Ubiegłotygodniowy reportaż Mariusza Szczygła o kobiecie, która 30 lat temu zakatowała dziecko, a obecnie pracowała jako nauczycielka (m.in. religii) oraz ekspert MEN, wywołał dość głośną falę reakcji. Abstrahując od roztrząsania szczegółów tamtej tragedii, od poruszonego przez autora materiału mechanizmu powstawania przemocy powszechnego "zaskoczenia"/"oburzenia", jakie metody stosowała ta pani w swojej obecnej pracy (nikomu one nie przeszkadzały, jak długo miała czyste konto)... poruszona została również kwestia zatarcia skazania.
Rozumiem znaczenie tej instytucji, potrzebę, by komuś, kto odpokutował już swoją winę, dać szansę na nowy start. To sprawiedliwe (czy może "sprawiedliwe") rozwiązanie, nie żyjemy w czasach, gdy piętno takich czynów było wypalane rozżarzonym żelazem, wlokło się za skazanym przez resztę życia.
A mimo to...
Nie chciałabym, by mój syn miał styczność z kimś, kto w przeszłości znęcał się nad dziećmi. Nie wierzę aż tak w nawrócenie, skruchę i poprawę. Nie chciałabym mieć za sąsiada seryjnego mordercy czy gwałciciela, nawet jeśli po latach zapewniałby, że się zmienił. I moje sumienie w tym momencie milczy, nie widzi etycznego konfliktu z podstawowymi prawami tych osób. Być może to nazbyt egoistyczne i niesprawiedliwe podejście, lecz pragnienie zapewnienia bezpieczeństwa moim bliskim i sobie samej jest silniejsze niż uznanie dla zasad demokratycznego państwa prawa.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz