wtorek, 5 lipca 2011

Męczący dzień.


Za dużo na raz i nawet, jeśli ten biurowy chaos mam tylko przez parę godzin dziennie, to i tak... stres sprawia, że czuję się zaszczuta. Bo wszystko musi być szybko, od ręki, najlepiej na wczoraj i na dodatek bez błędów. Kiedy kilka osób jednocześnie czegoś ode mnie pilnie potrzebuje, trudno się nie pogubić.

Tak, bez wątpienia przydałoby się opanowanie i zimna krew. Szkoda, że ja ich nie mam.

A popołudniami bynajmniej nie mogę sobie pozwolić na leżenie brzuchem do góry.

Dziś skrzacik uczył się jeździć na rowerku metodą "na kałużę". Okazała się wyjątkowo skuteczna, więc do upadłego kręciłam się w kółko pilnując, by rozochocony młody cyklista nie został brutalnie zaatakowany przez szorstki asfalt.

Ciekawe, że nie brakło mu sił, by przez ponad dwie godziny ganiać po okolicy, a kiedy w domu miał przebrać spodnie, to padł na podłogę do cna wyczerpany...


Wieczorem kolejna trudna rozmowa, która niczego nie wyjaśniła... Mogę jedynie tłuc głową w mur i wyć z bezsilności... Nie mam nadziei, bo nie ma cienia szansy.

I dziś był wieczór na łzy. Wiele łez.


Porównywanie się z innymi nigdy nie przynosi niczego dobrego. Zbyt łatwo ocenić człowieka, w ogóle go nie rozumiejąc.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...