Drugi tydzień urlopu spędziliśmy w Dobczycach, malowniczej miejscowości niedaleko Krakowa. Spokojna okolica (przynajmniej jak na Małopolskę, w której ciężko jest znaleźć odludny kawałek), bezpieczny ogrodzony teren, po którym dziecko mogło hasać od świtu do... właściwie późnej nocy. Telefony rzucone w najciemniejszy kąt, nie patrzyliśmy na zegarki.
Sielanka :)
Pogoda dopisała, nawet bardzo. To był chyba najgorętszy tydzień tego lata!
Najlepszym rozwiązaniem było więc słodkie lenistwo - koc i książka, cień w przestronnej altanie, moczenie nóg w chłodnej Rabie. A wieczorem spacery pełnymi kwiatów uliczkami tego średniowiecznego miasteczka czy szalone mecze w ping-ponga tudzież uganianie się z niezmordowanym stworkiem po okolicy w dziwnej wersji berka. Kawałek patyka i odrobina wyobraźni wystarczy przecież by opowiedzieć, a nawet odegrać, pasjonującą bajkę o przygodach małego dzielnego autka, które napadły dzikie koty.
Mieliśmy do swojej dyspozycji mały, przytulny domek. Rano otwierałam drzwi, wypuszczając rozbrykanego młodego człowieka na zewnątrz, by mógł dołączyć do reszty dzieciarni, a sama brałam się za śniadanie, które jedliśmy później pod gołym niebem. I jakoś tak... wcale nawet nie za szybko uciekał nam czas. Było w sam raz.
Tak, to był pełen relaks :)
jakaś piękna zjawa na tym ostatnim zdjęciu :)
OdpowiedzUsuń