach, zbyt często powtarzały się podobne schematy. W ostatnim czasie jednak trafiłam na dwie serie, które mnie wciągnęły. 

Jedna to polecona mi przez M.: "Nocna Łowczyni" Jeannine Frost - książka może niezbyt głęboka i dość przewidywalna, napisana za to lekkim językiem. Akcja toczy się wartko, nie ma niepotrzebnych dłużyzn i... ciężko oderwać się od lektury. Dodatkowo świetnie się bawiłam: nieustanne docinki pary głównych bohaterów, pełne humoru zmagania się i co tu dużo mówić - spora dawka ognistej namiętności ;) Cieszę się, że czekają na mnie jeszcze trzy tomy z ich przygodami.

Druga seria to "Łowcy Gildii" Nalini Singh (ach, te oryginalne nazwy...). Do tej pory starałam się unikać książek o aniołach, jakoś nie miałam do nich przekonania. Tym razem jednak dałam się wciągnąć w fascynujący świat, pozornie tylko podobny do naszego. Pokazano tu kilka płaszczyzn: świat ludzi, z ich problemami, jak i słabościami, świat aniołów oraz tworzonych przez nich niewolników - wampirów, a także świat archaniołów, istot o ogromnej potędze, nieludzko pięknych i równie niebezpiecznych, bezwzględnych w swoim okrucieństwie. 

Muszę przyznać, że ten obraz archanioła, otulającego skrzydłami wcale nie tak słabą, lecz w porównaniu z nim niezwykle kruchą śmiertelniczkę, podziałał intensywnie na moją wyobraźnię :) Ech, rozmarzyłam się ;) Co ciekawe, autorka nie podkreśla urody głównej bohaterki, to nie jej wygląd ma znaczenie. Większość z otaczających ją mężczyzn odczuwa do niej raczej niechęć ;) Dużym plusem były dla mnie wyraziste charaktery postaci, i pierwszo- i drugoplanowych. 

Może dlatego, że była to pierwsza "anielska" książka, jaką przeczytałam, chwilowo jednak jestem nią zauroczona :)


niedziela, 4 marca 2012

(Nie)modny temat

 
Trafiłam we wczorajszych "Wysokich Obcasach" na ciekawy tekst - "4800 rzeczy, których nie musisz mieć". Kolejny głos w coraz popularniejszym nurcie nawołującym, by nie dać się zwariować dyktatorom nowych trendów ani kultowi idealnie szczupłej sylwetce (hmm... to chyba nieprecyzyjne, bo mój wzór szczupłej sylwetki różni się od tych z wybiegów czy okładek).

"Pierze się mózgi kobiet, każąc im, żeby były wiecznie młode i wiecznie piękne. Media pokazują kobiety do trzydziestki, a jeśli starsze, to tak wyfotoszopowane, żeby wyglądały na mniej. Trzeba być chudym, bo rozmiar powyżej 38 oznacza porażkę życiową."

Przesadzone? Dla mnie nie. Wiadomo, że nie każda kobieta z zapałem śledzi nowe trendy, ale wystarczy rozejrzeć się dookoła, zerknąć na widoczne wszędzie reklamy...

"Wiem, że projektanci mody też nie godzą się na pokazywanie ubrań na kobietach w rozmiarze powyżej 38. Bo ich nie sprzedadzą, to proste. Ubranie wygląda dobrze tylko na chudej."

To nie tylko kwestia ślepego kopiowania czyjegoś stylu, naśladownictwa, nie tylko kwestia dążenia za wszelką cenę (również głodówki) do uzyskania figury modelki... Wiele można byłoby na ten temat napisać, nie byłoby to jednak nic nowego.

Aby oddać sprawiedliwość również innym głosom - również mężczyźni poddawani są pewnej presji.

Pamiętam ze swojej praktyki z agencji reklamowej, jak tamtejsi graficy opowiadali o współpracy ze znaną firmą produkującą bieliznę. W sesji zdjęciowej uczestniczyły młodziutkie modelki, zdaniem tych panów- idealnie zbudowane. Widziałam to zresztą na zdjęciach. A mimo to przedstawicielka firmy kazała grafikom dodatkowo je wyszczuplić... Czemu ma to służyć?



Najprościej byłoby więc podsumować - grunt to nie dać się zwariować, jak długo śledzenie trendów tudzież kreowanie własnego stylu sprawia nam przyjemność - to doskonale. Gorzej - jeśli stajemy się przez "nakazy" mody zniewolone, nawet sobie tego nie uświadamiając...

A jednak...

Chociaż uważam samą siebie za osobę świadomą, mającą dystans do samej siebie (i własnego wyglądu, wad czy słabości), przyznaję, że zdarza mi się ulec tej atmosferze - kiedy się napatrzę przy takiej czy innej okazji na piękne fotografie, przede wszystkim przeglądając różne galerie portretów, później... przykro patrzeć w lustro ;) I tym chętniej sama sięgam po photoshopa.


Polecam również, w tym samym numerze "WO", rozmowę o filmie "Wstyd" oraz o seksoholizmie. Zawsze mnie to intrygowało, jak zawiłe są przyczyny różnych ludzkich zachowań - tak często zdarzenia czy doświadczenia leżące u podstawy problemu pozornie nie mają żadnego związku z tym, jak problem się objawia.

Tak łatwo kogoś osądzić tylko po tym, co demonstruje na zewnątrz.



No i kroi się nam choróbsko. Skrzat od nocy gorączkuje, dziś pojawił się brzydki kaszel. A tak długo już był zdrowy, dopiero na przedwiośniu coś go dopadło :/ Serce się kraje, kiedy leży to maleństwo takie zmarnowane...

 Kawałek na dziś: Leonard Cohen "Dance Me To The End Of Love".

sobota, 3 marca 2012

O surogatkach.



Na jednym z wykładów profesor przytoczył nam... pewną historię. Rzecz działa się nie w Polsce, we Francji chyba, nie pamiętam dokładnie. Młode małżeństwo zginęło w wypadku. Ponieważ w klinice przechowywane były zamrożone embriony pochodzące od tej pary, matka tej kobiety zdecydowała się... urodzić swojego wnuka.

Nie pamiętam, jak to się miało do regulacji prawnych, tamten wykład miał miejsce 10 czy 12 lat temu, a sama historia wydarzyła się jeszcze sporo, sporo wcześniej.

W polskim prawie do niedawna obowiązywała stara zasada - Mater semper certa est, matka zawsze jest znana. Jeśli dało się ustalić, kto urodził dziecko, nie było wątpliwości, iż kobieta ta jest jego matką. Dziś jednak, wobec rozwoju medycyny, wcale nie jest to takie pewne.

Bo kto ma większe "prawo" do dziecka? Dawcy komórek czy kobieta, które nosiła je pod sercem?

To, co kiedyś wydawało się oczywiste, dzisiaj takie wcale nie jest, budzi za to wiele emocji oraz wywołuje dyskusje... Do tego dochodziły sprawy tzw. surogatek i w pewnym momencie konieczne było jakieś rozstrzygnięcie.

Niedawno w polskim prawie rodzinnym pojawił się przepis, iż matką jest kobieta, która dziecko urodziła. Wprowadzono też nieznane dotąd powództwa - o ustalenie macierzyństwa oraz o zaprzeczenie macierzyństwa. Do tej pory podważane bywało właściwie tylko ojcostwo (poza może bardzo nielicznymi przypadkami...).

Co to oznacza dla zdesperowanych par, które gotowe są zapłacić innej kobiecie, aby urodziła dla nich dziecko? Nie chcę oceniać od moralnej strony takich umów ani też tego nie potrafię. Genetycznie to oni są rodzicami, jednak formalną matką jest surogatka.

Matka może zrezygnować z praw rodzicielskich i zgodzić się na przysposobienie, jednak nie wcześniej niż po upływie 6 tygodni od urodzenia. Ma zatem czas, aby to sobie przemyśleć. Nawet, jeśli zawarła umowę "na urodzenie", nikt nie może jej zmusić do oddania dziecka.

Tyle przepisy. Ich celem jest uregulowanie określonej sytuacji, nigdy jednak nie wyczerpują wszystkich sytuacji, jakie serwuje życie. Szczególnie w takich sprawach - trudno o formalne, obiektywne rozstrzygnięcie.

Bo jak niby zamknąć w suchych postanowieniach dramat zaangażowanych osób, mających za sobą nierzadko lata walki, silne emocje i trudne moralnie pytania? Jak oceniać kobietę, która myślała, że może urodzić dziecko i je oddać?

Ja nie potrafię.

A do tego wszystkiego są tu jeszcze dzieci, których nikt o zdanie nie pyta... Nigdy.



Kawałek na dziś: Enya "It's Not Goodbye".
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...