sobota, 31 grudnia 2011

Szczęśliwego Nowego Roku!




Szczęśliwego Nowego Roku i szampańskiej zabawy!



Bo tak trzeba :/

środa, 28 grudnia 2011

PowerSnoot i inne takie...


Wczorajsze spotkanie z dawno niewidzianym znajomym zaowocowało zupełnie nieoczekiwanymi pomysłami. Dawno już nie miałam okazji tak miło podyskutować o fotografii. E.podsunął mi odpowiedź na zagadkę, która od dawna mnie intrygowała - a mianowicie, jak zrobić portret, na którym rysy twarzy (jasne, wyraźne) wyłaniają się z całkowitej ciemności. Głowiłam się nad ustawieniami aparatu, źródłem światła, etc., natomiast E. zaproponował rozwiązanie sprzętowe, wygodny wynalazek Gary'ego Fonga - PowerSnoot

Nie oparłam się pokusie, żeby od razu poszperać, poczytać o tym, teraz mam dylemat. Oryginalna nakładka kosztuje ok 230 zł, polska "podróbka" - ok 60 zł. Mąż nie ułatwia podjęcia decyzji, deklarując gotowość zrobienia mi takiego prezentu, ale nie o to chodzi. Żebym miała pewność, iż: a) to faktycznie tak działa, b) będę miała wiele okazji do robienia portretów... Ugh... Muszę przemyśleć. 

Do tego pozwoliłam sobie trochę pofantazjować, wyobrazić, jakby to było dokupić jeszcze tło fotograficzne, ekrany czy blendy, może stojak pod lampę, a najlepiej - w domku (tym wyśnionym, który kiedyś tam kupimy) zorganizować w jednym z pokoi studio fotograficzne. Do tej pory moje próby z portretami ograniczały się jedynie do plenerów, na próby w domu mam za słaby obiektyw. Starym Canonem, kompaktem, to się jeszcze dało coś zrobić. Jednak teraz z lampą - nowe możliwości :)



Uwaga! Spoiler! Fragment z 4 rozdziału "Alpine", tak na podsycenie apetytu :)

Cofnęłam się o krok i Edward puścił mnie, obserwując jedynie ze zmarszczonymi brwiami. W ciemnościach nie potrafiłam niczego wyczytać z jego oczu, co zresztą było mi na rękę, wystarczająco już się go bałam. Z trudem przełknęłam ślinę, czując w gardle posmak żółci. Wciąż jeszcze dyszałam po biegu i nie byłam w stanie wykrztusić ani słowa.



- Gdzie byłaś? – Warknął niespodziewanie.



Więc to była moja wina?



- Nie twoja sprawa. – Odparowałam łapiąc ciężko oddech.



- Wszyscy cię szukają. – W głosie mężczyzny pojawił się ostrzegawczy ton.



- Wiesz, lubię spacerować nocą po lesie. – Zakpiłam, chociaż mój żołądek ze strachu skurczył się jeszcze bardziej.



Czy nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że nie poszłam dobrowolnie?



- Wracamy. – Odpowiedział sucho. – Wystarczy wycieczek na dzisiaj.



- Dlaczego miałabym z tobą wracać?



Mężczyzna przechylił nieco głowę.



- Wolisz dalej błąkać się tutaj sama?



Mając w perspektywie jego towarzystwo… Zdecydowałam, że lepiej będzie nie odpowiadać na to pytanie.



- Jak mnie znalazłeś?



- Miałem szczęście. – Wzruszył ramionami, w jego głosie natomiast pojawił się ślad rozbawienia.



Instynkt uprzedzał, żebym czym prędzej uciekała, a przynajmniej starała się nie drażnić go bardziej.



- Kim jesteś? - Wykrztusiłam. - Człowiekiem?


wtorek, 27 grudnia 2011

"Bandyta" zakończony!

 
"Bandyta" zakończony!

(tak na marginesie, ten bandyta przy moim karmniku na zdjęciu powyżej, nie jest mój, tylko "okoliczny")

Trudno mi w to uwierzyć, a jednak, udało się, w ostatni piątek wystukałam magiczne słowo "koniec" ;) Bardzo, ale to bardzo nie chciało mi się już tego pisać i to chyba widać po epilogu, nie jest taki, jaki być powinien. Raz, że czułam już przesyt tą historią, dwa - tak się złożyło, iż zupełnie nie miałam nastroju na pisanie...

To opowiadanie zajęło mi dużo czasu, więcej niż się spodziewałam. Z założenia miało być lekką, krótką (sic! myślałam o max. 300-400 stronach, z pewnością nie ponad 700) historią, pełną przygód i skupiającą się wokół dylematu głównej bohaterki - czy lepszy ekscytujący i niebezpieczny bandyta czy też stabilne bezpieczeństwo u boku szeryfa...

Tak, żeby nie dublować informacji z pierwszego postu o "Bandycie"...

Sam pomysł narodził się przeszło rok temu, w listopadzie 2010 r., podczas poszukiwań muzyki do ogniska w MSAP. Dopytywałam się Twistedspaz o takie nastrojowe, "południowe" kawałki, nie potrafiąc jednak dokładnie sprecyzować, o co mi chodziło. Ale że Spaz zawsze była sprytna, szybko podsunęła mi "My Riffle, My Pony and Me" oraz "The Ghots Riders In The Sky". Przypadkiem trafiłam na dodatkowe informacje o tej ostatniej piosence, na legendę, o której ona opowiada, klikając w coraz to kolejne linki trafiłam na świat cowboy songs, w tym - na "Big Iron" w wykonaniu Marty'ego Robbinsa. Spodobała mi się żywa melodia, a kiedy wsłuchałam się w słowa, nie mogłam się oprzeć pokusie, żeby nie puścić wodzy fantazji. Twilight western? Początkowo brzmiało to dla mnie jak kompletnie abstrakcyjny dowcip, z upływem kolejnych dni nie tylko nabierało sensu, konkretnych kształtów, ale też narastała we mnie pilna potrzeba, aby to opisać. Coś lekkiego, z szybką akcją i częstymi, niespodziewanymi jej zwrotami.

Słysząc "handsome ranger" od razu widziałam Jaspera na koniu, niewiele mówiącego, a jedynie przesuwającego czujnym spojrzeniem po zaciekawionych twarzach mieszkańców. W pierwszej chwili Edward miał być takim samotnym rewolwerowcem, który dołączy do szeryfa, Twistedspaz zwróciła jednak moją uwagę, iż przecież bandyta z piosenki był "vicious" i "killer" i w ogóle "a youth of twenty four", poza tym ksywa Texas Red też jak najbardziej pasowałaby do miedzianowłosego Edwarda. Pomysł przeciwstawienia sobie tych dwóch (moich ulubionych) mężczyzn wydał mi się bardzo intrygujacy...

Powoli dochodziły nowe wątki. Niektóre sceny pojawiały się w mojej głowie same z siebie i później męczyłam się próbując wymyślić jakieś logiczne ich uzasadnienie (np. skąd Bella wracała sama tamtego dnia? jedną z koncepcji było to, że w męskich ciuchach zatrudniła się do budowy kolei transkontynentalnej). Nie planowałam aż takiego nagmatwania, ale szkicowanie sieci powiązań między nimi, studiowanie historii USA z tego okresu, wyszukiwanie informacji o kulturze, ciekawostek, etc. wciągnęło mnie do tego stopnia, że brakowało mi czasu na kończenie MSAP. Czytałam książki o tematyce zbliżonej do westernów, obejrzałam sporo filmów, spędziłam dłuuuuugie wieczory na google i wikipedii. Dla mnie było to zdecydowanie przygodą, nawet, jeśli w opowiadaniu wykorzystałam tylko niewielki ułamek tych informacji.

Role Jaspera, Edwarda i Belli zostały dość szybko obsadzone, przy Rose wahałam się jeszcze między właścicielką saloonu a tego drugiego przybytku uciech. Najwięcej problemów sprawił mi Emmett - miał być pijaczkiem, wiecznie zamroczonym alkoholem, przesiadującym gdzieś na ulicy, to znów grabarzem, obdarzonym filozoficznym podejściem do życia albo jednym z bandziorów, terroryzujących okolicę. W miarę jednak jak dokładałam grzechów na kark Edwarda, zaczęłam szukać jakiejś równowagi - osoby duchownej oraz kogoś mającego władzę - w ten sposób powołałam do życia pastora oraz Aleca.

Co do głównego wątku - wiedziałam, jak go przeprowadzę jeszcze zanim zaczęłam pisać. Wiele innych spraw narosło w trakcie powstawania kolejnych rozdziałów. Z początku ciągle nosiłam przy sobie plik kartek, z rozrysowaną "mapką" postaci, datami i miejscami, skąd się wywodzili... To wcale nie było tak proste do ogarnięcia! Dwa miesiące szukałam i kombinowałam, zanim w styczniu 2011 zdecydowałam się zacząć pisać, kolejne dwa - zanim gotowa byłam wrzucić na chomika prolog opowiadania.

Lubię pisać, ujmowanie obrazów, które pojawiają się w mojej głowie, w słowa, sprawia mi ogromną przyjemność. Jednakże poza scenami, do jakich aż palą mi się palce, jest duuuuuuża ilość tekstu do napisania. I zazwyczaj jest to żmudną pracą, wytrwałym trwaniem przed monitorem, rozmyślaniem, w jaki sposób połączyć poszczególne kawałki ze sobą. Przy "Bandycie" miałam sporo roboty i zarwałam nad rozdziałami niejedną noc...

Nie żałuję tego czasu :)


Raz jeszcze dziękuję serdecznie wszystkim, którzy towarzyszyli mi przy tworzeniu tej historii!! 

Czytałam z uwagą każdy komentarz, czekałam na Wasze reakcje, oceny oraz domysły. Te słowa sprawiały mi równie wielką, jeśli nawet nie większą, frajdę, co samo pisanie. Często zresztą wracam do starych komentarzy, szczególnie, kiedy brak mi weny czy sił na pisanie dalej.

"Bandyta" jest już zakończony, teraz czeka w kolejce nowe opowiadanie, o zupełnie innym klimacie. Mam nadzieję, że i ono będzie się Wam podobało :)


poniedziałek, 26 grudnia 2011

Świąteczny czas



Jest taki dzień, tylko jeden raz do roku, dzień zwykły dzień, który liczy się od zmroku, śpiewały Czerwone Gitary. Ten dzień zawsze ma w sobie jakąś ulotną magię, nawet, jeśli za oknem wcale nie jest biało, a od rana w domu panuje rwetes i zamęt.

U moich rodziców w domu od rana w Wigilię trwa zamieszanie. Mama i babcia spierają się o najlepszą technikę zaparzania ciasta na pierogi, niemal wyrywają sobie z ręki przyprawy do barszczu, nie mogąc nigdy dojść do porozumienia, czy powinien być raczej łagodny czy też jednak pikantny. Tata jak zwykle korzysta z pierwszego pretekstu, aby wymknąć się z domu ("Może trzeba Wam coś kupić?"), zawsze to bezpieczniej z daleka od kuchennych ścierek. Pozostali mężczyźni zresztą uznają to za chwalebną, warto kultywowania tradycję. Mi pozostaje wcisnąć się w jeden z kątów i skupić na tym, by właściwie kroić warzywa na sałatkę, nie narażając się na oskarżenie, że są za grubo czy za drobno posiekane. Z drugiej strony to właśnie w kuchni łatwiej przetrwać całodzienny post, przecież obie strażniczki muszą w końcu odwrócić się od misek z farszem, a wtedy lepiej być bliżej niż dalej. Smak kapusty z grzybami, pomieszanej z migdałowymi ciasteczkami, które tata lojalnie przemyca mi pod stołem, to jeden z tych smaków kojarzących się ze Świętami.

A gdzie pozostałe przygotowania? Bigos, pasztet, domowe chlebki, ciasta...

Nie ma we mnie ani kropli ambicji, by w końcu urządzić Wigilię u siebie. Chociaż we własnym mieszkaniu od lat już jestem sobie panią i gospodynią, w sprawach wielkiej wagi, tj. m.in. Świąt, wolę oddać pole mamie i babci. Obawiam się, że brakłoby mi samozaparcia, aby wiernie pielęgnować tradycję.



Sute świąteczne śniadanie, gdy oczy łakomie przeskakują od jednej wyśmienitej przystawki do drugiej, a żołądek odmawia już posłuszeństwa, łagodne kołysanie kolęd, zaszywanie się w kącie z wygrzebaną spod choinki książką czy wspólne rodzinne wspominanie minionych lat, łzy wzruszenia przy starych slajdach... Te dwa dni zawsze mijają szybciej nawet niż zwykły weekend.

Wielkie świętowanie, na które czeka się cały rok...




piątek, 23 grudnia 2011

Wesołych Świąt!


Kochani,

W ten szczególny czas życzę Wam wytchnienia od zgiełku codziennej bieganiny oraz uśmiechu, który rozpromieni czas spędzony w rodzinnym gronie. Niech Wasze Święta pełne będą pięknych wspomnień, serdecznych spotkań oraz nadziei, bez której tak ciężko wstawać co rano. Życzę Wam zdrowia oraz chwili refleksji, ukojenia dla serca i duszy, odpoczynku oraz naładowania akumulatorów nową energią.

Wesołych Świąt!

czwartek, 22 grudnia 2011

Zabieliło się...


Wczoraj spadł u nas śnieg, pierwszy w tym sezonie. Jutro pewno spłynie z deszczem, póki co jednak sprawił niektórym istotom wiele radości. Ledwo wyszliśmy z przedszkola, nie przeszłam dwóch metrów, jak dostałam kulką śnieżną w plecy. Obejrzałam się, a mój mały winowajca już tarzał się w białym puchu... Zresztą sporą część drogi pokonał na czworaka lub na tyłku.

"Mama, mogę znów się poślizgnąć?"

wtorek, 20 grudnia 2011

Leader Of The Pack


Kolejny lekarz, kolejny trop, za którym można czy wręcz należy podążyć... a jednocześnie przytłaczająca, nieubłagana świadomość, że wielkie marzenie się oddala. Tym razem znacząco :(

Tyle rzeczy się sypie, że nie wiadomo, co najpierw ratować :/

Staram się zająć myśli pisząc, ale i to kiepsko mi idzie. Epilog "Bandyty" ma być raczej na wesoło, więc nijak nie pasuje do mojego nastroju, "Alpine" natomiast... Pasowałoby, zanim jednak będę mogła ruszyć dalej z pisaniem, muszę odpowiedzieć sobie jeszcze na kilka pytań, poszukać w internecie informacji, a to wymaga skupienia. Póki co pozwalam wirować tym intrygującym obrazom w mojej głowie - mroczny Edward, oparty o pień drzewa, jego nieprzeniknione spojrzenie i chłodny dreszcz wzdłuż kręgosłupa czy też ubrany w czarną skórę Jasper na motorze. Jestem zdeklarowanym przeciwnikiem motocykli, ale... Mało co z tego, co opisuję, pasuje do moich przekonań, a jakiś taki romantyczny wizerunek utkwił w mojej głowie. I do tego ta stara piosenka - "The Leader Of The Pack" - chociaż nijak ma się do treści opowiadania, porusza moją wyobraźnię. Polecam wsłuchać się w słowa.


Schlumbergera kwitnie już po raz drugi w tym sezonie, ba, teraz zakwitły obie rośliny. Ginie za to grubosz i szeflera, nie mam pojęcia, co im tak niespodziewanie zaszkodziło. Szkoda, bo wyrosły przez te parę lat na duże, piękne krzaki. Może chociaż z szeflery zdążę jeszcze szczepkę odsadzić, a nowego grubosza przywiozę na wiosnę od rodziców.


poniedziałek, 19 grudnia 2011

Skierowanie



Brzuch znów mnie tak boli, że z trudem utrzymuję się na nogach. Skierowanie leży i czeka, muszę w końcu coś z tym zrobić, lecz ciągle coś innego jest pilniejsze. Ugh... jakbyśmy mało mieli problemów ze zdrowiem, kolejne badania, boję się myśleć, co mogą przynieść. Nie mam jednak wyboru, tym razem przekonuje mnie nawet nie tyle poważna mina lekarki, co powracający coraz częściej, silny ból :/

Do d...

Kot dziś od rana na cenzurowanym, po raz kolejny w tym miesiącu. Tak się zastanawiam, czy znalazłby się jakiś przepis na świąteczną potrawkę z kota?

niedziela, 18 grudnia 2011

Sen zimowy?


Czuję się, jakby ktoś spuścił ze mnie powietrze. Brak mi energii, brak zapału. Byle doczołgać się jakoś do wieczora, byle do końca tygodnia...

Za chwilę znów Święta. Z jednej strony to czekanie w atmosferze lśniących wieczorami światełek, nastrojowych melodii, strojenie mieszkania i szykowanie prezentów. Czas Świąt - czas spotkania z rodziną, ciepła wigilijnego stołu, magii choinki oraz tych najpiękniejszych wspomnień. Z drugiej jednak strony - to takie przypomnienie, że znów mija rok.

Nie robię nigdy noworocznych postanowień, od dawna już unikam układania planów, a i tak cisnące się natrętnie do głowy podsumowania budzą frustrację. Bo rok temu zupełnie inaczej to wszystko sobie wyobrażałam, nawet, jeśli spychałam te nadzieje poza zakres świadomości...

To już prawie trzy lata, bardzo dla mnie trudne trzy lata. 

I wiem, że powinnam dziękować za to, co mam. Czasem jednak ciężko to przetłumaczyć obolałemu sercu...

Nie czekam z niecierpliwością na Święta, nie dociera do mnie ich nastrój. Znów miną szybko, ot weekend trochę inny niż zwykle. Nie potrafię odnaleźć w sobie tej duchowej strony Świąt. Boję się trochę tych spotkań, ze względu na niedawne zdarzenie, wyjątkowo nie mam ochoty na żadne rozmowy...

Szkoda, że nie da się zapaść w sen zimowy, przeczekać do wiosny.


Epilog "Bandyty" stoi w miejscu, brak na niego ochoty i czasu. Brak też weny, słowa nie chcą się składać w zdania. Powinnam była poprzestać na 33 rozdziale. Godziny wciąż mi uciekają, wieczorem wolę po prostu zawinąć się pod kocem z książką.



W grudniowe wieczory często towarzyszą mi Ella & Louis (Karinko, ta płyta zawsze przypomina mi o Tobie :)). Can't We Be Friends czy Cheek To Cheek, cała płyta jest doskonała. Często sięgam też po Smooth Jazz Cafe vol. 6 czy płytę Ewy Małas-Godlewskiej i Grzegorza Turnaua. Polecam te kawałki.



sobota, 17 grudnia 2011

Sala samobójców


Obejrzeliśmy wczoraj "Salę samobójców". Nie byłam przekonana do tego filmu (rzadko zresztą mam naprawdę ochotę na jakikolwiek obraz), ale znajomy bardzo polecał, sam podsunął płytę, a ponieważ i tak na wieczór miałam w planach męża i łóżko, nastawiłam się, że najwyżej zasnę po kwadransie.

Dotrwaliśmy jednak do końca i to bez wielkiego poświęcenia. Proszę, jednak zdarzają się dobre polskie filmy.

Gdyby ktoś chciał napisać porządną recenzję tego filmu, z pewnością mógłby poruszyć wiele aspektów: problem zabieganych, zajętych karierą rodziców, którym się wydaje, że zapewniając dziecku dobra doczesne wywiązują się z wszystkich swoich obowiązków, rozpad więzi rodzinnych, pustka stojąca za fasadą eleganckiej, dobrze sytuowanej rodziny, okrucieństwo grupy w stosunku do osób odstających od akceptowalnej "normy", ostracyzm, tak skuteczny w erze portali społecznościowych i nowoczesnych środków komunikacji, pokusa zatopienia się w anonimowości sieci i ułuda związana z życiem wirtualnym, gdzie nigdy tak naprawdę nie wiadomo, kto jest po drugiej stronie, samotność między ludźmi, etc.etc.etc. Znalazło się miejsce nawet dla łasej na kasę, niedouczonej lekarki i żony polityka rodem z PRL-u. Wiele zaangażowanych postaci, a o każdej z nich można byłoby opowiedzieć odrębną, zagmatwaną historię.

Może było to nieco przeładowane, może przejaskrawione... nie przeszkadzało mi to jednak. Szybko też można się było domyślić, jak zakończy się ta historia. I to chyba właśnie było tak przerażające - pomimo nagromadzenia tylu banalnych elementów obraz był wyjątkowo realistyczny. Coś, co się może wydarzyć tuż obok, po sąsiedzku.

Dramat, na oczach wielu świadków przeradzający się w tragedię.

 
Pierwszą refleksją było pytanie, czy będziemy potrafili być wystarczająco uważnymi rodzicami, by mieć pewność, że w naszej rodzinie nikt nigdy nie poczuje się pozostawiony sam sobie z problemami... Czy uda nam się uzbroić dziecko w bezpieczny pancerz poczucia własnej wartości, tak, żeby oparł się presji rówieśników? Cokolwiek by się nie działo...




Tak na marginesie... Dlaczego dwie całujące się kobiety wywołują podekscytowanie (i to nierzadko u przedstawicieli obydwu płci), podczas gdy dwóch mężczyzn w takiej sytuacji budzi zazwyczaj niesmak? Nawet najbardziej tolerancyjni jedynie wzruszą ramionami.



Zdjęcia tym razem są dość aktualne. Wypatrzyłam te chryzantemy przed jedną z kawiarni, na początku grudnia. Były lekko przymrożone, wciąż jednak cieszyły oczy...


czwartek, 15 grudnia 2011

Garść rozmyślań...


Szukając informacji, które pomogłyby mi opisać dwór w Alpine, znów ugrzęzłam na meandrach historii architektury i zamiast skupić się na opowiadaniu, zaczęłam błądzić po tych mniej i bardziej znanych wnętrzach, sycąc oczy ich klasyczną urodą. Od dawna już obiecuję sobie kupić porządny podręcznik, który w przystępny sposób omawiałby style, architektoniczne detale... Przyjemność sprawia mi przede wszystkim patrzenie na wspaniałe budynki i wnętrza, lubię też jednak wiedzieć, na co patrzę.

Tak na marginesie... Nie mogę się doczekać reakcji na "Alpine", teorii związanych z pierwszymi rozdziałami. To jest właśnie największa radość związana z pisaniem - żywy kontakt z czytelnikami, śledzenie na bieżąco ich reakcji oraz domysłów. Mój skrypt z tym ff ma na razie 44 strony, do końca roku mam nadzieję mieć gotowych 4-5 rozdziałów i jeśli wszystko pójdzie dobrze, to może w połowie stycznia ruszę z tą historią.

Na razie wciąż aktualny jest plan, by przeczytać choć część opowiadań autorskich z listy polecanych S.

I właśnie mi przyszło do głowy... Chyba powoli dojrzewam do tego, aby odejść od fanfiction na rzecz zupełnie innych postaci. Ale to się jeszcze zobaczy.

Upps... Mój drink był chyba jednak zbyt mocny, bo dotarcie do zmywarki zajęło mi podejrzanie dużo czasu.

***

Skrzat przyniósł mi ostatnio książeczkę z rodzaju "jak to działa", każąc sobie opowiedzieć o elektrowni. Taaaak... Schemat był prościutki, wesołe zwierzątka raźno uwijały się przy kotle, ale z chwilą gdy pokazałam palcem na turbinę Skrzat autorytatywnie stwierdził, iż w samochodach też są turbiny, po czym radośnie pobiegł po jedną z gazetek motoryzacyjnych. Cały tata...


Słyszałam już kilkakrotnie uwagi innych dzieci w przedszkolu o tym, że mój Skrzacik je bije. Oczywiście podejrzany zawsze gorączkowo zaprzecza, podając zupełnie inną wersję zdarzeń, a znając go mogę jedynie starać się zachować zdrowy rozsądek i cierpliwe tłumaczyć zasadę - "sam nie bij, ale jak ktoś cię uderzy, to oddaj". Kiedy jednak jedna z babć rzuciła znaczącą uwagę, skonfrontowałam swoje obserwacje z wychowawczynią Skrzata. Sposób, w jaki szybko odwróciła wzrok, był znaczący.

Trudno jest znaleźć ten złoty środek. A to przecież dopiero początek misji pt. "Wychowanie".


Uległam pokusie i wypróbowałam swój prezent. Nie, żeby był dla mnie tajemnicą, w końcu sama go wskazałam mężowi i poszłam z nim do sklepu, pokazując palcem konkretny model. I pewno sama będę musiała go sobie zapakować... Nie miałam 100 % pewności, że to właśnie to,  jednakże już pierwsze próby wprawiły mnie w zachwyt. Zdjęcia z zewnętrzną lampą błyskową są... wow. Różnica w stosunku do wbudowanej lampy jest ogromna, a przecież to dopiero moje początki z tym sprzętem.

Już się cieszę na myśl o tygodniu po Świętach, kiedy to Skrzat zostanie z dziadkami. Mam niecny plan poprosić ślubnego o sesję zdjęciową "w pościeli" (choć w tym akurat wypadku sesja może trwać długo, a zdjęć pewno uda się zrobić niewiele...). Póki co przy rozpakowywaniu prezentów wypadałoby udawać zaskoczenie.

Uświadomiłam sobie, że w tym roku wszystkie prezenty zamawiałam przez internet. Owszem, chodziłam też po sklepach "w realu", na nic się jednak tam nie zdecydowałam. Czasy się zmieniają...


Będąc daleko łatwo jest wyprzeć to poza obręb świadomości. To jednak nie znika, spokój jest pozorny, a ilekroć wracam myślami, znów czuję ten ucisk w żołądku. Boję się nadchodzących świąt, to może być bardzo trudne i smutne...

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Uciec myślami...


Czasu nie da się cofnąć, a niektórych wydarzeń - odwrócić. Można się tylko pogodzić i starać iść naprzód.

W trudnych chwilach dobrze jest mieć miejsce, dokąd można uciec myślami. Nawet, jeśli takie snucie marzeń prowadzi na bardzo grząski teren, na manowce, z których ciężko później zawrócić, to przynosi choć chwilową ulgę.

