W takie kwietniowe dni mam jedno marzenie. Usiąść na tarasie, zawinąwszy się szczelnie ciepłym kocem wtopić się w wygodny leżak. Wystawić twarz ku słońcu, które raz po raz wygląda zza chmur, ogrzać zziębnięte przez zimę ciało...
Gdzie ten mój wyśniony taras??
Przestrzeń dookoła nasyciła się już zielenią. Znikła niedawna szarość, ożyły trawniki. Widziałam, że zaczynają kwitnąć mlecze - za chwilę ich dywan ozłoci okolicę. Co dzień zachwycam się kolejnymi rozwierającymi się pąkami na drzewach; są nie do powstrzymania, nie przejmują się chłodnymi nocami.
Czas od października, listopada do końca marca jest dla mnie zawsze wyjątkowo przygnębiający. Nawet w te słoneczne dni... Liczne warstwy grubych ubrań, szarość, plucha. Dlaczego wiosna nie może trwać pół roku? Nie, wcale by się nie znudziła. Przeplatałaby się z latem oraz trwającą miesiąc jesienią i góra jednotygodniową zimą.
Jest gdzieś takie miejsce na ziemi? Zaraz się tam przenoszę!
W takie dni jak teraz jest wspaniałe światło. Uwielbiam patrzeć na drzewa pokryte świeżą jeszcze zielenią, albo tonące w bieli kwiatów, kiedy błyszczą na tle ultramarynowego nieba. Lubię nawet przelotne deszcze. Nabrzmiałe chmury wiszą nisko, ciemne i posępne, jakby chciały przygnieść ziemię swoim ciężarem. Ale nie są w stanie powstrzymać wiosny ani słońca i kiedy to ostatnie przedrze się przez sine zasłony, rozświetlając drzewa, przystaję i patrzę jak urzeczona na te kolory.
Chyba zacznę nosić aparat w torebce, zbyt wiele takich widoków mi na co dzień ucieka. Gdyby tylko to nie była taka ciężka cegła...
To jeszcze jedna z zalet tej pory roku, niewątpliwa przewaga nad zimą: kiedy braknie słońca, dzięki świeżym i nasyconym kolorom wiosenne zdjęcia wychodzą bez porównania lepiej niż te zimowe. Są żywsze, pełniejsze, cieplejsze...
Tą maleńką szachownicę wypatrzyłam dziś w ogródku sąsiada, kostkowata, jeśli się nie mylę. Nie prezentuje się tak okazale jak szachownica cesarska, z daleka jej nie widać... ale z bliska mnie zachwyciła.
Najlepszy dowód potwierdzający przyjście wiosny - kocisko przesiadło się z zimnych już kaloryferów na moje kolana. Marzec się już skończył, a ona nadal jest w niemożliwy wręcz sposób namolna. Lubię jej miękkie mruczenie, lecz ona nie zna umiaru. Jest tak zdesperowana, że wpycha się na kolana nawet Skrzacikowi. A ten już wie, co należy zrobić...
jestem za, miej aparat zawsze przy sobie, takie cudenka tu u ciebie można podziwiać że hoho :)
OdpowiedzUsuńtaa wiosna, cieplo...a gdzie mój taras? Ty przynajmniej masz kawalek ogródka.