Jesień.
Ta astronomiczna już się zaczęła, klimatyczna ma nadejść lada dzień. Pogoda we wrześniu była nader łaskawa, nie można zatem narzekać.
Miniony weekend też z tych udanych, odwiedziłam stare kąty, nacieszyłam się słońcem i jesiennymi kwiatami. Tyle że już dziś Skrzat wrócił z przedszkola z gorączką, a ja znów się martwię, jak tym razem będzie wyglądać sezon jesienno-zimowy, czy podobnie jak rok temu będziemy stałymi gośćmi w naszej przychodni.
Plany na jesień? Przetrwać. Nie poddać się w tym chaosie, udźwignąć problemy najbliższych i swoje własne smutki. Czasem mam wrażenie, że udało mi się nabrać dystansu i nie szarpię się już tak z nadzieją, to znów przekonuję się, iż stąpam po bardzo cienkiej linii równowagi...
Wyjrzałam dziś do ogródka, zaskoczona tym, ile liści znalazłam na balkonie. Winobluszcz ozłocił się już i spurpurowiał, w przeciągu kilku dni tracąc swój czar. Trawa pożółkła, a na kwiatach osiadła smętna mgiełka... Jeszcze parę dni, kiedy przyjdzie złota jesień, kiedy wszystko po raz ostatni w tym roku rozbłyśnie, potem znów trzeba będzie czekać do wiosny.
Wiem wiem, ja też dziś z kliniki stwierdzilam, ze przejdę sie pieszo, powdycham trochę tego powietrza jeszcze cieplutkiego, zaskoczyla mnie ilosć liści na chodnikach, kolorów na drzewach...
OdpowiedzUsuń