Rozmawialiśmy ostatnio o urlopach, mąż opowiadał - z otwartą zazdrością w głosie - o kimś, kto wyjechał na 8-tygodniowy urlop. Och, też bym tak chciała :)
Tak sobie jednak zaraz pomyślałam, że tu nie chodzi o sam wyjazd w jakieś egzotyczne miejsce, ale o zupełnie innego rodzaju luksus - móc na przykład co dzień siedzieć przez godzinę i obserwować dajmy na to zachód słońca. Bez presji czasu, bez poczucia, że to czas zmarnowany, wygospodarowany kosztem czegoś innego. Bez tego, że trzeba będzie później nadgonić jakąś pracę. Móc sobie pozwolić na takie kompletne nic-nie-robienie.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz