Wykładamy zakupy z koszyka na taśmę przy kasie. Wzrok Skrzata (a zaraz potem palec wskazujący) ląduje na opakowaniu podpasek.
- Co to jest, mama?
- To coś dla mnie.
Zwykle jestem zwolennikiem udzielania odpowiedzi od razu i wprost, ale tym razem potrafię sobie wyobrazić dziesiątki pytań dodatkowych, jakie mogą przy tej okazji paść, wolę więc odsunąć je na inną okazję, w bardziej dogodnym miejscu i czasie.
- Ale co to jest? - ponawia uparcie pytanie.
- To coś, co mama potrzebuje - tłumaczę niezręcznie.
Skrzat marszczy się w namyśle.
- To pieluszki?
Pan przed nami ogląda się z zainteresowaniem. Unoszę pytająco brew, na użytek obydwu. Pan szybko odwraca wzrok, ale Skrzat nie odpuszcza tak łatwo.
- No wiesz, mama, takie wkładane do majtek.
- Sądzisz, że mama potrzebuje pieluszek?
- No nie...
Nadzieja, że zostawił temat, okazuje się przedwczesna.
- Mama, czy to jest preparat magnezowy?
Liczę w myślach do trzech próbując odzyskać głos i odkryć przy okazji, jak powiązał coś, czego mama potrzebuje z preparatem magnezowym.
- A skąd ty wiesz o takich preparatach?
- Słyszałem w reklamie.
No i wszystko jasne. Poddaję się. Już nasza kolej, a nie chcę rozpraszać kasjerki.
- Wytłumaczę ci w domu, co to jest.
Na szczęście tym razem się zgadza. Korzystam z okazji, by poszukać słów, które zaspokoją ciekawość, a nie sprowokują dalszych dociekań. Kiedy docieramy do domu, wyjaśniam, że to coś nazywa się podpaski i kobiety potrzebują ich od czasu do czasu. Skrzat kwituje te wyjaśnienia prostym "acha", po czym znika w swoim pokoju.
***
Oglądamy "Byli sobie wynalazcy", jeden z ulubionych odcinków Skrzata - o Einsteinie. W jednej ze scen genialny fizyk puka do drzwi gospodyni, bo jak zwykle zapomniał kluczy. Ja zawsze się przy tym chichoczę.
- Nie śmiej się, mama - komentuje Skrzat. - On po prostu jest tak samo roztrzepany jak ja.
***
Spacer w lesie. Znów ktoś wyrzucił śmieci, na co Skrzat reaguje pytaniem, dlaczego ludzie tak robią. Dumna z niego przez chwilę tłumaczę o ludzkich słabościach, kosztach oraz ekologii, po czym wzdycham z frustracją.
- Jakbym kogoś takiego dorwała, pogoniłabym go kijem.
Historia przy kasie przypomina mi moją rozmowę z Amelką, gdy również w kolejce zapytała mnie "Mamusiu, a co to jest?" wskazując na pudełko z prezerwatywami.... Kolejka była długa i bardzo zaciekawiona, a moje dziecko kontynuowało: "Może to na komary? Bo zobacz, coś tu lata koło tego ludzika!" (obrazek na pudełku, na szczęście nie naga pani ). Staram się nie zbywać Amelii w żadnym temacie (kwestię podpasek też już przerabiałyśmy), ale na to nie byłam przygotowana. Pomysł ze środkiem na komary był kuszący, ale udało mi się w całym moim osłupieniu i jednak zażenowaniu (eh, te nasze kulturowo wdrukowane w głowę tabu) wznieść na wyżyny kreatywności i powiedziałam Amelce, że to taki środek, którego ludzie używają, gdy nie chcę mieć dzieci. Na szczęście, nie dociekała, jak się tego używa.... ;)
OdpowiedzUsuń