Pierwsze niestosownie białe włosy wyrwałam tak szybko, że nawet nie zdążyłam się im przyjrzeć. To były pojedyncze nitki, widoczne tylko, kiedy przysuwałam twarz blisko lustra i niczym detektyw skrupulatnie przeczesywałam grzywę. To było parę lat temu. Od tego czasu pojawiają się nowe, jest ich coraz więcej, choć większość skupia się z przodu, po prawej stronie.
Fryzjerka przy każdej okazji podsuwała mi próbniki z farbami, opowiadała o ich zaletach, że są roślinne i nie niszczą włosów, że długo się utrzymują, zapewniała, że dobierze kolor identyczny z moim naturalnym. Parę osób, które z niekoniecznie jasnych dla mnie powodów uważały się za uprawnione w tym zakresie, zwróciło mi ze znaczącym uśmiechem uwagę, że chyba powinnam coś z tym zrobić. Mama namawiała, bym przynajmniej spróbowała szamponów koloryzujących.
Ostatnio prawie jej uległam :) Ale potem spojrzałam w lustro, wzruszyłam ramionami i stwierdziłam, iż wcale nie jest jeszcze tak źle. To może jeszcze zaczekać.
Nigdy nie chciałam farbować włosów. Lubię swój kolor - nie chodzi o próżność, gdyż wiele rzeczy chciałabym w sobie zmienić, ale wydaje mi się, że akurat z włosami natura wiedziała, co zrobić. Bo to musi współgrać - karnacja skóry, kolor oczu, włosów. Sprawdzałam zresztą modyfikując zdjęcia - nie znalazłam odcienia, w którym czułabym się lepiej.
A maskować te srebrne nitki?
Zmieniłam fryzjerkę. Niedawno podcięłam włosy, tak do ramion, przy niewielkiej pomocy z mojej strony znów skręcają się w luźne, chaotyczne loki. W sam raz na lato. Mój mąż bardzo je takimi lubi, ja również fajnie się z tym czuję. Fryzjerka stając za mną spojrzała w odbicie w lustrze, wzięła w palce to jaśniejsze pasemko i po prostu spytała - "Robimy coś z tym?" Nie, nie chcę. "I bardzo dobrze, zaśmiała się, to do pani pasuje."
Przestałam już w ogóle dostrzegać ten biały kosmyk, wplata się w pozostałe włosy tak, jakby jedynie lśnił w słońcu. Nie przeszkadza mi. Pewno jeszcze kiedyś zacznie mi o sobie przypominać, nie zarzekam się, może kiedyś ulegnę tej presji, że siwizna jest passe i dowodzi, iż kobieta o siebie nie dba. Będę starała się jednak bronić, nie lubię bowiem, kiedy ktoś mi dyktuje, jak powinnam wyglądać.
Uśmiecham się do mojego odbicia, nawet do tych zbyt szerokich bioder czy fałdek w miejscach, gdzie wcale bym ich widzieć nie chciała. Trudno, życie jest krótkie, a są ciekawsze sprawy, na których mogę się skupić, niż torturowanie własnego ciała czy frustrowanie się dietą. Zresztą nie wiem, jaki to miałoby sens, skoro i tak na spacerach mąż często zaborczym gestem przyciąga mnie do siebie, swoją subtelną zazdrością karmiąc moją kobiecą pewność siebie.
I dziś tej właśnie myśli będę się trzymać.
I dziś tej właśnie myśli będę się trzymać.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz