Nie spodziewałam się tak sympatycznego przyjęcia "Alpine". Kiedy zaczynałam pracować nad tym opowiadaniem miałam chyba więcej wątpliwości niż planów, wahałam się, nie wiedząc, czy to wszystko, co się formowało w mojej głowie, w ogóle miało sens...
Właściwie to nadal mam sporo obaw - przede wszystkim z tym, czy nie przesadzę w którąś stronę, czy to nie zrobi się tandetnym przeciwstawieniem - nieuświadomiona niewinność i stare, przyczajone w ukryciu zło.
Tą historię buduję na kilku płaszczyznach. Jedna, to nastrój - po rozpalonej Kalifornii miałam ochotę na coś mrocznego, nie tylko w sensie pogody, ale całej atmosfery grozy, narastającego niepokoju, poczucia osaczenia, piętrzących się tajemnic. Sądząc po komentarzach - przynajmniej to ostatnie mi się udaje. Brakowało mi przez ostatnie miesiące narracji pierwszoosobowej, czuję się z nią zdecydowanie swobodniej, a jej ograniczenia są mi na rękę. Z początku zastanawiałam się, żeby pisać z perspektywy kilku osób, to jednak utrudniłoby mi utrzymanie tajemnic (a zarazem - utrudnia mi wyjaśnienie postawy niektórych osób - coś za coś). Bo to tylko główna bohaterka jest tak nieświadoma...
Druga sprawa, to samopoczucie naszej B/C. To, co napiszę, zabrzmi okrutnie, chciałam jednak sprawdzić, jak daleko będę w stanie przesunąć granice jej wytrzymałości (starając się jednocześnie zachować wiarygodność), wystawiając ją na kolejne ciosy. Nie chcę robić z niej użalającej się i kompletnie załamanej losem ofiary, pod tym względem to dla mnie wyzwanie. W zamierzeniu miała być inna niż we wcześniejszych opowiadaniach, próbuję jej nie idealizować, ma parę wad czy problemów, o których będzie jeszcze mowa.
Dalej - sama sytuacja w miasteczku. Utkwiła mi w pamięci rozmowa z pewną studentką z Białorusi, sąsiadką z akademika. Spytana o swoje plany, marzenia, opowiedziała mi, iż bardzo chciałaby zostać kimś w rodzaju rzecznika/PR białoruskich władz - przekazywać ludziom wiadomości, kształtować "właściwy" obraz. Byłam tak zaskoczona, że przez dłuższą chwilę nie mogłam jej zrozumieć... Tłumaczyła mi to w ten sposób, że przecież ludzie są szczęśliwsi, jeśli myślą, że tam u góry wszystko jest w porządku, że władza rzeczywiście się stara. Na moje protesty dotyczące praw człowieka, swobód obywatelskich tylko się roześmiała. Teraz sobie myślę, że to strasznie przewrotne, sprzeczne ze wszystkim, co sama wyznaję, ale z drugiej strony... Takie szarego człowieczka nie obchodzi, kto tak naprawdę z kim tam u góry trzyma, on chce mieć co jeść, mieć dach nad głową...
Jak to się ma do Alpine? Hmm.. Tą rozmowę pozostawmy już naszej kochanej parze (jeszcze nie parze, ale skoro przynajmniej w zamierzeniu to romans...).
Im dłużej rozmyślałam o tym małym, odciętym od świata miasteczku, w mojej głowie coraz wyraźniej rysowała się fabuła. Nie od razu przyjęła taką wersję, jaką obecnie opisuję. Wątki układały się stopniowo, w większości - bez mojego świadomego udziału: "śniły mi się" na jawie, z niektórymi sprawami musiałam sobie pomóc, siadając z kartką i notując, rozrysowując tudzież szukając informacji w wujka googla. Wciąż jeszcze zresztą dochodzą pomysły na nowe sceny.
Wykorzystując ten mały światek, który tam stworzyłam, wrzucałam do niego coraz to nowe tematy - poza wątkiem przewodnim związanym z mocą, pragnieniem władzy, etc. - chciałabym poruszyć parę spraw jeszcze. Samotność wśród ludzi. Kwestię niezależności, dokonywania własnych wyborów. Przyjemnie szuka się oparcia w kimś silnym, oddaje się w opiekę, ale czy wówczas dobrowolnie nie rezygnuje się z niezależności? Poczucie winy. Pytania o to, kogo tak naprawdę chronimy... W drugiej części - a powoli chyba się przekonuję, by się za nią zabrać - planuję coś, czego bardzo nie lubię: postawić tych dwoje przeciw sobie, kazać im (a przynajmniej jej) zwątpić w swoje uczucia (jakie one właściwie będą?), podważyć zaufanie... Do tego stanie przed kolejną decyzją, tym trudniejszą, że będzie podejmować ją sama, bez niczyich nacisków.
