Trafiłam kiedyś na nie do końca poważny test dla autorów opowiadań - "czy twój bohater to Mary Sue". Wystarczyło mi kilka pierwszych pytań, by pominąć resztę i oszczędzić sobie nieco wstydu. Tak, do oryginalnych, jeśli chodzi o kreację tych podstawowych cech postaci, to ja nie należę ;)
Po ostatnich obszernych recenzjach, jakie dostałam na PW (wątpię, aby ich Autorka tu zaglądała, ale jakby co - pozdrawiam :)), zdecydowałam się odnieść do tego tematu. Z wieloma uwagami Lady się zgadzam, zdaję sobie sprawę z tego, że moi bohaterowie są w zbyt wielu aspektach "naj", a zakończenia są zbyt przewidywalne. Nie miałam ambicji stworzyć wstrząsającego dramatu, więc nie przeszkadza mi to. Mam dystans, do tego, co piszę. Znam swoje słabości.
I nawet jeśli kusiło mnie, by z częścią tamtych recenzji polemizować, muszę przyznać, że takie krytyczne (w konstruktywny sposób!) uwagi przydają się jednak: ściągają na ziemię, wskazują potencjalne słabe punkty, pozwalają na trzeźwe podejście do własnych tekstów.
O co zatem chodzi z tą Mary Sue?
Niewtajemniczonych odsyłam do definicji w Wikipedii ;) W dużym uproszczeniu to taka przerysowana i w specyficzny sposób wyidealizowana postać, słowem - ci wszyscy przystojni, zaje...fajni faceci oraz śliczne dziewczyny (albo wyjątkowo przebojowe albo pokrzywdzone przez los - grunt, że schematyczne).
Od kiedy sama zaczęłam pisać, zwracam baczniejszą uwagę na warsztat innych twórców, nie tylko język, styl, ale i opisy, sposób kreowania świata, w którym osadzają swoje historie. A ponieważ ostatnio poruszam się głównie w ramach tzw. literatury kobiecej (zawsze to lepiej brzmi niż staromodny i kojarzący się z jednym, zwykle wyśmiewanym wydawnictwem - "romans"), wyniki są... łatwe do przewidzenia.
I tak mogę powiedzieć, że przynajmniej w ostatnich latach ideałem wśród kobiet są włosy opadające na plecy kaskadą loków (obowiązkowo lśniące), ciemne, najlepiej hebanowe ewentualnie mahoniowe czy kasztanowe (nie wiem, dlaczego akurat drzewa cieszą się taką popularnością, ale jeśli już, mogłabym podsunąć kilka innych odcieni - może na przykład włosy... klonowe? dębowe? też fajne kolory). Te wspaniałe pasma występują często z jaśniejszymi refleksami, które pojawiają się w słońcu. Również u mężczyzn dominują włosy dłuższe, takie sięgające przynajmniej brody, by można w nie wpleść w palce i w odpowiednim momencie za nie pociągnąć. Żebym nie zapomniała - muszą być jedwabiście miękkie, najlepiej czarne lub złociste.
Typowa bohaterka jest drobna, lecz zaokrąglona we właściwych miejscach, a jej piersi zawsze idealnie mieszczą się w męskich dłoniach. Panowie... są zbudowani po prostu perfekcyjnie - z seksownymi mięśniami (które oczywiście zwykle w którymś momencie odznaczają się pod opiętą koszulką), wspaniałą klatą, o innych szczegółach anatomii nie wspominając (aż cisną się słowa o "skale" i dużych rozmiarach). Krótko mówiąc - żywcem wyjęci z kobiecych fantazji (bo przecież o to chodzi, czyż nie?).
Karnacja niektórych z pań jest alabastrowa, najczęściej jednak, u przedstawicieli obu płci, muśnięta słońcem lub o miodowym odcieniu. Dobrze byłoby jeszcze, gdyby oczy były zielone lub błękitne...
Tę wyliczankę można ciągnąć dalej, nie o to jednak chodzi.
Opisanych powyżej ideałów w realnym świecie mamy mało, choć przecież na ulicach tak wielka różnorodność. Czasem kusi mnie, by głównego bohatera uczynić mniej urodziwym, przyprawić mu piwny brzuszek bądź pozwolić, aby ktoś przyłapał go na dłubaniu w nosie. Tak, to byłaby pewna odmiana, stałby się bardziej życiowy, prawdziwy, taki... w zasięgu ręki.
Tylko czy sama tak chętnie spędzałabym z nim czas?
Często rozmawiam z moimi postaciami, na różne tematy, niekoniecznie o fabule opowiadania, w którym występują. Zanim w ogóle zacznę pisać, muszę zaprzyjaźnić się z nimi, poznać ich zachowania w różnych sytuacjach. Są wyidealizowani, gdyż lubię sobie przy okazji pofantazjować, schronić się w świecie, który jest inny od tego naszego, codziennego. Nawet, jeśli przez to nieprawdziwy i plastikowy.
Oczywiście, prawdziwą sztuką jest stworzyć bohatera, który będzie "zwyczajny", a jednocześnie oczaruje, porwie ze sobą czytelników. Zaintryguje nie tylko kobiety, ale i mężczyzn. To już pisarstwo wyższych lotów, na razie nawet nie patrzę w tamtą stronę. Dobrze się bawię, tu, gdzie z moimi opowiadaniami jestem teraz .
Jeśli chodzi za to o dobór książek... Przydałoby się wrócić do naprawdę dobrej literatury, podnieść trochę poziom.
I właśnie przeżywam dylemat:) nie wiem, czy powinnam przede wszystkim skupić się treści Twojego posta - jako czytelniczka Twoich opowiadań jestem żywo zainteresowana przemyśleniami nt. samego procesu pisania, kreowania świata, czy postaci. To takie trochę jakby 'podglądanie' autora, dla mnie niezwykle fascynujące, bo kiedyś, w głębi duszy marzyłam o tym, aby móc samej również coś stworzyć. A dylemat bierze się stąd, że myśleć o tym, co piszesz nie dają mi zdjęcia:)) kocham maliny, a te zdjęcia sprawiają, że czuję się jak Edward na widok Belli ;))) och, i skąd ja wezmę maliny o 1.20? :)))
OdpowiedzUsuńHmm strasznie mi się Twój wpis podoba :D.. oj strasznie! i Aniu czy sięgając po te opowiadania niższych lotów zaniżasz jakiś swój poziom?.. ona właśnie są po to aby oderwać się od rzeczywistości.. i marzyć i dobrze się bawić.. a skoro tak to nie są gorsze od wielkich dzieł literackich.. :)
OdpowiedzUsuńJeżeli chcesz podnieść poziom sięgnij do książek Jane Austen. Ta autorka naprawdę potrafi pokazać głównych bohaterów ze wszystkimi wadami i zaletami(zarówno fizycznymi jak i umysłowymi), a mimo to są tak samo niesamowici jak współczesne ideały.
OdpowiedzUsuń