Rano wstaję, gdyż melodia wygrywana przez budzik jest dość skoczna. Niczym automat, bez zastanowienia się przemierzam dobrze znajomą trasę - łazienka, kuchnia, sypialnia, szykując się na kolejny dzień. Potem, gdy siedząc już spokojnie w pracy, wypiję kawę i trochę się obudzę, zaczyna się ta gorsza część dnia.
Dni są coraz krótsze, ciemne i mokre poranki, szara mżawka zasnuwająca widok. Słońce pojawia się z rzadka, nie próbując nawet przyglądać się kolorom jesieni. Coraz trudniej walczyć z przygnębieniem, odnajdywać w sobie siłę, aby jakoś wziąć się w garść, aby zmierzyć się z codziennymi obowiązkami. Każdego dnia mam ochotę uciec przed samą sobą, wyłączyć się, zniknąć... ale też każdego dnia muszę to pragnienie pokonać i jakoś ciągnąć dalej, starając się utrzymywać nieposłuszne myśli na wodzy.
Nikt nie umarł, wszyscy zdrowi. Ale i tak jest niefajnie :/
Kurcze feluś :/
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz