W ostatni piątek miałam rzadką okazję zafundować sobie wolne popołudnie. Korzystając z tego, że babcia przyjechała odwiedzić wnusia, dodatkowo zmotywowana tym, że jako prezent przywiozła ze sobą katapultę (którą małe paluszki Skrzata błyskawicznie nauczyły się obsługiwać; w tym miejscu muszę wyrazić swój podziw dla naszej kotki, która nader szybko nauczyła się rozpoznawać to niebezpieczne narzędzie), wracając z pracy wybrałam się na długi spacer. Właściwie większość drogi do domu przeszłam pieszo.
To było bardzo potrzebne i bardzo przyjemne.
W planach miałam zrobić trochę zdjęć, jednakże niemal nie wyjmowałam aparatu z torebki. W mojej ulubionej alei platanów akurat musiał ustawić się traktor ekipy sprzątającej liście, a ja nie mam ręki ani oka do fotografii architektury. Ilekroć mam skupić się na poziomych, pionowych czy skośnych liniach, skomponować jakiś sensowny kadr, zaraz wypatrzę ustawione w donicach kwiaty lub ptaka wybierającego okruchy spomiędzy bruku. Wielokrotnie próbowałam, nic jednak nie poradzę na to, że przyroda przyciąga mnie bardziej niż najpiękniejsza fasada czy pokryty patyną pomnik. Podziwiam jednak tych, którzy potrafią robić takie zdjęcia.
Zamiast więc stresować się tym, że znowu nici z ćwiczenia kadrów, zadzierałam głowę do góry i na boki, odkrywając nowe szczegóły tak dobrze już znanych miejsc. A to tajemnicze symbole na jednej z kamienic, którą mijam tak często, a to - kościelny dzwon zawieszony na jednym z niepozornych balkonów... Tak często zdarza się, że gonimy za naszymi codziennymi sprawami, nie mając czasu dobrze się rozejrzeć. Uwielbiam stare kamienice, fascynuje mnie poszukiwanie śladów historii. Choć wiele zabytkowych budynków jest obecnie remontowanych, to dla wielu ratunek przychodzi zbyt późno. Brak funduszy tudzież karygodne zaniedbania niektórych właścicieli powodują, iż tracimy perełki, których nie uda się już odbudować.
Wiem, ludzie są ważniejsi od kamieni :(
Zdaję sobie sprawę z tego, że na wszystko środków nie starczy, są pilniejsze cele wymagające publicznych inwestycji, mam jednak wrażenie, że gdyby komuś zależało, można byłoby stworzyć warunki, aby zachęcić prywatnych inwestorów do ratowania tego, czego za parę lat nie dałoby się już odtworzyć.
Lubię przeglądać stare fotografie, ryciny, porównywać je ze stanem obecnym. Zdecydowanie więcej wiem o przedwojennym Wrocławiu niż o mieście, w którym obecnie mieszkam, i zawsze boli mnie serce, gdy patrzę na ogromne puste przestrzenie, które kilkadziesiąt lat temu zabudowane były malowniczymi budynkami. Współczesne plomby najczęściej przypominają koszmarne karykatury, nie bez powodu zresztą bardzo często można je znaleźć wśród laureatów konkursów typu "Makabryła".
Inna sprawa to pstrokacizna i tandeta w zabytkowej przestrzeni starego miasta. Ilekroć próbuję ustawić kadr, zawsze w polu widzenia znajdzie się - oprócz ładnej uliczki, portalu czy kościoła - krzykliwa reklama, plastikowy szyld czy inny szczegół psujący urok tego miejsca...
Długo mogłabym narzekać... Sam jednak spacer był udany, chociaż czułam to później w nogach. Przede wszystkim - kompletny spokój, możliwość swobodnego puszczenia myśli, nasycenia oczu architekturą czy beztroskiego planowania przygód moich bohaterów.
Jedyne, czego mi brakło, to słońca, tego, żeby usiąść na ławce, przymknąć oczy i zaczerpnąć trochę tej energii... Byle do wiosny.