wtorek, 31 lipca 2012

Zabawna Mary Sue


Trafiłam kiedyś na nie do końca poważny test dla autorów opowiadań - "czy twój bohater to Mary Sue". Wystarczyło mi kilka pierwszych pytań, by pominąć resztę i oszczędzić sobie nieco wstydu. Tak, do oryginalnych, jeśli chodzi o kreację tych podstawowych cech postaci, to ja nie należę ;)

Po ostatnich obszernych recenzjach, jakie dostałam na PW (wątpię, aby ich Autorka tu zaglądała, ale jakby co - pozdrawiam :)), zdecydowałam się odnieść do tego tematu. Z wieloma uwagami Lady się zgadzam, zdaję sobie sprawę z tego, że moi bohaterowie są w zbyt wielu aspektach "naj", a zakończenia są zbyt przewidywalne. Nie miałam ambicji stworzyć wstrząsającego dramatu, więc nie przeszkadza mi to. Mam dystans, do tego, co piszę. Znam swoje słabości. 

I nawet jeśli kusiło mnie, by z częścią tamtych recenzji polemizować, muszę przyznać, że takie krytyczne (w konstruktywny sposób!) uwagi przydają się jednak: ściągają na ziemię, wskazują potencjalne słabe punkty, pozwalają na trzeźwe podejście do własnych tekstów.



O co zatem chodzi z tą Mary Sue?

Niewtajemniczonych odsyłam do definicji w Wikipedii ;) W dużym uproszczeniu to taka przerysowana i w specyficzny sposób wyidealizowana postać, słowem - ci wszyscy przystojni, zaje...fajni faceci oraz śliczne dziewczyny (albo wyjątkowo przebojowe albo pokrzywdzone przez los - grunt, że schematyczne).

Od kiedy sama zaczęłam pisać, zwracam baczniejszą uwagę na warsztat innych twórców, nie tylko język, styl, ale i opisy, sposób kreowania świata, w którym osadzają swoje historie. A ponieważ ostatnio poruszam się głównie w ramach tzw. literatury kobiecej  (zawsze to lepiej brzmi niż staromodny i kojarzący się z jednym, zwykle wyśmiewanym wydawnictwem - "romans"), wyniki są... łatwe do przewidzenia.

I tak mogę powiedzieć, że przynajmniej w ostatnich latach ideałem wśród kobiet są włosy opadające na plecy kaskadą loków (obowiązkowo lśniące), ciemne, najlepiej hebanowe ewentualnie mahoniowe czy kasztanowe (nie wiem, dlaczego akurat drzewa cieszą się taką popularnością, ale jeśli już, mogłabym podsunąć kilka innych odcieni - może na przykład włosy... klonowe? dębowe? też fajne kolory). Te wspaniałe pasma występują często z jaśniejszymi refleksami, które pojawiają się w słońcu. Również u mężczyzn dominują włosy dłuższe, takie sięgające przynajmniej brody, by można w nie wpleść w palce i w odpowiednim momencie za nie pociągnąć. Żebym nie zapomniała - muszą być jedwabiście miękkie, najlepiej czarne lub złociste.

Typowa bohaterka jest drobna, lecz zaokrąglona we właściwych miejscach, a jej piersi zawsze idealnie mieszczą się w męskich dłoniach. Panowie... są zbudowani po prostu perfekcyjnie - z seksownymi mięśniami (które oczywiście zwykle w którymś momencie odznaczają się pod opiętą koszulką), wspaniałą klatą, o innych szczegółach anatomii nie wspominając (aż cisną się słowa o "skale" i dużych rozmiarach). Krótko mówiąc - żywcem wyjęci z kobiecych fantazji (bo przecież o to chodzi, czyż nie?).

Karnacja niektórych z pań jest alabastrowa, najczęściej jednak, u przedstawicieli obu płci, muśnięta słońcem lub o miodowym odcieniu. Dobrze byłoby jeszcze, gdyby oczy były zielone lub błękitne...

Tę wyliczankę można ciągnąć dalej, nie o to jednak chodzi. 


Opisanych powyżej ideałów w realnym świecie mamy mało, choć przecież na ulicach tak wielka różnorodność. Czasem kusi mnie, by głównego bohatera uczynić mniej urodziwym, przyprawić mu piwny brzuszek bądź pozwolić, aby ktoś przyłapał go na dłubaniu w nosie. Tak, to byłaby pewna odmiana, stałby się bardziej życiowy, prawdziwy, taki... w zasięgu ręki.

Tylko czy sama tak chętnie spędzałabym z nim czas? 

Często rozmawiam z moimi postaciami, na różne tematy, niekoniecznie o fabule opowiadania, w którym występują. Zanim w ogóle zacznę pisać, muszę zaprzyjaźnić się z nimi, poznać ich zachowania w różnych sytuacjach. Są wyidealizowani, gdyż lubię sobie przy okazji pofantazjować, schronić się w świecie, który jest inny od tego naszego, codziennego. Nawet, jeśli przez to nieprawdziwy i plastikowy.

Oczywiście, prawdziwą sztuką jest stworzyć bohatera, który będzie "zwyczajny", a jednocześnie oczaruje, porwie ze sobą czytelników. Zaintryguje nie tylko kobiety, ale i mężczyzn. To już pisarstwo wyższych lotów, na razie nawet nie patrzę w tamtą stronę. Dobrze się bawię, tu, gdzie z moimi opowiadaniami jestem teraz .

Jeśli chodzi za to o dobór książek... Przydałoby się wrócić do naprawdę dobrej literatury, podnieść trochę poziom.






Trudna sztuka wychowania

 
Rozkoszując się spokojem, podczas gdy Skrzat zamęcza dziadków w górach (hehe, myśleli, że to oni będą go zabierać na szlak, tymczasem ledwo za nim nadążają), zrobiłam rachunek sumienia i spróbowałam krytycznie spojrzeć na moje podejście do dziecka. Skrzat jest skorpionem, już teraz zdecydowanie bardziej uparty niż ja, narzucanie innym swojej woli traktuje jako coś naturalnego.

Czy mi kiedyś się wydawało, że wychowywanie polega na przekazywaniu wartości? Tak, może to jest ważne, najpierw jednak trzeba sobie wypracować autorytet, a okazuje się, że mama wcale nie ma go tak z założenia. I te rozmowy wcale nie są łatwe - że kłamstwo różni się od "zwykłego" opowiadania bajek, że rodziców trzeba słuchać, zawsze, że jedno "przepraszam" nie wymaże całego niegrzecznego zachowania, etc. Jestem przyzwyczajona do używania najróżniejszych argumentów, na tym w dużej mierze polega moja praca, lecz w konfrontacji z dziecięcą logiką i kreatywnością, tudzież niekończącą się energią - muszę się mocno napocić, by nie przegrać z kretesem.

Zastanawiałam się nad tablicą "motywacyjną" - z systemem ocen, mam jednak opory przed uczeniem takiego sposobu myślenia: "dobre zachowanie się opłaca, bo dostanę nagrodę; ale jeśli nagroda mnie chwilowo nie interesuje, to nie muszę się starać". Być może w ten sposób właśnie funkcjonuje wielu ludzi, mi to nie odpowiada.

Nie wspominając o tym, iż Skrzat zapewne szybko znalazłby sposób na naciągnięcie najbardziej precyzyjnych zasad. Tak, jak kiedy powiedziałam mu, że bajka będzie dopiero (!) o dziewiętnastej - przesunął krzesło, wdrapał się do góry i przestawił zegar. A co.

Pozostaje cierpliwość i rozmowy, rozmowy, raz jeszcze rozmowy. I zaufanie w zdrowy rozsądek.



Boję się. Znów czeka mnie kilka dni nerwówki, która skończy się kolejnym głębokim dołkiem :/




poniedziałek, 30 lipca 2012

Quo vadis?


Pod pretekstem poszerzenia drogi ma zostać wyciętych blisko sto starych, bardzo starych drzew. Zawadzają, gdyż inwestor ma plany postawienia w tym miejscu nowego osiedla. Budowa, która jest prowadzona pomimo sądowego nakazu wstrzymania prac. Radni, którzy uchwalają miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego pod potrzeby zainteresowanych firm.

Naciskani przez banki i wysokie koszty kredytów developerzy tną koszty do granic legalności, budując w pośpiechu, bo przecież czas to pieniądz, a w tym konkretnym przypadku - odsetki. Koszty usunięcia wad budowlanych sięgają nierzadko kilku-kilkunastu tysięcy złotych, o ile "szczęśliwi" nabywcy mają zdrowie i samozaparcie, by walczyć o swoje.

W tym roku na rynku jest ponad 60.000 nowowybudowanych mieszkań do nabycia od zaraz, najwięcej od lat. Chętnych - brak. Ceny - wciąż za wysokie.

Sprzedawczyni w mojej ulubionej piekarni, rencistka ledwo trzymająca się na nogach, z długą listą bardzo realnych schorzeń, co dzień zaciska zęby i jedzie autobusem do pracy, gdyż jej mąż jest jeszcze bardziej chory, a leki są drogie. 

Nie podoba mi się kierunek, w którym to wszystko zmierza.
Czy naprawdę o to walczono te 30-40 lat temu?



Tak, żeby nie było zbyt poważnie - zostawiam uroczy tekst, który dzisiaj dostałam od W. Uśmiech to zawsze dobra rzecz :)

**

Kobiety ... takie jesteśmy:)))
Nie czytam żadnych instrukcji. Wciskam guziki, aż zadziała.
Nie potrzebuje alkoholu, żeby narobić sobie obciachu. I bez alkoholu daję radę:-)
Nie jestem rozkapryszona, tylko "emocjonalnie elastyczna"!
Najpiękniejsze słowa świata: "Idę na zakupy" :-)
Nie mam żadnych dziwactw! To są "special effects"!
Kobiety powinny wyglądać jak kobiety, a nie wytapetowane kości!
Przebaczyć i zapomnieć? Ani nie jestem Jezusem, ani nie mam Alzheimera!
My kobiety jesteśmy aniołami, a gdy się nam podetnie skrzydła, lecimy dalej - na miotle! Bo w końcu jesteśmy elastyczne!!!
To nie jest żaden tłuszcz! To "erotyczna powierzchnia użytkowa"!
Gdy Bóg stworzył mężczyznę, obiecał, że idealnego faceta będzie można spotkać na każdym rogu....a potem uczynił ziemię okrągłą.
Na moim nagrobku niech będzie napis: "Co się głupio gapisz? Też bym wolała leżeć teraz na plaży!"
Tak tak...my kobiety jesteśmy bowiem jedyne w swoim rodzaju...
Prześlij tę wiadomość do fajnych dziewczyn, a wtedy.... jak zwykle...nic się nie wydarzy :-)/bo to nie łańcuszek/ ale może się uśmiechną...:-)

sobota, 28 lipca 2012

Wolna chata



Wróciliśmy wczoraj późno w nocy, zadowolony Skrzat został u zachwyconych dziadków. Ba, w łóżku mam tylko swojego męża, tylko dla siebie. Dziś od rana pełen relaks - nikt nie skacze po brzuchu, nikt nie szarpie za rękę skoro świt. Przespałam równe 10 godzin i wreszcie czuję się syta snu. Do tego leniwe śniadanie, wreszcie mogłam doczytać do końca Wyborczą, wypić kawę z porcelanowej filiżanki, a nie jak zwykle z kubka, w pośpiechu.

Wysprzątałam calutkie mieszkanie, po odłożeniu na miejsce wszystkich rzeczy okazało się, że nadal mamy jeszcze nieco przestrzeni. Znów mam kwiaty w wazonie, poduszki ułożone we względnym porządku, a na stole zamiast stosu książek i książeczek - filcowe podkładki.

Nie przejmowałam się tym, że widok sprzątającej (=pochylonej) kobiety działa na mężczyzn zawsze inspirująco, ba, wykorzystałam to, że przy krótkiej sukience nie tylko efekt murowany, ale i jeszcze zapewnione dodatkowe atrakcje.

Mogę spokojnie usiąść, zająć się wreszcie sobą.

I tylko dzwonię co godzina spytać, co tam moja mała iskierka nowego wymyśliła...





Moje liliowce rosną "w dole" ogródka, przy płocie. Ostatnio udało mi się w końcu zmobilizować i odgrodzić je od trawnika drewnianym obrzeżem. Odchwaściłam je nieco, podsypałam je korą i nawozem - pozostaje się nimi cieszyć. Co roku mają więcej kwiatów, rosną coraz gęściej. Dominują te pomarańczowe, jesienią dosadziłam nowe - jeden wielkokwiatowy żółty (ostatnie zdjęcie), drugi - taki brzoskwiniowy. Na razie jednak te kępy są młode, potrzebują podrosnąć. Ja już snuję plany na kolejne kolory.

Ach, i najważniejsze - aparat da się naprawić :) Może za tydzień już będę go miała. Na razie kombinuję ze starym kompaktem usiłując upolować któregoś z motyli bawiących w ogródku, ale ten działa jak chce.


środa, 25 lipca 2012

Lipcowe święta



Laurki wymalowane i wręczone, tort zrobiony i nawet już po części zjedzony. Nic wielkiego, w taki upał nie da się wytrzymać dłużej w kuchni, lecz mój niezawodny przepis na biszkopt sprawdza się nawet, kiedy okazuje się, że mam za mało jajek.

Lipiec u nas zawsze był pełen uroczystych okazji. W bliskiej rodzinie - chyba wszystkie kobiety to w tym miesiącu właśnie mają urodziny, do tego liczne imieniny, w każdym pokoleniu ktoś... Gdyby tak dało się zebrać wszystkich razem w jednym miejscu, można byłoby świętować bez przerwy. Dziś jednak muszą wystarczyć telefony.

Miałam kiedyś plany związane z lipcem, ale to było parę lat temu, wiele się zmieniło.

Z pewnością jednak to mój ulubiony miesiąc w roku i choć zawsze bardzo się staram - niezmiennie ucieka mi za szybko.


PS. O aparacie jeszcze nic nie wiem. Palce mnie swędzą, co dzień jak na złość widzę tylko doskonałych okazji na zdjęcia, a nie mogę nic zrobić. Powiedzieć, że to frustrujące, to niedopowiedzenie.

poniedziałek, 23 lipca 2012

Dlaczego nie oglądam wiadomości


Nie pamiętam, kiedy ostatni raz oglądałam wiadomości i nie wynika to tylko z mojej niechęci do telewizji publicznej.

Zawsze byłam dumna z bycia na bieżąco z tym, co słychać w kraju i na świecie. Teraz jedynie przelatuję przez tytuły w prasie codziennej, tej papierowej i elektronicznej, wybierając nieliczne, które mnie interesują. Czasem wysłucham pełnego serwisu w radio.

Drażni mnie, że coraz rzadziej mamy do czynienia z profesjonalnym dziennikarstwem, coraz częściej - z żerowaniem na sensacjach, z poszukiwaniem skandali, które mogłyby się dobrze sprzedać. Niezmiennie zaskakuje mnie to, jak wielki popyt mają takie wiadomości :/ Igrzysk, ludzie potrzebują igrzysk, mocnych wrażeń, plotek o tych wielkich i tragedii tych maluczkich, najlepiej pokazanych z bliska, ze wszystkimi okrutnymi szczegółami. Z kolei osoby, które powinny być napiętnowane i ukarane, cieszą się popularnością, pozują do kamer i udzielają wywiadu za wywiadem.

Budzi to we mnie niesmak.

Dodatkowo mam wrażenie, że w pewnym stopniu to media mobilizują niektórych ze sprawców zbrodni. To w końcu doskonały sposób, by pojawić się na pierwszych stronach gazet, zdobyć te 5 minut sławy. Chociaż doceniam wartość demokracji i rozumiem, jak cenny jest pełen dostęp do informacji, uważam, że nie powinno podawać się do publicznej wiadomości danych przestępców, nie powinno się ich pokazywać.



Urlop dopiero/już za trzy tygodnie. Ta gorsza wiadomość - jak tylko z niego wrócimy, zaraz będzie kończyć się lato. Ugh... Tyle czekania na ciepłe dni, a potem za szybko mijają... Jeszcze się nie nacieszyłam lekkimi sukienkami :/



sobota, 21 lipca 2012

O makro


F 5.6, 1/30 sek., ISO 400, 60 mm, +10 dioptrii


Zeszłam dziś do ogródka po świeżą miętę stwierdzając, że na moich rudbekiach grasuje całe stado motyli. A ja nie mam czym zrobić im zdjęcia :/ Złapałam jedno starym Canonem, ale to nie to samo. Wszystko kwitnie na potęgę, kolorowe i przyciągające wzrok, ja natomiast nie mam mojego aparatu :(

W przyszłym tygodniu powinno być wiadome - jeśli da się naprawić go za jakąś sensowną cenę, będziemy czekać, w międzyczasie tylko kupimy pewno prosty kompakt, żeby było coś na czas wakacji, żeby był taki drugi, zapasowy. A jak nie... to jedziemy po nową lustrzankę, na pewno zostaję przy Sony (skoro już mam dobry obiektyw i lampę), upatrzyłam sobie (właściwie to mąż mi wyszukał) model SLT-A65. Wystarczy mi samo body.

Co do makro, o których niedawno pisałam... Miałam właściwie tylko jedno popołudnie, żeby wypróbować soczewki, oprócz tej serii na wpół zasuszonych rudbekii będą jeszcze malinki. Najpierw zdecydowałam się na metodę prób i błędów, podręcznik będzie kolejny, lecz z braku aparatu - nie mam też i do tego zapału. Tatę i jego wiedzę o fizyce zostawiam sobie na koniec.

Wszystkie poniższe zdjęcia robiłam w naturalnym świetle, na balkonie, w niezbyt słoneczny, ale też nie całkiem pochmurny dzień. Różnice w czasie naświetlania wynikają głównie z różnych kątów fotografowania - raz za tło miałam ciemną ścianę, to znów jaśniejszą podłogę. Wszystkie zdjęcia są bez przycinania, pełen kadr.

F 5.6, 1/40 sek., ISO 400, 100 mm, soczewka +4 dioptrie

Dotychczas robiąc zdjęcie makro korzystałam z największej ogniskowej, 200 mm, pamiętając, że minimalna odległość ostrzenia to jakieś 40 cm. Po założeniu na obiektyw soczewek ta odległość znacząco się zmniejsza, mogę właściwie otrzeć się szkłem o fotografowany obiekt. Głębia ostrości... też bardzo, bardzo, baaaardzo się zmniejsza.

F 6.3, 1/20 sek., ISO 400, 200 mm, soczewka + 10 dioptrii

Z soczewką +10 dioptrii w połączeniu z ogniskową 200 mm wychodzi coś takiego, jak na fotografii powyżej: spore powiększenie, minimalna głębia ostrości. I nie można się odsunąć, gdyż nie uda się złapać ostrości. Prawa optyki... Okazało się, że zdecydowanie wygodniej jest robić zdjęcia na ogniskowej ok. 50 mm, która pozwala mi trochę się odsunąć (to całkiem wbrew zasadom, których dotychczas się trzymałam).

F 5.0, 1/40 sek., ISO 400, 50 mm, soczewka + 10 dioptrii

W zestawie, który kupiłam, znalazły się soczewki +1, +2, +4, +10 dioptrii. Z tych dwóch pierwszych raczej korzystać nie będę (no dobra, jak na razie nawet nie zdążyłam ich przetestować), +4 jest prostsza w użyciu niż +10, ale też nie daje tak mocnych efektów.

Chciałabym jeszcze sprawdzić, czy mogę połączyć je wszystkie ze sobą...

F 6.3, 1/80 sek., ISO 400, 200 mm, + 4 dioptrie

F 6.3, 1/40 sek., ISO 400, 200 mm, + 4 dioptrie
F 6.3, 1/50 sek., ISO 400, 200 mm, + 4 dioptrie

F 6.3, 1/100 sek., ISO 400, 200 mm, + 4 dioptrie
F 6.3, 1/40 sek., ISO 400, 200 mm, +4 dioptrie

Dla porównania - trzy zdjęcia bez nałożonych soczewek. To maksymalne zbliżenie, jakie mogę uzyskać "gołym obiektywem" (18-200 mm), przy największej ogniskowej.

Potrzebuję oswoić się z tymi zależnościami, to daje całkiem szeroki wybór, jeśli chodzi o kadrowanie, głębię ostrości, etc.

F 6.3, 1/125 sek., ISO 400, 200 mm

F 6.3, 1/40 sek., ISO 400, 200 mm

F 6.3, 1/60 sek., ISO 400, 200 mm
Te same 200 mm z założoną soczewką + 10 dioptrii (przy tak niewielkiej głębi ostrości trudno ją ustawić w jakimś sensownym punkcie):

F 6.3, 1/50 sek., ISO 400, 200 mm, +10 dioptrii

F 3.5, 1/30 sek., ISO 125, 18 mm (!!!), +10 dioptrii

F 5.0, 1/30 sek., ISO 400, 50 mm, +10 dioptrii
Soczewki makro nakręca się na obiektyw podobnie jak filtry. Nie zaciemniają obrazu, dzięki podwójnemu gwintowaniu - można na nie nakładać kolejne...


Wcześniej zdarzało mi się korzystać do makro z pierścieni - nakładanych pomiędzy body a obiektywem. Pozwalają one uzyskać spore powiększenie, lecz nie przenoszą automatyki. To zmusza do ręcznego ustawiania czasu naświetlania i ostrości (przesłoną nie można już wtedy sterować). Och, z ostrością jest wówczas loteria...

F 6.3, 1/60 sek., ISO 400, 200 mm, +4 dioptrie




Z soczewek jestem zadowolona, na pewno będę sporo z nimi pracować. Teraz tylko już chciałabym mieć na powrót swój aparat...

F 6.3, 1/60 sek., ISO 400, 200 mm, +10 dioptrii
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...