niedziela, 26 lutego 2012

I po urlopie...


Szybko minął ten tydzień, jak zawsze - za szybko.

Dobrze jest odwiedzić stare, rodzinne kąty. Mam ogromny sentyment do tego miasta, zawsze będę je nazywać swoim, nawet, jeśli nie mieszkam tam już od lat. Ile to już będzie? 13?

Chociaż większość czasu spędziłam w domu albo w jego ścisłej okolicy, skorzystałam też ze sprzyjającej pogody, by odrobinę przejść się po starówce. I znów zaskoczyło mnie kilka nowych budynków (kiedy one wyrosły??), nie mogę powiedzieć, by wszystkie te zmiany mi się podobały. Bo chociaż miasto pięknieje, wiele perełek jest odrestaurowanych, to jednak niektóre nowości po prostu szpecą krajobraz. Zawsze drżę, że wiele zabytków nie doczeka się na ratunek. 

Anioł, który przysiadł na dachu jednej z kamienic, coraz niżej opuszcza skrzydła, smętnie obserwując, jak osypuje się z nich cement. Ostatnio zabezpieczono go siatką, na nic więcej nie ma środków.



Pogoda dziś była iście wiosenna, przynajmniej - oglądana przez szybę. Słońce ogrzewało wilgotną ziemię, dodało nieco głębi wciąż jeszcze blademu niebu. Gdyby tylko więcej zieleni było... Chociaż pola były puste, miałam wrażenie, iż wszystko zaczęło się już szykować, zamarło w radosnym oczekiwaniu.

Jeszcze trochę, za wcześnie, by oznajmiać przyjście wiosny, dziś jednak czuć było jej przedsmak.



Pamiętam początek wiosny sprzed roku. Wtedy było ze mną znacznie gorzej. Miałam w sobie jeszcze jakieś resztki wiary, szarpałam się głupią nadzieją... Pamiętam, jak któregoś dnia wracałam pociągiem, gapiąc się przez okno na szare pola i szukając jakiegoś znaku dla siebie. Zrobiłam tyle, ile ze swojej strony mogłam.

Przez rok nic się nie zmieniło. 

Przez ostatnie trzy lata przeszłam chyba już wszystkie fazy.. A może i nie?

Dziś... staram się po prostu trzymać od tego tematu z daleka, lepiej pilnować swojego durnego serca, odpychać marzenia, które przynoszą tylko gorycz i rozczarowanie. Mam póki co trudniejsze problemy do rozwiązania, muszę się nad nimi skupić, a do bólu... można się przyzwyczaić. 

Z niecierpliwością czekam na wiosnę, na kolory, jakie zawsze ze sobą przynosi, marząc o ucieczce od wszechoobecnej szarości, zarazem jednak boję się jej. Wiem, że trudniej mi będzie nie myśleć.



czwartek, 23 lutego 2012

Już po zimie?


Nie zamierzam się wypierać, jestem strasznym tchórzem, jeśli chodzi o dentystów. W dodatku dziś pani doktor była wyjątkowo nerwowa, co chwila coś jej leciało z ręki, to znów podniosła fotel zamiast go przesunąć, a mi stopniowo zawartość żołądka podchodziła do gardła. Szczególnie - gdy powiedziała, że dziś nie będziemy "się" znieczulać. Nie chcę nawet wiedzieć, co ona mi z tych kanałów wyciągała, kiedy jednak zawyłam z bólu, starając się przy tym nie odgryźć jej palców, skomentowała znudzonym głosem - "o, chyba jeszcze pani coś tam żyje" i dalej ciągnęła... 

Niestety, za dwa dni kolejna wizyta :/ Już mnie wszystko boli...





Co dwusetne dziecko w Polsce zostaje poczęte w drodze in vitro. Problemy z zajściem w ciążę ma dziś więcej niż co siódma para, a według szacunków - za 10 lat będzie miała więcej niż co trzecia. W połowie przypadków in vitro jest jedyną metodą dającą realną szansę. Dane: tygodnik "Polityka" 8/2012.

Według Światowej Organizacji Zdrowia problemy z płodnością są trzecią z chorób najbardziej obciążających psychicznie. 

A arcybiskup oświadcza, że dzieci urodzone z in vitro do Frankensteiny.

Brak mi słów, by to skomentować...





Po śniegu już od prawie tygodnia ani śladu, pozwalam sobie zatem zaprezentować ostatnie z tych nielicznych zimowych fotek, jakie udało mi się w tym sezonie zrobić (ostatnio oglądałam zdjęcia brata z zaśnieżonych Karkonoszy - nie zamierzam uczyć się jeździć na nartach, ale muszę znaleźć jakiś sposób, by w końcu znaleźć się tam na górze, w tej biało-niebieskiej przestrzeni). 

Z pewnością pogoda nieraz jeszcze da się we znaki, teraz jednak zaczynam oficjalnie wyczekiwać wiosny. Liczę na to, że w ciągu najbliższych dwóch tygodni uda mi się wypatrzyć chociaż jednego przebiśniega :)

środa, 22 lutego 2012

Pamięci ruin...


Korzystając z wolnej chwili (i usiłując odciągnąć moje myśli od kolejnej wizyty u dentysty) studiuję przewodnik po Krecie. Kiedyś dawno temu (mniej więcej w okresie wczesnego średniowiecza) pilnie studiowałam książki o archeologii. To był jeden z moich koników, całkiem poważnie zastanawiałam się nad wyborem takiej drogi na życie, jednak - przeważyły względy praktyczne. Czytywałam zarówno popularnych klasyków jak Cerama, ale i Kosidowskiego, Kondratowa z jego historią języków czy innych. Zaglądałam również do Danikena, zafascynowana tym, jak wiele jeszcze zagadek i dwuznaczności kryją te dawne dzieje, skoro pozwalają na tak wiele interpretacji... Jeśli ktoś wolałby lżejsze, czysto fabularne podejście do starożytności - serdecznie polecam "Egipcjanina Sinuhe" Miki Waltari, książkę, którą po kilkunastu latach wciąż jeszcze mam żywo w pamięci.

Gdybyż tak były możliwe podróże w czasie...

Jak naprawdę wyglądały te pałace minojskie? Jak wyglądała codzienność ludzi te 4 tysiące lat temu? Chciałabym móc to zobaczyć, zajrzeć na wąskie uliczki starożytnej Krety, ale i to złotych miast Majów czy prastarych Indii. Zdjęcia, jakie dziś możemy oglądać w podręcznikach nie oddają nawet namiastki dawnej glorii. Miałam okazję zwiedzić już trochę greckich zabytków, w berlińskim Pergamonie oglądałam m.in. rekonstrukcję Bramy Isztar z Babilonu. To miejsca, które zapierają dech w piersi, uczą szacunku dla tych zaginionych już kultur...

Ilekroć o tym myślę, czuję ogromny żal, iż tyle zabytków zostało już bezpowrotnie zniszczonych. Czasem sprawił to bieg lat, czasem ślady zatarła sama natura. Nierzadko jednak zdarzało się, iż do dewastacji przykładaliśmy się my sami, wykrzykując hasła polityczne czy religijne, wyburzaliśmy świątynie i pomniki, paliliśmy na stosach dawne księgi. Tego nie da się już odwrócić, a dodatkowo... również dziś w wielu miejscach unikatowe pamiątki rozsypują się, zwykle z braku pieniędzy na ich restaurację.

Szkoda.

Kawałek na dziś: Brian Crain "Promise".



poniedziałek, 20 lutego 2012

Naciąganie piratów



Można snuć dyskusje o konsekwencjach ściągania z sieci pirackich plików, z całą pewnością jednak to za ich udostępnianie grożą konsekwencje, i to zgodnie z od dawna już obowiązującymi w Polsce przepisami. Nie pomogą żadne zastrzeżenia, że nie ponosi się odpowiedzialności za zamieszczone w serwisach pliki, nie ma tłumaczeń, iż po 24h pobierający mieli to skasować. Filmy, muzyka, e-booki czy programy komputerowe, słowem wszystko, co chronione jest prawami autorskimi - tego udostępniać nie wolno.

Trafiłam dziś na artykuł, który przyciągnął moją uwagę, gdyż podane w nim przykłady dotyczyły bliskiego mi serwisu chomikuj.pl. I tak się zastanawiam - czy nielegalne działania piratów uzasadniają sięganie po równie nielegalne (albo balansujące na granicy prawa) środki walki z nimi? 