Największą chyba satysfakcję dają mi teraz manipulacje ;) Pokazując Alpine oczami mojej bohaterki narzucam jej sposób myślenia, zacierając jednocześnie to, kto jest dobry, a kto zły. W życiu zresztą nie ma takich prostych podziałów, spotkałam się z zarzutami, iż moje postacie są zbyt jednoznaczne - nawet, jeśli z początku mają wady, to zmierzają prostą ścieżką ku wspaniałej przemianie. Tym razem będę starała się to zmienić. Chciałabym, aby nie można ich było sklasyfikować w paru słowach, a ich motywy - były trudne do wytłumaczenia (tak, zdecydowanie nie ułatwiam sobie zadania). Być może nic mi z tego nie wyjdzie, być może będzie to nieczytelne. Zobaczymy.
Zastanawiałam się jakiś czas temu, jacy mężczyźni - w książkach, filmach - podobają mi się najbardziej. Owszem, o takich opiekuńczych, szlachetnych typach zawsze miło jest pofantazjować, większe emocje jednak budzą ci źli chłopcy. A zły chłopiec w wersji dla dorosłych?
Nie wiadomo, kto w Alpine mówi prawdę, kto tylko narzuca swoją własną ocenę sytuacji tudzież sugeruje wygodną dla niego interpretację. Sama nasza bohaterka próbuje się w tym odnaleźć, ale być może źle rozumuje? Może się pogubiła (ha, można się pogubić wiedząc tak niewiele?) i pakuje się w coraz większe kłopoty, a może ma już wszystkie elementy układanki...
Bardzo chciałabym opowiedzieć to już dalej, a jednocześnie - nie mogę się spieszyć, żeby czegoś nie przeoczyć. Lubię, kiedy sceny dojrzeją w mojej głowie, zanim nadam im ostateczny kształt.
Pogrzebałam dziś trochę w korze, którą wysypałam jesienią na rabacie... i co nieco znalazłam. Niewiele to jeszcze, a że dzień był pochmurny, zdjęcia są nieostre. Ale będzie już coraz lepiej, nieprawdaż?
och widzę, idzie wiosna :)
OdpowiedzUsuń...
cięzko jest z tymi charakterami ciemnymi i tak mam wrażnie, ze zawsze w swoich opowiadaniach koniec końców mężczyzna staje sie ciepły, kochający, który otuli, przytuli, otrze łzę. To romans więc tak musi być, ludzie lubią o tym czytać, rzeczywistość to coś innego, niestety.
Widząc te zieloniutkie cudeńka nabieram nadziei, że wiosna jest tuż, tuż. Mojego sierściucha od rana rozpierała energia. Nie mogłam się ubrać. Porwała mi rajstopy.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się, że mogę oglądać Alpine oczami Belli. Jestem tak samo nieświadoma i zagubiona, jak ona. I razem z nią będę odkrywała tajemnice miasteczka i jego mieszkańców. A z tymi mieszkańcami to straszliwie namieszałaś. Na razie zupełnie nie mogę ich rozgryźć.
Często bohaterowie pozytywni zaczynają po jakimś czasie trochę nudzić. Może dlatego bardziej pociąga nas Damon,a nie Stefan. (właśnie skończyłam oglądać kolejny odcinek Pamiętników wampirów). Z drugiej strony wcale nie cieszy, gdy ten zły na końcu wygrywa. Może dlatego, že gdzieś tam w głębi serca mamy zakodowane, że dobro musi zwyciężyć. A w realu tak się nie dzieje. Zbyt często media donoszą o niesprawiedliwości i krzywdzie ludzi, o przewadze tych cwańszych. Dlatego uwielbiam czytać ( lub oglądać) takie historie, które kończą się happy endem. A jeśli bohater na początku jest zły, to przechodzi przemianę i dobro zwycięża. A takie opowieści, w których ktoś pozytywny ginie, może są lepsze dramaturgicznie. Na takich płaczę żewnymi łzami i więcej do ich nie wracam ( np. List w butelce ).
Dlatego nie mogę się doczekać dalszych rozdziałów Alpine. Odkrywanie ich tajemnic będzie fascynujące.
P.S. Zdecydowałam się na drugą sukienkę. W niej czuję się bardziej księżniczką. I welon bardziej do niej pasuje. Pani znalazła mi też bolerko z podobnej koronki jak welon. Jeszcze bielizna i strój w komplecie.
Buziaczki. Ropucha
O tak, Damon jest faaaajny ;) Choć trochę za słodki się zrobił, wolałam go, kiedy był niegrzeczny.
OdpowiedzUsuńMacie oczywiście rację, sama wolę historie z happy endami - od jakiegoś czasu staram się czytać tylko takie. Gdzieś tam jednak we mnie jest cicha potrzeba, aby napisać coś innego. Nie musi być to tragiczne zakończenie, nie nie. Raczej - żeby bohaterowie byli bardziej ludzcy, nie tak przerysowani. Nie triumf dobra nad złem, ale banalna szarość. Ta, od której uciekam, ale gdzieś tam kiełkuje we mnie ambicja - by opisać ją tak, żeby wciągała, pomimo swojej zwyczajności.