Wiosna subtelnie przechodzi w lato, zieleń nabrała już siły, wypełnia szczelnie przestrzeń. Od ponad tygodnia kwitną już robinie, choć zawsze kojarzyłam je z czerwcem. Czarny bez, dziki bez upaja słodkim zapachem, przywołując odległe wspomnienia piaszczystych ścieżek między polami, świergotu skowronków i wiatru we włosach. Szaleńczej jazdy na rowerze, swobody, jaka nigdy już nie wróci, ciszy i czasu, którego dziś już nie ma. Skoszona trawa pachnie wakacjami, wywołuje na krótki moment uśmiech.
Życie zatacza krąg.
Wczorajsza data, dość szczególna, nie przyniosła niespodzianki, nie tej, na którą mimo wszystko gdzieś tam po cichu liczyłam. Bo tak zupełnie jeszcze złudzeń nie udało mi się wyłączyć. To boli, ciężko z tym walczyć, choć i tak... Powtarzam sobie co dzień, że nic z tego - teraz to niemożliwe. Za dużo się uzbierało, zdrowie to poważna sprawa, a niektóre problemy... trwają i trwają, bez pozytywnych rokowań. I nieważne, jak ciężko byłoby na sercu, te inne sprawy muszą poczekać.
Cholera, to boli, ale nie mogę nic zrobić :/
Tamaryszki przekwitły już dawno temu, nie zdążyłam jednak wcześniej ze zdjęciami, będą więc teraz.
Dawno nie było żadnej piosenki, nie miałam do tego nastroju. Dziś może kawałek, który już zawsze (obok paru innych) kojarzyć mi się będzie z MSAP. Może to mnie zmotywuje w końcu do korekty tego opowiadania i przerobienia go na wersję nie-twilightową?
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz