niedziela, 30 października 2011
:(
Nadzieja jest przereklamowana. Jak mam udawać, że się uśmiecham, skoro co dzień płaczę? Jak mam wierzyć, kiedy uzbierało się zbyt wiele rzeczy, z którymi muszę sobie poradzić? Chciałabym móc powiedzieć - "mam dość, poddaję się", nie wolno mi jednak, gdyż jestem potrzebna.
Zamiast poprawy... jest tylko coraz gorzej.
Dziś mam ochotę się upić. Wrócę tu, jak otrzeźwieję.
sobota, 29 października 2011
Domowe sprawy
W dzisiejszych "Wysokich Obcasach" trafiłam na ciekawy tekst - "Wojna domowa". Polecam.
Para, dzieci, codzienne obowiązki. Dwa subiektywne spojrzenia na to samo, wspólne życie - tak odmienne od siebie. Ile się zmienia z biegiem lat, nawet u osób, które same sobie wydają się być przygotowane na obowiązki związane z posiadaniem partnera/domu/rodziny, które potrafią dostrzec powtarzające się od pokoleń schematy, a mimo to wpadają w tę samą pułapkę. Czy uświadomienie sobie tego wszystkiego, zrozumienie postawy partnera, pomaga się dogadywać? Czasem wątpię.
Boli mnie głowa, boli mnie brzuch.
W domu cisza, panowie integrują się na jakichś męskich rozrywkach (czytaj: na placu zabaw), więc ze spokojem mogę się oddać sprzątaniu, zmywaniu, prasowaniu i robieniu prania.
piątek, 28 października 2011
Ścieżki...
Dziś znów wracaliśmy z przedszkola dobre dwie godziny. Kieszenie pełne mam bardzo cennych i jeszcze bardziej zabłoconych "minerałów", ręce pełne wszelkiego rodzaju patyków oraz piórek, lżejsza za to jestem o garść orzechów, które zostawiliśmy w lesie mającym nas tym razem w głębokim poważaniu wiewiórom. Zaliczyliśmy wszystkie możliwe i niemożliwe górki, płotki oraz głazy, czuję te kilometry w miejscu, gdzie moje plecy tracą swą szlachetną nazwę, lecz jest to przyjemny rodzaj zmęczenia. Kartę w aparacie znów mam pełną barwnych obrazów, nie wiem, kiedy zdołam je obrobić, Skrzat natomiast uzbierał za paznokciami (i nie tylko zresztą) sporo próbek różnych znanych i nieznanych mi substancji... Spacer więc można zaliczyć do udanych, jak co dzień. Spacery to ta dobra część planu dnia.
Zapowiadają ciepły weekend, muszę wyciągnąć chłopaków za miasto, odetchnąć świeżym powietrzem, póki jeszcze nie wiąże się to ze szczękaniem zębami i naciąganiem kaptura mocno na głowę. Cztery spokojne dni. Przydadzą się, oj przydadzą...
Ostatnio miałam okazję oglądać zdjęcia ślubne znajomych. Tak, jak zazwyczaj moją uwagę przyciągają kiecki, tak teraz byłam po prostu urzeczona samymi zdjęciami jako takimi - nie kadrami, ale tym, jak ostre były te fotografie, jasne... Wiem, jakie warunki oświetleniowe panują w kościele czy na sali, zdaję sobie sprawę z tego, jak trudno jest zrobić tam dobre zdjęcie. Tu nie było nawet widać lampy (choć nie wykluczam, że jej użyto). Mąż zaraz sprawdził model, jakim je wykonano, ciesząc się, iż mógłby zrobić mi prezent. Dopiero gdy znalazł cenę, ok. 14 tys. w najbardziej podstawowej wersji, jego entuzjazm opadł. Tak, w tym wypadku cena i jakość idą ze sobą w parze.
Moja Schlumbergera postanowiła nie czekać na zimę i już teraz uszczęśliwić mnie kwiatami. Teraz siedzę przy oknie, gapię się na nią...
czwartek, 27 października 2011
Szaruga
Rano wstaję, gdyż melodia wygrywana przez budzik jest dość skoczna. Niczym automat, bez zastanowienia się przemierzam dobrze znajomą trasę - łazienka, kuchnia, sypialnia, szykując się na kolejny dzień. Potem, gdy siedząc już spokojnie w pracy, wypiję kawę i trochę się obudzę, zaczyna się ta gorsza część dnia.
Dni są coraz krótsze, ciemne i mokre poranki, szara mżawka zasnuwająca widok. Słońce pojawia się z rzadka, nie próbując nawet przyglądać się kolorom jesieni. Coraz trudniej walczyć z przygnębieniem, odnajdywać w sobie siłę, aby jakoś wziąć się w garść, aby zmierzyć się z codziennymi obowiązkami. Każdego dnia mam ochotę uciec przed samą sobą, wyłączyć się, zniknąć... ale też każdego dnia muszę to pragnienie pokonać i jakoś ciągnąć dalej, starając się utrzymywać nieposłuszne myśli na wodzy.
Nikt nie umarł, wszyscy zdrowi. Ale i tak jest niefajnie :/
Kurcze feluś :/
poniedziałek, 24 października 2011
Mikrokosmos
Babcia oglądała ze Skrzatem "Mikrokosmos".
Skrzat: Babcia, a czemu jedna biedronka siedzi na drugiej?
Babcia: Eee...
Skrzat: Bo ją budzi!
II część "Przysięgi" prawie gotowa, nie spodziewałam się, że to będzie tak trudne do napisania. Zaczynam czuć, że ten temat mnie przerósł, że nie potrafię spokojnie i jasno przekazać rozterek moich bohaterów. Pisanie idzie pod górkę - zbyt emocjonalnie, zbyt chaotycznie... Jak na razie boję się zabierać za część III.
Nie pozwólcie mi myśleć, bo oszaleję :(
sobota, 22 października 2011
Allgemeinbildung
Trafiłam ostatnio na dość wstrząsający, przynajmniej dla mnie, artykuł (link do wersji okrojonej) o poziomie nauczania w dzisiejszej polskiej szkole, o drastycznie okrojonej podstawie programowej i obniżeniu wymagań. Czytałam polemikę pani Hall, jednakże wcale nie uspokoiła mnie ona. Bardziej przekonują mnie raczej narzekania mojego ojca, nauczyciela akademickiego i profesora, na spadający z roku na rok poziom wiedzy jego studentów.
Jestem przerażona i zastanawiam się, czy wystarczy mi samozaparcia, cierpliwości i umiejętności, by rozbudzić w moim dziecku ciekawość świata oraz pasję zdobywania wiedzy czy nauczyć go samodzielnego myślenia.
Może to kwestia tego, że sama maturę zdawałam... rety, wstyd się przyznać, ile to już lat temu? W ubiegłym wieku... Obowiązywały inne standardy, inaczej wyglądał egzamin. Miałam jednak szczęście trafić na niesamowitych nauczycieli (tego szacunku zdecydowanie nauczyłam się dopiero z biegiem lat) i choć zbierając materiały do kolejnego cholernego referatu, klęłam cicho pod nosem, a czekając, kto tym razem zostanie wywołany do odpowiedzi, zieleniałam ze strachu - teraz jestem im wdzięczna za wszechstronne i interdyscyplinarne wykształcenie. Nauczycielowi fizyki, razem z którym wyprowadzaliśmy wzór na nieskończoność wszechświata, nauczycielce historii, która zmuszała (tak, wtedy było to zmuszaniem) nas do dyskusji o reformacji na podstawie tekstów Lutra i jego zwolenników, czytanych w wersji oryginalnej, czy polonistce, która mimo ograniczonej liczby godzin zdołała pokazać nam historię literatury jako żywy ciąg przemian i zależności, coś prawdziwie fascynującego. Matematyki douczałam się w domu, z podręczników akademickich, a wypracowania pisaliśmy odręcznie, aby nie zdawać się w kwestii ortografii na maszynę, lecz ćwiczyć swobodę wypowiadania myśli oraz łączenia faktów.
Czy uda się znaleźć szkołę, która wymaga coś więcej niż krajowa średnia? Czy uda się przekonać dziecko, że warto starać się dostać i utrzymać w takiej szkole, wkładać w to więcej wysiłku niż koledzy, skoro dziś tylu ludzi z wyższym wykształceniem, ba, z doktoratem, nie może znaleźć pracy albo skazanych jest na stanowisko kompletnie nie odpowiadające ich kwalifikacjom? Nie chcę go zamykać na klucz z książkami, a jednocześnie boję się, w jaką stronę to wszystko zmierza.
Internet, globalizacja i masowa kultura nie zachęcają do wysiłku.
Dzisiaj lepiej być sprytnym i bezczelnym niż dobrze wykształconym.
Późnosobotnia dyskusja w rodzinnym gronie o Misiaczku, który złapał muszkę na weselu brata Misia, będącego sąsiadem Rambola, nie mającego nic wspólnego z Donaldem, zwanym też Puzonem, który wcale nie wyjechał do Warszawy. Mój mąż się pogubił, a przecież on akurat nie pił miodu.
czwartek, 20 października 2011
Drżenie
Podnoszę rękę do góry, po raz kolejny sprawdzając, czy jednak nie drży. Szarpie mną niepokój, nie wiem, od kiedy. Może od kilku dni? A może przez kilka dni go akurat nie było? Niejasne, nieprzyjemne przeczucie, jakby miało się wydarzyć coś złego.
Nie mogę znaleźć sobie miejsca, nie potrafię niczym spokojnie się zająć, skupić na czymkolwiek, wciąż krążę od ściany do ściany...Z trudem powstrzymuję się, by na ulicy nie oglądać się co chwila przez ramię, przerywam rozmowę, zapominając, co miałam powiedzieć.
Wiem, że to się zdarza, wiem, że to minie. A i nieraz jeszcze powróci.
Tak bywa.
Znalazłam ciekawostkę - seksualna surogatka. Zastanawiam się, czy to jedynie egzotyczna osobliwość, czy też zapowiedź jakiegoś trendu, być może zmian w dotychczasowym postrzeganiu takich spraw jak obyczajność, terapia czy relacja z "pacjentem"? A może to jedynie doskonały chwyt marketingowy, by w nowym opakowaniu sprzedać coś, co kobiety sprzedawały od wieków? Przecież nierzadko zdarzało się, że przy okazji (chyba?) komuś pomagały. Czasem wystarczy tylko wysłuchać.
Podobnie ciekawi mnie, czy dress code to relikt z innej epoki, kiedy całokształt relacji międzyludzkich ujęty był w dość sztywne reguły, czy też może wręcz przeciwnie, to wyraz tęsknoty za jakimś uporządkowaniem naszego zwariowanego świata? Zbyt sztywny gorset dusi i uwiera, a kiedy go brak, można się cieszyć swobodą... Czasem można się jednak poczuć zagubionym.
Ilekroć widzę np. w operze dzieciaki w T-shirtach, zgrzytam zębami. Nie powinno mnie to obchodzić, a jednak z jakiegoś powodu czuję rozdrażnienie. W czasach, gdy obowiązuje pełna swoboda zachowań, chciałabym wiedzieć, że istnieje coś stałego, do czego zawsze można się odwołać.
Nie bez powodu taką popularnością cieszą się kursy savoir-vivre. Szkoda tylko, że coś, co kiedyś przekazywane było w domu, z pokolenia na pokolenie, dziś jest towarem, za który się płaci.
Piosenki na dziś - Katiusza (gdzieś miałam to w wykonaniu Aloszy Awdiejewa, ale nie mogę znaleźć :/) i Kalinka. Przy okazji przypomniałam sobie "Murkę". Ile to już lat minęło, od kiedy śpiewałam to wydzierając się na całe gardło? "W bandzie żyła Murka, dziewczę czarnowłose..." Ech...
wtorek, 18 października 2011
Problem z kolorem.
Od jakiegoś czasu ubierając się często wybieram czerwień i to w tym jaskrawym, krwistym odcieniu (równie często wybieram czerń, ale to już zupełnie inna historia). Lubię ten kolor, może jest to jakaś forma buntu czy sprzeciwu, nie wiem. Od dwóch tygodni jednak nie zakładam nic czerwonego do pracy i w dodatku czuję się bardzo niekomfortowo.
A wszystko przez to, że szef stwierdził, iż do twarzy mi w tym kolorze. Banalny, niewinny komplement, nie pierwszy i nie ostatni, jaki słyszałam, powinnam podziękować i szybko o nim zapomnieć. Jednakże w mojej głowie znów włączył się alarm, nie pierwszy raz poczułam się nieswojo, pracuję tam już od dobrych kilku lat...
Przewrażliwienie i niska samoocena czy też może jednak zdrowy rozsądek? Mam nadzieję, że szybko mi to przejdzie.
poniedziałek, 17 października 2011
Zmiany na moim chomiku
Pisałam o tym kilka razy, dość długo się zastanawiałam, ale w końcu podjęłam decyzję. Proszenie się coraz to od nowa o komentarze jest dla mnie frustrujące, podobnie jak fakt, że moje opowiadania wciąż są pobierane, a poza naprawdę nielicznymi wyjątkami - nikt nie wraca z komentarzem. Tak, jestem okropna, że w ogóle się o coś takiego upominam.
Rozumiem, że ktoś może sobie nie zdawać sprawy, że wypada zostawić po przeczytaniu chociaż to głupie "Dziękuję." 800 pobrań, a tylko 20 osób skomentowało? Pozostałym 780 opowiadanie albo się nie podobało, albo... Zresztą mniejsza o to.
Nie zamierzam się tym dłużej przejmować, to moje opowiadania i zdecydowałam się ograniczyć do nich dostęp, przynajmniej - do tych już zakończonych. Na chomiku będzie hasło, z ff.net zapewne je usunę.
Jeśli ktoś będzie zainteresowany, zawsze może spytać o dostęp.
Przypomniał mi się stary dobry sposób na jesienną chandrę - odsunąć krzesła i stół na bok, podkręcić mocno głośniki, włączając "golden oldies" i po prostu sobie poskakać. Może to kwestia tego, że wysiłek fizyczny przyczynia się do produkcji endorfin, może po prostu powrót do jakichś pradawnych rytuałów, ważne, jeśli choć na chwilę uda się odepchnąć przygnębienie.
sobota, 15 października 2011
Oryginalny widok
Niemal co dzień idąc do pracy spotykam po drodze mężczyznę, który swoim strojem przyciąga nie tylko moją uwagę. Bez wątpienia jest oryginalny - bo nie jest zbyt częstym widokiem na naszych ulicach męski strój, składający się z krwiście czerwonych spodni, granatowej marynarki i błękitnej koszuli. Do tego dodajmy fantazyjnie zwiniętą chusteczkę, wsuniętą w kieszeń marynarki, torbę, którą trudno byłoby nazwać aktówką czy luźno owinięty wokół szyi szal. Ktoś mógłby parsknąć śmiechem, rzucając obraźliwy komentarz, mi jednak ten widok się podoba, cenię sobie oryginalność. Dodatkowo charakterystyczne okulary w cienkich, złotych oprawkach podpowiadają mi, że to niekoniecznie nasz rodzimy styl. W Berlinie pan ten nie wzbudziłby sensacji i czasem sobie myślę, że naszym polskim mężczyznom brak fantazji i odwagi, by pokazać coś innego.
I znów sobota.
Dokąd ten czas tak goni??
Chwilowo nic...
Ciężko się przestawić na jesień, ten okres przejściowy jest okropny. Chyba jakieś przesilenie. Nie mogę się wyspać, brak sił i najchętniej spędzałabym całe dnie pod kocem. Szkoda, że tak się nie da :/
Nie potrafię na tyle zebrać myśli, żeby pisać.
Kiedy ktoś powołuje się na swoje sumienie, staram się być tolerancyjna, zrozumieć. Jednak takie wiadomości jak ta - strasznie mnie denerwują. Jeszcze jedna próba ograniczenia praw, postępu cywilizacyjnego - bez właściwej edukacji w szkołach, bez możliwości korzystania z dobrodziejstw medycyny, za to pod czyjeś dyktando...
wtorek, 11 października 2011
W żółtych płomieniach liści...
Tak to się kończy, kiedy zajrzę do folderu zatytułowanego "Starocie". Chodzą za mną później różne takie nastrojowe kawałki... Lubię wsłuchiwać się w ich słowa, mam wrażenie, że kiedyś teksty piosenek miały jakiś sens, bliższe były poezji. O współczesnej muzyce - przynajmniej tej z nurtu popularnego - nie da się tego powiedzieć.
Czerwono-czarni, Soyka, Raz dwa trzy, Czerwony Gitary czy choćby Perfect. Teksty Okudżawy, Stachury, Osieckiej... Lubię do nich wracać, wyłączając się z rzeczywistości.
Smutek jest zimny i przytłaczający.
Wolę jednak pisać o smutku niż pozwolić, aby do reszty przejął nade mną kontrolę. O ile w ogóle zostały jakieś części mnie, nad którymi jeszcze panuję...
Wolę jednak pisać o smutku niż pozwolić, aby do reszty przejął nade mną kontrolę. O ile w ogóle zostały jakieś części mnie, nad którymi jeszcze panuję...
Staram się zamykać emocje w zdaniach, z których buduję obrazy, wyrzucam je z mojej głowy, udając, iż władza nad nimi pozwala mi kierować czymś więcej niż tylko słowami. Opisać, nadać im kształt, a w końcu wypłakać późną nocą w kącie kuchni, z ręcznikiem przy twarzy, by nikt ze śpiących już domowników nie usłyszał... Byle nie pozwolić na to, żeby wytrawiły ślad w moim sercu.
poniedziałek, 10 października 2011
Bałagan
Plany i marzenia. Gorące pragnienie, ukryte głęboko w sercu chyba od zawsze. Coraz bardziej rozsypujące się klocki, których nikt już nie ma siły pozbierać. Nikt nie wie, jak należy je poukładać.
Mój nowy guru fotografii: Michael Kenna - jego kompozycje są genialne w swojej prostocie.
Mój cel: poćwiczyć trochę zdjęcia b&w i komponowanie kadru. Dużo poćwiczyć.
Muzyka na dziś - Irish drinking songs.
Może tym klinem uda mi się choć trochę wyprzeć podły nastrój.
Pytanie na dziś - dlaczego napojów energetycznych nie można łączyć z alkoholem?
Na pewno jest jakieś proste i zrozumiałe, naukowe/medyczne wyjaśnienie, ale jestem w tym zakresie laikiem, nie znam się na tym, a zwołane dziś w pracy ad hoc konsylium na schodach nie doszło do żadnych konstruktywnych wniosków... W każdym razie ostrzeżenie na etykiecie nie daje mi spokoju.
sobota, 8 października 2011
Pracowita sobota
Od rana włączył mi się tryb "sprzątanie". Zaniepokoiło mnie to do tego stopnia, że rozważałam wizytę u lekarza (choć w sobotę mogłoby to być trudne), w moim przypadku to naprawdę objaw chorobowy - nie znoszę sprzątania.
W każdym razie wyprawiłam chłopaków w trzy diabły, tzn. posłałam na spacer, kota wyrzuciłam na balkon (nie broniła się jakoś szczególnie) i zabrałam się za porządki. Poza takimi cotygodniowymi, powymieniałam zdjęcia w ramkach (to akurat był czysty relaks), pochowałam kwiatki z balkonu (rozrosły się przez lato, w przyszłym roku grubosz już mi się nigdzie nie zmieści - może zacznę je podtruwać?), ogarnęłam różne niepotrzebne graty, mąż będzie miał co wynosić, pochowałam letnie ubrania... Szkoda tych wszystkich bluzeczek i sukienek, mam wrażenie, że w ogóle nie zdążyłam z nich skorzystać. Dopiero co przecież (na wiosnę!) je wyjmowałam. Jedynym miłym aspektem było zaskoczenie, gdy część z ciuchów, które parę miesięcy temu odłożyłam jako przyciasne, teraz już pasowała. Nie odchudzam się, nie mam na to ochoty, jednak takie niespodzianki bardzo mobilizują, aby o siebie dbać. A zimą zawsze jest to trudniejsze.
Zostało mi jeszcze trochę pracy na świeżym powietrzu - mam do zasadzenia budleję. Cieszę się jak dziecko na myśl o tym, że w przyszłym roku będę miała ten doskonały wabik na motyle. W kalendarzu już zanotowałam, by w kwietniu rozejrzeć się za sadzonkami jeżówki, floksów, dalii... Kusi mnie, żeby posadzić hortensję, miejsce mam, półcieniste jak trzeba. Tylko mam wrażenie, że ta roślina wymaga troskliwej opieki (np. podlewania w czasie suszy), a mi kiepsko to wychodzi, potem tylko wstyd, gdy to sąsiedzi podlewają mój ogródek.
Tak w ogóle to jestem załamana. Odszukałam ostatnio swój termometr, wiem, że jest źle, nie chcę iść po kolejne leki, nie mam tej wewnętrznej siły, by szukać, sprawdzać, kiedy widzę, że inne sprawy stoją kiepsko, coraz gorzej.
Skupiam się na tym, by odpychać od siebie te myśli. Nie zawsze mi się to udaje, czasem muszę popłakać...
I najgorsze jest to, że to ja muszę być tą silną, trzymać się, aby komuś pomóc...
Subskrybuj:
Posty
(
Atom
)