„Klątwa nad Chalionem” Lois McMaster-Bujold przyciągnęła
moją uwagę po recenzji, jaka pojawiła się na DearAuthor. Ponieważ na tym blogu rzadko pojawiają się
książki nie będące romansami, zdecydowałam się do niej zajrzeć. Swego czasu
czytałam wszystko fantasy, co tylko wpadło mi w ręce, lecz ostatnio trochę
„zdradziłam” ten gatunek.
Fabuła powieści (całkiem przyjemnie długiej) początkowo rozwija się leniwie. Mamy
okazję poznać dobrze bohaterów, poobserwować ich stopniową przemianę. Jak to w
historiach fantasy bywa, mamy walczące ze sobą królestwa, politykę, magię i
kapłanów, etc. Inaczej niż w wielu „nowoczesnych” książkach nie można mówić tu
o wartkiej akcji czy błyskotliwych dialogach. Nie, to zdecydowanie bardzo
„klasyczna” historia, raczej na spokojny wieczór. Po przeczytaniu wspomnianej
recenzji byłam przygotowana na takie tempo, nie czułam więc zniecierpliwienia.
Czasem przeskakiwały tygodnie, to znów miesiące. W miejsce wyjaśnionych zagadek
(np. przeszłości Cazarila), pojawiały się kolejne, na tyle interesujące, by nie
zanudzić czytelnika na amen. Przyjemnością samą w sobie było zresztą również
spotkanie z ciekawie wykreowanymi postaciami.
Można powiedzieć, iż ten spokojny początek służył zbudowaniu tła – gdyż
w pewnym momencie, dość nieoczekiwanie, akcja nabiera tempa, pojawia się nutka
zagrożenia, a bohaterowie wpadają w sieć politycznych intryg, spisków oraz
układów. I od tego momentu czyta się już bardzo szybko, z niecierpliwością
wyczekując, jak uda się im uciec z matni. Kiedy napięcie osiąga szczytowy
moment – sytuacja wydaje się zupełnie beznadziejna. Tym razem zrezygnowałam ze
zwyczaju sprawdzania zakończenia na samym początku lektury i przyznaję, trochę
się obawiałam, czy będzie happy end :)
"Prowincjara uśmiechnęła się
wesoło, bo jakże inaczej można by nazwać ten rozbawiony wyraz twarzy?
- Co o tym sądzicie, lordzie
kasztelarze?
Cazaril przełknął ciężko.
- Sądzę... sądzę, że gdybyście
użyczyli mi brzytwy, mógłbym od razu poderżnąć sobie gardło, oszczędzając w ten
sposób niepotrzebnego zachodu, wasza łaskawość.
Prowincjara parsknęła cichym
śmieszkiem.
- Dobrze, Cazarilu, dobrze.
Bardzo lubię ludzi, którzy umieją właściwie ocenić swoją sytuację."
Choć w książce pojawia się wielu intrygujących
bohaterów, jak Iselle, Palli, Betriz, Umegat, to centralną postacią tej części –
pierwszej z cyklu „Świat pięciu bogów” – jest Cazaril. Szlachetnie urodzony,
dworzanin i żołnierz, nie przypomina typowego bohatera – na pewno nie jest doskonały.
Poznajemy go, gdy jest udręczony trudnymi doświadczeniami i marzy jedynie o
jakimś cichym, bezpiecznym kącie. Co uderzające, wydaje się być wyjątkowo
pogodzony z losem. Nie jest
niezniszczalnym twardzielem, wręcz przeciwnie, przez większą część książki jest
w ten czy inny sposób poszkodowany – ranny, chory, półżywy. Zdarza mu się
rozpłakać. Ale to niczego mu nie ujmuje :) Cazaril jest niezłym strategiem,
potrafi poradzić sobie z ludźmi i dobrze orientuje się w polityce, a te drobne
potknięcia czy chwile zagubienia sprawiają, że wydaje się bardziej ludzki No,
może odrobinę tylko zbyt doskonały w swoim przywiązaniu do zasad, zbyt lojalny
;)
Pewno mogłabym się
przyczepić paru nieścisłości, niekonsekwencji, nie jest to najlepsza książka z
gatunku, ale z pewnością warto było poświęcić na nią czas.
I przypomniałam sobie, dlaczego tak lubię powieści fantasy :)
Dla mnie ocena:
7/10.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz