"Przepraszam! Przepraszam panią!"
Szybko naradzam się sama z sobą. Zawsze mogę udawać, że słucham muzyki na tyle głośno, iż nie usłyszałam. Zerkam ukradkiem, elegancko ubrany brunet nie budzi we mnie strachu. Dookoła są przecież ludzie.
Zatrzymuję się.
"Przeraszam." Uśmiecha się nieśmiało. "Muszę to powiedzieć. Wygląda pani pięknie."
Zaciskam zęby, żeby po prostu nie odwrócić się i nie odejść. Nie znam go przecież (no właśnie!), może chciał być dla kogoś miły od rana. Nie powinnam być niegrzeczna tylko dlatego, że mam nieprzyjemne doświadczenia.
Nabieram spokojnie powietrza, decydując się zachować jednak jak dojrzała kobieta. Uśmiecham się krótko i dziękuję, w końcu to sympatyczny komplement. Na szczęście mam dobry pretekst, by uniknąć dalszej rozmowy. Muszę wejść do sklepu obok.
Niestety, mężczyzna wchodzi za mną.
Starannie ignoruję jego spojrzenia, zatrzymując się przy regałach dłużej, niż to potrzebne. Mam nadzieję, że potrafi zrozumieć. Kiedy podchodzę do kasy już go nie ma.
Cholera. Czeka na mnie przed sklepem.
Widzę, że otwiera usta, aby coś powiedzieć, więc szybko podkreślam swoje nastawienie.
"Słucham pana." Oświadczam może nieco zbyt ostro, ale narasta we mnie irytacja.
Mężczyzna nieznacznie się cofa, a kąciki jego ust opadają. Prawie robi mi się go żal. Prawie, bo wiem już, jak to się może skończyć.
"Czy istnieje szansa, żeby umówiła się pani ze mną na kawę?" Pyta cicho.
"Dziękuję, ale nie jestem zainteresowana." Wyjaśniam spokojnie, zadowolona, że udało mi się zachować względnie uprzejmie. Kiwam mu głową i idę w swoją stronę, nie patrząc już za siebie. Nabieram głęboko powietrza, odszukując w środku spokój.
Wiem, że jestem obserwowana, nie tylko z tyłu.
Przede mną grupa panów, którzy kolejny tydzień remontują ulicę, zastyga w bezruchu. Mam świadomość, że reagują tak na każdą mijającą ich kobietę, lecz i tak jest to nieco krępujące. Jeden z nich, chłopak wyraźnie młodszy ode mnie, podnosi się i jak co dzień wita się ze mną. Odruchowo spoglądam mu w oczy i napotykam jego wyjątkowo natrętny wzrok. Znów widzę, jak jego twarz rozjaśnia się zadowoleniem.
Ten przynajmniej nie ma kompleksów.
Póki co jednak jeszcze nie pyta mnie o numer. Inaczej niż pan, który niedawno praktycznie zajechał mi drogę samochodem. Albo ten z parku. I inni przed nimi...
Nie święcę od rana dekoltem, innymi częściami ciała również nie. Ciekawe, że 10 lat temu, kiedy nosiłam jeszcze mini-spódniczki, regularnie imprezowałam, tańczyłam, nie miałam tylu propozycji, co obecnie... Powinnam się chyba cieszyć, w końcu każda kobieta rozkwita od komplementów.
Gdybym nie miała w domu lustra, pewno stałabym się próżna. Albo przynajmniej się zarumieniła. Na szczęście mam dystans do siebie samej. Zastanawiam się, czy to nie jest właśnie kwestia pewności siebie - nie przejmuję się, nie sprawdzam na wszelki wypadek odbicia w witrynach, tylko śmiało patrzę przed siebie...
Może czasy się zmieniły i teraz znajomości zawiera się na ulicy? Może kwalifikuję się już do "rynku wtórnego", a tu panują inne zasady? Kiedy ja ostatni raz wyszłam wieczorem do klubu... Wolę nie myśleć, co jeszcze kojarzy się z zawieraniem znajomości "na ulicy". Nie, nie, nie.
Być może powinnam zacząć zbierać wizytówki? Gromadzić je sobie tak na zapas. Czy pięcioletni staż małżeński uprawnia do myślenia o zmianach? Hmm... Dziś znów się nie wyspaliśmy, więc póki co nie będę o tym rozmyślać.
Dobrze, że mąż nie czyta tego bloga.
A co jeśli czyta?
Fatalnie się czuję. Dziś, dla odmiany, fizycznie słabo.
NO bo Aniu Ty atrakacyjną kobietą jesteś! ja ich rozumiem :) choć potrafię też zrozumieć, to, ze jest to w pewnym sensie irytujące. MAsz rację poczucie własnej wartości, akceptacja siebie to podstawa :)
OdpowiedzUsuńno a jeśli maż czyta?