Działania kancelarii, które stosują niemalże manipulacje i groźby, by zmusić nieświadomych tego internautów do zapłaty odszkodowania, budzą we mnie sprzeciw. Bo choć ścigają naruszenie praw własności, to jednak metody, jakich się chwytają, są co najmniej wątpliwe. 

Podobnie jak niektórzy prawnicy, oferujący swoją "pomoc" rodzinom ofiar wypadków (i pobierając wynagrodzenie rzędu 60-80% kwoty odszkodowania), podobnie jak niektórzy inspektorzy skarbowi, wykorzystujący nieświadomość przedsiębiorców, by bezpodstawnie nałożyć mandat (w końcu łatwiej jest zbierać drobne sumy tam, gdzie ze strachu nikt nie zaprotestuje, niż szukać prawdziwych oszustów..)...


Kawałek na dziś: Marek Grechuta "Świecie nasz".



niedziela, 19 lutego 2012

O szczęśliwych zakończeniach


Ostatnio mama oddała mi "Bandytę", mamrocząc coś niewyraźnego pod nosem. Nie dopytywałam się za bardzo o opinię, już wcześniej mi powiedziała, że jej zdaniem moi bohaterowie są zbyt schematyczni, ich losy - stosunkowo przewidywalne. A że czyta moje opowiadania nieraz po nocach, nie mogąc się od nich oderwać i dopytuje się o nowe... Mniejsza o to ;)

Zostałam wychowana w poszanowaniu dla literatury klasycznej, byłam dumna czytając braci Tołstojów oraz Czołochowa, z uwagę śledziłam trzeźwą prozę Tomasza Manna, z przyjemnością gubiłam się na meandrach powieści Carpentiera, Marqueza czy innych przedstawicieli gatunku. Zmierzyłam się nawet z Proustem, poprzestając jednak tylko na pierwszym tomie... 

Dziś nie mam ochoty na takie poważne pozycje, może jeszcze do nich wrócę, zarazem jednak czuję się nieswojo sięgając po literaturę - nazwijmy ją niższego rzędu. Zawsze chętnie chłonęłam książki przygodowe, zaczynając od nieśmiertelnego Londona, szukałam historii z gatunku płaszcza i szpady, połykałam bez ograniczeń fantasy (nie tylko Tolkiena i Le Guin, ale dokładnie wszystko, co wpadło mi w ręce), nie uciekając też przed science-fiction. Ba, kierowana ciekawością zajrzałam nawet do makabrycznych opowiadań Lovecrafta.

Z romansami jako takimi zetknęłam się dopiero niedawno. I choć z jednej strony bardzo mnie one drażnią (nawet, jeżeli zawierają głębsze przesłanie, rozbudowaną fabułę i bardziej złożone charaktery postaci), z drugiej - są doskonałym rozpraszaczem niechcianych myśli, pożywką dla przyjemnych fantazji, pozwalających oderwać się od szarej codzienności.

Lubię snuć sobie takie właśnie historie, gdy cierpienia, jakim poddaję moich wyidealizowanych bohaterów, mają w końcu swój kres, a w ostatecznym rozrachunku zwyciężają ci dobrzy. Właściwie od zawsze puszczałam w ten sposób wodze wyobraźni, czy to przed zaśnięciem, czy to snując się gdzieś po bezdrożach. Nawet, jeśli nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością... W prawdziwym życiu takie sytuacje się nie zdarzą, ludzie są znacznie bardziej skomplikowani, a los - trudniejszy. 

Nie czuję się jednak wystarczająco stabilna emocjonalnie, aby pisać o prawdziwym życiu.
Pisanie jest moją ucieczką, sposobem na oderwanie się od trudów szarej codzienności. Pomysłów mam aż za dużo, ciężko mi się zdecydować na tylko jeden, nie mam za to ochoty na zmierzenie się z naprawdę trudnym tematem; jeśli już coś takiego mnie dręczy - zawsze mogę dać temu upust poprzez miniaturkę... Kiedy rozmyślam o moich bohaterach, zawsze największą pokusą są te słodkie, romantyczne sceny, w których ona wpada w jego silne ramiona, a on patrzy na nią spod przymrużonych powiek. Cukierkowy kicz, tak bardzo pociągający. Trudniej, zdecydowanie trudniej jest unikać takich czułość i kłaść im kłody pod nogi. Nawet, kiedy trzymam ich z dala od siebie, moje myśli uparcie krążą wokół chwili, w której wreszcie im pozwolę...

Nie, na razie nie mam ambicji niczego zmieniać. Może kiedyś jeszcze dojrzeję do poważniejszych prób...




Marne resztki śniegu spływają w strugach zimnego deszczu, niebo pokrywa szara, nieprzyjemna warstwa, przepuszczająca niewiele światła. Skrzat był już z babcią w teatrze lalek, teraz oszukuje dziadka w kółko i krzyżyk, snując im coraz to nowe niestworzone opowieści. 

A ja korzystam z okazji, że nikt się mną nie interesuje...

Kawałek na dziś: Jethro Tull "Bouree".


czwartek, 16 lutego 2012

Fantasy i inne...


Jakiś czas temu na zaprzyjaźnionym chomiku padło pytanie o to, czy są książki, w których główny bohater zafascynowany jest kobietą, podąża za nią, próbując rozwikłać tajemnicę nieznajomej. Hmm, być może nieco inaczej brzmiały te słowa, ale mniej więcej o to chodziło. W większości romansów bowiem to ona goni za nim. Jestem pewna, że spotkałam się i z odwrotną sytuacją, jednak nie potrafię sobie niczego przypomnieć (to wyjątkowo banalna wymówka - nie chce mi się zajrzeć do mojej listy książek)...

Od kilku dni za to chodzi za mną pewien pomysł, na razie jeszcze niezbyt wyraźny, tylko taka ogólna koncepcja. Chciałabym sama napisać coś takiego - historię widzianą oczami mężczyzny, ale nie o jednej kobiecie, lecz dwóch (nic nowatorskiego, wiem). Nie mogłoby to już być jednak fanfiction, gdyż nie mogłabym od początku wskazać tej "właściwej". Hmm... być może w tej historii w ogóle nie byłoby typowego happy endu, nie byłoby "tej dobrej" i "tej złej"? 

To tylko taki zarys koncepcji, nie wiem nawet, w jakich realiach ją obsadzić - czy całkiem współczesnych, czy też znów cofnąć się w czasie (pod powiekami widzę te wirujące suknie, głębokie kaptury i maski na twarzy). A może wprowadzić do naszego świata elfy, złośliwe gnomy i rusałki? Pozwolić, by zaczynający się zaraz za łąką las stał się królestwem, w którym mieszkają iście baśniowe stwory?

Marzy mi się, by napisać prawdziwe fantasy, nie takie paranormal/supernatural, ale stare dobre fantasy, z wróżkami i krasnoludami, a jeszcze lepiej z baśniową krainą, własną mitologią i szybującymi w przestworzach smokami.

Na razie mam "Alpine" i opisanie tej historii do końca zajmie mi pewno jeszcze sporo czasu, nie chcę zaczynać nic nowego. Tamten pomysł... być może sam z siebie dojrzeje, być może szybko o nim zapomnę.

***

Na przyszły tydzień wzięłam urlop, wybieram się ze Skrzatem do moich rodziców. Fajnie będzie odwiedzić stare kąty, jeszcze fajniej - skorzystać z tego, że siła tego małego tornado rozłoży się na kilka osób... Oby tylko zdrowie dopisało, bo plany dziadkowie już porobili ambitne :)

wtorek, 14 lutego 2012

Anti-V

 
Żadnych serduszek. Nie znoszę tego całego czerwonego kiczu, drażni mnie nachalna propaganda komercji. Jeśli ktoś nie pamięta o czułych gestach wobec ukochanych osób w ciągu roku, to przypominanie sobie o nich akurat tego dnia - jest moim zdaniem odrobinę sztuczne. To nie dzień urodzin, o którym pamiętamy ze względu na drugą osobę, to wyzierające z każdego zaułka reklamy. Nawet z serka w lodówce.

Ale jeśli ktoś to lubi, niech sobie świętuje...


Pozawijałam się dziś szczelnie szalami, swetrami, etc. i postanowiłam skorzystać z pogody, póki jeszcze leży śnieg. Zamiast jednak wykazać się rozsądkiem, jak inni rodzice, i zabrać dziecko na jedną z tych popularnych górek, gdzie dzieciaki same się wspinają z sankami, a dorośli mogą oddać się pogaduszkom w swoim gronie, skierowałam nas w inną stronę. Uff... 

Po półtorej godziny włóczenia się po leśnych ścieżkach, zjeżdżania z nieubitej górki, tropienia po krzakach głowoludków i badania tropów yeti doszłam do wniosku, iż moja kondycja po zimie jest beznadziejna. Do tego Sztworek oczekiwał, iż będę go ciągać na odcinkach "wznoszących się", a dla mnie dziś fizjologicznie nie jest najlepszy moment na wysiłek. Ale co tam, przeżyłam. 

I nawet zdjęć trochę porobiłam, portretów głównie (słońce było nisko, śnieg je wspaniale rozpraszał, a drzewa dawały miły półcień - idealne światło). Widoki z zimowego lasu są dla mnie o tyle frustrujące, że nie mam oka do kadrów czarno-białych, a tam inaczej się nie da.

Z trudem udało się nam doczłapać do domu, ja holowałam Sztworka, Sztworek sanki i nie wiem, kto z naszej trójki posuwał się najwolniej... Wystarczył jednak ciepły barszczyk z krokietem, zanim jeszcze przygotowałam drugie danie, by mały człowiek odżył i jeździł krzesłem po całym mieszkaniu, ogłaszając całemu światu, że zbudował wesołe miasteczko. Potem była pora na zrobienie multiwitaminowej bomby owocowej, Skrzat wykazał się niezwykłym wyczuciem, jeśli chodzi o dobieranie proporcji, a że nie mógł się zdecydować, który ze składników sałatki najbardziej mu smakował: mieszał, sprawdzał, mieszał, próbował, mieszał...
 
Usiąść na chwilę z kawą udało mi się dopiero tuż przed 19tą, mogłam sobie pozwolić już tylko na zbożową. I jeszcze prasowanie, i zupa na jutro, i ogarnąć choć trochę mieszkanie...

Nóg nie czuję, ale to taki przyjemny rodzaj zmęczenia.


Kawałek na dziś? W tym zakresie chyba jednak złożę ukłon patronowi dzisiejszego święta. Gdybym miała wybrać najsłodszą melodię, zdecydowałabym się chyba na Briana Adamsa "Have You Ever Really Loved A Woman", a z kobiecych głosów - Barbra Streisand "Woman In Love". Chociaż tych budzących dreszcze piosenek jest więcej...


poniedziałek, 13 lutego 2012

Nie lubię wymyślać tytułów...


Dwa dni w domu pomogły, wiem, że niektórych spraw nie powinno się lekceważyć, szczególnie, gdy za oknem zimno. Nie miałabym nic przeciwko zagrzebaniu się pod kocem w każdy inny weekend tej dziwnej zimy, niekoniecznie jednak w ten jedyny chyba śnieżny. Przez kolejne dwa będę poza domem, a potem pewno już śniegu nie zaznam... Trudno :/

Tęsknię za wiosną, ilekroć jednak pomyślę sobie o... Znów czuję w sercu ten chłód, znów ogarnia mnie żal. Nie, nie chcę myśleć. Dziś mam zdecydowanie smętny wieczór, ale wiem, że to fizjologia i nie mam na to wpływu; tym razem (znów) byłam przygotowana.

Znalazłam kolejną stronkę z podpowiedziami, jak zabrać się za uszycie historycznego stroju - odzywa się we mnie ta mała, głęboko uśpiona dziewczynka, która zawsze marzyła o kostiumie księżniczki. Nie wyobrażam sobie, żebym miała cierpliwie odrysowywać szablony, kroić, fastrygować, szyć, pruć i znów szyć... Ale marzy mi się taki strój (można kupić, jasne..). Może spróbuję chociaż ze starym prześcieradłem? Póki co znalazłam na allegro taką właśnie samoróbkę z wiśniowej koronki, cudna jest, tylko dekolt muszę obszyć (w związku z czym robótka od tygodnia leży napoczęta na stole), zaplanowałam to niej halkę, ale jak pomyślę o marszczeniu 9-metrowych pasów tiulu... Ok, kiedyś to zrobię, do czasu wiosennych wypadów do lasu może zdążę.

***

Szperałam ostatnio po różnych forach literackich w poszukiwaniu adresów, trafiłam na dyskusję o coraz bardziej popularnych wydawnictwach, reklamujących się jako "wspierające debiutantów". Oferta na stronie brzmi zwykle bardzo zachęcająco, ale... Firmy te niewiele różnią się od zwykłych drukarni, wydają praktycznie każdego autora, który za to zapłaci (abstrahując od tego, że nierzadko autorzy muszą później w sądzie dochodzić honorarium). 

Poczułam się dziwnie nieswojo. Bo wystarczyłoby zapłacić nie aż tak wielką kwotę i proszę - miałabym wydaną książkę. Fajnie, co?

Zwolennicy tej metody twierdzą, że oczywiście to dopiero pierwszy krok, że potem trzeba się samemu zareklamować i to rynek/czytelnicy wyłaniają najlepszych. Owe "wydawnictwa" nie robią w tym zakresie prawie nic poza reklamą na swojej stronie. Mam bardzo ambiwalentne uczucia. Bo to świetnie, że każdy może mieć szansę, wielu uznanych (po latach) autorów miało trudne początki, było odrzucanych przez tradycyjne wydawnictwa, a jednocześnie...

W księgarniach jest tak wiele nowych tytułów, że łatwo dostać oczopląsu, a znacznie trudniej wyłowić coś wartego uwagi. Nie wspominając o tym, że coraz mniej jest wznawianych wydań klasyków (a ja mam ambicję zbudować własną, klasyczną biblioteczkę). Do tej pory jednak wydawało mi się, że pozycje, które się tam pojawiają, przeszły jakieś sito selekcji (mniejsza o kryteria), porządną korektę i decydując się na coś płacę za jakąś jakość... Raz jeszcze okazało się, iż byłam bardzo naiwna, a w dzisiejszym świecie wszystko można sobie kupić.

Powyższe to z punktu widzenia czytelnika, natomiast patrząc na temat jako "autorka" - piszę opowiadania, ponieważ sprawia mi to ogromną przyjemność (zarówno samo budowanie historii, jak i żywy kontakt z czytelnikami). Nigdy nie miałam wielkich ambicji, nie ważyłabym się nazwać moich tworów literaturą. Naprawdę mam do tego zdrowy dystans... Ale też nie byłabym do końca szczera twierdząc, że ani przez moment nie zagościła w mojej głowie myśl, iż przyjemnie byłoby uzyskać taką "oficjalną" aprobatę. I we mnie jest ta odrobina próżności. To cichutkie pragnienie dotyczy jednak uznania, nie popularności. Za tym ostatnim nigdy nie goniłam, nie brałam się za te mainstreamowe tematy. Tak mi się przynajmniej wydaje? To tylko hobby. I teraz mogłabym sobie względnie łatwo kupić "sukces"? Nie cieszyłby mnie. Wręcz przeciwnie, na samą myśl czuję... właściwie to zniechęcenie :/ 

No nic, podobno życie co krok uczy nas czegoś nowego. Będę dalej pisać, raz po raz może i znów spróbuję szczęścia, jednak tradycyjną drogą, nie licząc na powodzenie.





Odeszła Whitney, kolejna artystka zbyt wrażliwa, aby poradzić sobie z życiem. Słuchając jej nieraz miałam w oczach łzy...

***

Są jeszcze ludzie wielcy duchem, którzy nie tylko mówią, ale i potrafią wiele z siebie dać, aby pomóc innym. Polecam serdecznie rozmowę z Martą Kaszubską z PAH.

***

Kiedy mam wybrać coś z twórczości Okudżawy, kończy się odsłuchaniem co najmniej kilkunastu kawałków. Poezja jako taka nigdy do mnie nie przemawiała, jednak ta śpiewana... Te melodie są wyjątkowo przejmujące. Naprawdę nie mogę się zdecydować: "Trzy miłości" w wykonaniu Anatola Borowika, "Związek przyjacielski" w wykonaniu Sławy Przybylskiej czy "Panie, panowie" w wykonaniu Krystyny Sienkiewicz i Piotra Fronczewskiego?

sobota, 11 lutego 2012

Kiedy...?


Miałam napisać, że cierpię zamknięta w domu, podczas gdy za oknem biało. Od trzech miesięcy czekałam na okazję do sesji, krwisty jedwab na śniegu, ale nic z tego. Ostry stan zapalny, boli jak diabli, rozsądek i rodzina zmuszają, by nie wychodzić na dwór.

Miałam napisać, o pewnej stronce, która mnie zainspirowała, o planach, a także o nowym pomyśle, który od kilku dni za mną chodzi.

Miałam sobie pomarudzić, pokazać te parę zimowych zdjęć, jakie udało mi się zrobić, teraz jednak zupełnie straciłam nastrój.

Tak mi przykro, A. :(

Czasem nie ma właściwych słów, nie da się zrobić nic, by pocieszyć czy ulżyć w żalu, rozgoryczeniu... Życie bywa tak niesprawiedliwe :(

 --
SDM "Aniołom marzną skrzydła".

poniedziałek, 6 lutego 2012

Wolność dla Iranu



Żałosne przepychanki naszych polityków mogą śmieszyć lub budzić zażenowanie, kolejne komisje, oświadczenia i żądania, które niczego nie zmieniają, a ich jedynym celem jest zwrócenie na siebie uwagi. To naprawdę zniechęca do interesowania się polityką.

Są jednak kraje, gdzie polityka nie tylko budzi żywe emocje, ale i mobilizuje ludzi do walki o swoje prawa.

Nigdy nie przepadałam za historią współczesną, szczególnie pięćdziesięcioleciem po II wojnie, wychodząc z założenia, iż ten okres jest jeszcze zbyt świeży, aby można było w miarę obiektywnie ocenić te wydarzenia, odfiltrowując poglądy polityczne autora publikacji. O Iranie czytałam, szczególnie o przewrocie ajatollahów, gdyż intrygowała mnie ta monarchia - tytuł "szacha" kojarzył mi się bardziej ze starożytną Persją niż XX wiekiem. Tymczasem rządy szacha, szczególnie ich końcówka, były okresem terroru, a przewrót, który miał przywrócić porządek - zmienił tylko obsadę na samej górze.

Otrzymałam dziś wiadomość od jednego ze znajomych na Photoblog.com:

"Hi my dear friend
As you know there is a totalism government in Iran that restricts social freedoms even privacy of nation. Internet is bound to access most of famous websites as facebook,twitter,youtube, ... Photoblog had not been accessible simply from two years ago and we have to use some application for inactivating of filtering system. This process makes the conection be very slow and web pages  browsing or file uploading are done  with difficultily. There are some bloggers in jail, one person has convicted to execution on unjustified court. We require to support of all you throughout the world, if you are interested to presence of us here and beside you.

For this purpose I'm going to prepare a program on photoblog and expect you to take part it.


My program:

1. Leave a photo paying respect to freedom on photoblog.
2. Use the title: Freedom For Iran
3. Use the tag: Free Iran
4. Write a brief sentence as your wish for Iran and persians.
5. Post your photo on February 14th at 5 am Greenwich time or later, It's necessary because we want to bombard the dictator of Iran during certain hours!
6. Send this message for your friends that may be not common between us. but don't mention my name at all. You should know I will be sued if dictator recognizes me as the person has launched this campaign.
"


Nie znam tematu na tyle, by móc oceniać. Raz po raz trafiam na informacje ofiarach wśród przeciwników panującego reżimu czy groteskowych pomysłach, takich jak wpisanie na listę towarów zakazanych lalki Barbie. Kiedy czytam reportaże z Iranu - np. o działaniach policji obyczajowej, włosy jeżą mi się na głowie.

Przyzwyczajeni do wygodnego ciepła naszej zachodniej cywilizacji nie zawsze pamiętamy, że w innych częściach świata panują zupełnie inne prawa. Nawet, jeśli ktoś się tym interesuje - rzadko ma możliwość dotrzeć do tylu informacji, by zrozumieć, jakie naprawdę są postulaty tych społeczeństw. Bo to nie tak, że "zachodnie wartości" są jedynymi słusznymi. Jestem przeciwnikiem zaprowadzania ładu i sprawiedliwości na zachodnią modłę, niesienia "kaganka oświaty", bez poszanowania dla tamtejszej kultury, obyczajów czy historii. Historia zna już wiele takich przypadków i nie kończyły się one dobrze.

Ale też ciężko o obojętność, kiedy giną ludzie.

Dzięki Photoblog.com miałam okazję powędrować trochę po Iranie, posłuchać opowieści o tym kraju... Dla mnie to nie jest już migawka w dzienniku, między relacją z kolejnej rozdmuchanej sprawy kryminalnej a wiadomościami sportowymi. Tam są ludzie, tacy sami jak my.

PS. Dlaczego akurat Polska będzie reprezentować interesy amerykańskie w Syrii? Czy zawsze musimy tak się łasić Wielkiemu Bratu zza oceanu??

PS 2. Nawet w Radzie Bezpieczeństwa ONZ decydującymi są interesy gospodarcze, nie życie ludzkie.



JMCullen wróciła z nowymi rozdziałami "The Unaccompanied Soul" i mam nadzieję, że tym razem już uda się jej dociągnąć to do końca (kilkumiesięczna przerwa spowodowana była ważnymi powodami, trzymam więc kciuki, żeby wszystko się jej poukładało). TUS to jedno z bardziej oryginalnych fanfiction, na jakie trafiłam, a zarazem jedno z bardziej poruszających. Wyobrażacie sobie na wpół dzikiego Edwarda, który znaczną część życia spędził w opuszczonym budynku, który boi się ludzi, gdyż dotychczas zaznał od nich tylko bólu? Co najbardziej podziwiam u JMCullen, to jej cierpliwość - niczego nie przyspiesza, powoli, krok po kroku, odsłaniając nam kolejne etapy tej historii.


Właśnie zarezerwowałam wycieczkę na Kretę, na początek maja. Teraz jeszcze ją wykupić, oby poszło bez problemów, i możemy się szykować na piękne widoki :)

Kawałek na dziś - Cesaria i Dorota "Um Pincelada".

Nieznośnie mroźne dni


Przykrym jest odkrycie, że ktoś, kto zawsze był wzorem tolerancji, kto zawsze jej uczył, sam jednak ma z nią spore problemy, jeśli idzie o sprawy, w których jest tak bardzo pewien swoich racji... Nawet, jeśli odkrywa się to raz za razem już od lat, za każdym razem ginie trochę tych naiwnie dobrych wspomnień. Ideały nie istnieją, pozostaje wypracowanie nowych dróg porozumienia.



Czuję się przytłoczona. Mam ochotę krzyknąć - idźcież wy wszyscy do diabła! Mam dosyć poczucia, że muszę być silna i trzymać to do kupy, że to ja jestem osobą, która musi udźwignąć ten ciężar, bo beze mnie wszystko się rozpadnie... Mam ochotę po prostu zapłakać, gdyż mi również jest cholernie trudno, lecz w tej chwili to nie ma znaczenia...

Kawałek na dziś, jednego z moich ulubionych zespołów - Raz dwa trzy "Oczy tej małej".

środa, 1 lutego 2012

Zzzimno...


Zzzzzzimno się zrobiło. Cieszę się, że trochę wymrozi te paskudne mikroby, takie powietrze z pewnością jest zdrowsze niż mokre +2 st.C. Jednakże zdecydowanie wystarczyłoby -5 st... Z drugiej strony lepiej mróz teraz, niż dopiero w marcu...

Żal mi ptaków, nie dość, że zamarzają, to jeszcze cierpią pragnienie. Nie ma ani odrobiny śniegu, który mógłby im pomóc, biedactwa mogą jedynie tłuc dziobami nieliczne resztki kałuż, w nadziei, że w lodzie nie ma za dużo soli czy innych paskudztw.

Odeszła Wisława Szymborska, wyjątkowy człowiek...


A jednak istnieje sprawiedliwość! Gratulacje, M.! Mniejsza o to, czy oberwie się rykoszetem...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...