Urlop spędziliśmy w Hersonissos Village. Hotel podobał mi się już na zdjęciach, po przyjeździe na miejsce - byłam nim zachwycona. Niewielkie budynki, białe, takie tradycyjne, w środku urządzone ze smakiem, na zewnątrz - tonące w zieleni. Rany, tam wszystko kwitło!!
W Grecji utrzymanie zielonego trawnika to ogromne wyzwanie i znaczne koszty, jednak kiedy przyzwyczaić się do suchych przestrzeni pod drzewami, to można do woli cieszyć się niemal egzotycznymi (biorąc pod uwagę polską strefę klimatyczną) roślinami. To, co u nas rośnie w szklarniach, tam - przy drodze. Fikusy to ogromne drzewa, pelargonie - wielkie krzaki, te wszystkie niesamowite kolory.. W sezonie znakomita większość moich zdjęć to kwiaty właśnie... więc pod tym względem nie potrafię sobie wyobrazić lepszych okoliczności.
Jedzenie w Hersonissos Village to odrębna sprawa - było przepyszne i w tak dużych ilościach, że... nie sposób było poczuć głód. Chciało się spróbować chociaż po trochu z tych pyszności. Skrzat przybijał sobie z kelnerami piątkę, ich przełożony co dzień sprawdzał, czy urosły mu po jedzeniu muskuły, a młody aż promieniał...
W opiniach o hotelu czytałam, przed wyjazdem, że jego wadą jest położenie - "można się zasapać". Hmm... kwestia wysokości to rzecz względna, do plaży było może 400 m, dla nas lekki spacerek, nawet, jeśli było stromo, ale niektórzy wozili tyłki samochodami.
Ta wysokość dawała za to wspaniałe widoki. Po górach pochodzić tam nie mogłam, lecz oczy ich widokiem nakarmiłam.
Kiedy w czasie sjesty moje chłopaki kładły się na drzemkę (wiadomo, mężczyzna mały czy duży, to stworzenie delikatne, potrzebuje odpoczynku), ja biegałam dookoła z aparatem, gubiąc się raz po raz w labiryncie zieleni, sieci alejek (całkiem często wpadając na pana "od napraw wszelkich", wyglądającego według najlepszych greckich wzorów i zawsze szeroko się uśmiechającego; właściwie to miałam poważny plan, by samej coś zepsuć w z góry upatrzonym miejscu, najlepiej... na dnie basenu ;) ), to znów siadałam na tarasie ponad basenem, z kawą i notatkami do Alpine.
Haha Słonko byłam w tym hotelu jeden raz w odwiedziny (urlop akurat spędzałam w innym) Faktycznie widoki z niego są zabójcze, choć wchodząc tam, ten jeden jedyny raz, miałam lekką zadyszkę, co pokazuje opłakany stan mojej kondycji fizycznej :) Przypuszczam, że gdybym spędziła tam 2 tygodnie i codziennie piechotką na plażę i z powrotem, szybko złapałabym formę ;) Miałaś więc taką maluteńką namiastkę gór ;) Zdjęcia są po prostu cudowne, oczu nie mogę oderwać. Jednak co maj, to maj. W sierpniu większość roślinności już jest wysuszona. Rozumiem, że pan „od napraw wszelkich” był dodatkową atrakcją hotelu :D Buziaki Kochana :*
OdpowiedzUsuńAleż widoki!!! można tak godiznami siedzieć i patrzeć! nie mogę nasycić oczu tymi fotkami, po raz n-ty je oglądam :)
OdpowiedzUsuńMnie to interesuje ten pan od napraw wszelakich i Twój poważny plan :d.. i te notatki nad Alpine oczywiście :D.. tu po raz kolejny wychodzi, że myślę bardzo egoistycznie.. ale co zrobić jak uwielbia Twoje opowiadania :)
OdpowiedzUsuń