Najpierw rozbiłam głowę, zbyt energicznie prostując się od zmywarki i zapominając o uchylonej szafce. Aż mnie zamroczyło, musiałam usiąść na ziemi, powoli dojść do siebie. Najgorsze było to, że nie miałam na kim odreagować, gdyż to ja sama zostawiłam otwarte drzwiczki... No dobra, trochę pozłościłam się na męża, który zamiast od razu mnie przytulić pytał się z głupią miną, co mi dolega. Guza czuję jeszcze dzisiaj, po dwóch dniach.
Wczoraj z kolei nadziałam się z rozpędem na drążek gimnastyczny, zamontowany w drzwiach dokładnie na wysokości moich ust (na potrzeby Skrzata). Niemal straciłam zęby. Rozorane dziąsło, rozcięta i zapuchnięta warga spowodowały, że kilka osób podsunęło mi numer infolinii ze wsparciem dla maltretowanych kobiet. Jak miło. Mężuś natomiast uznał, że najlepszą metodą pocieszenia mnie będzie rozśmieszanie. Przed poduszką się uchylił, za to ołówkiem już go trafiłam.
Dziś jak na razie bez wypadków, dzień jednak jeszcze się nie skończył. W końcu do trzech razy sztuka, aż się boję nauki...
Jestem zmęczona, tak cholernie zmęczona.
Nie fizycznie, bo niewyspanie to tak na własne życzenie, ale psychicznie. Czuję się odpowiedzialna za naszą trójkę, jednak nie radzę sobie ze wszystkim, co się z tym wiąże. Skrzat potrzebuje dużo uwagi i anielskiej wprost cierpliwości, mąż - niezachwianego wsparcia. A ja nie mam już siły, by zmierzyć się z własnymi problemami... Chociaż przynajmniej ostatnio wypłakuję się w ramionach męża, nie samotnie w poduszkę :/
Mieliśmy mieć w tym tygodniu urlop, mieliśmy wyjechać gdzieś, odpocząć i nadrobić sprawy, o których trzeba porozmawiać, pomyśleć. Mieliśmy spędzić ze sobą czas, po prostu ciesząc się swoją obecnością... Ale nie dostał urlopu. Nie bo nie. Nieważne, że w tym roku latem wykorzystywał jeszcze zaległy, ubiegłoroczny...
Najgorsza jest bezsilność.
W tej chwili nie jestem w stanie niczego zmienić, sięgnąć po żadną pomoc, dopóki nie zmienią się okoliczności, które ode mnie już nie zależą. To mnie wykańcza...
Kawałek na dziś - z filmu "Droga". Muszę wrócić do płyt Nicka Cave'a...
Dziś jak na razie bez wypadków, dzień jednak jeszcze się nie skończył. W końcu do trzech razy sztuka, aż się boję nauki...
Jestem zmęczona, tak cholernie zmęczona.
Nie fizycznie, bo niewyspanie to tak na własne życzenie, ale psychicznie. Czuję się odpowiedzialna za naszą trójkę, jednak nie radzę sobie ze wszystkim, co się z tym wiąże. Skrzat potrzebuje dużo uwagi i anielskiej wprost cierpliwości, mąż - niezachwianego wsparcia. A ja nie mam już siły, by zmierzyć się z własnymi problemami... Chociaż przynajmniej ostatnio wypłakuję się w ramionach męża, nie samotnie w poduszkę :/
Mieliśmy mieć w tym tygodniu urlop, mieliśmy wyjechać gdzieś, odpocząć i nadrobić sprawy, o których trzeba porozmawiać, pomyśleć. Mieliśmy spędzić ze sobą czas, po prostu ciesząc się swoją obecnością... Ale nie dostał urlopu. Nie bo nie. Nieważne, że w tym roku latem wykorzystywał jeszcze zaległy, ubiegłoroczny...
Najgorsza jest bezsilność.
W tej chwili nie jestem w stanie niczego zmienić, sięgnąć po żadną pomoc, dopóki nie zmienią się okoliczności, które ode mnie już nie zależą. To mnie wykańcza...
Kawałek na dziś - z filmu "Droga". Muszę wrócić do płyt Nicka Cave'a...
Ta bezsilność wobec tego na co nie mamy wpływu jest najgorsza.
OdpowiedzUsuń