wtorek, 31 maja 2011

Panta rhei...



Dorastamy, czasem dojrzewamy, to naturalne, że wszystko się zmienia.

Kiedyś bałam się matury. Gdyby wtedy ktoś mi wytłumaczył, jakie egzaminy będę zdawać już wkrótce na studiach, nie uwierzyłabym. Ewentualnie - załamałabym się.

A przecież przeżyłam to. Był okres intensywnej nauki, wkuwania na pamięć wielu bezsensownych stron i walki ze słabością... Te wykradzione chwile, kiedy wskakiwałam na rower, by ścigać się z wiatrem na polnych ścieżkach, albo choć na chwilę przykucałam na kamiennym brzegu rzeki, by przyjrzeć się, jaka była pora roku... Byli też wspaniali ludzie i niekończące się wieczory przy herbacie. Były szalone mocno zakrapiane promilami imprezy, zwariowane wyjazdy, czy to na szkolenia czy na rajd. Spotkania, zebrania i raporty. Spanie po dwie godziny na dobę i drzemki nad prezentacją, z nosem w kubku trzeciej już kawy. Zwariowane sabaty na pełnej kwiatów łące i wypłakiwanie tak ważnych wtedy trosk w czyjś serdeczny rękaw. 

Studia... to był przyjemny czas. Z dzisiejszej perspektywy. W pamięci zostaje zawsze to, co dobre.

Praca, szukanie swojego miejsca, bolesne wpasowywanie się w twarde reguły tego świata. Walka o to, by przetrwać i nie dać się stłamsić. Pokonać słabość, wciąż pozostając przy tym sobą. Parę lat po studiach odbiło mi i znów wróciłam do nauki, sięgnęłam po tytuł, który poprawił moją sytuację zawodową. A przynajmniej miał poprawić. Przy okazji zrozumiałam, jak bardzo można się bać przed egzaminem. Wszystkie wcześniejsze zaczęły się wydawać tak banalne...

Pamiętam tamten stres, lecz dziś już... nie wydaje się tak istotny.

Przyszedł czas na inne doświadczenia. Coś, czego nie byłam sobie w stanie wcześniej wyobrazić. Jedyne w swoim rodzaju, wyjątkowe i choć piękne - to przecież nie będące jednym pasmem szczęśliwości. Życie zawsze ma wiele odcieni. Oprócz radości były i inne emocje, nerwy, skrajne wyczerpanie, o jakim wcześniej mi się nie śniło. Wciąż wiele jeszcze przede mną i wcale nie jest coraz łatwiej. Inaczej.

Wiem, że za jakiś czas, może parę miesięcy, może parę lat, to, co w tej chwili mnie wyniszcza, wyblaknie, stanie się błahe i nie będę rozumiała, jak mogłam tak bardzo rozpaczać. Przyjdzie czas zmierzyć się z innymi problemami, to do nich będę musiała dorosnąć. 

Wszystko się zmienia, płynie, filozofowie zauważyli to już przed wiekami. Czas przynosi wciąż coś nowego. To nie tylko nauka, jak radzić sobie z przeciwnościami losu, ale i droga do lepszego poznania samego siebie. Każdy z nas jest przecież wypadkową wielu czynników: genów, środowiska, ale i doświadczeń. Każdy - postawiony w identycznej sytuacji, będzie odbierał ją nieco inaczej.

Owszem, warto pamiętać, że po burzy w końcu zawsze wychodzi słońce, że waga kłopotów, jakie nas spotykają, jest zawsze czymś względnym, ale też ważne jest, że żyjemy tu i teraz. Liczą się obecne sprawy. I słowa pocieszenia "kiedyś będzie lepiej", rzadko naprawdę działają.



Fragment z mojego ukochanego wiersza, "Dezyderaty":

Z całym swym zakłamaniem, znojem i rozwianymi marzeniami ciągle jeszcze ten świat jest piękny...
Bądź uważny, staraj się być szczęśliwy.

Chwilowo kiepsko mi to wychodzi.


poniedziałek, 30 maja 2011

Las (dla K aka S)

Dla takiej jednej.

Zbyt zapracowanej, by pisać. Często wzdychającej do lasu, choć ma go tuż obok. Niezmiennie mnie zachwycającej swoimi niezwykłymi pomysłami. Zaskakującej cudownymi kawałkami, które zawsze potrafi skądś wyszperać.





niedziela, 29 maja 2011

Barwy miasta, I


Zabytkowa willa, w jednej z urokliwych, zapomnianych przez wszystkich uliczek w centrum miasta. Wysokie stylowe okna, przesłonięte bardzo biurowymi roletami. Po szerokim, brukowanym podjeździe, wypełniającym znaczną część ogrodu, spaceruje ubrany w ciemny mundur starszy pan. Jego sporej wielkości brzuszek, z pewnością zasłaniający mu widok na stopy, wydaje się utrzymywać tylko na ciasno ściśniętym pasie, do którego przytwierdzono kaburę i parę innych, niezbędnych najwyraźniej przedmiotów. Wizerunku dopełniają siwe, sumiaste wąsy i zawadiacko przechylony błękitny beret. Spojrzenie mężczyzny jest czujne, nie ma wątpliwości, że podchodzi do swojej pracy ze wskazującą na pełen profesjonalizm powagą. I tylko na chwilę, gdy nasze spojrzenia się krzyżują, kąciki jego ust drgają w tłumionym uśmiechu.

Zagłoba XXI wieku?



Ciche, boczne wyjście ze szpitala. Około czterdziestoletnia, niepozorna kobieta pakuje do bagażnika zaparkowanego przy krawężniku samochodu kapcie, szlafrok. Kiedy podchodzę bliżej, moją uwagę przyciąga jej głośny szloch. Smutnym gestem ociera policzek ramieniem, rozmazując tylko łzy po całej twarzy. 

Nie wiem, co się jej przydarzyło, lecz moje serce ściska się z żalu...

środa, 25 maja 2011

Rocznica



Jutro mija rok od opublikowania przeze mnie na fanfiction.net pierwszego rozdziału "Złych wspomnień". To już okrągły rok, nie wiem, kiedy to uciekło...

Przez ten czas, wypełniony kolejnymi rozdziałami, wiele się nauczyłam - o pisaniu przede wszystkim, ale i o sobie, o życiu, o świecie... Zmierzyłam się z różnymi emocjami, wyszperałam sporo ciekawostek o tamtych miejscach.

Poznałam też wyjątkowych ludzi. Już chociażby tylko dla nich warto było.

Rok temu byłam w bardzo kiepskiej kondycji. Nałożyło się na siebie kilka problemów i z trudem radziłam sobie sama ze sobą. Teraz... jest lepiej. Trzymam się na powierzchni, od kryzysu do kryzysu radzę sobie jakoś, a pisanie mi w tym pomaga.

W głębi serca jednak smutek wciąż pozostaje...

2,5 roku to nie jest jeszcze tak długo. Może z czasem... nabiorę dystansu, zaakceptuję.
Ktoś powiedział mi ostatnio po prostu "Rozumiem cię." To wiele dla mnie znaczy.



Stres. Napięcie. Niepokój. A jutro będzie rozczarowanie. Wiem o tym, lecz nie mogę inaczej.
Szkoda, że nie ma przełącznika.

poniedziałek, 23 maja 2011

Bez tytułu.



Zazwyczaj o tej porze roku czułam, że wszystko we mnie śpiewało. Zawsze cieszyłam się otaczającą mnie przyrodą, więc jej wiosenny zryw napełniał mnie ogromną euforią. Wszelkie problemy dawały się rozwiązać, troski blakły - wystarczyło przejść się na spacer, uciec na rowerze choć kawałek w pola, za miasto... Albo pobiec polną ścieżką, o ile taka była w zasięgu wzroku... Zapach świeżo skoszonej trawy, pieszczota słońca - niewyczerpane źródło energii do życia.

Choć upływ czasu też robi swoje, jeśli chodzi o wspomnienia...

Teraz jednak czuję się taka... pusta. Widzę to wszystko dookoła, rozpoznaję wszystkie znaki zbliżającego się powoli lata, brak mi jednak tej wewnętrznej radości. Robię zdjęcia, lecz nie potrafię chłonąć w siebie tego, co mnie otacza...

Smutek, który towarzyszy mi na co dzień, ukryty za ciemnymi okularami i rozpraszającą mnie muzyką. Rozżalenie, że jest tak, a nie inaczej. Rezygnacja, bo tak jest łatwiej...

Powinnam się cieszyć tym, co mam. Wiem :/










wtorek, 17 maja 2011

:/



"Kogo Bóg darzy wielką miłością, w kim pokłada wielkie nadzieje, na tego zsyła wielkie cierpienie, doświadcza go nieszczęściem. "
Fiodor Dostojewski

Podobno :/

poniedziałek, 16 maja 2011

Nowe koncepcje...



Mniej więcej połowa rozdziałów "Bandyty" za nami, pomysł na ciąg dalszy od dawna gotowy, a i z pisaniem na razie nie mam większych trudności. Co prawda trochę martwię się, czy uda mi się płynnie przejść przez te wszystkie emocje, ale... jakoś to pójdzie. 

Powoli zaczynam myśleć o tym, co dalej. 

Ostatnio brakuje mi zapału do pisania. Zapału, a może i czasu? Popołudnia spędzamy na dworze czy balkonie, żal pięknej pogody. A wieczorem, gdy Skrzat już śpi, jestem zwykle zbyt padnięta. Jak zwykle jest mieszkanie do ogarnięcia, zupa na następny dzień, jakieś prasowanie, itp. Trochę sama poczytam, trochę pozbieram materiały (ostatnio np. zagłębiłam się w poszukiwania poważnych tekstów dla mojego ulubionego pastora). I niepostrzeżenie czas ucieka, robi się już późno... W pracy muszę być skupiona, staram się więc rzadziej zawalać noce. Do tej pory udawało mi się pisać dwie rzeczy na raz, teraz jednak - nie bardzo potrafię się za to zabrać. 

Zmuszać się natomiast nie zamierzam.

Chciałabym wziąć się za "Samotność serca" - to tytuł roboczy, na razie się nie zmieni. Szkic do niego przygotowałam, kiedy zaczynałam pisać MSAP, w sierpniu ubiegłego roku. Mam trzy rozdziały i od tej pory nie ruszyłam nic do przodu. To będzie raczej smutna, trudna opowieść o trójce boleśnie doświadczonych ludzi. Pomysł wciąż mi się podoba, mam jednak obawy, czy sobie z tym poradzę. Nie będzie tu bowiem niespodziewanych zwrotów akcji, tylko powolne, stopniowe dochodzenie do sedna problemu i trudna droga ku uzdrowieniu. Nie wiem, czy starczy mi cierpliwości i sił, by zmierzyć się z ich emocjami. Ale też żal byłoby mi to zostawić...

Dwie miniaturki czekają na jakiś wolny weekend, abym mogła je napisać. A jeszcze planowałam dodatki do MSAP... Szkoda, że nie mam takiego urządzenia, które zapisywałoby zdania pojawiające się w moich myślach.

W mojej głowie coraz częściej pojawiają się też myśli o zupełnie nowym opowiadaniu. Czymś mrocznym, z wielkimi tajemnicami i zagadkowym, niebezpiecznym mężczyzną... Takim, o którym nikt nie potrafi z całą pewnością powiedzieć, po czyjej naprawdę stronie stoi. Chodzi już za mną parę scen, wstępny zarys koncepcji... nie potrafię jednak zdecydować się na kwestie podstawowe - takie jak chociażby realia, w których to się rozegra - nie pasują mi ani te całkiem współczesne, nie chciałabym też opowiadania historycznego (mogłaby to być np. połowa XVIII wieku). Potrzebuję przestrzeni na przemoc, na zdarzenia, w których zawadzałaby mi chociażby dzisiejsza policja ;) Nie planuję tam żadnej magii, ale na przykład chciałabym, aby mój zielonooki miał "pupila" - drapieżnego kota. Może zbyt fantazyjnie do tego podchodzę ;) Albo osadzę akcję w czasach obecnych, modyfikując je jednak znacznie dla własnych potrzeb, albo - będzie to całkowicie wymyślona kraina, z własnymi prawami... Słowem - baśń ;)

Mal sehen.

