czwartek, 29 września 2011

Mops i droga.


- Mama, twój mopsik przyszedł.

Na potwierdzenie tych słów załadował mi się na kolana, ściskając mocno za szyję.

- Jesteś już całkiem dużym mopsem. - Wykrztusiłam, lekko podduszona.

- A jak mops był mały to wchodził do mamy do brzucha. - Oznajmia z szerokim uśmiechem. - I jak mama jadła śniadanie, to mops je łapał.


Zabrałam się w końcu za książkę, która od dawna już czekała w mojej biblioteczce. Do jej kupienia zachęciło mnie nazwisko, Cormac McCarthy, oraz informacje o nagrodzie, jaką otrzymała. Jednakże coś w oczach Viggo Mortensena, spoglądającego na mnie z okładki, powstrzymywało mnie przed jej otwarciem. Uwielbiam tego faceta jako Aragorna, lecz w ekranizacji książki McCarthy'ego miał w sobie jakieś szaleństwo.

"Droga" to niezwykle poruszająca opowieść o tym, jak daleko może posunąć się człowiek głodny i zdesperowany, ktoś, kto nie ma już nic do stracenia. Największe wrażenie zrobiła na mnie nie przerażająca wizja świata, zimnego i pokrytego pyłem, wypełnionego przypominającego bardziej zwierzęta niż ludzi istotami, lecz naszkicowane w bardzo prosty sposób sylwetki ojca i syna. To ich droga, ich dramatyczna walka o każdy kolejny dzień, upodlenie, ale też niezwykła miłość, sprawiają, iż nie sposób zachować obojętność. 

McCarthy pisze specyficznym językiem. Malownicze opisy zachwycają, nawet, jeśli dotyczą czegoś, co samo w sobie pozbawione jest uroku. Miałam już wcześniej przyjemność czytać jego "Krwawy południk", nie mogąc nadziwić się niezwykłemu połączeniu poezji i okrucieństwa.

"Droga" to tragiczne zmagania o zachowanie resztek nadziei na zgliszczach naszej cywilizacji. Polecam.

środa, 28 września 2011

Wysokie Tatry - Czerwona Ławeczka

Dziś wyjątkowo nie moje zdjęcia, lecz mojego taty. Chciałabym pokazać Wam pewną przełęcz...

Czerwona Ławeczka (Priečne sedlo), przejście z Malej Studenej doliny do Vel'kej Studenej doliny, jest uważana za najtrudniejszy szlak w Słowackich Tatrach. To nie tak, że jest nie do przejścia. Jest jednak technicznie trudna, zajmuje sporo czasu i zdecydowanie nie powinny się na nią wybierać osoby z lękiem wysokości.

W każdym razie ja, pomimo mojej ogromnej miłości do Tatr, nie zamierzam próbować z nią sił, nawet, jeśli miałaby to być ostatni przełęcz, której nie zdobyłam. Już patrząc na te zdjęcia mam miękkie kolana...



Trzeba pamiętać, że z tego miejsca jest co najmniej kilkaset metrów w dół, i to bardzo, bardzo stromo. Wystarczy jeden błąd i... zatrzymamy się dopiero na samym dole. Raczej już nie będziemy tego czuć.


poniedziałek, 26 września 2011

Kiedy sen nie chce nadejść...


Znów dzisiaj nie spałam.

Nie napiszę, że przez całą noc nie zmrużyłam oka, gdyż było dokładnie odwrotnie, miałam je cały czas zamknięte, a sen i tak nie chciał nadejść. Liczyłam oddechy, starałam się oczyścić myśli, ukoić je w łagodnym kołysaniu, lecz nic nie pomagało. Mogłam jedynie przewracać się z boku na bok, słuchając, jak bezlitosny zegar odliczał te cenne sekundy i minuty, z każdą chwilą przybliżając mnie do nowego dnia.

Tuż obok czułam senne oddechy męża i naszego synka, który jak to ma w zwyczaju przydreptał do naszego łóżka, z zamkniętymi oczami wciskając się dokładnie między mamę i tatę. Ściśnięta na wąskim kawałku materaca, jaki mi pozostawili, zazdrościłam im tego niebytu.

Kilka razy zaczynałam dryfować, pozwalając, by moje ciało ogarniał bezwład, rozkoszny paraliż, strącający mnie coraz bardziej ku przepaści nieświadomości. Zsuwałam się tam, czując ulgę, lecz tuż przed krawędzią jakaś myśl coraz to znowu ściągała mnie z powrotem.

Wciąż ta cholerna świadomość tykającego głośno zegara. Nie zasnęłam ani na moment.

Czy da się w ogóle rozpoznać i zapamiętać ten moment, w którym zaczyna się sen?

W nocy czas płynie inaczej. Odmierzają go stłumione dźwięki, cichy szmer wody w rurze czy miękki stukot kocich łapek na podłodze. Wiosną i latem tuż przed świtem swoją pieśń powitalną zaczynają ptaki. Teraz jest cicho, dopiero słaba poświata zdradza nadejście nowego dnia.

Wiem już, że zostało za mało czasu, by zaznać choć namiastki snu. Teraz wiercę się przepełniona frustracją, mam ochotę usiąść i płakać ze złości, że znów będę jak zombie. Często kładę się późno spać z własnego wyboru, pilnuję jednak, żeby mieć te parę godzin na relaks. A tak... Może lepiej byłoby wstać i chociaż książkę czy gazetę poczytać? Staram się nie myśleć o pracy, jaką mam na dziś zaplanowaną, zadaniu, z którym ciężko mi się zmierzyć nawet, kiedy jestem wypoczęta. Pełna koncentracja po nieprzespanej nocy? Jeśli zawalę, czeka mnie nieprzyjemna rozmowa. Staram się też nie myśleć o wizytach, które muszą się odbyć w tym tygodniu, o sprawach, które muszę załatwić.

Trzy... Dwa... Jeden... Budzik.

To będzie koszmarny tydzień.





sobota, 24 września 2011

Wrześniowy spacer


Wrześniowy las jest jeszcze ciepły, rozgrzany słońcem. Ptaki nie śpiewają jednak już tak entuzjastycznie jak na wiosnę, a zieleń przykurzyła się i zaczyna powoli żółknąć, na ziemi leży coraz więcej liści i różnokolorowych jagód. Te wszystkie drobne znaki, że kolejne dni będą coraz chłodniejsze, że nieuchronnie nadciąga czas deszczu i chłodu. Nawet zapach jest inny niż choćby jeszcze miesiąc temu.

Całe szczęście przyjemność ze spaceru pozostaje taka sama.


Mam ogromną słabość do leśnych ścieżek. Po prostu nie mogę się im oprzeć, nawet, jeśli zdjęcia nie wychodzą mi za ciekawie. A co tam, lubię je i już :)

Dróżka na zdjęciu poniżej miała być kolejnym takim zdjęciem... Ale coś mi się nie zgadzało, coś przyciągnęło moją uwagę...


Co to dokładnie było, udało mi się dostrzec dopiero na dużym powiększeniu. Niespodzianka :)


Dzisiejszy spacer zaliczam do bardzo udanych.

piątek, 23 września 2011

Kwestia wieku. I nie tylko...


Włoski sąd zdecydował o oddaniu 1,5rocznej dziewczynki do adpocji, gdyż jej rodzice są zbyt starzy, aby ją wychowywać. Matka dziewczynki ma 58 lat, ojciec - 70. Starali się o dziecko od dwudziestu lat, zawiodły naturalne metody, ze względu na wiek odrzucono wniosek o adopcję. I nie chodzi tu o to, że dziewczynka została poczęta za granicą, z naruszeniem włoskich przepisów...

Rozumiem walkę tych ludzi o dziecko... Czy można po tylu latach marzeń tak po prostu się poddać? Zrezygnować, jeśli jest jeszcze jakiś cień szansy? A teraz ten wyczekany cud ma im zostać odebrany...

