Przymierzam się i przymierzam do napisania tu czegoś dłuższego niż na dwie linijki, ale zupełnie mi to nie wychodzi. Mogę się tłumaczyć, że wyczerpałam wenę przy ostatnim rozdziale "Bandyty"... Bronię się przed przytłaczającymi mnie emocjami, skupiam na zadaniach, ale i tak mam wrażenie, że to stąpanie po bardzo kruchym lodzie...
Dobra wiadomość jest taka, że udało mi się ruszyć z "Alpine" - może nie tyle jeszcze z pisaniem, co z planowaniem. Znalazłam wreszcie kilka potrzebnych mi rozwiązań, w głowie klarują się kolejne sceny. Ale to powoli...
Ubraliśmy dziś choinkę, właściwie to ja ubierałam, a Skrzat ją... chyba jednak raczej rozbierał, na zmianę z podduszaniem mnie łańcuchami. Powyciągałam takie świąteczne drobiazgi, zmieniłam wystrój kolorystyczny mieszkania. Jeszcze tylko zasłony wciąż wiszą zielone - zamieniłam się w tym roku z mamą, dałam jej moje "zimowe" - złote, zabierając sobie czerwone.. Ale nie zwróciłyśmy uwagi na to, że mamy inny system mocowania. Muszę kupić jutro taśmę i ją doszyć...
I tak jak dzisiaj rozmawiałam z S. - z boku wszystko wygląda świetnie. Nie ma na co narzekać, co? Tylko w środku dławi rozżalenie na cały ten chory świat...
Planuję zarwać dziś noc na czymś, co pozwoli się oderwać od rzeczywistości. I wgapiam się bez końca w dzisiejsze komentarze, bo one zawsze wywołują banana na mojej twarzy.
Luźne wariacje na temat choinki.
To chyba bardziej meduzę przypomina...
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz