Młoda kobieta przystanęła przed sklepem, a w jej oczach pojawiła się rozterka.
- Zapomniałam wziąć z domu wodę...
- Marta, kupisz na dworcu. – Mruknął niecierpliwie jej towarzysz, ściskając w dłoni mocno wypchaną torbę. – Jesteśmy już spóźnieni.
Otuliła się szczelniej szalikiem, próbując znaleźć w nim trochę ochrony przed przenikliwym chłodem tego poranka. Zerknęła na pobliski przystanek, wyłaniający się z nieprzyjaznej, brudnoszarej mgły i ponownie na sklep. Spędzą w pociągu dwie godziny, pewno znowu będzie duszno, a wolałaby teraz unikać zasłabnięć. Kolej mogła być niedoinwestowana, lecz na ogrzewaniu wagonów z pewnością nie oszczędzano.
- Daj mi piętnaście sekund, proszę. – Posłała mu jeden z tych szczególnych uśmiechów, jakie jej nigdy nie zawodziły. – Kupię nam jeszcze drożdżówki. – Dorzuciła kuszącą obietnicę.
Chłopak wpatrywał się przez chwilę w błagalnie zmrużone oczy, zarumienione od zimna policzki, na których tak często tworzyły się słodkie dołeczki. Od dawna wiedział, że był bez szans wobec tego spojrzenia.
- Wiedźma, znowu czarujesz. – Westchnął zrezygnowany, ruszając w stronę drzwi. – Chodźmy, byle szybko.
- Możesz zaczekać na zewnątrz. – Posłała mu w powietrzu buziaka. – Zaraz wracam.
Okręciła się w miejscu, szybko wchodząc do sklepu, a jej dłoń mimowolnie powędrowała w stronę brzucha. Dopiero wczoraj się upewniła, nie powiedziała mu jednak na razie, zostawiając sobie tę niespodziankę na weekend. Od dawna planowali ten wyjazd, tęskniąc już za jakimś wypadem za miasto, a teraz okazało się, że mieli co świętować.
Wyciągnęła właśnie portfel, żeby zapłacić, kiedy jej uwagę przyciągnął nieprzyjemny pisk opon, ostro hamujących na śliskiej tego ranka kostce brukowej, a następnie charakterystyczny trzask gniecionej blachy. Ktoś krzyknął, coś zadzwoniło, hałas przybliżył się. Obejrzała się akurat w tej chwili, gdy samochód wpadł na chodnik w ułamku sekundy zmiatając stojącą przed sklepem sylwetkę.
***
Poranne korki zawsze go irytowały. Jak wcześnie by nie wyszedł z domu, zawsze w jakiś wpadał. W dodatku ta pogoda była tak irytująca, mglista i ponura, gdyby nie zegarek, nie potrafiłby nawet powiedzieć, która była godzina.
Już był spóźniony na pierwszą lekcję.
Na kolejnych światłach ze zniecierpliwieniem wcisnął gaz, wykorzystując zatoczkę autobusową, aby wyprzedzić niemiłosiernie wlokącego się przed nim grata. Pobłogosławiwszy silnik, który dawał mu możliwość takiego zrywu, wykorzystał prosty odcinek ulicy, aby rozpędzić się przed następnymi światłami, jeszcze dwie przecznice i będzie przed tą cholerną szkołą. Klasa maturalna, diabli by to wzięli.
Kątem oka dostrzegł po lewej znajomą czerwoną kurtkę, obejrzał się tylko na sekundę, a później wszystko zaczęło się toczyć w przyspieszonym tempie. Jedno z kół wybiło na nierówności, której nie pamiętał, odruchowo szarpnął kierownicą, by wyrównać tor ruchu, lecz mokry bruk nie dawał przyczepności i ku jego przerażeniu, samochód zaczął bezwładnie kręcić się na boki.
Hamować! Skręcić! Boże!
Pierwsze uderzenie w jadący przed nim samochód zmieniło tor ruchu, chciał zahamować, lecz w panice tylko dodał gazu, wymijając kolejny pojazd, nadjeżdżający z naprzeciwka. Jego panowanie nad kołami było już jednak tylko pozorne, nie mógł nic poradzić na to, iż rozpędzony wjechał na chodnik. Czas wcale nie zwolnił, sekundy nie wydłużyły się nienaturalnie, jak w filmach, widział jednak przez krótki moment twarz mężczyzny, zanim zniknęła ona pod maską jego samochodu.
Zatrzymał się dopiero na słupie parę metrów dalej.
Pewny swoich umiejętności dzieciak, uważający się za mistrza kierownicy.
Innym razem znów ktoś, kto za bardzo się spieszy, a jeśli nawet wie, iż to ryzykowne, wydaje mu się, że i tym razem się uda. Ostry zakręt, ciężarówka, która wyjechała trochę na drugi pas, próba wyminięcia i tragedia, po której wkrótce jedynym śladem będzie mały, drewniany krzyż.
Nieuprzątnięte w porę gigantyczne sople, wiszące tuż nad ruchliwym chodnikiem. Ekipa miała przyjechać następnego dnia.
Doniczka, którą strącił trzaskający oknem przeciąg. Starsza pani postawiła ją na parapecie tylko na moment, żeby jej ulubiony kwiatek zaznał trochę słońca.
Dwie dziewczyny, które przebiegły na czerwonym próbując złapać tramwaj. Młoda kobieta wyhamowała w ostatniej chwili, skręcając, aby w nie nie uderzyć. Jej samochód ustawił się bokiem, a jadący z tyłu pojazd zepchnął ją na torowisko, prosto pod rozpędzony tramwaj.
Babcia, która odebrała pełnego energii wnuka z przedszkola, z wysiłkiem ciągnąc nogę za nogą. Tuż przed przejściem dziecko wyrwało rączkę z jej słabego uścisku, spiesząc się, by obejrzeć okno sklepu z zabawkami po drugiej stronie ulicy. Zawsze przechodziło tamtędy z tatą. Wbiegło na jezdnię w najgorszym z możliwych momentów.
Nie ma sensu o tym myśleć, zawczasu się zamartwiać, czy uda się nam dzisiaj wrócić do domu. Czy nasi bliscy wrócą. Ale… czasem to tylko chwila, która zmienia wszystko :(
Cóż nic na to nie poradzimy, a martwienie się nic nie pomoże. Trzeba żyć przygotowanym na niespodzianki losu... Ale kto jest przygotowany na takie chwile?
OdpowiedzUsuń