Coś na sen





M
onika poruszyła głową i w pogoni za uciekającym snem wtuliła policzek głębiej w poduszkę. Niestety, to co przed chwilą jeszcze wydawało się tak realne, strzępiło się niczym mgła na wietrze. Nie próbując nawet przypomnieć sobie umykających jej widziadeł, Monika rozkoszowała się przez kolejnych parę minut leniwym ciepłem wygrzanej pościeli. W końcu zdecydowała się uchylić jedno oko. Jej pole widzenia wypełniały błękitne różyczki na białym tle.

Uśmiechnęła się. Jej ulubiona pościel.

Rozświetlające pokój słońce, aż bolesne dla jej wrażliwych od snu oczu, wskazywało, że było już dość późno. Długo pospała, całe szczęście to sobota. Zrelaksowana przeciągnęła ramiona za głowę i przy tej uświadomiła sobie dwie rzeczy. Po pierwsze bolały ją mięśnie, zupełnie jakby za mocno je wysiliła – co w jej przypadku było niemożliwe – lub jakby zasnęła w niewygodnej pozycji. Po drugie, zasnęła w swetrze. Krzywiąc się próbowała sobie przypomnieć, jak to się stało, że wieczorem nie zdjęła go kładąc się do łóżka, lecz jedyne co przychodziło jej do głowy, to bzdurne obrazy rodem z horroru klasy F.

Z piersi kobiety wyrwało się ziewnięcie. W końcu pokonała senność i usiadła na łóżku. Miała wrażenie, że zastałe mięśnie zaskrzypiały w proteście.

- Przydałaby się gorąca kąpiel – wymamrotała z rezygnacją. – Szkoda tylko, że nie mam wanny.

W drodze do łazienki spojrzenie Moniki padło na porzuconą na stole torebkę, niedbale rozchyloną, jakby szukała w niej czegoś w pośpiechu. Obok leżało opakowanie ziołowych tabletek nasennych. Najwyraźniej przypomniała sobie o nich późno wieczorem i nie chciało się jej posprzątać. Sądząc po tym, jak szybko i głęboko zasnęła, ten wczorajszy zakup okazał się nadzwyczaj trafiony.

Kwadrans później, znacznie mniej obolała i zaspana niż przed prysznicem, stała w kuchni z kubkiem kawy w ręku. Zatrzymała się przy oknie bezwiednie kierując wzrok na blok naprzeciwko. Budynki stały tu zdecydowanie zbyt blisko siebie, przekleństwo nowoczesnych osiedli powstających na atrakcyjnych działkach. Obserwowanie życia bliźnich wymagało jedynie podejścia do okna. Części mieszkańców to nie przeszkadzało, jedynie tu nocowali całe dnie spędzając poza domem, inni z kolei za bardzo cenili sobie bliskość centrum miasta, by narzekać. Większość sąsiadów próbowała chronić swoją prywatność za wszelkiego rodzaju żaluzjami, roletami czy gęstymi zasłonami, znalazło się jednak niemało ekshibicjonistów, bez skrępowania wystawiających się na widok publiczny.

Monika nie była aż tak ciekawa cudzych sekretów, zresztą ze swojego mieszkania na pierwszym piętrze widziała głównie ścianę sąsiedniego budynku. Aczkolwiek… Uśmiechnęła się kącikiem ust i spojrzała na okno znajdujące się dokładnie vis-a-vis jej kuchni. Nie podglądała, ale jeśli już ktoś stawał w oknie, mogła przecież skorzystać z okazji. Szczególnie, kiedy ten ktoś paradował w kusym podkoszulku prezentując interesująco umięśnione ramiona.

Moje ciacho do kawy, pomyślała, tylko mniej kaloryczne.

Nie miała pojęcia, czym się zajmował ani jak się nazywał. W przeciwieństwie do Moniki prowadził chyba dość nieregularny tryb życia, gdyż zdarzało się, że w jego mieszkaniu przez kilka dni z rzędu nie zapalały się światła. Czasem widywała go na ulicy lub w supermarkecie na rogu, nie udawało się jej jednak podchwycić jego spojrzenia. Wzruszyła ramionami. Zbyt trzeźwo stąpała po ziemi, by się tym przejmować. Liczyła na to, że któregoś dnia trafi się jej okazja do oglądania go bez koszulki, póki co pozostawała jej wyobraźnia.

Dziewczyna musi sobie jakoś radzić.

Oparła się biodrem o parapet i sącząc bez pośpiechu kawę czekała, czy dziś dopisze jej szczęście. To byłoby całkiem przyjemnym dopełnieniem sobotniego poranka, zwłaszcza kiedy weekend nie zaczął się najlepiej. Zmarszczyła brwi. Co ją naszło, żeby poprzedniego wieczoru włączyć ten głupi film?


 

Przeciągłe ziewnięcie zakończyło się cichym jękiem. Monika wyciągnęła ramiona na boki, by ulżyć choć trochę zastałym mięśniom. Sięgnąwszy po pilota wyłączyła film, którego akcję, a raczej jej brak, przestała śledzić dobre pół godziny temu. Nie potrafiła nawet go zaklasyfikować. Komedia romantyczna z potworami w tle? Horror z wątkiem romantycznym? Skrzywiła się. Jedyne, co mogła na jego temat powiedzieć, to że ją rozczarował.

Zastanowiła się przez chwilę.

A może po prostu tego rodzaju filmów nie należało oglądać samotnie w piątkowy wieczór? Rozważała nawet telefon do znajomych, namówienie ich na wspólne wyjście, choćby nawet tylko na pizzę do tego nowego lokalu dwie przecznice dalej. Powinna była zadzwonić, ale wygrało zmęczenie po całym tygodniu pracy. Zamiast między ludźmi, spędziła parę godzin bezmyślnie gapiąc się w telewizor.

Odstawiła pustą miskę po sałatce. Może i miała paskudny zwyczaj zajadania ciszy, ale przynajmniej zajadała ją z zachowaniem zasad zdrowego odżywiania. W tej kwestii zachowywała się konsekwentnie, niezależnie od tego, jak bardzo kusiły ją lody czy chipsy. Po prostu nie lubiła biegania, ani zresztą żadnych innych sportów, wolała więc kontrolować dietę. Łatwiej i efektywniej, spocone koszulki wyglądały dobrze jedynie na filmowych twardzielach.

Stłumiła tęskne westchnienie. Pora spać.

Ostrożnie, by uniknąć nieprzyjemnego skurczu, rozruszała stopy, mimowolnie naciągnęła rękawy przydużego swetra na dłonie i wygrzebała się spod koca. Chwilę to potrwa, zanim rozgrzeje się w pościeli.

Problem z piątkowymi samotnymi wieczorami nie polegał na kiepskich filmach, lecz na tym, że zawsze pozostawało zbyt wiele czasu na rozmyślania, których Monika wolała unikać. Głupie, niepotrzebne rozważania o rzeczach, na które zupełnie nie miała wpływu.

Umyła zęby i ruszyła w stronę sypialni gasząc jedno po drugim pozapalane w całym mieszkaniu światła. Ten strach przed ciemnością był może i dziecinny, Monika jednak nigdy w pełni nad nim nie zapanowała. Nie lubiła ciemności i już. Nie czuła się komfortowo mając za plecami pogrążony w mroku pokój czy korytarz, nie pomagała nawet świadomość dwóch solidnych – i dobrze zamkniętych – zamków na drzwiach wejściowych. Mogłaby spróbować z tym walczyć, ale… Póki co stać ją było na zapłatę rachunków za prąd. Zatrzymała się przy stole, by wyciągnąć z torebki małe opakowanie.

Zasypianie zawsze przychodziło jej ciężko, nawet zmęczona spędzała w łóżku długie godziny kurczowo zaciskając powieki. Lęk przed patrzeniem się na pogrążoną w mroku sypialnię również nie poprawiał sytuacji. Padające zza okna światło ulicznych latarni, przeciskające się pomiędzy zasłonami, malowało na meblach i ścianach nierealne kształty. Kiedy na zewnątrz przejeżdżał samochód, cienie ożywały, a dobrze znajome wnętrze traciło swoją przytulność.

Farmaceutka w aptece zarzekała się, że te ziołowe tabletki na pewno pomogą jej spokojnie zasnąć. Szybko i głęboko, bez skutków ubocznych. I nie uzależniają. Monika nie wierzyła w reklamy, więc i te zapewnienia potraktowała z przymrużeniem oka, zdecydowała się jednak spróbować. Jeśli nie będzie próbować, nigdy nie znajdzie rozwiązania swojego problemu.

Przełknęła szybko jedną tabletkę, popiła wodą zanim zdążyłaby poczuć gorzkawy smak. Czy też nie dało się zrobić tych drażetek smaczniejszymi? Po chwili wahania wzięła jeszcze jedną, tak na wszelki wypadek.

Wślizgnąwszy się pod kołdrę wtuliła policzek w bawełnę poduszki, zacisnęła powieki i po omacku sięgnęła dłonią, by zgasić nocną lampkę. Otaczała ją kojąca miękkość, przytulna przestrzeń własnego łóżka. Odetchnęła głęboko pozwalając, aby jej ciało stopniowo się odprężyło. Powoli liczyła do stu. Wdech i wydech. Może te tabletki jednak zadziałały… Nogi i ramiona stawały się coraz cięższe, rozkosznie bezwładne. A może tym razem zmęczenie zrobiło swoje, pomyślała sennie. Serce zwolniło nieco swój rytm. Wdech i wydech. Przyjemne odrętwienie mięsień po mięśniu ogarniało całe ciało. Łóżko zaczęło falować, unosić się lekko na chmurce…

Nieprzyjemny hałas nie od razu przedarł się do świadomości Moniki, jej pogrążony w słodkim niebycie snu umysł z trudem wypłynął na powierzchnię. Dopiero po kilkunastu sekundach dotarło do niej, że dźwięki dochodziły z jej mieszkania, zupełnie jakby…

Jakby ktoś dobijał się do jej drzwi. I to natarczywie się dobijał.

Leżała nieruchomo, niepewna, gdzie przebiegała granica między snem a jawą i po której stronie tej granicy znajdował się hałas, po której za to ona sama. Kiedy dzwonek wsparty dudniącym dźwiękiem – uderzających pięści? – nie ustępował, Monika oprzytomniała nieco.

Ktoś dobijał się do jej drzwi? W środku nocy? Akurat do jej drzwi?

Zaskoczenie zmieniło się w niepokój, a następnie w narastający szybko lęk. Po omacku szukała włącznika nocnej lampki, w drżącym pośpiechu strącając coś z szafki. Hałas nie ustępował.

Kto to mógł być? Znajomi skorzystaliby z telefonu, sąsiedzi nie niepokoiliby jej o takiej godzinie, szczególnie, że jej kontakty z mieszkańcami bloku ograniczały się do zdawkowych powitań. Zresztą jaka to sprawa mogła skłonić kogoś do wizyty w środku nocy? Włamywacz raczej zachowywałby się cicho. A może…

Monika poderwała się nagle i zapominając o zapalaniu świateł po drodze pobiegła do wejścia. Bez wahania, odblokowała zamek i otwierając drzwi wyrzuciła na jednym oddechu:

- Pożar?

Dopiero w tym momencie przyszło jej do głowy, iż powinna była przynajmniej zerknąć przez judasza. Nie miała jednak czasu skupić się na tej myśli, gdyż dotarło do niej, kto stał po drugiej stronie progu.

- W końcu! – warknął mężczyzna, którego zwykle obserwowała ukradkiem z kuchennego okna. – Musimy się pospieszyć!

Bez dalszych wyjaśnień przepchnął się obok niej włączając światła w przedpokoju, salonie i kuchni. Osłupiała Monika przyglądała się, jak nieznajomy z naprzeciwka krążył po jej mieszkanku rozglądając się za lampami, które mógłby jeszcze zapalić.

A jeżeli to gwałciciel?

Czego chciał o tej porze? Nie powinna była mu otwierać! Nie pomoże jej to, iż mogła wskazać jego adres. Sąsiedzi musieli słyszeć, jak się do niej dobijał, będą później zeznawać, że sama go wpuściła. Gdzieś czytała, że w prawie dziewięćdziesięciu na sto przypadkach sprawcami gwałtu są osoby, które kobieta zna…

Choć w pierwszej chwili Monika odruchowo ruszyła za nim, teraz cofnęła się w stronę drzwi. Lepiej uciekać czy krzyczeć?

- Gdzie masz…? – syknął patrząc wszędzie, tylko nie na nią. – A, tutaj…

Urwał sięgając do leżącej na stole torebki. Chciał ją okraść? Zacisnęła dłoń na klamce, lecz zamiast uciekać, póki jeszcze miała na to czas, wpatrywała się w mężczyznę przetrząsającego jej rzeczy. To z pewnością z powodu szoku nie mogła się poruszyć.

- Jest!

Wyciągnął i zamknął w dłoni coś, czego ze swojej pozycji przy drzwiach nie widziała wyraźnie. Zamrugała. Na pewno nie był to jej portfel. Nieznajomy nadal nie zwracał na nią uwagi, więc może jednak nie planował jej zgwałcić.

Przygryzła wargę.

- Szybko, nie mamy czasu do stracenia – rzucił odwracając się w końcu w jej kierunku i marszcząc brwi, jakby zaskoczony tym, że nadal stała bez ruchu. – Załóż buty, musimy uciekać!

Machnął przynaglająco dłonią w jej kierunku, sam jednak rozglądał się dookoła. Czyżby spodziewał się, że ktoś na niego wyskoczy zza szafy?

- Co?

- Nie jesteś tu bezpieczna – syknął zniecierpliwiony. – Pospiesz się!

O Boże… Szaleniec!

- Myślę, że zaszła jakaś pomyłka – zaczęła ostrożnie, by go nie sprowokować, a jednocześnie gotowa zerwać się do ucieczki. – Jest już późno, a pan…

Spojrzenie mężczyzny, czujne i chłodne, zatrzymało się w końcu na twarzy Moniki. Z bliska prezentował się nawet lepiej niż podglądany z okna. Nie wyglądał na szaleńca, ale co ona na ten temat wiedziała?

- Musisz mi zaufać – powiedział cicho unosząc dłonie w uniwersalnym, uspokajającym geście. – Jeśli tu zostaniesz, zginiesz.

Jasne, jęknęła w duchu. To akurat mogło być prawdą. Po co w ogóle wstawała z łóżka? Ktoś z mieszkańców w końcu wezwałby policję.

Nie wyglądał na szaleńca, ale to nie znaczyło, że nie był niebezpieczny.

- Wszystko ci wytłumaczę – mruknął, jakby czytał jej w myślach. – Najlepiej byłoby jednak, gdybyś…

W jednej z jego dłoni dostrzegła coś jasnoniebieskiego. Musiał wyjąć to z jej torebki, Monika jednak nie mogła sobie przypomnieć, by wkładała do niej podobny przedmiot.

- Co to takiego? – przerwała mu.

Rozchylił palce pozwalając jej dostrzec jajowaty przedmiot – kamień? – o rozmiarach może trzy na pięć centymetrów. Jasnoniebieski, dziwnie lśniący. Nocny gość raz jeszcze rozejrzał się po kątach, niespokojnie, po czym zrobił dwa kroki w jej kierunku.

- To swego rodzaju… Artefakt. Skarb.

Wyraz niedowierzania odbił się na twarzy Moniki, gdyż nieznajomy westchnął i wolną ręką potarł czoło.

- Posłuchaj, wiem, że to nie brzmi zbyt wiarygodnie. Spróbuję ci to później wyjaśnić, ale wolałbym, żebyśmy się stąd teraz zbierali.

Może chciał ją zgwałcić gdzieś w lesie, udusić i od razu zakopać zwłoki?

- A co niby twoim zdaniem mi grozi? I skąd to coś wzięło się w mojej torebce?

- Podrzuciłem ci dwa dni temu w sklepie – odpowiedział bez wahania. – W tym warzywniaku, „Zielony zaułek”.

Monika zmarszczyła brwi usiłując przypomnieć sobie, co robiła dwa dni temu. Dopiero po chwili potrząsnęła głową. Przecież rozmawiała z szaleńcem!

- Ale dlaczego? – zapytała wbrew sobie.

Nieoczekiwanie w spojrzeniu mężczyzny pojawiło się zakłopotanie.

- Byłem ścigany, znalazły się zbyt blisko. Wydawało mi się, że… W każdym razie wtedy wydawało się to dobrym pomysłem…

- Ktoś cię ścigał i uznałeś za dobry pomysł podrzucenie mi przynęty? – syknęła przez zęby.

- Nie spodziewałem się, że tak szybko cię odnajdą – mruknął ze skruchą. – Poza tym musiałem mieć gruindur na oku.

- Jaki znów gru… coś?

- Gruindur – poprawił ją cicho i raz jeszcze uniósł rękę. – Ten artefakt. Słuchaj, potem będziesz się na mnie wściekać do woli, teraz już zbierajmy się.

- Nigdzie z tobą nie idę!

- Nie masz wyboru – powiedział spokojnie.

Choć mężczyzna stał z opuszczonymi dłońmi i nie próbował do niej podejść, Monika poczuła, że pomiędzy jej łopatkami spływa zimna kropelka.

- Mam. Tu są drzwi – warknęła popierając słowa jednoznacznym gestem. Musiała zagłuszyć strach złością, inaczej mogłaby zrobić coś głupiego. – Wychodzisz albo wołam o pomoc!

Nieznajomy nie zwrócił uwagi na jej brawurowy pokaz, lecz raz jeszcze rozejrzawszy się po pokoju zaklął pod nosem. Nieoczekiwanie odwrócił się plecami do Moniki i zaczął cofać w jej kierunku.

- Załóż buty – powiedział zmienionym głosem. – Szybko.

- Nigdzie z tobą… – urwała, kiedy dostrzegła na co się patrzył. Z trudem wykrztusiła: – Co to takiego?

W cieniu między kanapą a oknem, jedynym miejscu niedoświetlonym przez pozapalane w całym mieszkaniu lampy, kłębiło się coś ciemniejszego od samego cienia. Kosmyki mroku zwijały się nabierając kształtu zupełnie jakby to noc wystawiła swój trochę wilczy, trochę smoczy pysk.

Gardło Moniki w jednej chwili wyschło na wiór, kiedy koszmar z jej dzieciństwa przybrał realną postać. Nie była w stanie zrobić choć kroku, mogła jedynie patrzeć, jak cienisty kształt wysuwał uzbrojoną w pazury łapę badając ostrożnie plamę światła.

- Monika! Buty!

Ciche, stanowcze słowa nocnego gościa przerwały atak paniki. Przełykając podchodzącą do gardła żółć po omacku odszukała trampki i zaczęła je wiązać. Jej oczy ani na moment nie odrywały się od kryjącego się za kanapą potwora.

- Cco… Co to takiego?

Mężczyzna cofał się ostrożnie trzymając się pomiędzy nią a przerażającym cieniem. Była mu za to wdzięczna.

- Powód, dla którego kazałem ci się spieszyć.

- Ale co to…

Jej dłonie drżały, sznurówki plątały się i wysuwały spomiędzy palców.

- Nieważne – szepnął, po chwili jednak dodał: – Mogą wyssać z ciebie całą energię. Zostawiają tylko suche skorupy.

- Coś jak wampiry?

- Jak wolisz.

- Ale czego tu chcą?

- Tego kamienia. Gruindura.

- Ściągnąłeś je tu na mnie!

- Monika! Gotowa?

- Skąd znasz moje imię? – wykrztusiła na moment odrywając wzrok od wypełzającej już zza kanapy maszkarony.

- To moja praca, by wiedzieć.

- A nie wiesz przypadkiem, jak pozbyć się ich z mojego mieszkania?

- Boją się światła – rzucił z wahaniem.

Kłębowisko zagęszczonych cieni wypełzło ze swojej kryjówki i lampy rozświetlające pokój trochę przygasły.

- Ale te tutaj nie na długo to powstrzyma – uzupełnił ponuro. – Są zdesperowane.

- Więc co…

- Musimy uciekać.

- Nie mógłbyś ich zastrzelić, czy coś?

W tym samym momencie Monika dostrzegła, że z parapetu na podłogę spłynęła kolejna fala zagęszczonych cieni przybierających potworny kształt jakiejś przykucniętej istoty.

Monika wrzasnęła.

Mężczyzna pociągnął ją na klatkę schodową.

- Muszę zamknąć drzwi!

- To ich nie powstrzyma.

- Ale złodzieja owszem.

Ku jej zaskoczeniu puścił ją. Kiedy drżącymi dłońmi szarpała się z kluczem w zamku, kątem oka widziała, że nieznajomy wychylił się przez poręcz schodów. Po chwili cicho zaklął.

Nie to chciała usłyszeć.

- Tędy nie uciekniemy.

- Co?

- Szybko!

Łapiąc zaskoczoną Monikę za rękę pociągnął ją w górę schodów. To nie mógł być dobry pomysł, stwierdziła. Nie potrafiła sobie wyobrazić żadnej sytuacji, w której byłoby to dobrym pomysłem.

- Nie powinniśmy szukać wyjścia? – wysapała próbując dotrzymać mu kroku.

- Właśnie to robię.

- Niby jak? – krzyknęła ze strachem. – Tam jest tylko dach!

- Właśnie.

- Chyba żartujesz… – wydyszała z trudem obiecując sobie jednocześnie w duchu, że zapisze się w końcu na siłownię. Jej kondycja pozostawiała sporo do życzenia. – Powiedz, że to wszystko to tylko sen i zaraz obudzę się we własnym łóżku.

- Jeśli powiem, to pobiegniesz szybciej? – mruknął nie okazując ani śladu zmęczenia.

- Bardzo śmieszne – sapnęła.

Musiała coś z tym zrobić. Sama dieta sałatkowa najwyraźniej nie wystarczała. Zapisze się jutro na siłownię. On naprawdę zamierzał ciągnąć ją na siódme piętro? Na dach?

- Przecież na dachu jest ciemno! – syknęła wykorzystując resztki powietrza w płucach. Nie miała takiej kolki od czasu szkoły podstawowej. – Nie powinniśmy szukać miejsca, gdzie jest jasno?

- Musimy zdążyć przed nimi. Za bardzo pragną gruindura.

- To go wyrzuć!

- Jeśli dostaną go w swoje łapy, przybiorą bardziej materialną postać i całkiem uodpornią się na światło. Nic ich już wtedy nie powstrzyma.

Teraz też ich nie powstrzymywało, zauważyła, lecz nie chciała tracić sił ani oddechu na dyskusję. Jej towarzysz nie wyglądał, jakby mógł łatwo zmienić zdanie, Monika natomiast nie zamierzała zostać sam na sam z tym czymś na dole.

- Gdzie się schowamy?

- Boją się też wody – wyjaśnił irytująco opanowany. – Nie zdołają jej pokonać, ale musi to być większa powierzchnia.

- To może się rozdzielimy? Weźmiesz ten kamyk i poszukasz sobie jakiejś wyspy, a ja poczekam w mojej przytulnej, jasno oświetlonej łazience, w wannie pełnej wody.

- I tak będą cię szukać. Dziś wieczór pachniesz dla nich gruindurem. Złapały twój zapach i polują. Na szczęście mają krótką pamięć, więc wystarczy, że przetrzymamy je do świtu, jutro o tobie zapomną.

Jutro go zabiję, obiecała sobie w duchu. Łatwiej było wściekać się na niego niż spojrzeć na ścigający ich koszmar.