Póki co wracam do Mojave, szeryf jest w kłopotach.



Ostatnio nie mogę spać w nocy, nad ranem... Ledwo żyję, w pracy zasypiam z głową na biurku :(

niedziela, 15 maja 2011

Tamaryszek i inne wyzwania



Kwiaty i dzieci to chyba najwdzięczniejsze obiekty do fotografowania. Przy czym z kwiatami jest łatwiej, gdyż w przeciwieństwie do dzieci zazwyczaj nie uciekają sprzed obiektywu (no, chyba że jest wiatr). Nie trzeba być artystą, by zrobić im ciekawe zdjęcie - wystarczy dobre światło (niekoniecznie południowe słońce) i obejrzenie kwiatka z różnych stron. Schylić się do jego poziomu czy wręcz zrobić zdjęcie od spodu... Na tle morza innych kwiatów, na tle zielonych listków czy nieba - tak wiele możliwości zabawy kolorami...

Są jednak kwiaty, które przynajmniej dla mnie są wyzwaniem. Choć bardzo mi się podobają, nie potrafię zrobić im ciekawego zdjęcia. Ich faktura, kształt czy kolor bardzo to utrudniają...

Takim wyzwaniem jest np. tamaryszek.

Zdjęcia, które wkleiłam na początku tego postu zrobiłam w 2009, jeszcze moim starym kochanym kompaktem. I od tej pory nie udało mi się wykombinować ciekawszych ujęć tego pięknego krzewu. Uwielbiam ten kolor, tak subtelny, romantyczny, nie potrafię sobie jednak poradzić z długimi, drobnymi gałązkami... Mam gdzieś jeszcze eksperymenty z gałązką na tle błękitu, ale to wciąż nie to...


Trudności sprawiają mi też niezapominajki - nie potrafię im się oprzeć, a ciężko jest się zdecydować - z większej odległości przypominają jeden z obrazków malowanych przez mojego syna, gdy z dziką pasją tłucze pędzelkiem po kartce, wyżywając się w chaosie barwnych plamek. Z bliska... Potrzeba makro, i ładnego zielonego tła.


Makro okazało się też odpowiedzią na frustrujące mnie do tej pory fiołki afrykańskie. Kwitną u mnie niemal przez cały rok (regularnie zapominam o ich podlewaniu i przynajmniej w tym jednym wypadku skutek jest... efektowny), a nie umiałam zrobić im zdjęcia.



Inny przykład to kosaćce (zwane też często irysami). Tyle odmian, tyle kolorów... Za duże, by robić je z bliska (chyba że samo tylko ich wnętrze?), a giną sfotografowane w grupie...





Sporo mogłabym jeszcze wymienić takich przykładów. Łatwiej robi się zdjęcia kwiatom "fotogenicznym", potem jednak łapię się na tym, że co roku mam dziesiątki niemal bliźniaczych ujęć. Dlatego ambitnie próbuję się zmierzyć z tymi trudniejszymi... W końcu - coś wymyślę ;) Chyba.

Na koniec jeszcze jeden przykład, kłopotliwy nie ze względu na kształt, ale barwę. Zachciało mi się w tym roku posadzić na balkonie pelargonie o trudnym do określenia kolorze - coś pomiędzy czerwonym a różowym, ale... No właśnie nie do końca. I do tego te jasne plamki... Zdjęcia nie oddają tego odcienia, próbowałam już i w słońcu i w cieniu i z obróbką w Photoshopie. Na szczęście pelargonie kwitną długo, do jesieni może mi się uda?


środa, 11 maja 2011

Utrapienie?



"Przepraszam! Przepraszam panią!"

Szybko naradzam się sama z sobą. Zawsze mogę udawać, że słucham muzyki na tyle głośno, iż nie usłyszałam. Zerkam ukradkiem, elegancko ubrany brunet nie budzi we mnie strachu. Dookoła są przecież ludzie.

Zatrzymuję się.

"Przeraszam." Uśmiecha się nieśmiało. "Muszę to powiedzieć. Wygląda pani pięknie."

Zaciskam zęby, żeby po prostu nie odwrócić się i nie odejść. Nie znam go przecież (no właśnie!), może chciał być dla kogoś miły od rana. Nie powinnam być niegrzeczna tylko dlatego, że mam nieprzyjemne doświadczenia.

Nabieram spokojnie powietrza, decydując się zachować jednak jak dojrzała kobieta. Uśmiecham się krótko i dziękuję, w końcu to sympatyczny komplement. Na szczęście mam dobry pretekst, by uniknąć dalszej rozmowy. Muszę wejść do sklepu obok.

Niestety, mężczyzna wchodzi za mną. 

Starannie ignoruję jego spojrzenia, zatrzymując się przy regałach dłużej, niż to potrzebne. Mam nadzieję, że potrafi zrozumieć. Kiedy podchodzę do kasy już go nie ma.

Cholera. Czeka na mnie przed sklepem.

Widzę, że otwiera usta, aby coś powiedzieć, więc szybko podkreślam swoje nastawienie.

"Słucham pana." Oświadczam może nieco zbyt ostro, ale narasta we mnie irytacja.

Mężczyzna nieznacznie się cofa, a kąciki jego ust opadają. Prawie robi mi się go żal. Prawie, bo wiem już, jak to się może skończyć.

"Czy istnieje szansa, żeby umówiła się pani ze mną na kawę?" Pyta cicho.

"Dziękuję, ale nie jestem zainteresowana." Wyjaśniam spokojnie, zadowolona, że udało mi się zachować względnie uprzejmie. Kiwam mu głową i idę w swoją stronę, nie patrząc już za siebie. Nabieram głęboko powietrza, odszukując w środku spokój.

Wiem, że jestem obserwowana, nie tylko z tyłu.

Przede mną grupa panów, którzy kolejny tydzień remontują ulicę, zastyga w bezruchu. Mam świadomość, że reagują tak na każdą mijającą ich kobietę, lecz i tak jest to nieco krępujące. Jeden z nich, chłopak wyraźnie młodszy ode mnie, podnosi się i jak co dzień wita się ze mną. Odruchowo spoglądam mu w oczy i napotykam jego wyjątkowo natrętny wzrok. Znów widzę, jak jego twarz rozjaśnia się zadowoleniem.

Ten przynajmniej nie ma kompleksów.

Póki co jednak jeszcze nie pyta mnie o numer. Inaczej niż pan, który niedawno praktycznie zajechał mi drogę samochodem. Albo ten z parku. I inni przed nimi...


Nie święcę od rana dekoltem, innymi częściami ciała również nie. Ciekawe, że 10 lat temu, kiedy nosiłam jeszcze mini-spódniczki, regularnie imprezowałam, tańczyłam, nie miałam tylu propozycji, co obecnie... Powinnam się chyba cieszyć, w końcu każda kobieta rozkwita od komplementów. 

Gdybym nie miała w domu lustra, pewno stałabym się próżna. Albo przynajmniej się zarumieniła. Na szczęście mam dystans do siebie samej. Zastanawiam się, czy to nie jest właśnie kwestia pewności siebie - nie przejmuję się, nie sprawdzam na wszelki wypadek odbicia w witrynach, tylko śmiało patrzę przed siebie...

Może czasy się zmieniły i teraz znajomości zawiera się na ulicy? Może kwalifikuję się już do "rynku wtórnego", a tu panują inne zasady? Kiedy ja ostatni raz wyszłam wieczorem do klubu... Wolę nie myśleć, co jeszcze kojarzy się z zawieraniem znajomości "na ulicy". Nie, nie, nie.

Być może powinnam zacząć zbierać wizytówki? Gromadzić je sobie tak na zapas. Czy pięcioletni staż małżeński uprawnia do myślenia o zmianach? Hmm... Dziś znów się nie wyspaliśmy, więc póki co nie będę o tym rozmyślać.

Dobrze, że mąż nie czyta tego bloga.

A co jeśli czyta?




Fatalnie się czuję. Dziś, dla odmiany, fizycznie słabo.

wtorek, 10 maja 2011

Maiglöckchen



"Nie pytaj mnie o jutro, to za tysiąc lat."

Znużenie. Zniechęcenie. Rezygnacja.


Nie mam już siły :(

Bzowe fantazjowanie



Czym są fantazje? Świadomym malowaniem snów na jawie? Nieszkodliwymi marzeniami o wyjątkowych, intensywnych emocjach?

Pisanie to bardzo często ubieranie fantazji w słowa. Czytanie - to karmienie się cudzymi fantazjami.



Freud przekonywał, że w fantazjach młodych kobiet dominują marzenia związane z erotyką, miłością. Nie mam na tyle wiedzy, by z tymi twierdzeniami polemizować. Sama za siebie przyznaję, to zawsze całkiem przyjemne fantazje...

Zastanawiałam się natomiast, jacy są mężczyźni z kobiecych fantazji. Jeśli wolno mi oceniać na dość ograniczonej z racji kręgu zainteresowanych podstawie - czytających twilight fanfiction... to wcale nie ten czuły, wrażliwy i opiekuńczy facet jest ideałem większości. Mam wrażenie, że więcej uwagi i westchnień przyciągają tzw. źli chłopcy, egoistyczni, niezbyt nieprzyjemni w obyciu...

Znam bajkę o pięknej i bestii, która w końcu okazuje się w środku bestią nie być. Albo jeszcze lepiej - zmienia pod cudownym wpływem miłości. Rozumiem sny o kopciuszku, którego wyrwał z szarości baśniowy książę.

Nie rozumiem jednak tej fascynacji brutalnymi mężczyznami. Czyżby rację miał Machiavelli, twierdząc,że kobiety wolą tych zapalczywych, mniej oględnych w staraniach? Jego teoria władzy, choć skuteczna w praktyce, nigdy mi się nie podobała.



Moja teoria jest taka, że to, na co pozwalamy sobie w bezpiecznym zaciszu naszych fantazji, nie ma przełożenia na prawdziwe życie. Tam kierujemy się imperatywem ewolucji, który zmusza nas, by zapewnić genom przetrwanie. Szukamy stabilności i stałości, nie szaleńczego tańca w objęciach wiatru.

Ale to tylko moja osobista teoria... 

Szkoda, że w życiu nic nie jest tak proste, by można to było ująć w paru zdaniach...
 



środa, 4 maja 2011

Czas leśnych duszków



Promień słońca połaskotał mnie w powiekę. Potarłam twarz dłonią, próbując odgonić natręta. Na szczęście przynajmniej był cicho. Nie czując się gotowa, aby się przywitać z nowym dniem, odwróciłam głowę w poszukiwaniu zacisza nocy.

Nic z tego. 

Zaczepił mnie z drugiej strony, w ciepłej, lecz natarczywej pieszczocie. Poddałam się więc i otworzyłam oczy, by napotkać roztańczoną światłem firankę. Poranek za oknem kusił śpiewem ptaków i łagodnym kołysaniem wiosennych liści.




Wystawiłam bosą stopę za próg, a biała piaszczysta ścieżka zaprowadziła mnie prosto w objęcia pachnącego żywicą lasu. Gra światła i cieni na mojej skórze. Ciche zaułki kolejnych polanek. Roziskrzone brylantami rosy klejnoty pajęczyn. Znikający za drzewem rąbek zwiewnej sukni elfa. Cichy trzask gałązek, kiedy siadam na ziemi, wtapiając się w ten łańcuch życia.



Gdy zamknę oczy, spływa na mnie ukojenie. Z dala od cywilizowanego betonu i nowoczesnej technologii miejskich spalin czuję się tak bardzo na swoim miejscu. Nie myślę już, nie zastanawiam się. Rozkoszuję się świeżą, nieskażoną jeszcze zielenią.






Gdzieś za drzwiami wciąż czają się mroczne cienie. Odwracam od nich wzrok, niech przez choć krótki moment jeszcze zostaną z daleka od mojego serca.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...