W kwietniu woda w morzu była zdecydowanie cieplejsze niż nasz Bałtyk latem. Nie była to też taka ciepła, rozleniwiająca zupa - ot rześka i zachęcająca, żeby popływać. Ta wiosenna Grecja była zdecydowanie bardziej zielona niż ją sobie zapamiętałam z letnich miesięcy.
Na każdym kroku trafiałam na cudeńka, praktycznie nie chowałam aparatu do torby ryzykując jego przegrzanie w jaskrawym słońcu. Moja wiedza o kwiatach okazała się stanowczo niewystarczająca, byłam oszołomiona tymi wszystkimi kolorami. Szkoda, że zdjęcia nie przenoszą zapachów... Najpiękniejsze jednak kolory miało morze - aż nierealne, intensywne i tak czyste.
Jeśli przed wyjazdem martwiłam się o pogodę i zapowiadane dla Hersonissos 20 stopni, to zupełnie niepotrzebnie - jeszcze jeden, dwa stopnie więcej i byłoby za gorąco. Wygrzaliśmy się, kapelusze i ciemne okulary okazały się nieodzowne, butelka wody pod ręką i można było ruszać w drogę.
Jedyne, czego żałuję, to że nie udało nam się pojeździć po wyspie. Wypożyczalni samochodów było tam więcej niż sklepów spożywczych, lecz ostatecznie nie zdecydowaliśmy się. Mąż był wyjątkowo przemęczony swoją pracą, wszystkim nam należał się kompletnie bezstresowy odpoczynek. A skoro tylko mi zależało na zwiedzaniu... Jeszcze kiedyś tam wrócimy, z pewnością, zobaczyć południowe plaże w Arvia czy Ierapetra, zagubione w górach wąwozy czy słynną Spinalongę, posmakować trochę niezepsutego turystyczną komercją interioru.
W ramach kompromisu włóczyliśmy się pieszo po okolicy, na ile pozwalał zapas sił Skrzata.
Wszystkie zdjęcia robiłam z filtrem polaryzacyjnym. Czyste niebo i pełne dobrze słońce służą fotografii krajobrazu, jednakże w przypadku kwiatów - zdecydowanie bardziej wolę delikatną warstwę chmur. Światłocienie i prześwietlenia nie są tym, co lubię.
Kolory... zmieniały się w zależności od pory dnia. Skały, które rano były niemal białe, późnym popołudniem stawały się rdzawe...
Nasz urlop przypadał jeszcze przed sezonem, nie było tłumów (całe szczęście!!). Wiele knajpek dopiero się otwierało, Grecy przesiadywali leniwie na schodach rozmawiając czy po prostu gapiąc się w morze. Niestety, nie mam odwagi robić zdjęć ludziom, żałuję, iż nie wykorzystałam okazji - niektóre twarze były tak charakterystyczne... Wiem, wystarczy zapytać o zgodę. Tchórz ze mnie, zamiast tego rozmyślam o teleobiektywie.
Przed jednym z większych hoteli w pobliżu przestawał odźwierny ubrany niczym pirat - współczułam mu czarnej koszuli, lecz jego obcisłe spodnie w połączeniu ze zdecydowanie nieodpowiednimi na tą porę roku butami nie pozwalały przejść całkiem obojętnie. Jego zatknięty za pasem pejcz działał inspirująco nawet na mężatkę...
Skrzat spotkał w hotelu rówieśnika i obaj ochoczo dokazywali, czy to
zatapiając w najgłębszym miejscu basenu statek (ta zaszczytna rola
przypadła rurze pcv nieznanego przeznaczenia), tak skutecznie, że
tatusiom nie udało się jej wyłowić, czy to niemal wywołując afery
międzynarodowe, gdy próbowali odświeżyć spieczonych słońcem gości przy
pomocy węża do napełniania basenu. A już na pewno mieli wielką
publiczność, kiedy ganiali po całym tarasie z przeraźliwym okrzykiem
"Balrog mnie goni!".
Z większej odległości w panoramie miasteczka wyróżniały się palmy i charakterystyczne sylwetki araukarii o niesamowitych liściach, które... na nasze potrzeby udawały węże.
Hehe wyobraząm sobie miny turystów, gdy Skrzacik biega i krzyczy :)
OdpowiedzUsuńMasz rację, te wiosnenne miesiące są najlepsze na odwiedzenie tego typu miejsc, ja też nie lubię tłumów i upałów, dla mnie max. 24 st. wtedy jest dobrze, powyżej się męczę i nic mi się nie chce. Cieszę sie ogromnie że wypoczeliście, mimo tego, że nie wszyskto zwiedziliście to wyjazd napewno był udany, widać po fotkach, a jeszcze kiedyś tam wrócicie i nadrobicie zaległości :)