Lipiec powoli mija... To rozpalony do czerwoności słońcem, to znów schłodzony przez rzęsistą ulewę. Stragany aż uginają się od sezonowych pyszności, bogactwo barw i kształtów oszałamia. W ogródkach roztańczyły się kwiaty, objawiając pełnię swojej krasy.
Nasze polskie lato...
Dla mnie... lato pachnie skoszoną trawą. Często, gdy zamykam oczy, przypomina mi się prowadząca wzdłuż rzeki ścieżka. Lubiłam gnać po niej na rowerze, mrużąc oczy przed słońcem i pozwalając, by wiatr pieścił moją skórę. Rozgrzana ziemia, idealny błękit nieba.
Jako dziecko lipiec spędzałam najczęściej z kuzynami, bawiąc się całymi dniami w wielkim sadzie prababci. Nie brakowało pomysłów, śmiechu ani przeżyć. I owoców prosto z drzewa czy krzaka, tuż na wyciągnięcie ręki. Wieczorami za to siedzieliśmy w małym pokoju na strychu, grając w karty czy słuchając starych opowieści babci...
Lipiec był też nieraz pod namiotem. W maleńkiej osadzie w samym sercu lasu, dziko i odludnie. Dociągałam suwak śpiwora pod samą brodę, żałując, że nie mogę się głębiej schować, kiedy tuż obok mojego ucha coś chrzęściło i chrobotało... Rano czasem budziło nas bębnienie deszczu o dach namiotu, idealnie miarowe, wspaniała muzyka poranka... Nie spiesząc się z rozpoczęciem dnia leżałam, snując marzenia. Potem sięgałam po kalosze i kurtkę, by pobiec do lasu szukać młodych grzybków, okrągłych, lśniących łebków wychylających się z pachnącej żywicą ściółki. W słoneczne dni snuliśmy się bez końca piaszczystymi dróżkami, w milczeniu chłonąc melodię szeptaną przez wiatr w koronach drzew. Las zawsze działał na mnie kojąco. A te nocne spacery, w całkowitej ciemności...
Bywały też lipcowe dni na wsi. Wśród gdakania kur czy przy kępie jeżyn... Biegi po miedzy i płukanie młodych marchewek w ciepłej, gliniastej kałuży. Żniwa, ociekające potem i gryzące igiełkami żyta, czy stodoła pełna aromatycznego siana. Wuj, kierując konia tak, by przeciągnął wozem pod drzewem, krzyczał, żebyśmy wyciągali szybko ręce, a obserwujący to sąsiad, którego jabłoń ograbiliśmy z kilku papierówek, śmiał się głośno, potrząsając dla żartu widłami.
Pamiętam też, że jeśli zdarzyło się nam latem siedzieć dzień czy dwa w mieście, biegaliśmy z całą bandą z naszego bloku po wertepach, budując ziemianki i szałasy, prowadząc dziwne wojny, podchody...
Świat był pełen niespodzianek, kolory były tak żywe.
Tak, mam co wspominać. Chciałabym, żeby moje dziecko zaznało chociaż namiastki z tego, co ja miałam okazję.
Lipiec... Zawsze marzyłam, żeby w lipcu...
Kochana, myslę że wasz skrzacik, ma mnóstwo przeżyć i atrakcji, znam wiele dzieci, ale mało którym rodzice dostarczają tyle emocji związanych z poznawaniem świata, szczególnie przyrody, Skrzacik kiedyś wam za to podziękuje ;)
OdpowiedzUsuńJa wakacje z dzieciństwa pamiętam jako pisze, konne czy też rowerowe wycieczki do lasu moich dziadków... Teraz mam tylko dwa tygodnie wolnego które spędzam najczęściej w tatrach polskich lub na gorących piaszczystych plażach... A reszta lata? Za biurkiem i wyjazdach służbowych, choć wyjazdy te są ciekawsze niż ciągłe siedzenie w biurze...
OdpowiedzUsuńDzieci... Powinny jak najpiękniej zapamiętać letnie zabawy i wygłupy... Tak by miały co później wspominać gdy i one dorosną ;)