niedziela, 13 lipca 2014

Recenzja: "Klątwa nad Chalionem"




„Klątwa nad Chalionem” Lois McMaster-Bujold przyciągnęła moją uwagę po recenzji, jaka pojawiła się na DearAuthor.  Ponieważ na tym blogu rzadko pojawiają się książki nie będące romansami, zdecydowałam się do niej zajrzeć. Swego czasu czytałam wszystko fantasy, co tylko wpadło mi w ręce, lecz ostatnio trochę „zdradziłam” ten gatunek.


Fabuła powieści (całkiem przyjemnie długiej) początkowo rozwija się leniwie. Mamy okazję poznać dobrze bohaterów, poobserwować ich stopniową przemianę. Jak to w historiach fantasy bywa, mamy walczące ze sobą królestwa, politykę, magię i kapłanów, etc. Inaczej niż w wielu „nowoczesnych” książkach nie można mówić tu o wartkiej akcji czy błyskotliwych dialogach. Nie, to zdecydowanie bardzo „klasyczna” historia, raczej na spokojny wieczór. Po przeczytaniu wspomnianej recenzji byłam przygotowana na takie tempo, nie czułam więc zniecierpliwienia. Czasem przeskakiwały tygodnie, to znów miesiące. W miejsce wyjaśnionych zagadek (np. przeszłości Cazarila), pojawiały się kolejne, na tyle interesujące, by nie zanudzić czytelnika na amen. Przyjemnością samą w sobie było zresztą również spotkanie z ciekawie wykreowanymi postaciami.  Można powiedzieć, iż ten spokojny początek służył zbudowaniu tła – gdyż w pewnym momencie, dość nieoczekiwanie, akcja nabiera tempa, pojawia się nutka zagrożenia, a bohaterowie wpadają w sieć politycznych intryg, spisków oraz układów. I od tego momentu czyta się już bardzo szybko, z niecierpliwością wyczekując, jak uda się im uciec z matni. Kiedy napięcie osiąga szczytowy moment – sytuacja wydaje się zupełnie beznadziejna. Tym razem zrezygnowałam ze zwyczaju sprawdzania zakończenia na samym początku lektury i przyznaję, trochę się obawiałam, czy będzie happy end :)

"Prowincjara uśmiechnęła się wesoło, bo jakże inaczej można by nazwać ten rozbawiony wyraz twarzy?
- Co o tym sądzicie, lordzie kasztelarze?
Cazaril przełknął ciężko.
- Sądzę... sądzę, że gdybyście użyczyli mi brzytwy, mógłbym od razu poderżnąć sobie gardło, oszczędzając w ten sposób niepotrzebnego zachodu, wasza łaskawość.
Prowincjara parsknęła cichym śmieszkiem.
- Dobrze, Cazarilu, dobrze. Bardzo lubię ludzi, którzy umieją właściwie ocenić swoją sytuację."

Choć w książce pojawia się wielu intrygujących bohaterów, jak Iselle, Palli, Betriz, Umegat, to centralną postacią tej części – pierwszej z cyklu „Świat pięciu bogów” – jest Cazaril. Szlachetnie urodzony, dworzanin i żołnierz, nie przypomina typowego bohatera – na pewno nie jest doskonały. Poznajemy go, gdy jest udręczony trudnymi doświadczeniami i marzy jedynie o jakimś cichym, bezpiecznym kącie. Co uderzające, wydaje się być wyjątkowo pogodzony z losem.  Nie jest niezniszczalnym twardzielem, wręcz przeciwnie, przez większą część książki jest w ten czy inny sposób poszkodowany – ranny, chory, półżywy. Zdarza mu się rozpłakać. Ale to niczego mu nie ujmuje :) Cazaril jest niezłym strategiem, potrafi poradzić sobie z ludźmi i dobrze orientuje się w polityce, a te drobne potknięcia czy chwile zagubienia sprawiają, że wydaje się bardziej ludzki No, może odrobinę tylko zbyt doskonały w swoim przywiązaniu do zasad, zbyt lojalny ;)

Pewno mogłabym się przyczepić paru nieścisłości, niekonsekwencji, nie jest to najlepsza książka z gatunku, ale z pewnością warto było poświęcić na nią czas. 

I przypomniałam sobie, dlaczego tak lubię powieści fantasy :)

Dla mnie ocena: 7/10.




Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...