Każdy ma swoje marzenia.

Mam takie, które starannie omijam, bojąc się konsekwencji poddania się ich nastrojowi, ale mam i takie całkiem bezpieczne. Na przykład o domku tonącym w zieleni zaczarowanego ogrodu. Sam domek od dawna mam już rozrysowany, zaplanowany ze szczegółami, jaki kolor i jaki wystrój każdego pokoju, w wyobraźni znacznie częściej jednak widzę ogród - duży, taki, w którym można się zagubić. Chciałabym, aby dom przenikał się z ogrodem, poprzez taras i szerokie okna, oranżerię... Chciałabym nie równiutkich ścieżek i iglaków, lecz szaleństwa kolorów, wszelkich odcieni zieleni i nie tylko, krętych ścieżek chaotycznie przyozdobionych takimi niemodnymi, polskimi kwiatami... Małej, krzywej ławeczki, zagubionej w jakimś kącie, gdzie mogłabym się skryć z książką, krzaku bzu, którego upojny zapach docierałby aż do domu, kolorowych, dzikich rabat oraz domków i karmników, które przyciągnęłyby ptaki...

Pomarzyć sobie wolno, nawet, jeśli nie miałabym cierpliwości, by dbać o taki ogród.




Chociaż chciałoby się tego uniknąć, troska o kogoś bliskiego zwykle pozwala oderwać się na jakiś czas od własnych problemów.

Nowa pozycja od V. będzie jak znalazł, już widzę, że można się przy niej trochę zapomnieć. Mój stan niewyspania się pogłębi, trudno. Koc, walibu (ciepłe mleko z miodem i "prądem") oraz relaksująca lektura.


piątek, 9 grudnia 2011

:/



Są takie wiadomości, które otrzeźwiają w jednej chwili...
Jeszcze mi się ręce trzęsą :(

czwartek, 8 grudnia 2011

Czasy się zmieniają?



Kiedy czytam artykuły jak TEN, najróżniejsze analizy i alarmujące rozważania o zmianach społecznych, zwykle reaguję... niepokojem, oburzeniem? Zresztą nie trzeba do tego szukać wiadomości w prasie, wystarczy rozejrzeć się dookoła. Moje myśli od razu wędrują do Skrzata, zastanawiam się, w jakim świecie przyjdzie mu żyć - mam wiele obaw...

Dziś jednak naszła mnie taka refleksja.

Czasy się zmieniają, zawsze tak było i zawsze tak będzie. To, co było nie do przyjęcia dla naszych babek, dziś jest na porządku dziennym. Może taka jest właśnie kolej rzeczy? I choć we mnie dziś wiele zachowań budzi obawy, patrzę na to z perspektywy osoby dorosłej (choć nie - wszystkowiedzącej), to być może w takim właśnie kierunku zmierza świat i nikt tego nie zatrzyma. Ludzkość przetrwa, jak zawsze.

Ciekawe, czy moje dziecko powie mi kiedyś - mamusiu, ależ ty masz staroświeckie podejście do życia.


środa, 7 grudnia 2011

Długi spacer...


W ostatni piątek miałam rzadką okazję zafundować sobie wolne popołudnie. Korzystając z tego, że babcia  przyjechała odwiedzić wnusia, dodatkowo zmotywowana tym, że jako prezent przywiozła ze sobą katapultę (którą małe paluszki Skrzata błyskawicznie nauczyły się obsługiwać; w tym miejscu muszę wyrazić swój podziw dla naszej kotki, która nader szybko nauczyła się rozpoznawać to niebezpieczne narzędzie), wracając z pracy wybrałam się na długi spacer. Właściwie większość drogi do domu przeszłam pieszo.

To było bardzo potrzebne i bardzo przyjemne.

W planach miałam zrobić trochę zdjęć, jednakże niemal nie wyjmowałam aparatu z torebki. W mojej ulubionej alei platanów akurat musiał ustawić się traktor ekipy sprzątającej liście, a ja nie mam ręki ani oka do fotografii architektury. Ilekroć mam skupić się na poziomych, pionowych czy skośnych liniach, skomponować jakiś sensowny kadr, zaraz wypatrzę ustawione w donicach kwiaty lub ptaka wybierającego okruchy spomiędzy bruku. Wielokrotnie próbowałam, nic jednak nie poradzę na to, że przyroda przyciąga mnie bardziej niż najpiękniejsza fasada czy pokryty patyną pomnik. Podziwiam jednak tych, którzy potrafią robić takie zdjęcia.

Zamiast więc stresować się tym, że znowu nici z ćwiczenia kadrów, zadzierałam głowę do góry i na boki, odkrywając nowe szczegóły tak dobrze już znanych miejsc. A to tajemnicze symbole na jednej z kamienic, którą mijam tak często, a to - kościelny dzwon zawieszony na jednym z niepozornych balkonów... Tak często zdarza się, że gonimy za naszymi codziennymi sprawami, nie mając czasu dobrze się rozejrzeć. Uwielbiam stare kamienice, fascynuje mnie poszukiwanie śladów historii. Choć wiele zabytkowych budynków jest obecnie remontowanych, to dla wielu ratunek przychodzi zbyt późno. Brak funduszy tudzież karygodne zaniedbania niektórych właścicieli powodują, iż tracimy perełki, których nie uda się już odbudować.

Wiem, ludzie są ważniejsi od kamieni :(

 Zdaję sobie sprawę z tego, że na wszystko środków nie starczy, są pilniejsze cele wymagające publicznych inwestycji, mam jednak wrażenie, że gdyby komuś zależało, można byłoby stworzyć warunki, aby zachęcić prywatnych inwestorów do ratowania tego, czego za parę lat nie dałoby się już odtworzyć. 

Lubię przeglądać stare fotografie, ryciny, porównywać je ze stanem obecnym. Zdecydowanie więcej wiem o przedwojennym Wrocławiu niż o mieście, w którym obecnie mieszkam, i zawsze boli mnie serce, gdy patrzę na ogromne puste przestrzenie, które kilkadziesiąt lat temu zabudowane były malowniczymi budynkami. Współczesne plomby najczęściej przypominają koszmarne karykatury, nie bez powodu zresztą bardzo często można je znaleźć wśród laureatów konkursów typu "Makabryła".

Inna sprawa to pstrokacizna i tandeta w zabytkowej przestrzeni starego miasta. Ilekroć próbuję ustawić kadr, zawsze w polu widzenia znajdzie się - oprócz ładnej uliczki, portalu czy kościoła - krzykliwa reklama, plastikowy szyld czy inny szczegół psujący urok tego miejsca...

Długo mogłabym narzekać... Sam jednak spacer był udany, chociaż czułam to później w nogach. Przede wszystkim - kompletny spokój, możliwość swobodnego puszczenia myśli, nasycenia oczu architekturą czy beztroskiego planowania przygód moich bohaterów. 

Jedyne, czego mi brakło, to słońca, tego, żeby usiąść na ławce, przymknąć oczy i zaczerpnąć trochę tej energii... Byle do wiosny.



wtorek, 6 grudnia 2011

Mikołajkowo


Przymierzam się i przymierzam do napisania tu czegoś dłuższego niż na dwie linijki, ale zupełnie mi to nie wychodzi. Mogę się tłumaczyć, że wyczerpałam wenę przy ostatnim rozdziale "Bandyty"... Bronię się przed przytłaczającymi mnie emocjami, skupiam na zadaniach, ale i tak mam wrażenie, że to stąpanie po bardzo kruchym lodzie...

Dobra wiadomość jest taka, że udało mi się ruszyć z "Alpine" - może nie tyle jeszcze z pisaniem, co z planowaniem. Znalazłam wreszcie kilka potrzebnych mi rozwiązań, w głowie klarują się kolejne sceny. Ale to powoli...

Ubraliśmy dziś choinkę, właściwie to ja ubierałam, a Skrzat ją... chyba jednak raczej rozbierał, na zmianę z podduszaniem mnie łańcuchami. Powyciągałam takie świąteczne drobiazgi, zmieniłam wystrój kolorystyczny mieszkania. Jeszcze tylko zasłony wciąż wiszą zielone - zamieniłam się w tym roku z mamą, dałam jej moje "zimowe" - złote, zabierając sobie czerwone.. Ale nie zwróciłyśmy uwagi na to, że mamy inny system mocowania. Muszę kupić jutro taśmę i ją doszyć...

I tak jak dzisiaj rozmawiałam z S. - z boku wszystko wygląda świetnie. Nie ma na co narzekać, co? Tylko w środku dławi rozżalenie na cały ten chory świat...

Planuję zarwać dziś noc na czymś, co pozwoli się oderwać od rzeczywistości. I wgapiam się bez końca w dzisiejsze komentarze, bo one zawsze wywołują banana na mojej twarzy.

Luźne wariacje na temat choinki.


To chyba bardziej meduzę przypomina...


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...