Z drugiej strony jest ta mała. Każdy marzy, by jego rodzice byli przy nim w najważniejszych momentach w życiu. Czy ona będzie jeszcze miała swoich, kiedy wejdzie w dorosłość? Jakie będzie miała w nich oparcie? Czy sama ich miłość wystarczy?

Nie wiem, czy te wszystkie racje i marzenia da się w ogóle jakoś wyważyć. 

Jest też zupełnie inny obrazek. Rodzina B. w Stanach ma 18 (osiemnaścioro!) dzieci i właściwie to chciałaby jeszcze dwójkę.


Haemophilus influenzae. Najprawdopodobniej ta właśnie zaraza odpowiada za większość katarów (oraz związanych z nimi powikłań) Skrzata.

Oby udało się jakoś tego pozbyć. Skutecznie.


środa, 21 września 2011

Przeczekać.


Chwilowo kompletny brak weny na zdjęcia i bloga.

Nie mogę dojść do ładu ze sobą, z kolejnymi dniami, skupiam się więc na prostych zadaniach. Rodzina, dom, praca. Pisanie też opornie mi ostatnio idzie, natłok obrazów w mojej głowie nie chce przybrać formy słów, rozpraszając się pospiesznie, jak tylko dotykam klawiatury.

Muszę to jakoś przeczekać.


Mały spoiler z 26 rozdziału "Bandyty":
"Wpatrywała się prosto przed siebie, starając się skupiać na tym, by nie popełnić jakiegoś głupstwa, jednakże kątem oka wciąż widziała swojego towarzysza. Jego potężna sylwetka nieco ją przytłaczała, nieustępliwie atakując jej świadomość, a im bardziej kobieta próbowała nie myśleć o tym, jak blisko jechał, tym gorzej jej to wychodziło"

sobota, 17 września 2011

Jesień idzie...


Słońce inaczej grzeje, wisi zdecydowanie niżej nad horyzontem, malując na ziemi długie cienie. Nie oślepia, nie jest już tak jaskrawe, a raczej jakby lekko zamglone, nawet, gdy błękitu nie przesłania żadna chmurka. Gdy wieczorem schowa się za horyzontem, od razu robi się zimno...

Jeszcze jest zielono, choć w ogródkach widać tylko te późnoletnie kwiaty, dalie, rudbekie... Kwitną już astry i chryzantemy, a tu i tam pojawiają się pierwsze złote listki.


"Jesień idzie, nie ma rady na to!"


czwartek, 15 września 2011

Milin


Najpierw wkurzyłam się w pracy, ughh... i to bardzo. Potem wkurzyłam się na lekarza, na którego czekaliśmy w szpitalu ponad godzinę, nie doczekawszy się zresztą. Na wieczór jeszcze wkurzył mnie mąż, który chyba nigdy nie nauczy się sam robić zakupów.

A mimo to mam w tej chwili ogromną chęć skulić się i zapłakać. 

Często czuję się tak, że nie potrafię dogonić bieżącego dnia, rzeczy i sprawy wymykają mi się z rąk w sposób niekontrolowany, a ja sobie tylko obiecuję, że się pozbieram, i obiecuję... i obiecuję... Chowam się przed smutkiem odwracając się od rzeczywistości.


Roślina ze zdjęcia poniżej to milin amerykański.

Kiedy pierwszy raz zobaczyłam ten krzak, pnącze, zdawało mi się, że jakimś cudem przeniosłam się daleko na południe. Ma w sobie coś egzotycznego. Szkoda, że w moim ogródku nie ma już miejsca na to cudo.

wtorek, 13 września 2011

Za co lubię Hammurabiego


Przypadkiem wpadł mi w oko artykuł w gazecie. Zazwyczaj unikam wiadomości kryminalnych, nie lubię, kiedy media wpychają się z butami w cudze życie, wywlekając na widok publiczny ludzkie tragedie. Z drugiej jednak strony - od czasu do czasu warto przeczytać, jak wygląda rzeczywistość za oknem...

Zwyrodnialec, który wykorzystał swoją pozycję, by gwałcić i zastraszać nastolatkę. Znajomy rodziny, bywał często w jej domu, jego syn chodził z nią do szkoły. To nie jest fikcja, opowiadanie czy film, to realny dramat, jaki być może rozgrywa się gdzieś po sąsiedzku...

Pewien starożytny władca wprowadził zasadę "oko za oko". Mówi się, że sporządzony na jego polecenie kodeks był wyjątkowo okrutny, lecz czasem nie mogę się oprzeć wrażeniu, iż to właśnie była sprawiedliwość. Bo jeśli złodziejowi obcinano rękę, to jaka kara groziła za gwałt?

Dziewczyna, nawet jeśli jakoś wyleczy się z traumy, będzie miała przez całe lata koszmarne wspomnienia. Może nie być w stanie zbudować w przyszłości zdrowej relacji z mężczyzną, ułożyć sobie życia.

Jej oprawca mówi o sobie - hedonista.

Pozostaje mieć nadzieję, że dostanie naprawdę surowy wyrok. Podobno w więzieniach gwałciciele nie mają lekko. Oby... Chociaż dla niej niczego to nie zmienia.


Dobczyce


Drugi tydzień urlopu spędziliśmy w Dobczycach, malowniczej miejscowości niedaleko Krakowa. Spokojna okolica (przynajmniej jak na Małopolskę, w której ciężko jest znaleźć odludny kawałek), bezpieczny ogrodzony teren, po którym dziecko mogło hasać od świtu do... właściwie późnej nocy. Telefony rzucone w najciemniejszy kąt, nie patrzyliśmy na zegarki.

Sielanka :)


Pogoda dopisała, nawet bardzo. To był chyba najgorętszy tydzień tego lata!

Najlepszym rozwiązaniem było więc słodkie lenistwo - koc i książka, cień w przestronnej altanie, moczenie nóg w chłodnej Rabie. A wieczorem spacery pełnymi kwiatów uliczkami tego średniowiecznego miasteczka czy szalone mecze w ping-ponga tudzież uganianie się z niezmordowanym stworkiem po okolicy w dziwnej wersji berka. Kawałek patyka i odrobina wyobraźni wystarczy przecież by opowiedzieć, a nawet odegrać, pasjonującą bajkę o przygodach małego dzielnego autka, które napadły dzikie koty.

Mieliśmy do swojej dyspozycji mały, przytulny domek. Rano otwierałam drzwi, wypuszczając rozbrykanego młodego człowieka na zewnątrz, by mógł dołączyć do reszty dzieciarni, a sama brałam się za śniadanie, które jedliśmy później pod gołym niebem. I jakoś tak... wcale nawet nie za szybko uciekał nam czas. Było w sam raz.

Tak, to był pełen relaks :)


niedziela, 11 września 2011

Kindersztuba to przeżytek?


Czasem wydaje mi się, że wychowałam się w jakichś prehistorycznych czasach.

W szkole czy w domu jako przykład dobrego wychowania podawano mi pomoc starszej osobie przy zakupach, uczono, kto komu powinien pierwszy powiedzieć "dzień dobry"... Takich oczywistości, jak ustąpienie miejsca siedzącego czy przepuszczenie w kolejce, nie trzeba było tłumaczyć. Czy aż tyle się zmieniło?

Obrazki, jakie na co dzień obserwuję chociażby w tramwajach, każą mi wierzyć, że owszem. Czasy się zmieniły i to bardzo. Zdarzyło mi się już kilka razy, że nie wytrzymałam i poprosiłam przedstawiciela tzw. młodzieży, by zwlókł szanowne cztery litery, pozwalając odpocząć komuś starszemu, ledwo trzymającemu się na nogach. Poznałam też i drugą stronę medalu, kiedy w zaawansowanej ciąży korzystałam z komunikacji miejskiej.

Wydaje mi się, że pośpiech, tudzież pogoń za pieniędzmi, wzajemna nieufność, skupienie się na sobie samym bardzo zmieniły społeczeństwo. Rodzicom brak czasu, by przekazywać kolejnemu pokoleniu zasady dobrego wychowania. Nie wspominając już o tym, iż najlepszą formą nauki jest własny przykład.

Dziś dominuje konsumpcjonizm i postawa "mi się należy" :( Mało kto pamięta, by przytrzymać drzwi idącej z tyłu osobie, wyjąć ręce z kieszeni przy powitaniu czy z szacunkiem przynajmniej wysłuchać kogoś starszego, kto ma "czelność" zwrócić uwagę na niestosowne zachowanie... Mamy za to cwaniackie wciskanie się samochodem na sam początek kolejki (po co czekać z resztą "jeleni"?) czy tłoczenie się przy drzwiach tramwaju czy autobusu, nie dając szansy na przejście wysiadającym. Choć ten ostatni to może akurat bardziej przykład kompletnej bezmyślności niż złego wychowania.

Inna sprawa, że gdyby dzisiaj ktoś zaproponował starszej sąsiadce, iż zaniesie jej zakupy do domu, mogłaby przypadkiem zejść na zawał...

Oj, biedne to moje dziecko... Będzie je matka uczyć takich niemodnych i obciachowych zasad.




W tym roku po raz pierwszy wypatrzyłam te krzewy i to od razu w kilku różnych miejscach. Były różowe, białe, najbardziej jednak spodobały mi się te lekko fioletowe, właściwie balansujące pomiędzy fioletem a błękitem.


Kiedy w końcu poznałam ich nazwę, okazało się, że brzmi bardzo znajomo - to ketmia, hibiscus.



Wszystko do d... Cholernie, bardzo źle.

piątek, 9 września 2011

"Azyl" po rosyjsku!



Z przyjemnością informuję, iż moje opowiadanie fanfiction "Azyl" ukaże się również po rosyjsku! Tłumaczeniem zajmuje się Tanya, a można je znaleźć tutaj: twilight-saga.ru

Pytanie i propozycja Tanyi była dla mnie bardzo miłą niespodzianką, ogromnie się cieszę, że komuś moje opowiadanie na tyle się spodobało, iż gotów jest poświęcić czas na tłumaczenie. Czuję się wzruszona!

Таня, спасибо!

Jednocześnie tak po cichu, cichutku tylko wspomnę, że mam pewne nieśmiałe plany w stosunku do "Bandyty" i najprawdopodobniej "MSAP", za wcześnie jednak jeszcze, by napisać o nich konkretniej czy prosić o trzymanie kciuków. Mam nadzieję, że nie braknie mi odwagi :)


Ach, i tak zupełnie już na marginesie. To jest mój 100. post (od założenia tego bloga w marcu br.). Wychodzi na to, że jestem gadułą :/

czwartek, 8 września 2011

Jeszcze o Słowacji


Jeśli kto ma czas, polecam spacer urokliwymi uliczkami starych, spiskich miasteczek. Levoca, Kezmarok, Nova Spisska Ves - warto tam zajrzeć. Na zdjęciu powyżej fragment rynku w zabytkowej dzielnicy Popradu - Spisskiej Soboty.




I to by było tyle z tegorocznej wyprawy na Słowację. Mam nadzieję, że za rok będę mogła pokazać tu kolejne zdjęcia :)


Jeszcze jeden temat, który trzeba poruszyć opowiadając o Słowacji - romskie osady. Zawsze uważałam się za osobę tolerancyjną, w tym jednak przypadku... Nie wiem - nie potrafię zrozumieć tej kultury. Słowacy, z którymi na ten temat rozmawiałam, odpowiadają niechętnie. Oficjalnie Romowie stanowią 2 % ludności, jednakże faktycznie ułamek ten może być znacznie wyższy. Bezrobocie w tej grupie - przekracza 90 %, w miejscowościach, przy których znajdują się osady, domy otoczone są nierzadko 3-metrowymi parkanami. Romowie niechętnie zgłaszają narodziny do urzędów (chyba, że chodzi o zasiłek), nie posyłają dzieci do szkół. Kiedy rząd słowacki próbował dla nich budować osiedla socjalne - porzucali je, wracając do swoich slumsów - takich, jak te na zdjęciu. Nie ma tam bieżącej wody, kanalizacji, nie jestem nawet pewna, w niektórych z osad nie ma nawet prądu.

Zdarzyło się nam raz przechodzić skrajem takiej osady (swoją drogą ciekawe, że są zaznaczane na mapach - jako ostrzeżenie?) - naszych rąk uczepiła się od razu chmara dzieci, a stojący w pobliżu mężczyźni, odprowadzali nas niezbyt przyjaznym wzrokiem. Co tu dużo mówić - bałam się.

To jest problem, z którym ciężko sobie poradzić. Bo jak mówić o asymilacji, współistnieniu, jeśli Romowie są tak przywiązani do swojej tradycji, że wolą żyć zamknięci we własnym świecie, wyciągając tylko rękę po zasiłek? Niechęć reszty społeczeństwa do tej grupy etnicznej sprawia, że podziały tylko się zaostrzają... W 2004 roku doszło na Słowacji do poważnych zamieszek, niemalże "powstania"... Do dzisiaj nie udało się wymyślić dobrego rozwiązania.

wtorek, 6 września 2011

Szamocząc się...


Czasem mam wrażenie, że tylko dryfuję w bezmiarze codzienności, na nic już nie mając wpływu. Nie mogę uciec, nie jestem w stanie ruszyć naprzód. Godziny i tygodnie mijają, omywając mnie szarą monotonią. W tej otchłani dosięgają mnie tylko raz po raz szarpnięcia bólu, rozpaczliwy skurcz bezsilności... Kulę ramiona, próbując ukryć się przed obezwładniającym smutkiem, lecz nigdzie nie widać brzegu, na którym mogłabym się zaczepić...

Żal. Zazdrość. Rozgoryczenie.

Nie na wszystko w życiu mamy wpływ. Czasem to, co od nas niezależne, okazuje się być bardzo ważne...

 

poniedziałek, 5 września 2011

Strbske Pleso


Mieliśmy "wolny" dzień, dziadkowie porwali wnusia, liczyłam na to, że uda się nam zrobić jeszcze jakąś trasę, ale ze względu na moje kłopoty żołądkowe musieliśmy zrezygnować z tych planów. Skończyło się na spacerze po Strbskem Plesie (Szczyrbskie Jezioro).

Tam jest naprawdę pięknie... i nie powinnam narzekać, kiedy jednak patrzyłam na bezchmurne niebo, fantastyczną widoczność, to aż mnie skręcało, że nie udało się nam wyjść na prawdziwy szlak, chociaż Magistralę albo którąś z dolin...


Krywań... Tylko tak niepozornie wygląda, a swoje się trzeba napocić, aby tam wejść.



A tu poniżej mamy Rysy od słowackiej strony. Raz się tam wdrapałam i mi wystarczy :) Podejście nie należało do najciekawszych - straszne tłumy (zdecydowanie więcej ludzi niż na innych słowackich szlakach), przez dłuższą część drogi trasa prowadziła takim dość szerokim chodnikiem - jak autostradą...Zaliczone, wracać tam nie planuje, chyba że jak dziecko się kiedyś uprze.




Strbske Pleso zawsze było kurortem. Tu odbywały się zawody sportowe, tu zjeżdżali kuracjusze. Od kilku lat jest intensywnie remontowane, stworzono tu luksusowe hotele, apartamenty, restauracje. Choć nie przepadam za takimi miejscami, zazwyczaj odciętymi od otoczenia wysokimi płotami, tym razem oglądałam zmiany z przyjemnością. Ot na przykład ten budynek ze zdjęcia poniżej niedawno jeszcze był ruiną...


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...