Podnoszę rękę do góry, po raz kolejny sprawdzając, czy jednak nie drży. Szarpie mną niepokój, nie wiem, od kiedy. Może od kilku dni? A może przez kilka dni go akurat nie było? Niejasne, nieprzyjemne przeczucie, jakby miało się wydarzyć coś złego.
Nie mogę znaleźć sobie miejsca, nie potrafię niczym spokojnie się zająć, skupić na czymkolwiek, wciąż krążę od ściany do ściany...Z trudem powstrzymuję się, by na ulicy nie oglądać się co chwila przez ramię, przerywam rozmowę, zapominając, co miałam powiedzieć.
Wiem, że to się zdarza, wiem, że to minie. A i nieraz jeszcze powróci.
Tak bywa.
Znalazłam ciekawostkę - seksualna surogatka. Zastanawiam się, czy to jedynie egzotyczna osobliwość, czy też zapowiedź jakiegoś trendu, być może zmian w dotychczasowym postrzeganiu takich spraw jak obyczajność, terapia czy relacja z "pacjentem"? A może to jedynie doskonały chwyt marketingowy, by w nowym opakowaniu sprzedać coś, co kobiety sprzedawały od wieków? Przecież nierzadko zdarzało się, że przy okazji (chyba?) komuś pomagały. Czasem wystarczy tylko wysłuchać.
Podobnie ciekawi mnie, czy dress code to relikt z innej epoki, kiedy całokształt relacji międzyludzkich ujęty był w dość sztywne reguły, czy też może wręcz przeciwnie, to wyraz tęsknoty za jakimś uporządkowaniem naszego zwariowanego świata? Zbyt sztywny gorset dusi i uwiera, a kiedy go brak, można się cieszyć swobodą... Czasem można się jednak poczuć zagubionym.
Ilekroć widzę np. w operze dzieciaki w T-shirtach, zgrzytam zębami. Nie powinno mnie to obchodzić, a jednak z jakiegoś powodu czuję rozdrażnienie. W czasach, gdy obowiązuje pełna swoboda zachowań, chciałabym wiedzieć, że istnieje coś stałego, do czego zawsze można się odwołać.
Nie bez powodu taką popularnością cieszą się kursy savoir-vivre. Szkoda tylko, że coś, co kiedyś przekazywane było w domu, z pokolenia na pokolenie, dziś jest towarem, za który się płaci.
Piosenki na dziś - Katiusza (gdzieś miałam to w wykonaniu Aloszy Awdiejewa, ale nie mogę znaleźć :/) i Kalinka. Przy okazji przypomniałam sobie "Murkę". Ile to już lat minęło, od kiedy śpiewałam to wydzierając się na całe gardło? "W bandzie żyła Murka, dziewczę czarnowłose..." Ech...
Są rzeczy, które powinniśmy wynieść z domu. Umiejętność zachowania się w towarzystwie i dostosowanie ubioru do sytuacji. Mój dziadek nazywa to kindersztubą. Wymagałam od mojej klasy bardziej uroczystego stroju gdy wybieraliśmy się do Teatru Lalek, że o Operze nie wspomnę. Uczyłam ich, że na przedstawieniu nie wolno jeść. I co ? I niektórzy rodzice mieli pretensje, że pani nauczycielka się czepia i wymaga nie wiadomo czego.Z drugiej strony są teatry awangardowe, do których nawet nie wypada ubrać się choć trochę lepiej niż na co dzień. I bądź tu mądry. Pozdrawiam. Ropucha.
OdpowiedzUsuńAle opera pozostaje operę i nie wyobrażam sobie żeby ktoś przyszedł tam w koszulce. Czytam ten srtykuł i jedno mnie kłuje w oczy, wiem, mamy 21 wiek, globalizacja i te sprawy,ale dlaczego nie można nazywać rzeczy po polsku? Dlaczego dla określenia nowych stylów, zachowań zapożyczamy tyle słów obcojęzycznych? nasz jezyk staje się przez ot bardzo ubogi, a ja już tak naprawdę za tymi wszystkimi nowymi określeniami nie nadążam.
OdpowiedzUsuńAniu czasami tak jest, że dręczy nas jakiś niepokój, nie mozna sobie znaleźć miejsca, też tak mam. Oby szybko do Twego serduszka zwitał spokój :)