- Co ja takiego ci zrobiłam, że mnie w to wplątałeś?

Rzucił jej spojrzenie z ukosa.

- Później się będziesz złościć. Teraz musimy przeżyć.

Ku frustracji Moniki głos i ruchy mężczyzny pozostały w pełni kontrolowane. Ona sama nie potrafiła zebrać myśli. Tylko szok sprawiał, że po prostu biegła skupiając się na tym, by nie potknąć się o własne stopy, dziwnie ciężkie i nieporadne. Zanim dotarli na siódme piętro każdy jej mięsień krzyczał w proteście. Chwiejąc się oparła się o ścianę i usiłowała złapać oddech.

Tak, regularne ćwiczenia w konieczność, teraz już na pewno weźmie się za siebie. Wierzchem dłoni oparła pot z czoła. Zapisze się na basen w przyszłym tygodniu.

Pisnęła, kiedy mężczyzna znacząco dotknął jej ramienia. Nawet nie zauważyła, że zdążył już otworzyć wyjście na dach.

- Szybciej – syknął i łagodnie, lecz stanowczo pchnął ją w kierunku szybu.

- Klucz – wymamrotała zdyszana. – W piżamie nie mam kieszeni.

- Daj mi to – mruknął, po czym odebrawszy jej klucz raz jeszcze ją ponaglił.

Chwytając się drżącymi dłońmi metalowej drabinki Monika wspięła się po trzech szczeblach i ostrożnie wygramoliła się przez otwór. Na dachu panowało przenikliwe zimno, nieprzyjemny wiatr wdarł się pod jej sweter oraz piżamę. Zadygotała. Mężczyzna wysunął się zaraz za nią, ze znacznie większą gracją. Monika była zbyt zmęczona, by się tym przejmować.

- W tą stronę – zadecydował bez wahania.

- Tam nic nie ma! – pisnęła w jednej chwili przytomniejąc.

- Jest sąsiedni blok – oświadczył, jakby to cokolwiek tłumaczyło. – One nie przeskoczą.

Ja też nie! wrzasnęła w duchu, zbyt przerażona, by wykrztusić słowa protestu przez ściśnięte gardło.

Kiedy dotarli – zdecydowanie zbyt szybko! – do wąskiego murku okalającego dach, kolana ugięły się pod Moniką. Zimny pot spłynął jej pomiędzy łopatkami, a całe pole widzenia zdawała się wypełniać przepaść. Siedem pięter do ziemi!

- Monika – szepnął mężczyzna nieoczekiwanie odwracając się tak, że stali twarzą w twarz. Dłonie położył na jej policzkach. – Skup się. Tamten dach jest tylko dwa metry dalej. Bez trudu przeskoczysz.

Gadanie.

- Nie dam rady.

Jej zęby szczękały, przez co słowa zabrzmiały niewyraźnie. Dla upewnienia się, że właściwie ją zrozumiał, potrząsnęła głową, raz, i drugi, i jeszcze raz… I  znowu, dopóki jej delikatnie nie przytrzymał.

- Gdyby to było na płaskim, tak jak skok w dal na zajęciach w szkole, poradziłabyś sobie bez trudu.

Siedem pięter? W życiu!

- Nie potrafię skakać… – załkała nadal usiłując potrząsać głową.

- Pozwolisz się zatem pożreć żywcem?

Coś w głosie mężczyzny przebiło się przez histerię Moniki. Obejrzała się gwałtownie przez ramię. Na dachu było dość ciemno, ale od strony, skąd przyszli, cienie wydawały się gęstsze, zupełnie jakby sama noc wyciągała po nich pazurzaste ramiona.

- Skoczymy razem – powiedział spokojnie, ale i stanowczo. – Teraz weźmiemy rozbieg, odbijesz się mocno od murku i zaraz znajdziemy się po drugiej stronie.

- One nie skoczą za nami? – wykrztusiła próbując zapanować nad rodzącą się paniką.

- Nie. Nie są w stanie. Będą zdezorientowane. Zanim znajdą drogę z powrotem na dół, nas już tam nie będzie.

Niemal mu uwierzyła.

- Teraz, Monika.

Pociągnął ją cofając się nieco od otchłani. W stronę koszmaru z cienia.

Nie była jeszcze gotowa. Kolana nadal uginały się pod nią, nie dawały pewnego oparcia. Jak miała się wybić, kiedy jej nogi wydawały się zrobione z wosku? Nie, jeszcze nie! Zbyt spanikowana, by wykrzyczeć protest na głos, tylko cicho pisnęła, kiedy o jej łydkę otarło się coś lodowatego. W tym samym momencie jej towarzysz pociągnął ją w stronę przepaści. Siedem pięter! Ruszyła biegiem na miękkich nogach, wiedząc, że nie odbije się dość mocno.

Nigdy nie potrafiła skakać. W szkole te lekcje były koszmarem, przez który nocami bolał ją brzuch. Nie zdoła skoczyć, nawet jeśli od tego zależało jej życie. Może lepiej…

- Teraz!

Krzyk mężczyzny rozległ się w momencie, gdy stopa Moniki trafiła na murek. Krawędź dachu. Puściła jego rękę, nie zdążyła nawet jęknąć, tylko odbiła się z całej siły i już znalazła się w przestrzeni.

Siedem pięter!

Za słabo!

Jej nogi uderzyły niezgrabnie o coś twardego, lecz Monika już wiedziała, że się nie udało. Zachwiała się próbując złapać równowagę, rozrzuciła ramiona w poszukiwaniu czegoś do przytrzymania się. Lodowata przestrzeń za jej plecami zdawała się ją przyciągać, Monika na moment znalazła się w stanie nieważkości unosząc się nad przepaścią…

Siedem pięter. Jak długo będzie spadać?

- Chodź!

Warknięcie i następujące po nim szarpnięcie przywróciły ją do rzeczywistości. Stała na dachu, tylko pięty jej butów wystawały poza krawędź. A właściwie to wystawały jeszcze parę sekund temu, gdyż teraz jej wybawca z piekła rodem odciągał ją od niebezpieczeństwa.

- Musimy zejść na dół jak najszybciej – mruknął zupełnie nie zwracając uwagi na to, że dygotała – inaczej cały ten wysiłek pójdzie na marne. A od kolejnego dachu dzieli nas już większa odległość.

Adrenalina sprawiała, że Monice aż huczało w uszach. Nie słyszała wyraźnie jego słów, pozwalała się tylko odciągać się gdzieś dalej od przepaści. Dopiero gdy przykucnął i błysnął wielkim nożem (Skąd on go wyjął?!), zdołała nabrać głębiej powietrza.

- Ile mamy czasu?

- Nie wiem.

Posłała mu mordercze spojrzenie, ale oczywiście nie patrzył w jej kierunku, więc nie zrobiło to na nim spodziewanego wrażenia. Cokolwiek robił tam tym swoim ostrzem, najwyraźniej udało mu się, gdyż już po chwili podnosił klapę prowadzącą do wejścia do budynku, taką samą jak ta, przez którą wyszli. Tym razem Moniki nie trzeba było poganiać. Choć jej mięśnie drżały z wysiłku i wciąż jeszcze żywego strachu, błyskawicznie zsunęła się po drabince i nie czekając na towarzysza pobiegła w dół schodów. Potrzebowała poczuć ziemię pod stopami, prawdziwą ziemię, taką płaską.

Ten cholerny komandos dogonił ją po trzech schodkach.

- Masz jakiś pomysł? – spytała, kiedy ją mijał.

- Tak.

Tracenie oddechu na pytanie o szczegóły, które pewnie i tak by się jej nie podobały, wydawało się marnotrawstwem. Wystarczająco już trudne okazywało się pilnowanie, by nie poplątały się jej stopy. Trampki były wygodne, lecz w pośpiechu założyła je na gołe stopy i teraz – spocone na skutek wysiłku i stresu – ślizgały się na nogach. Niezbyt komfortowe uczucie, kiedy to od zwinności oraz szybkości miało zależeć jej życie.

Jej towarzysz wyprzedzał ją o kilka schodków i raz po raz wychylał się przez barierkę patrząc w dół. Nic nie mówił, Monika nie pytała. Jej zęby dzwoniły nieprzyjemnie. Siedem pięter zdawało się ciągnąć w nieskończoność. Spadałaby z pewnością o wiele szybciej.

Wreszcie parter. Z ulgą dopadła do drzwi, mięśnie łydek paliły żywym ogniem. Wybiegła na ulicę zaraz za swoim cholernym wybawcą.

- I co teraz?

Spojrzał krótko w stronę budynku, w którym mieszkała.

- Teraz musimy się pospieszyć.

Pospieszyć się. Zaczynała nienawidzić tego słowa.

Mężczyzna pociągnął ją za rękę zmuszając do biegu w przeciwnym kierunku. Monika zaklęła w duchu. Co za tyran! Jeśli to przeżyje, na pewno przestanie o nim fantazjować. Kiedy jednak mimowolnie zerknęła przez ramię, uznała, że to nie pora na narzekanie. Widok wylewających się z klatki schodowej cieni sprawił, że zdołała wykrzesać z siebie jeszcze trochę siły.

Przynajmniej dopóki nie zorientowała się, że jej towarzysz wyciągał ją ze względnie jasno oświetlonego osiedla na otwartą, tonącą w mroku przestrzeń.

- Przecież tam jest ciemno!

Jak długo tak w ogóle zamierzał jeszcze biec?

- Zaufaj mi. Wiem, co robię.

Akurat!

Zdyszana zdołała wydać z siebie jedynie jakiś nieartykułowany dźwięk, który niestety nie przypominał zamierzonego parsknięcia. Kiedy wbiegli na pole służące tymczasowo za parking, znów poczuła strach.

Zaufać mu? Po tym, co na nią ściągnął?

- Powiedz! Natychmiast!

Mężczyzna obejrzał się do tyłu, na ścigające ich potwory, na jego twarzy zdążyła dostrzec niepokój. Sama wolała nie sprawdzać.

- Tam jest zadaszony śmietnik, kojarzysz? – spytał ku jej rozczarowaniu wcale nie brzmiąc na zdyszanego. – Ostatnie deszcze sprawiły, że otacza go ogromna kałuża, takie płytkie bajoro.

Zaciskając zęby Monika mruknęła coś potakująco. Kłuło ją w boku, a w płucach brakowało powietrza. Może i bajoro, ale dookoła panowały egipskie ciemności! Nawet nie zauważą, jak ich coś zeżre. Pamiętała lodowaty dotyk, przerażające muśnięcie łydki, jakie poczuła tam, na dachu, więc wytężyła siły próbując przyspieszyć.

Śmietnik, o którym wspomniał jej podstępny wybawca, znajdował się na otwartej przestrzeni pomiędzy ostatnimi blokami a miejscem, gdzie zaplanowano budowę kolejnych. Tym razem z jakiegoś powodu pozostawiono całkiem pokaźny odstęp. Częściowo wykorzystywany jako parking plac miał nierówną nawierzchnię, brakowało też oświetlenia. Monika potknęła się raz i drugi, tylko pewny chwyt mężczyzny uratował ją przed upadkiem. Jej mięśnie drżały z wysiłku, bała się, że za chwilę nogi odmówią posłuszeństwa.

Musiała jednak przyznać, że towarzysz utrzymywał takie tempo, by mogła nadążyć, choć przecież bez wątpienia sam zdołałby pozostawić ją daleko w tyle. Ale to przecież wszystko jego wina!

Daleko jeszcze?

W pewnym momencie mężczyzna obrócił się i zaklął. Monika wiedziała, że nie powinna sprawdzać, co zobaczył, to w ogóle nie był dobry pomysł.

Zerknęła krótko i krzyknęła ze strachu.

Na tle lamp oświetlających budynki, które pozostawili za sobą, dostrzegła sunącą pomiędzy samochodami koszmarną mgłę, smoliście czarną i zagęszczającą się w upiorne kształty. Stopy Moniki zahaczyły jedna o drugą i kobieta na ułamek sekundy znalazła się w stanie nieważkości, ze świadomością szybko zbliżającego się zderzenia z ziemią. Wyrzuciła ramię na bok w rozpaczliwej próbie odzyskania równowagi i pomyślała przelotnie, kto rano znajdzie ciało… Zanim jednak jej ręce i kolana dotknęły ziemi, raz jeszcze poczuła szarpnięcie, a po chwili znów znalazła się na nogach, na wpół wisząc w żelaznym, męskim uścisku.

- Jeszcze tylko kilka metrów – syknął napiętym głosem. – Wstawaj. Biegiem.

Jej nogi dygotały jak galareta, dała się jednak pociągnąć i całą siłą woli odrywała od ziemi ciężkie niczym cegły stopy. Przed sobą widziała już bryłę zadaszonego śmietnika, a po chwili rozległ się plusk, kiedy wbiegli w ogromną kałużę.

- Tutaj już powinno być bezpiecznie – szepnął jej towarzysz.

Ulga, jaka ją zalała, była niemal obezwładniająca. Upadłaby, gdyby nie ramię nadal obejmujące ją wpół. Przez moment wydawało się, że będą musieli spędzić noc w wodzie, na szczęście okazało się, że sam śmietnik stał wyżej i nie został zalany.

- One nie latają? – upewniła się jeszcze.

Co właściwie ograniczało cień?

- Nie. Inaczej dopadłyby nas jeszcze na dachu.

Racja. Odetchnęła głęboko. Najchętniej usiadłaby gdzieś w kącie, lecz nieoczekiwanie odkryła, że nawet w stanie skrajnego wyczerpania i na krawędzi histerii nie potrafiła przemóc obrzydzenia. Tu cuchnęło! Wydawać by się mogło, iż stojący na uboczu śmietnik powinien być pusty…

- Jesteś pewien, że nie przejdą? – spytała, by odwrócić swoją uwagę od dławiącego ją odoru.

Choć akurat to niekoniecznie była pożądana zmiana tematu.

- Ukrywałem się już w ten sposób przed nimi.

- Ale nie miałeś przy sobie tego kamyczka?

Posłał jej dziwne spojrzenie.

- Nie miałem.

- Więc teraz…

- Pozostaje nam wierzyć, że nawet tak zdesperowane nie przejdą. Nie mamy już dokąd uciekać.

Nie to chciała usłyszeć.

Uduszę go, postanowiła. Rano, jak tylko wzejdzie słońce.

A do wieczora spakuje się i wykupi pierwszą z brzegu wycieczkę na jakąś bardzo słoneczną wyspę.

- Poczekaj tu. Sprawdzę dookoła.

Chciała krzyknąć, by nie zostawiał jej samej w ciemności, ale on już zniknął. Weszła głębiej do śmietnika dociskając dłoń do ust i nosa. Ten smród był nie do wytrzymania. Zerknęła za siebie. Na krawędzi wody, lśniącej słabo od odległych lamp, kłębiła się ściana czerni, odcinająca się nawet od mroku nocy. Monika skuliła się i czym prędzej odwróciła wzrok.

Pisnęła, gdy usłyszała pluśnięcie tuż obok. Po chwili ukazał się jej nieznośny towarzysz.

- Z tyłu jest jeszcze więcej wody niż z przodu – oznajmił. – Teraz pozostaje nam tylko przeczekać do rana.

- Tylko… – wymamrotała ponuro.

Mężczyzna spojrzał na nią badawczo i Monika przypomniała sobie, że planowała wyładować na nim wściekłość, iż wpakował ją w tą kabałę. Niestety, wściekłość wymagała zbyt wiele energii.

- Skąd wzięły się te stworzenia? – spytała zamiast tego. – Skoro są tak niebezpieczne, powinno się o nich słyszeć od czasu do czasu. Jakieś niewyjaśnione zgony…

- A śledzisz aż tak dokładnie policyjne statystyki?

- Nie, ale czytam prasę, oglądam telewizję.

Mężczyzna wzruszył ramionami.

- O czym dziennikarze tak naprawdę mają pojęcie? Poza tym takie wiadomości spowodowałyby panikę i kryzys energetyczny, gdyby wszyscy zaczęli pozostawiać na noc włączone światła.

- Albo po prostu nikt by w to nie uwierzył – dodała przypominając sobie własną reakcję.

Objęła się ramionami. Była zmęczona i zmarznięta, tęskniła za przytulnym łóżkiem. Wzdrygnęła się, kiedy poruszywszy stopą uświadomiła sobie, że podeszwa trampka przykleiła się do ziemi. Tymczasem mężczyzna wyjął telefon i włączył w nim latarkę, by rozejrzeć się po ich tymczasowym schronieniu. Światło w żaden sposób nie poprawiło tego, jak Monika odbierała to miejsce, wręcz przeciwnie. Kilka odrapanych kontenerów, stary, na wpół rozwalony fotel, śmieci walające się po pełnym podejrzanych plam betonie. Po chwili wahania mężczyzna podszedł do fotela i ostrożnie go wypróbował.

- Jesteś pewien, że wiesz, co robisz?

Nie widziała jego miny, w głosie jednak słychać było nutę rozbawienia.

- Myślisz, że przyznałbym się teraz, iż nie wiem, co robię?

Prychnęła. Teraz, gdy nie groziło im bezpośrednie niebezpieczeństwo, mógł już sobie żartować, ależ proszę. Mężczyzna rozsiadł się wygodniej, po czym wyciągnął do niej zapraszająco rękę.

- Chodź. Jeśli się tu przedostaną i tak nie zdołamy z nimi walczyć, a przynajmniej trochę odpoczniemy.

- Bardzo zabawne.

- To ja żartowałem? – mruknął marszcząc brwi. – No dalej, chyba nie zamierzasz stać tak całą noc?

Przygryzła wargę.

- Nie wiesz, czym wysmarowany jest ten fotel.

- Nie chcę wiedzieć. Skakałaś z dachu na dach, a teraz boisz się kilku plam? Poza tym zaprosiłem cię na moje kolana, one nie są niczym wysmarowane.

Monika uznała, że dobry humor mężczyzny coraz bardziej ją irytował. Miała jednak do wyboru dać upust nagromadzonym przez ostatnią godzinę emocjom albo odpuścić, przynajmniej na jakiś czas, i skorzystać z zaproszenia. Najsłuszniejszy gniew nie sprawiłby, że nagle znalazłby się dodatkowy, czysty fotel dla niej, albo że teleportowałaby się w jakieś inne, bezpieczne i przyjemne miejsce. Naprawdę ledwo stała na nogach, a obecność tego cienistego koszmaru czyhającego parę metrów dalej, sprawiała, że nadal balansowała na krawędzi paniki. Teraz, gdy odpłynęła adrenalina, Monika czuła, że chwiała się na nogach.

Zresztą bardziej nawet niż usiąść potrzebowała przytulić się do ciepłego, żywego ciała i mocno zacisnąć powieki, przez chwilę poudawać, że to tylko zły sen.

To on ją zaprosił, by usiadła, czyż nie? I co ważniejsze, to przez niego znalazła się w takiej sytuacji.

Mając nadzieję, że w półmroku nie widział dokładnie jej twarzy podeszła bliżej i ostrożnie usiadła mu bokiem na kolanach. Fotel zaskrzypiał żałośnie i przechylił się pod zwiększonym ciężarem, ale – ku ogromnej uldze Moniki – nie rozsypał się do reszty. Westchnęła, a kiedy ramię mężczyzny owinęło się stanowczym gestem dookoła jej pleców, po krótkim wahaniu ustąpiła pozwalając przyciągnąć się bliżej. Ciepło drugiego ciała koiło, tworzyło iluzję bezpieczeństwa.

Wcale nie była damą w opałach, którą bohater musiał ratować! To z winy tego właśnie cholernego bohatera się tu znalazła!

Ziewnęła i oparła głowę na ramieniu towarzysza, wciągnęła jego zapach. Odrobina wody kolońskiej, rozgrzana, lekko spocona skóra. Przynajmniej odór śmietnika przestał być tak dokuczliwy.

- Skąd wiesz, o tych potworach?

- Mówiłem ci. To moja praca.

Przewróciła oczyma, czego on oczywiście nie mógł widzieć.

- To mi nic nie wyjaśnia – mruknęła, a po chwili zastanowienia dodała: – Nawet nie wiem, jak masz na imię.

Poczuła, jak w jego klatce piersiowej zawibrował śmiech, i sama mimowolnie również się uśmiechnęła. Było coś absurdalnego w tym, że siedziała w ramionach tego mężczyzny, w środku nocy, kryjąc się w cuchnącym śmietniku przed potworami rodem z najgorszego koszmaru. I martwiła się tym, że nawet nie znała jego imienia!

- Tyle pytań… – westchnął udając przesadne znużenie. – Masz ochotę na dropsa?

- Czemu nie? – uznała uświadomiwszy sobie, że nocna ucieczka obudziła w niej głód. Na inny posiłek na razie nie mogła liczyć. – Co jest złego w pytaniach?

Mężczyzna przesunął się sięgając jedną ręką do kieszeni i Monika ukradkiem delektowała się kontaktem z interesująco umięśnioną klatką piersiową. Po chwili wyjął małe pudełeczko i uchyliwszy wieko poczęstował ją.

- Nosisz przy sobie cukierki, kiedy wybierasz się walczyć z potworami?

- Nigdy nie wiadomo, gdzie utknę, a te dropsy są małe, poręczne i pozwalają odrobinę uzupełnić energię.

Nie widziała opakowania, ale nie miało to znaczenia. Ważne, żeby były słodkie. Wzięła pastylkę do ust starając się nie myśleć, jak brudne miała ręce. Ziołowe, pomyślała uśmiechając się w duchu. Czekolada byłaby jeszcze lepsza…

- Co jest złego w pytaniach? – powtórzyła leniwie.

- Nic – wymruczał mężczyzna. – To tylko kwestia perspektywy. Ja akurat wolę je zadawać, nie na nie odpowiadać.

Zaśmiała się czując ogarniającą ją senność. Ciepło i cukier, odreagowywała stres. Mężczyzna przytulił ją mocniej, jedną dłonią pogłaskał po włosach. Nie powinna chyba czuć się aż tak przyjemnie, ale przestało ją to obchodzić.

- Nie powiesz mi? – wymamrotała bez przekonania.

- Przykro mi – szepnął. – Tak będzie dla ciebie bezpieczniej.

Dlaczego… Monika wiedziała, że zamierzała o coś jeszcze zapytać, lecz nurtująca ją myśl rozpłynęła się w ciepłej błogości. Jeśli było w tym coś niepokojącego, nie zdążyła tego zauważyć.


Zanim skończyła swoją kawę jednak się pojawił. Jej stary, dobry nieznajomy z mieszkania vis-a-vis. W szarej, apetycznie dopasowanej koszulce podszedł do swojego okna i coś przekładał poza zasięgiem jej wzroku. Tego, czy miał na sobie spodnie również nie była w stanie dostrzec, zawsze mogła więc sobie coś wyobrazić.

Nagle mężczyzna spojrzał w stronę, gdzie znajdowało się jej okno, trudno było jednak ocenić, czy zauważył Monikę. W głowie kobiety pojawiły się urywki snu, mętne i pokręcone, jak to zwykle bywa ze snami po przebudzeniu. Pokręciła głową i dopiła resztkę kawy.

Tak, wampiry. Jasne.

Uniosła rękę i uśmiechnąwszy się radośnie pomachała do mężczyzny po drugiej stronie. Kiedy to dostrzegł, znieruchomiał na kilka sekund, po czym szybko oddalił się w głąb mieszkania.

Monika zaśmiała się głośno.

- Te tabletki dają niezłego kopa – westchnęła zadowolona.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...