To historia o grupie przyjaciół, o
ciężarach, jakie każdy z nich nosi w sercu, o większych i mniejszych
radościach. Lojalność, przyjaźń oraz zaufanie to jasna strona życia, po
drugiej są poczucie bezradności, przymus, chciwość i przemoc. A do tego -
odrobina magii...
Krótkie wprowadzenie.
AKTUALNY STATUS: Opowiadanie jest zawieszone. Nie będę publikowała kolejnych rozdziałów, dopóki całość nie będzie gotowa. Kiedy mi się to uda (i czy w ogóle) - tego nie wiem. Na razie - piszę w wolnych chwilach.
Prolog
- Zdrowie naszego
gospodarza!
Po gromkim toaście
nastąpił brzęk szkła oraz czyjeś stłumione ziewnięcie.
- Już za to piliśmy,
Luca.
- A co, żałujesz mu?
– odparował nieco zachrypniętym głosem pierwszy z mężczyzn i zerknął na
oponenta zaczepnie.
Zapytany przesunął
demonstracyjnie palcem wzdłuż smukłej nóżki kieliszka.
- W żadnym razie –
odparł bez pośpiechu, leniwym tonem, a kiedy przechylił lekko głowę, by
spojrzeć na obiekt ich rozmowy, jego włosy pomimo przytłumionego światła
zalśniły rdzawo. – Zdrowie całe szczęście Robertowi dopisuje, proponowałbym
natomiast wznieść toast za to, by sobie godnie poradził z tymi wszystkimi
kobietami, wśród których będzie teraz spędzał czas.
- Masz jakieś
podstawy, Danielu, by w niego wątpić? – zaśmiał się cicho siedzący po lewej
blondyn.
- Gdybym cię nie znał
lepiej, pomyślałbym, że jesteś zazdrosny – prychnął cicho Luca rozpierając się
łokciami szeroko na stole.
Rudowłosy wymamrotał
coś pod nosem i dookoła stołu przetoczył się chichot. Rozbawiony blondyn
sięgnął po butelkę, by napełnić puste już kieliszki, po czym uniósł swój wysoko.
- Za powodzenie
twojej firmy, Foster!
Wychyliwszy swoją
porcję wina Robert odchylił się na oparcie i mimowolnie rozejrzał dookoła.
Większa część lokalu kryła się w ciepłym półmroku, mógł rozróżnić jedynie
kontury porozstawianych w malowniczym nieporządku stolików. Każdy jeden był
inny, na każdym inny obrus. Widok ten, szczególnie w połączeniu z szaleństwem
różnokolorowych obrazków na ścianach czy pstrokatymi naczyniami nad barem, z
początku przyprawiał go o ból głowy, powoli jednak się przyzwyczajał.
Stolik, przy którym
siedzieli, dłuższy niż pozostałe, stał z boku, dodatkowo oddzielony od reszty
lokalu ażurową ścianką. Kącik rodzinny,
jak nazwała go Natalie domagając się wyłączenia tej strefy z przestrzeni
dostępnej dla gości kawiarni. Co prawda więzy rodzinne nie łączyły Roberta z
żadnym z jego dzisiejszych towarzyszy, lecz powoli zaczynał pojmować istotę
pomysłu.
Tego wieczoru był zwyczajnie
zmęczony, po kilku tygodniach wytężonych przygotowań do oficjalnego otwarcia
dostawał dreszczy na myśl o kolejnych wnioskach czy pozwoleniach, w ustach
natomiast nieustannie czuł posmak kurzu. A przecież nie użerał się z tym
wszystkim sam… Zakończenie remontu zamierzał uczcić w dobrym towarzystwie, w
tym momencie jednak obawiał się, że lada moment mógł zasnąć.
- To będzie ciekawe
obserwować, jak szybko zostanie zakrzyczany…
- Jesteście zazdrośni
– zaśmiał się ktoś – będą się przecież nim opiekowały.
- I dokarmiały…
- Tak to się teraz
nazywa?
Zakłopotany
właściciel lokalu podrapał się po karku.
- Panowie, skończyło
się nam wino – oświadczył Daniel tonem, w którym wyraźnie słychać było
elegancki, brytyjski akcent.
- Zajmę się tym –
westchnął Robert, by z żalem podnieść się ze swojej wygodnej pozycji.
Skręcając w przejście
dla personelu nie zdołał stłumić ziewnięcia, szybko jednak oprzytomniał
uderzywszy się o nisko sklepiony sufit schodów prowadzących do piwnicy. Z
cichym przekleństwem rozmasowywał czoło i rzucił starym cegłom niechętne
spojrzenie. Tego odcinka nie dało się przebudować bez naruszenia konstrukcji
budynku, poza tym Natalie zauroczył stary, nierówny mur. Bardziej zrezygnowany
niż poirytowany, ostrożnie zszedł na dół
i rozejrzał się nieprzytomnie po słabo oświetlonym pomieszczeniu. Znużonym
gestem przeczesał przez włosy.
Choć przyszedł po
wino jego uwagę przyciągnęła kolumna, na którą wcześniej, podczas chaosu
związanego z remontem lokalu, nie zwrócił uwagi. Co dziwniejsze, przeoczyła ją
również Natalie. Posadowiona wyraźnie z boku, bliżej ściany, nie sprawiała
wrażenia, jakby miała za zadanie wspierać łukowate sklepienie piwnicy. Nie,
wydawała się być raczej ozdobą samą w sobie, być może elementem jakiejś
większej konstrukcji, którą upływający nieubłaganie czas zmienił w kupkę gruzu.
Zaintrygowany podszedł bliżej starając się dojrzeć coś więcej w mdłym świetle
żarówki.
Ponad dwustuletni dom
wciąż krył w sobie niespodzianki.
Przez ostatnie dwie
dekady budynek stał nieużywany, niewykluczone, iż piwnica jeszcze dłużej. Robert
wyciągnął rękę i przesunął nią w dół po chłodnej, chropowatej powierzchni
krzywiąc się na widok pokrywającego ją brudu. Nie zadbał, aby uprzątnąć ten
fragment pomieszczenia, lecz teraz sam nie wiedząc czemu nie potrafił się
oderwać od swojego znaleziska. Uważnie śledził opuszkami palców niewyraźne
żłobienia, dojechał prawie do samej podłogi… Nagle syknął i uniósł dłoń do góry
przekonując się, iż na jego palcu pojawiło się niewielkie, za to obficie
krwawiące rozcięcie. Raz jeszcze przesunął wzrokiem po dziwnej, owiniętej
pajęczynami kolumnie szukając przyczyny skaleczenia. Stary, nierówny mur
wyglądał dość niewinnie i dopiero gdy mężczyzna przykucnął, dostrzegł
wystający u podnóża filaru odłamek, zupełnie, jakby ktoś zatopił w tym miejscu
kamienny brzeszczot.
W tym momencie ze
skaleczonego palca spadła kropla krwi trafiając prosto na ostrą krawędź. Robert
mimowolnie wzdrygnął się, zaraz jednak wstał potrząsając głową.
- Tu też trzeba
będzie kiedyś posprzątać – mruknął notując w pamięci, aby tym razem osobiście tego
dopilnować.
Nie chciał ryzykować,
że ktoś inny zrobi sobie krzywdę.
Nie zwlekając już
dłużej podszedł do stojaków z winem i niemal bez zastanowienia wybrał jedną z
butelek. Wbrew rozsądkowi czuł się nieswojo, zupełnie jakby jakiś prymitywny,
tkwiący głęboko w podświadomości instynkt kazał mu czym prędzej opuścić to
miejsce. Był na schodach, gdy do jego uszu dobiegł dziwny dźwięk, coś przypominającego
szept na samym progu słyszalności. Włoski na jego karku uniosły się w bezwiednej
reakcji.
- Zmęczenie –
wymamrotał pod nosem rozdrażniony własną reakcją.
Wzruszył ramionami i
wyszedł starając się nie przyspieszać kroku.
Dopiero dwie godziny
później, pożegnawszy towarzyszy, sprawdził okna oraz dodatkowe wyjścia i
pogasił światła. Zatopioną w mroku kawiarnię spowijała cisza, mimo to mężczyzna
miał wrażenie, że nadal słyszał piosenkę, którą Natalie podśpiewywała dziś
przez cały dzień krążąc między stolikami i rozstawiając te swoje zabawne
drobiazgi.
Fałszowała okropnie, przypomniał sobie z uśmiechem.
Potrząsnął w
roztargnieniu głową, po czym wyszedł na zewnątrz.
- Jeszcze nie pojechałeś?
– spytał siedzącego na schodach blondyna.
- Czekam na taksówkę
– wyjaśnił jego przyjaciel unosząc w pytającym geście butelkę, w której zostało
na dnie trochę ciemnego płynu.
Robert starannie
zamknął drzwi i również usiadł.
- Acha.
Jego towarzysz
zamruczał coś sam do siebie. Przez kilka kolejnych minut siedzieli w
komfortowym milczeniu ciesząc się rześkim, lekko wilgotnym powietrzem. Pachniało
wiosną i deszczem. Rozciągający się przed nimi, po drugiej stronie ulicy, Park
Waszyngtona o tej porze stanowił cichą, ciemną plamę w pulsującej nocnym życiem
Filadelfii.
- To był dobry
pomysł.
- Oczywiście –
potwierdził uprzejmym tonem blondyn leniwie przechylając butelkę do gardła.
Skrzywił się, kiedy
okazała się już nieodwołalnie pusta. Rzadko pozwalał sobie wypić aż tyle, nie lubił
bowiem konsekwencji w postaci kaca, lecz tym świętował razem z przyjacielem.
Robert odchylił się,
by łokciami oprzeć się o schodek wyżej. Zadarł głowę szukając gwiazd, lecz na
rozświetlonym do jaskrawego fioletu niebie nie dostrzegł żadnej. Miasto późno
kładło się spać.
- Poradzimy sobie –
odezwał się tonem, który mógł sugerować zarówno pytanie, jak i stwierdzenie.
Drugi z mężczyzn
zerknął na niego uważnie, po czym wzruszył ramionami.
- Sarah jest świetną
kucharką – wymamrotał – Holly i Marie sprawiają wrażenie rezolutnych dziewczyn,
a Natalie zajmie się całą resztą.
Rozluźniony pod
wpływem alkoholu blondyn nie zorientował się w porę, iż tej akurat nuty nie
powinien był poruszać. Kątem oka zauważył, że głowa Roberta opadła niżej, jego
dłonie zwinęły się w pięści, zamachnął się więc celując w kark przyjaciela. Nie
dość szybko, Foster uchylił się.
- Twoje zadanie to
strona finansowa – dokończył pozornie obojętnie blondyn, tylko w jego oczach
błysnęła nieugięta wola. – Znasz się na tym.
- Łatwo ci mówić,
Jason…
Urwał zaciskając szczękę.
Ostatnie tygodnie był zbyt zajęty, by rozmyślać o przyszłości, udało mu się
zamknąć lęk w ciasnej szufladzie ukrytej głęboko w sercu, teraz jednak skulił
się pod wpływem gwałtownego, rwącego bólu. Robił wszystko, co w jego mocy,
zdaniem bliskich nawet więcej.
To nigdy nie będzie wystarczające, przemknęło mu przez myśl.
Zmusił się do
zaczerpnięcia głębokiego, równego oddechu, chociaż wewnętrznie drżał. Powoli, z
wysiłkiem, rozprostował dłonie. Od lat na przemian próbował zaakceptować fakty,
szukał sposobów walki, to znów szarpał się w bezsilnej złości. To nie
przynosiło im niczego dobrego.
- Wykorzystasz ten
czas najlepiej, jak będzie się dało – szepnął Jason.
Robert przełknął
ślinę i ostrożnie skinął głową. Ulicą przemknęły dwa rozpędzone, sportowe
samochody zostawiając za sobą rozmytą smugę jazgotliwej muzyki. Życie,
hałaśliwe i intensywne, bez obaw o to, co przyniesie kolejny zakręt.
- Wiem – odpowiedział
równie cicho.
Przyjaźnili się od
dzieciństwa i znali swoje kwestie na pamięć, siedzieli więc zatopieni każdy w
swoich myślach, dopóki przy chodniku przed nimi nie zatrzymał się biało-żółty
ford. Jason kiwnął dłonią do kierowcy.
- Poradzisz sobie –
mruknął, po czym klepnął przyjaciela w ramię – wszyscy sobie poradzimy. Zajrzę
do was w poniedziałek.
Robert nie ruszył
się, zanim blondyn nie wsiadł do taksówki, patrzył jeszcze przez chwilę za
odjeżdżającym samochodem, po czym bez pośpiechu skierował się w stronę jednego
z wysokich budynków widocznych na południowej ścianie parku. Dotarł już prawie na
miejsce, kiedy nad okolicą przetoczył się ponury grzmot zwiastujący jedną z
tych gwałtownych, wiosennych burz. Ta rozpoczęła się wyjątkowo niespodziewanie
i z chwilą, gdy schronił się pod dachem, czuł na karku pierwsze, ciężkie
krople.
Odwrócił się, by
popatrzeć jeszcze chwilę na zbliżającą się szybko ścianę deszczu, a wtedy jego
wzrok zarejestrował coś dziwnego. Zdawało mu się, że w rozmytej strugami
deszczu ciemności dostrzegł zarys lśniącej postaci. To było tak zdumiewające,
niewyraźny obraz zawieszony w powietrzu, doznanie bardziej emocjonalne niż
zmysłowe. Robert nie miał pojęcia, na co tak naprawdę patrzył, nie rozróżniał żadnych
szczegółów, lecz kiedy zamrugał i potarł dłonią piekące oczy, miraż znikł.
Deszcz uderzał o chroniący wejście daszek z dziką zawziętością, jakby sam
żywioł domagał się szacunku.
- Zmęczenie –
westchnął mężczyzna, zanim wszedł do budynku.
Rozdział 1
Rozdział 1
Dwóch mężczyzn znieruchomiało
na chodniku z zadartymi wysoko głowami. Przez dłuższą chwilę bez słowa
wpatrywali się w stylizowaną postać wykonaną z pomalowanego kawałka drewna i
skrzypiącą cicho na mosiężnym łańcuchu.
- Anioł?
- A nie wygląda?
- Tańczący?
Spojrzenie Jasona
wyrażało powątpiewanie, lecz jego przyjaciel tylko wzruszył ramionami.
- Serio?
- Natalie – mruknął
pod nosem Robert.
Dla drugiego
mężczyzny to wyjaśnienie okazało się wystarczające, gdyż westchnął ciężko i raz
jeszcze zerknął na obracany leniwymi podmuchami wiatru szyld. Z grubsza
zarysowaną postać otaczała luźna szata, odchylona jakby od podmuchu wiatru czy
od wirowania w kółko. Aniołek odrzucił ramiona na boki i odchylił głowę w
nieanielski, raczej zmysłowy sposób, a jego ciemne skrzydła…
- Ale dlaczego
granatowe? – sapnął blondyn pocierając dłonią kark.
- Wejdziesz na kawę?
– wymamrotał jego towarzysz.
Odpowiedziało mu
westchnienie.
- Ty to potrafisz
człowieka skusić – zaśmiał się Jason i zerknąwszy na zegarek uzupełnił: – Mam
jeszcze godzinę do następnego spotkania, właściwie to zupełnie mi się do niego
nie spieszy.
Wnętrze lokalu,
rozświetlone słońcem wpadającym przez szeroko otwarte okna oraz małymi lampkami
palącymi się przy barze, za dnia wydawało się równie przytulne co wieczorami. W
powietrzu unosił się aromat kawy, czekolady oraz wiosennych kwiatów,
porozstawianych dookoła w luźnych kompozycjach. Kilka stolików było zajętych,
lecz pogrążeni w cichych rozmowach goście nie zwracali uwagi na mężczyzn,
którzy skierowali się do położonej dalej, „rodzinnej” części. W ażurową kratę,
wydzielającą kameralną i intymną
przestrzeń, ktoś wplótł dziesiątki lśniących wielobarwnych kryształków, a na
wiszącej nisko nad blatem lampie Jason ze zdumieniem odkrył girlandę z drobnych,
żółtych kwiatków. Jeszcze dwa dni temu ich tam nie było. W koszu pod ścianą
leżały tasiemki, korale oraz inne fragmenty niedokończonych dekoracji. Obrazu
dopełniało okno, większe niż pozostałe i jako jedyne wychodzące na położony
na tyłach budynku ogród. Na szerokim, wygodnym parapecie leżały poduszki, czyjś
zapomniany szal oraz książka. Blondyn podszedł, by sprawdzić tytuł i bezwiednie
uśmiechnął się.
- Stanowisko
dowodzenia Natalie… – zamruczał rzucając marynarkę na oparcie jednego z krzeseł.
Każde siedzisko było
inne, lecz nie sprawiało to wrażenia bałaganu.
- Musisz przyznać, że
to był jednak dobry pomysł z wydzieleniem prywatnej części – odparł Robert. – Co
prawda czasem któryś z klientów próbuje tu usiąść, ale dziewczyny nauczyły się
w grzeczny sposób ich przekonywać.
Przeciągnął ramiona,
po czym zajął jedno z miejsc. Sam pracować wolał w małym gabinecie na zapleczu,
przytulny kącik przyciągał go jednak niczym magnes, szczególnie kiedy
przychodził ktoś znajomy.
- Przyznaję – zgodził
się uprzejmym tonem Jason. – Choć z tego, co pamiętam, to ciebie trzeba było
przekonywać.
Robert Foster zaśmiał
się cicho i zmienił temat.
- Cóż to za przyjemne
spotkanie cię czeka?
Blondyn skrzywił się wciskając
dłonie w kieszenie.
- Gamma Electronics
chce rozpocząć nową inwestycję – wyjaśnił obojętnym tonem – są jednak problemy
z pozwoleniem…
- Wciąż dla nich pracujesz?
Westchnąwszy Jason
uciekł wzrokiem, zakołysał się na piętach, po czym usiadł naprzeciwko
przyjaciela.
- Coraz mniej mi się
to podoba – wyjaśnił niechętnie – lecz to nie jest relacja, z której mógłbym
się łatwo wywinąć.
- Z tego, co mi
kiedyś opowiadałeś, to nie są mili ludzie.
- Obsługiwał ich mój
ojciec – mruknął pod nosem Jason – kiedy jeszcze sam prowadził kancelarię, to z
jego powodu… W końcu nastąpi ten moment, że będziemy musieli się rozstać.
Brunet wzruszył
ramionami.
- Nie zazdroszczę ci
tych dylematów.
- Podobno prawnicy
nie mają sumienia – wymamrotał drugi z mężczyzn opierając łokcie na polerowanym
blacie stołu.
Odwrócił głowę w
stronę okna, by spojrzeć na rozciągającą się za budynkiem przestrzeń. Zdziczały,
od lat nieporządkowany ogród zajmował posesje Fosterów oraz sąsiednią,
kompletnie opuszczoną. Tak duża działka w atrakcyjnym miejscu, blisko
historycznego centrum Filadelfii, przyciągała uwagę wielu, lecz póki co nikomu
nie udało się jej odkupić.
Jason sam jeszcze
nigdy nie postawił nogi w tym ogrodzie, pełnym tajemniczych ścieżek, nie
odczuwał takiej potrzeby, doceniał jednak subtelny urok tego miejsca.
- Sarah cię
poszukuje.
Nad ramieniem Roberta
pochyliła się smukła blondynka, dłonią łagodnie musnęła jego plecy. Skrzywił
się i zerknął na nią ponuro.
- To zabrzmiało,
jakbym się przed nią ukrywał.
Do delikatnego
chichotu dziewczyny dołączył basowy śmiech jasnowłosego mężczyzny. Prychnąwszy
z urazą Foster podniósł się, by przejść do kuchni.
- Nie flirtuj z nim!
– rzucił na odchodnym.
Jason posłał uważne
spojrzenie blondynce, która oparła się biodrem o stolik składając grzecznie dłonie
na udach. Sięgające do połowy pleców jasne włosy zostały spięte w dziewczęcy
kucyk odsłaniający delikatną twarz. Chociaż jej uśmiech wyglądał całkiem niewinnie,
a wrzosowy fartuszek w drobne kwiatki w znacznym stopniu skrywał figurę
dziewczyny, mężczyzna nie oparł się pokusie, by powoli przesunąć wzrokiem po
długich, długich nogach. Wydawało się, że ta inspekcja sprawiła jej
przyjemność.
- Cześć
przystojniaku.
- Witaj Holly.
Wbrew sobie zagapił
się na pięknie wykrojone, różowe usta. Dziewczyna, wciąż uroczo uśmiechnięta,
przyglądała mu się intensywnie, wpatrywała się w niego, jakby czegoś szukała.
- Czym mogę służyć? –
zamruczała przechylając główkę.
- Robert mnie zabije…
– wymamrotał blondyn.
- Póki co jest na
zapleczu – zaśmiała się dziewczyna.
- Kawa wystarczy –
westchnął markotnie Jason, po czym odwzajemnił uśmiech. – Jesteś cudowna.
Na te słowa w oczach
kelnerki pojawiły się iskierki, które sprawiły, że wyglądała na jeszcze
młodszą. Wzruszyła ramionami i oddaliła się, ale blondynowi nie było dane
odprowadzić jej wzrokiem, gdyż teraz przy stoliku pojawił się ktoś nowy, drobna
brunetka o żywym, czujnym spojrzeniu. Jej króciutkie włosy, wijące się w
niesfornych loczkach, były o dwa tony ciemniejsze niż u Roberta.
- Nie powinieneś być
teraz w pracy?
- Dzień dobry,
Natalie – odpowiedział spokojnie. – Twój brat przekonywał mnie, iż macie dziś w
ofercie wyjątkowo dobre ciasto.
Dziewczyna zmrużyła
nieufnie oczy. Pomimo iż Jasonowi dzień wydawał się dość ciepły, brunetka miała
na sobie obszerny sweter w długimi rękawami, których końcówki naciągała teraz
na dłonie.
- Kłamczuch –
zawyrokowała prychając.
Przyłożywszy rękę do
piersi mężczyzna westchnął z przesadną ulgą.
- Dobrze, że nie
spotykam się z tobą na sali sądowej – oświadczył poważnie. – Zniszczyłabyś
każdą moją strategię procesową.
W dużych, zbyt dużych
dla tej twarzy oczach Natalie na moment zalśniło rozbawienie, zaraz jednak
zastąpiła je powaga.
- Holly to dobra
dziewczyna – oświadczyła surowo spoglądając przy tym w poprzek pomieszczenia,
gdzie blondynka opowiadała coś ze śmiechem drugiej kelnerce, ciemnowłosej.
- Też tak uważam.
Marszcząc z ostentacyjną
dezaprobatą nos dziewczyna pokręciła głową. Jason bezwiednie pochylił się do
przodu i wyciągając ręce ponad blatem zamknął jej szczupłą, chłodną dłoń w
delikatnym uścisku.
- Dzwoniłaś rano, nie
mogłem odebrać.
- Chciałam poprosić –
odparła łagodniej – żebyś zajrzał do mnie wieczorem…
- Tak po prostu czy w
jakiejś konkretnej sprawie? – spytał przyglądając się badawczo swojej
towarzyszce.
Ściągnęła usta, po
czym zerknęła pospiesznie w stronę drzwi prowadzących na zaplecze. Na jej
drobnej twarzy odbiła się troska.
- Martwię się o niego
– szepnęła pochylając się bezwiednie ku rozmówcy. – Ciągle jest sam…
- Ma nas wszystkich
tutaj…
Natalie przerwała mu
niecierpliwym machnięciem wolnej dłoni.
- Nie o to mi chodzi
– wymamrotała przygryzając nerwowo wargę – i ty doskonale o tym wiesz. Czasem
przyprowadza wieczorami dziewczyny…
Wstrzymawszy
oddech Jason zawahał się na moment, nie spuszczał wzroku z twarzy brunetki.
Najchętniej obróciłby ten temat w żart, śmiechem rozproszył wątpliwości, które
skłębiły się w sercu przyjaciółki, lecz musiał upewnić się, czy tego właśnie
potrzebowała.
W
jej przypadku… wszystko wyglądało inaczej.
- Podglądasz brata? –
spytał przechylając głowę.
- Mieszkamy na tym
samym korytarzu, naprzeciwko siebie – wycedziła cierpkim tonem. – Trudno, bym
nic nie słyszała.
- Śledzisz go –
zakpił ostrożnie.
- Jason! – syknęła z
rozdrażnieniem. – Robert ma dwadzieścia osiem lat i…
- Mam tyle samo i też
nie związałem się z nikim na dłużej.
- Poza Dafne.
Blondyn przewrócił
oczyma.
- Nigdy nie byliśmy
parą – mruknął niewyraźnie. – Obawiam się, że oberwałoby mi się, gdybym
zasugerował to choćby w żartach.
- Ale sypiacie ze
sobą.
Celując palcem w nos
brunetki Jason pokręcił głową.
- To już nie twoja
sprawa.
- Być może – mruknęła
niezrażona – rozmawialiśmy jednak o moim bracie.
Tym razem blondyn
przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Widać nie spotkał
jeszcze tej właściwej kobiety, która uczyniłaby z niego uczciwego mężczyznę –
powiedział w końcu łagodnie i z czułością pogładził dłoń dziewczyny.
- Robert jest
najwspanialszym z ludzi…
- Poza mną,
oczywiście?
- …i oboje wiemy,
dlaczego tak zachowuje się wobec kobiet – dokończyła z uporem Natalie. –
Pilnuje, by nigdy nie było to nic poważnego. Nawet nie próbuje ich poznać, nie
pozwala mi…
Jej oczy zasnuł cień,
warga zadrżała, kiedy wciągnęła głęboko powietrze, i Jason do reszty stracił
ochotę na żarty. Nagle zapragnął zakończyć tą rozmowę, zaraz, zanim padłyby
zbyt bolesne słowa, lecz krucha istota po drugiej stronie stołu była jedną z
najbliższych mu osób, a teraz potrzebowała wsparcia w sprawie, z którą nie
mogła się zwrócić do nikogo innego.
- Owszem, Robert boi
się – przyznał w końcu niechętnie – ale nie powinnaś się tym zamartwiać.
Zobaczysz, przyjdzie czas, że spotka kogoś, a wtedy będzie wiedział, jak to
wszystko ze sobą pogodzić.
Natalie nie
odpowiedziała, tylko zamrugała szybko, a jej mina wskazywała, iż w ogóle
żałowała poruszenia tego tematu, i mężczyzna z trudem powstrzymał się, by nie
uciec wzrokiem. W tym przypadku brakowało mu właściwych odpowiedzi. Na co dzień
jego mała przyjaciółka miała więcej siły niż on, podobne chwile słabości
przychodziły rzadko, lecz i tak zawsze czuł się bezradny. Wciągnął powoli
powietrze, a w jego ściśniętym sercu zapulsował ból.
Z niezręcznego
milczenia wybawił ich hałas dochodzący od wejścia, gdzie w kakafonii dziwnych dźwięków
przemieszczała się postać spowita w liliowy kostium. Starsza pani kroczyła ze
zdumiewającą godnością, jeśli wziąć pod uwagę, iż pod jej nogami plątały się trzy
niesforne yorki, poszczekujące na siebie nawzajem. Czwarty piesek siedział
dumnie na zgiętym łokciu swojej opiekunki.
Z piersi brunetki
wyrwał się cichy jęk i zaintrygowany Jason rzucił jej krótkie spojrzenie, zanim
nie wrócił do obserwowania zadziwiającego zjawiska.
Dama we fiolecie
dotarła tymczasem do jednego ze stolików, po czym uspokoiwszy nieco swoje pupilki
umościła się na krześle. Po chwili obok niej pojawiła się kelnerka, niewysoka i
z grzywą ciemnych, prawie czarnych włosów zaczesanych swobodnie do tyłu. Z
daleka nie słychać było cichego głosu dziewczyny, wszyscy jednak mogli poznać
pełną oburzenia odpowiedź starszej pani.
- Coś takiego! Czego
uczą młodzież w tych czasach…
Natalie westchnęła,
jej oczy wypełniły się ciepłym rozbawieniem.
- Lepiej tam pójdę,
zanim Marie jej coś zrobi.
Zanim Jason mógł
zareagować, brunetka podniosła się i miękkim, choć niezbyt szybkim krokiem
podeszła do leciwej klientki.
- Pani Howard, dzień
dobry – odezwała się głośno i pogodnie. – Czy Hrabina lepiej się już czuje?
Dziewczyna
przykucnęła wyciągając dłoń do yorka siedzącego na kolanach swojej pani. Tym
razem staruszka odpowiedziała łagodniej, wydawała się nieco udobruchana.
- Wczoraj zjadła już
trochę szyneczki – oświadczyła poprawiając koronkę na mankietach kostiumu. –
Ale nie chciała iść sama na spacer.
- Biedactwo… Dla pani
dziś kawa po wiedeńsku oraz kawałek szarlotki? – spytała z uśmiechem Natalie. –
Nasza kucharka dopiero co wyjęła ją z pieca. Mogę zaproponować tym razem z
lodami?
Klientka skinęła
głową tak żywo, że piórka na jej zielonym kapelusiku zafalowały. Ciemnowłosa
kelnerka oddaliła się ze wzruszeniem ramion. Natalie przykucnęła, by uwolnić
yorka, który zaplątał się dookoła nogi od stołu.
- Za kawiarnią mamy
ogród, może wezmę je na chwilę?
Liliowa dama
najwyraźniej zgodziła się, gdyż przekazała dziewczynie szarpiące się na
smyczach pieski. Kiedy brunetka zbliżała się do przejścia na zaplecze, Jason
wychylił się, by zatrzymać przyjaciółkę.
- Myślałam, że
chciałaś pomóc Marie?
- Och, teraz już
sobie poradzi – zachichotała kręcąc głową. – Ona nie ma tylko cierpliwości do
przyjmowania zamówień od pani Howard.
Natalie zniknęła za
drzwiami, a blondyn napił się kawy, którą w międzyczasie postawiła przed nim
Holly. Wiedział, że kręciła się przez chwilę za jego plecami, wiedział, na co
czekała, lecz nie zareagował. Nie z braku
ochoty, pomyślał rozbawiony.
Po chwili dołączył do
niego Robert.
- Musiałem wysłuchać
całego wykładu o tym, jakie dokładnie tłuszcze nadają się do ciast – wyjaśnił
brunet opadając ciężko na krzesło – a jakie do ciasteczek, oraz dlaczego
dotychczasowy dostawca się nie sprawdził, by wreszcie na koniec dowiedzieć się,
że i tak na pewno nic z tego nie zapamiętam.
- I zapamiętałeś?
Robert skrzywił się.
- Myślałem, że ona
tylko mnie nie lubi – zaśmiał się Jason.
- Sarah jest
doskonałą kucharką, mi to wystarcza.
- Ostatnio próbowałem
jej powiedzieć, że uwielbiam jej ciasta – wyznał blondyn z wyjątkowo skwaszoną
miną – ale nawet nie dała mi dokończyć zdania.
Jego przyjaciel
zaśmiał się w odpowiedzi, przez dłuższą chwilę siedzieli w zgodnym milczeniu.
Znali się od lat, nie potrzebowali zbyt wielu słów.
- Jedziesz do
zachodniej części? – spytał z szerokim ziewnięciem Robert.
- Podrzucić cię
gdzieś?
- Muszę w końcu
odebrać samochód, a Dave dzwonił…
- Udało mu się
naprawić tego gruchota? Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę… – zaśmiał się blondyn
uchylając się przed zwiniętą w kulkę tasiemką, którą rzucił w niego przyjaciel.
– Zbierajmy się, zanim do reszty stracę odwagę przed moim spotkaniem.
- Do kogo ty się
właściwie wybierasz?
Jason prychnął cicho
i uciekając przed odpowiedzią podszedł w stronę okna. Natalie krążyła po
zarośniętych ścieżkach bawiąc się z biegającymi luźno yorkami.
- Nie uciekną jej?
- Zawsze jest
nadzieja – uśmiechnął się szeroko Robert.
***
Stojący na korytarzu Jason
z ponurą miną obserwował przez szklaną ścianę siedzącą za biurkiem kobietę.
Poprzedni interesant wyszedł już parę minut temu i mężczyzna zbierał siły
po raz ostatni rozważając swoją strategię.
Chociaż doskonale
pamiętał nazwisko upartej urzędniczki ze wcześniejszych spotkań, odruchowo
zerknął na tabliczkę na drzwiach z nadzieją, że tym razem wypatrzy tam coś
nowego. Judith Gilmore. Zazgrzytał zębami. O ile pamięć go nie zawodziła,
biblijna Judyta samotnie zakradła się do obozu wrogich wojsk i obcięła głowę
ich wodzowi.
Mimowolnie wzdrygnął
się.
Od razu wyłapał
moment, w którym go zauważyła, przez jej twarz przemknął bowiem grymas
niechęci. Nie wszedł jeszcze do pokoju, lecz miał wrażenie, iż jęknęła cicho.
To byłoby nawet korzystne w jego sytuacji, pomyślał, jeśli go zapamiętała,
dotychczas bowiem spotykał się z doskonale obojętnym, biurokratycznym
przyjęciem. Judith Gilmore już dwa razy odrzuciła wniosek o pozwolenie na
budowę planowaną przez klienta, którego reprezentował, i Jason zaczynał
tracić cierpliwość. Rzadko napotykał trudności w załatwianiu tego rodzaju
spraw, potrafił przekonywać zarówno profesjonalnym przygotowaniem dokumentów,
merytorycznymi argumentami, jak i swoim męskim czarem. Tym razem jednak
nic nie pomagało.
- Dzień dobry.
- Pan West? Dzień
dobry – odezwała się suchym tonem, w którym mężczyzna wyłapał nutę irytacji.
- Zapamiętała mnie
pani? – zagaił miękko przywołując na usta jeden ze swoich specjalnych
uśmiechów. – Pochlebia mi to.
Zdawało mu się, że w
jasnych, szaroniebieskich oczach kobiety zamigotało coś niebezpiecznie
przypominającego gniew, szybko jednak odwróciła się z metodyczną precyzją przekładając
stos papierów z biurka do stojącego tuż obok regału. Przez chwilę widział tylko
jej prosty, nieco zbyt luźny żakiet i gładko spięte na karku włosy o
ciepłym, jasnokasztanowym odcieniu. Kiedy ponownie na niego spojrzała, jej
twarz wyrażała obojętny dystans.
Przez ciało mężczyzny
przebiegła fala rozdrażnienia.
- Słucham pana? W
czym mogę dzisiaj pomóc?
Jason uśmiechnął się,
chociaż tak naprawdę z trudem powstrzymywał zniecierpliwione prychnięcie.
- Obawiam się, że
Gamma Electronics w dalszym ciągu zależy na budowie kompleksu w Camden –
wyjaśnił pilnując się, by zachować grzeczny ton. – Przyniosłem nowe dokumenty.
Uważnie obserwował
kobietę, oszczędne i wyważone ruchy jej dłoni z uwagą układających papiery na
szerokim biurku. Wydawała się wyjątkowo skupiona na tym zadaniu, lecz w pewnym
momencie nerwowo odgarnęła z policzka niewidoczny kosmyk przesuwając go za
ucho. Nie miała na sobie makijażu ani żadnej biżuterii, lecz przy jej
klasycznej urodzie nie wydawało się to brakiem. Uwagę Jasona przyciągnął za to
fakt, iż przy każdej wizycie wyraźnie unikała kontaktu wzrokowego, a kiedy ich
spojrzenia na moment się spotykały, dostrzegał w głębi jej jasnych oczu coś
niepasującego, coś jakby… Prawie mógł rozpoznać te emocje, lecz odpowiedź znów
mu umknęła, kiedy kobieta ściągnęła usta.
- Proszę przekazać
klientowi, iż od naszej ostatniej rozmowy przepisy nie zmieniły się – odparła
cicho, lecz stanowczo. – Nie mogę wydać innej decyzji.
- Uzupełniliśmy dodatkowe
opinie dotyczące sąsiedztwa tej lokalizacji...
- Nie to było
przyczyną odmowy.
Nabierając głęboko
powietrza mężczyzna przesunął dłonią przez swoje krótko przycięte włosy. Oliver
Barlow, prezes Gamma Electronics, szczodrze określił fundusz, jaki skłonny był
przeznaczyć na uzyskanie zadowalającej go decyzji, lecz instynkt ostrzegał
Jasona, że Judith Gilmore na propozycję łapówki zareagowałaby jedynie dalszym
usztywnieniem swojego stanowiska, dodatkowo podniosłaby pełen oburzenia rwetes.
Zresztą on sam jeszcze nigdy nie stosował tego rodzaju metod, a i tak mógł
pochwalić się zdumiewająco wysoką skutecznością swoich działań. Jedynie w tym
przypadku nie pomógł ani zręcznie przygotowany materiał, ani bogata
dokumentacja, nad jaką pracowali ludzie w jego kancelarii, ani nawet urok
osobisty Jasona. Mężczyzna powoli tracił pole manewru.
- Nie odwoływaliśmy
się od wcześniejszych decyzji – zaczął cicho – lecz wydaje mi się, iż…
- Proszę bardzo – kobieta
weszła mu w słowo. – Nie zastraszy mnie pan.
Uniosła wyżej brodę,
lecz w jej oczach nie było wyzwania, tylko spokojny upór, bezosobowy
profesjonalizm. Miał wrażenie, że nawet patrząc wprost na niego omijała go
wzrokiem.
- W moim zamierzeniu
nie była to groźba, pani Gilmore – odpowiedział zaskoczony, że z jego ust
wyszło niemalże warknięcie.
- Panno Gilmore –
poprawiła go oschle.
Przez chwilę zmagali
się na spojrzenia, wreszcie kobieta pierwsza odwróciła głowę zerkając
ostentacyjnie na zegarek.
- Jeśli to wszystko,
panie West…
- Nie będę zabierał
dziś pani więcej czasu – wycedził Jason, po czym pospiesznie wstał. – Ale też
nie obiecuję, że to moja ostatnia wizyta. Do widzenia, panno Gilmore.
Zwykle nie reagował w
ten sposób na porażki, uśmiech był znacznie skuteczniejszym narzędziem, lecz ta
urzędniczka okazywała się wyjątkowo nieprzejednana. Być może racja leżała po
jej stronie, lecz blondyn miał wrażenie, iż z jakiegoś powodu Judith Gilmore go
nie lubiła. Ta myśl nie dawała mu spokoju, utrudniała pogodzenie się z odmową. Zanim
zamknął drzwi dobiegł go cichy głos i mężczyzna przysiągłby, że usłyszał w nim
wzgardę.
- Miłego dnia.
***
- Wymieniłem ten
spaprany przewód, ale skrzynia biegów to próchno… Posypała się ledwo ją
otwarłem.
- Rozumiem, Dave –
westchnął z rezygnacją Robert. – Czy mimo wszystko da się coś z tym zrobić?
- To niewiarygodne,
że ten samochód w ogóle ci odpalał – wymamrotał drugi z mężczyzn. – Rocznik
'69? Człowieku, to się tylko do muzeum nadaje. Pojechałbyś z laską do kina i
nie wrócił z powrotem…
- Rzadko z niego
korzystałem.
- To widać… – mruknął
mechanik i splunął pod nogi. – Przewód od chłodnicy ledwo się trzyma, tak
skruszał, a rozrząd…
Mężczyzna urwał, by
pokręcić głową.
Robert bezwiednie oparł
dłoń na masce samochodu. Lakier, niegdyś brązowo-miodowy, spłowiał z upływem
czasu, stał się chropowaty, lecz mężczyźnie nigdy to nie przeszkadzało. W
wyłożonym rudą tapicerką wnętrzu kryły się najpiękniejsze, beztroskie wspomnienia
z dzieciństwa. Wtedy jeszcze po prostu cieszył się życiem, nie wiedział...
Dave odchrząknął i
podrapał się po głowie.
- Jeśli tak bardzo ci
zależy – odezwał się z wahaniem – spróbuję coś wymyślić. Mam znajomego w
Pottstown, który handluje częściami do takich truposzy… Zobaczę, czy ma coś
sprawnego. Ale potrwa dłużej.
Ręka Roberta raz
jeszcze przesunęła się w nieprzytomnym geście po karoserii. Z kawiarni do
szpitala mieli jakieś 150 metrów, z mieszkania jeszcze bliżej. Nie istniały
żadne bardziej istotne potrzeby, choć pewnie prędzej czy później będzie musiał
kupić coś nowego, nadającego się do użytku. Zależało mu jednak, by stary
samochód dziadka utrzymać na chodzie.
- Poczekam –
odpowiedział w końcu.
Buick Electra
odsłużył już swoje, lata świetności dawno miał za sobą. Ale jeśli udałoby się
go naprawić… Robert obiecał sobie, że zabierze Natalie na wycieczkę. Może Knight
Lake? Albo do Wharton? Jego siostra uwielbiała spacerować po lesie. Pogoda
dopisywała, a Sarah na pewno zgodziłaby się przygotować dla nich coś na piknik.
Zabraliby ze sobą Marie, Jasona i Dafne… Kogo zresztą Natalie by zechciała.
Pożegnawszy się z
mechanikiem ruszył w stronę najbliższego przystanku. Rzadko miał okazję
przebywać tak sam ze sobą, nie spieszył się więc z powrotem.
Wycieczka za miasto to dobry pomysł.
Mężczyzna uśmiechnął
się do swoich myśli i odchylił głowę, by idąc móc cieszyć się ciepłem słońca. Choć
poprzecinane gęsto siecią ulic miasto rozrastało się w każdym możliwym
kierunku, życie w Filadelfii toczyło się w spokojniejszym tempie niż chociażby
w Nowym Jorku. Spacer przez starą część, z jej wąskimi uliczkami czy
malowniczymi kamienicami, pozwalał niemalże poczuć atmosferę minionych wieków,
dlatego Robert był niemal rozczarowany, gdy autobus podjechał od razu, jak
tylko mężczyzna dotarł na przystanek. Wsiadł ze zrezygnowanym westchnieniem i w
pierwszym odruchu wstrzymał oddech, zniechęcony panującą we wnętrzu duchotą.
Przesunąwszy się jak najbliżej okna, uchylonego tylko nieznacznie, zajął
miejsce obok pary studentów. Nie zwracali na niego uwagi słuchając muzyki przez
zgodnie dzielone słuchawki. Na siedzeniu z tyłu jakaś kobieta znużonym tonem
karciła na oko pięcioletnią dziewczynkę.
Foster zrelaksował
się, skierował niewidzący wzrok za okno.
Większością spraw
związanych z kawiarnią zajmowała się Natalie, choć właściwiej byłoby
stwierdzić, że je tylko nadzorowała. Sarah szybko przejęła od niej kontakty z
dostawcami i sama składała odpowiednie zamówienia, a jedynie z rzadka, jak
dziś, dochodziła do wniosku, że Robertowi również należy się trochę informacji
czy też pouczeń. Obie kelnerki doskonale radziły sobie z całą resztą. Nie tylko
zajmowały się klientami, sprzątały, ale i dbały o odpowiednią promocję
roznosząc po okolicy ulotki czy podsuwały nowe pomysły do menu. Luca pomagał
przy niedawnym remoncie oraz przy wszelkich sprawach technicznych, a Daniel
stworzył stronę internetową. Mając do tego wsparcie Jasona przy załatwianiu
kwestii formalnych, wszelkich pozwoleń, zatwierdzeń i inspekcji, Foster mógł
znaczną część swojego czasu poświęcić na inną działalność. Rodzeństwo
dysponowało spadkiem po dziadkach oraz wsparciem przekazywanym przez rodziców,
co w zupełności wystarczało im na spokojne funkcjonowanie. Mimo to Robert pilnował,
by aktywnie inwestować wolne środki, zbierać fundusze na wypadek, gdyby
pojawiła się dla nich nowa nadzieja. Chciał mieć pewność, że był przygotowany,
że zrobił wszystko, co w jego mocy.
Protest siedzącej z
tyłu dziewczynki zmienił się z piskliwych żądań w ciche chlipanie i Foster
westchnął. Wydawało mu się, że autobus toczył się wolniej niż zwykle, zupełnie
jakby maszyna uległa temu wiosennemu rozleniwieniu. Mężczyzna pomyślał, że
szybciej dotarłby pieszo.
Nie od razu
uświadomił sobie, iż od dłuższej chwili jego wzrok śledził idącą chodnikiem
kobietę. Spośród spieszących za swoimi sprawami przechodniów wyróżniał ją niecodzienny
strój: długa do samej ziemi, zwiewna i mieniąca się różnymi odcieniami błękitu
suknia. Tkwiący w korku pojazd poruszał się w iście ślimaczym tempie, to ją
doganiał, to znów przystawał pozwalając jej się oddalić.
Jeszcze trzy przystanki, westchnął w duchu Robert.
Przez moment zawahał
się, ale kiedy autobus zatrzymał się wypuszczając pasażerów, mężczyzna podjął
szybką decyzję i wyskoczył na zewnątrz. Krótki spacer okazał się zbyt
wielką pokusą, natomiast świeże powietrze stanowiło przyjemną odmianę po
zaduchu wewnątrz pojazdu. Wiosenne słońce pieściło delikatnie skórę, skłaniało
wręcz, by skręcić w którąś z bocznych alejek i przedłużyć sobie wagary.
Robert mimowolnie odszukał wzrokiem kobietę w błękicie, a jego wargi wykrzywiły
się w uśmiechu, którego nawet nie zdawał sobie sprawy. Dziewczyna poruszała się
szybko, zdążyła już odejść nieco dalej, lecz najwyraźniej zmierzała w tym samym
co on kierunku.
Nie musiał o niczym
myśleć, choć przez chwilę jeszcze nikt nie oczekiwał jego uwagi, reakcji czy
decyzji. Takie momenty były luksusem… Wciągając w piersi głęboki haust
powietrza Foster po prostu maszerował ciesząc się tym spokojem. Jego spojrzenie
śledziło wdzięczny ruch bioder kobiety idącej kilka metrów przed nim, próbował
dostrzec zarys nóg kryjących się w zwiewnych fałdach niebieskiego jedwabiu.
Słońce wywoływało w jej jasnych włosach niemal białe refleksy, co w połączeniu
z wyróżniającym ją z tłumu strojem uznał za
wyjątkowo malowniczy widok. Uosobienie wiosennego nieba… Kiedy ze
zdumieniem zorientował się, że nikt z mijanych przechodniów nawet na nią nie
zerknął, a przynajmniej tak mu się wydawało, potrząsnął z rozbawieniem głową.
Za dużo stresu,
pomyślał. Dziwne rzeczy przychodziły mu na myśl.
Bezwiednie wydłużył
krok, by ją dogonić, zaintrygowany chciał zobaczyć jej twarz. Jakby czytając mu
w myślach dziewczyna zwolniła kroku, a jej głowa drgnęła odchylając się lekko,
leciutko w lewo… Zanim mógł się przekonać, czy naprawdę zamierzała się
odwrócić, z piersi mężczyzny wyrwało się głuche sapnięcie, kiedy wpadł na
niespodziewaną przeszkodę. Żywą przeszkodę, jeśli mógł oceniać po wystraszonym
okrzyku. Instynktownie wyciągnął ręce i przytrzymał ciepłe, drobne ciało,
które od impetu zderzenia zachwiało się grożąc upadkiem.
- Przepraszam – wydusił
zakłopotany – zamyśliłem się i nie patrzyłem…
Urwał, kiedy do jego
świadomości dotarł obraz, jaki miał tuż przed sobą.
- To także i moja
wina – jęknęła zakłopotanym tonem kobieta. – Powinnam była bardziej uważać.
Robert przełknął
ślinę i poczuł się, jakby jego pierś ktoś nagle zdusił żelazną obręczą.
Dziewczyna miała pochyloną głowę, z góry widział jedynie sięgające ramion
włosy, ale ich kolor… Tak żywy, jedyny w swoim rodzaju ognisty odcień rudego. W
gardle mężczyzny zaschło, a jego tętno przyspieszyło. I ten głos…
Nie zdawał sobie
nawet sprawy, że bezwiednie przyciągnął kobietę do siebie, na brzuchu czuł
nacisk miękkich piersi. Dopiero, gdy szarpnęła się próbując się oswobodzić,
oprzytomniał i uwolnił ją ze swoich objęć.
- Przepraszam –
powtórzyła cofając się, jakby zamierzała go wyminąć.
Podniosła głowę, a
Robert zamarł wpatrzony w szare oczy dziewczyny.
- Wszystko w
porządku? – spytała z niepewną miną.
- Audrey? –
wymamrotał nieprzytomnie. – Audrey Haynes?
Na twarzy rudowłosej
odbiło się zaskoczenie.
- My się znamy?
Mężczyzna na moment
zacisnął powieki, by odzyskać poczucie rzeczywistości, a wraz z nim panowanie
nad językiem. Minęło już tyle lat, nie spodziewał się, że kiedykolwiek jeszcze
ją zobaczy.
- Pewno nie pamiętasz
– wykrztusił w końcu – byliśmy kiedyś sąsiadami.
Przechyliła głowę i
zmarszczyła brwi cofając się jednocześnie o krok, by zwiększyć dystans między
nimi. Była niska, sięgała mu zaledwie do piersi.
- Foster? – szepnęła
dopiero po dłuższej chwili, z wahaniem. – Faktycznie, minęło sporo czasu.
Przytaknął
uśmiechając się krzywo, przestąpił z nogi na nogę.
- Nie wiedziałem, że…
Wróciłaś do Filadelfii?
- Dwa lata temu –
odparła ze wzruszeniem ramion i odwróciła spojrzenie. – Tutaj zawsze czułam się
dobrze.
Wzrok Roberta powędrował
niżej, w stronę głębokiego dekoltu dziewczyny. Zielona bawełna opinała się miękko
na krągłych kształtach, tak miękko, jakby pod nią… Kilka sekund zajęło mu
uświadomienie sobie, że Audrey coś do niego mówiła, a on tylko bezczelnie się
na nią gapił.
- Przepraszam, możesz
powtórzyć? – westchnął zmieszany i przesunął dłonią przez włosy.
- Powiedziałam, że dawno
nie byłam już w Cherry Hill.
- Ja też nie. Mam teraz
mieszkanie przy Parku Waszyngtona.
Przenieśli się, by
mieszkać bliżej kawiarni oraz szpitala. Rudowłosa spojrzała na niego obojętnie.
- Muszę już iść… –
wymamrotała. – Miło było wpaść na starego znajomego. No tak, dosłownie wpaść.
- Chwileczkę, Audrey…
Zajrzysz do mnie na kawę?
Na twarzy dziewczyny
pojawiło się zaskoczenie i Robert potrząsnął głową.
- To znaczy… Prowadzę
teraz kawiarnię, niedaleko stąd – wyjaśnił pospiesznie sięgając do kieszeni
spodni. – Zajrzyj, jeśli będziesz w pobliżu.
Podając wizytówkę
musnął jej ciepłą i jak mu się zdawało lekko drżącą dłoń. Rudowłosa zerknęła na
nazwę, adres, po czym spojrzała w górę, uśmiechnęła się lekko. W jej oczach
pojawiła się trudna do określenia emocja.
- Pod tańczącym
aniołem?
Mężczyzna jęknął
cicho.
- Nazwa jak nazwa.
- Nie mogę obiecać –
powiedziała wzruszając ramionami.
Pożegnawszy się
ruszyła energicznie w swoją stronę, a Robert natomiast dłuższą chwilę stał nieruchomo
odprowadzając ją wzrokiem. Kiedy w końcu wznowił marsz, nie pamiętał już o
kobiecie w błękicie.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz