W niedzielę wyrwałam się na spacer do naszego lasu. Samotnie, gdyż zaziębione chłopaki zostały w domu. Było biało, oślepiająco słonecznie i tak... dziwnie. Bo ptaszyska już za wiosną wołają - świergolą, proszą, nawołują. Dzięcioły tłukły się jak opętane, sójki niespokojnie krążyły między drzewami, jakby czegoś szukały. W pewnym momencie szmyrgnęło mi nawet coś nisko przy ziemi, jakiś gryzoń, któremu najwyraźniej skończyły się zimowe zapasy i rozbudzony wyjrzał na świat poszukać czegoś świeżego...
Podobno przylatują już bociany - martwię się o nie, jak przetrwają ten najbliższy czas.
Dziś za to spod zwałów białego paskudztwa ukazał się przebiśnieg - ten sam, którego pokazywałam trzy tygodnie temu. Temperatura doskonale go utrwaliła, tylko zieleń taka pożółkła, przemarznięta :/ Przy okazji na sąsiedniej rabatce znalazłam niedojedzone resztki kosa - głowę z tym ślicznym, pomarańczowym dziobem, trochę lśniących czarnych piórek i brutalna czerwień. Ptaszyska na balkonie zjadają każdą ilość pokarmu, jaką im wysypię, a okoliczne koty też muszą się czymś żywić.
Jakby ktoś miał wątpliwości, że w tym roku trwa to wyjątkowo długo...
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz