Trafiłam ostatnio na dość wstrząsający, przynajmniej dla mnie, artykuł (link do wersji okrojonej) o poziomie nauczania w dzisiejszej polskiej szkole, o drastycznie okrojonej podstawie programowej i obniżeniu wymagań. Czytałam polemikę pani Hall, jednakże wcale nie uspokoiła mnie ona. Bardziej przekonują mnie raczej narzekania mojego ojca, nauczyciela akademickiego i profesora, na spadający z roku na rok poziom wiedzy jego studentów.
Jestem przerażona i zastanawiam się, czy wystarczy mi samozaparcia, cierpliwości i umiejętności, by rozbudzić w moim dziecku ciekawość świata oraz pasję zdobywania wiedzy czy nauczyć go samodzielnego myślenia.
Może to kwestia tego, że sama maturę zdawałam... rety, wstyd się przyznać, ile to już lat temu? W ubiegłym wieku... Obowiązywały inne standardy, inaczej wyglądał egzamin. Miałam jednak szczęście trafić na niesamowitych nauczycieli (tego szacunku zdecydowanie nauczyłam się dopiero z biegiem lat) i choć zbierając materiały do kolejnego cholernego referatu, klęłam cicho pod nosem, a czekając, kto tym razem zostanie wywołany do odpowiedzi, zieleniałam ze strachu - teraz jestem im wdzięczna za wszechstronne i interdyscyplinarne wykształcenie. Nauczycielowi fizyki, razem z którym wyprowadzaliśmy wzór na nieskończoność wszechświata, nauczycielce historii, która zmuszała (tak, wtedy było to zmuszaniem) nas do dyskusji o reformacji na podstawie tekstów Lutra i jego zwolenników, czytanych w wersji oryginalnej, czy polonistce, która mimo ograniczonej liczby godzin zdołała pokazać nam historię literatury jako żywy ciąg przemian i zależności, coś prawdziwie fascynującego. Matematyki douczałam się w domu, z podręczników akademickich, a wypracowania pisaliśmy odręcznie, aby nie zdawać się w kwestii ortografii na maszynę, lecz ćwiczyć swobodę wypowiadania myśli oraz łączenia faktów.
Czy uda się znaleźć szkołę, która wymaga coś więcej niż krajowa średnia? Czy uda się przekonać dziecko, że warto starać się dostać i utrzymać w takiej szkole, wkładać w to więcej wysiłku niż koledzy, skoro dziś tylu ludzi z wyższym wykształceniem, ba, z doktoratem, nie może znaleźć pracy albo skazanych jest na stanowisko kompletnie nie odpowiadające ich kwalifikacjom? Nie chcę go zamykać na klucz z książkami, a jednocześnie boję się, w jaką stronę to wszystko zmierza.
Internet, globalizacja i masowa kultura nie zachęcają do wysiłku.
Dzisiaj lepiej być sprytnym i bezczelnym niż dobrze wykształconym.
Późnosobotnia dyskusja w rodzinnym gronie o Misiaczku, który złapał muszkę na weselu brata Misia, będącego sąsiadem Rambola, nie mającego nic wspólnego z Donaldem, zwanym też Puzonem, który wcale nie wyjechał do Warszawy. Mój mąż się pogubił, a przecież on akurat nie pił miodu.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz