Dziadek podpuścił Skrzata, że duże chłopaki jeżdżą bez bocznych kółek. Zadowolony, bo to nie on musi teraz biegać za rowerem. A Skrzat oczywiście ambicję ma, z koncentracją na zadaniu to już gorzej. Bo po co patrzyć się na drogę przed sobą, skoro po bokach tyle ciekawych rzeczy. O pedałowaniu też właściwie zapomina...
Zaliczamy więc po drodze wszystkie krzaki (i to jaki Skrzat dumny z siebie, że w nie wcelował!), lądujemy na trawnikach. Ja zziajana, Skrzat rozbawiony, ale za to po dwóch dniach biegania mamy pierwszy prawdziwy sukces - samodzielnie przejechaną prostą, całą naszą ulicę.
I jak tu nie być dumną?
Miesiąc nieobecności na placykach - tyle zmian. Wolałabym ich nie widzieć.
Dobrze, że mam Demonovkę w szafce. Zresztą nie, to niczego nie zmienia.
A wiesz Słonko jaki może być plus tego biegania? To takie przymusowe odchudzanie, a przy tym Skrzacik ma frajdę :)
OdpowiedzUsuńOj Ani to odchudzanie nie potrzebne, idealna kobieta :)
OdpowiedzUsuńWyobrażam sobie że to musi być męczące to bieganie, ale w końcu się nauczy. Mam nadzieję tylko, że nie biegasz za nim w tych szpilkach :)