niedziela, 17 lipca 2011

Kosmiczna codzienność


Chyba każdemu przynajmniej obił się o uszy tytuł znanego amerykańskiego poradnika, "Kobiety są z Wenus, a mężczyźni z Marsa". Jego autor, John Gray, napisał całą serię książek o tym, jak Marsjanie i Wenusjanki mogą sobie radzić w najróżniejszych życiowych sytuacjach. Przeczytałam kilka spośród nich, muszę powiedzieć, że była to dość irytująca lektura. Nie lubię, kiedy tłumaczy mi się jak dziecku, a jedną prostą myśl rozwija na przeszło trzydziestu stronach. Każdy z tych poradników można byłoby podsumować w kilkustronnicowej broszurze.

Zasadniczo jednak Gray ma rację w tym, co pisze. I z tego powodu warto się z nim zapoznać.

To, co poniżej przedstawię, będzie jedynie bardzo uproszczonym streszczeniem jego myśli.

Role kobiet i mężczyzn przez wieki były niezmienne. Kobieta dbała o domowe ognisko, opiekowała się dziećmi, otrzymując w zamian opiekę mężczyzny. Do tego przygotowała ją natura. Kinder, Küche, Kirche, jak mówi stare niemieckie powiedzenie. W ciągu ostatnich trzech czy czterech pokoleń to zmieniło. Kobiety wyszły z zacisza domów, by zacząć pracować podobnie jak mężczyźni. W tak krótkim - biorąc pod uwagę całą historię cywilizacji - okresie, musiały przystosować się do świata, w którym panowały twarde, męskie zasady, a jednocześnie rozpaczliwie starały się pielęgnować w sobie ten wrażliwy, kobiecy pierwiastek. Bo przecież ich partnerzy nadal oczekiwali, że będą czułymi, atrakcyjnymi żonami, kochającymi matkami.

Dla mężczyzn z kolei teoretycznie nic się nie zmieniło. Podobnie jak od zamierzchłych czasów przynoszą do domu zdobycz i zasiadają przed ogniskiem tudzież telewizorem, oczekując wyrazów uznania. To przecież zawsze tak funkcjonowało.

Ale dzisiaj nie działa.

Mężczyzna stracił swoją rolę wyłącznego żywiciela i obrońcy rodziny, jego partnerka nie jest już od niego zależna. Zmęczonej i zestresowanej kobiecie brakuje sił, by po powrocie do domu opiekować się nim, tak, jak on by tego oczekiwał. Ona przecież też pracuje (w nienaturalnych dla niej, bo męskich, warunkach), a zazwyczaj dalej ma na głowie tradycyjnie kobiece obowiązki i musi się przestawić na bycie kobietą. Jej pra(pra)babka zajmowała się tylko domem, odnajdując potrzebną jej siłę w rozmowach z innymi kobietami, i z radością usługiwała mężczyźnie, kiedy wracał do domu. Cieszyła się, że o nią dbał. To wszystkich satysfakcjonowało (upraszczam, ale tak łatwiej opowiedzieć).

W dzisiejszych zwariowanych, zbyt zabieganych czasach, tradycyjne role się pomieszały, a partnerom nierzadko ciężko się w tym odnaleźć.

Gray daje w swojej książce trochę ciekawych podpowiedzi, jak zbudować harmonię. Na papierze wygląda to całkiem przekonująco, w prawdziwym życiu wymaga sporej dawki dobrej woli obu partnerów, rozmowa, chęci zrozumienia i cierpliwości. Biorąc pod uwagę, że strapiony mężczyzna potrzebuje skryć się w swojej "jaskini" (ciekawych odsyłam na książki), a kobieta - wygadać się, to nie jest tak łatwe, jak się wydaje. Ale możliwe.

Gray podpowiada, że kobiety potrzebują przede wszystkim emocjonalnego wsparcia, a mężczyźni - docenienia jego wysiłków i poświęcenia dla rodziny. Znów duże uproszczenie, zainteresowanym polecam przeczytać oryginał: John Gray "Marsjanie i Wenusjanki zawsze razem".




Mam ochotę skulić się gdzieś w kącie i płakać.

4 komentarze :

  1. Czasami to ja się zastanawiam czy ja chcę to równouprawnienie... Bo mogłabym spokojnie posiedzieć w domku, a nie wciąż pracować i pracować...

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz rację. Kiedy kobiety walczyły o równouprawnienie, nie zdawały sobie chyba do końca sprawy z konsekwencji... Po części jesteśmy zadowolone, przynajmniej mi ciężko sobie wyobrazić, że mogłabym wrócić do czasów, gdy kobieta była tak bardzo zależna od mężczyzny... po części jednak obecna sytuacja też nie jest w porządku - musimy konkurować z mężczyznami (choćby w pracy), a nie do tego ukształtowała nas natura.

    "Siedzenie w domu" to jeszcze inna kwestia. Pomijając sytuację wąskiej elity (i dziś i na przestrzeni wieków), która może/mogła sobie pozwolić na siedzenie w domu i tylko "wyglądanie ładnie" tudzież oddawanie się przyjemnościom, takie siedzenie wiąże się z obowiązkami. Moim zdaniem prowadzenie domu i/czy zajmowanie się dziećmi jest równie trudne, męczące i odpowiedzialne jak praca zawodowa. Tylko że rzadko jest to doceniane...

    "Tej to dobrze, siedzi sobie w domu"...

    OdpowiedzUsuń
  3. To siedzenie w domu zawsze kiedyś się kończy. Ja jestem z tych, które za długo by tak nie wytrzymały, moze gdybym miała dziecko inaczej bym na to patrzała. Oczywiście jestem zmęczona pracą, stresuje mnie, codziennie marzę o urlopie i o tym by trochę posiedzieć w domu i się zająć takimi właśnie domowymi sprawami, ale wiem, że na dłuższą metę by mnie to męczyło, brakowałoby mi kontaktu z ludźmi, realizowania się zawodowo. Inna kwestia, gdy mogłabym równocześnie w domu pracować raz na jakiś czas.

    Ale zgadzam się z tymi teoriami, że nam kobietom ciężko pogodzić te wszystkie obowiązki które same na siebie wzięłyśmy. Mój mąż np. wychowany został tak, że zajmuje się męskimi sprawami, nie tyka kobiecych (gotowanie, sprzątanie, prasowanie), ciężko mi go uformować, choć tyle lat razem już jesteśmy :) ja natomiast jak coś się zepsuje szukam instrukcji i próbuję sama naprawiać. Oj za bardzo rwiemy się do tych "męskich" zajęć.

    OdpowiedzUsuń
  4. Anetko, moim zdaniem to nie chodzi o to, iż miejsce kobiety jest przy garnkach. Raczej to, że jej psychika nie wytrzymuje narzuconego sobie tempa - rywalizacji w pracy na równi z mężczyznami, jednoczesnego prowadzenia domu (bo przy całym tym równouprawnieniu w większości przypadków to i tak przede wszystkim zadanie kobiety), bez wsparcia, jakie tradycyjnie otrzymywała od innych kobiet (dawne duże rodziny, grono znajomych, które na co dzień dodawały sobie sił rozmową).

    To jest duże uproszczenie, oczywiście.
    I uogólnienie.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...