- Mama, twój mopsik przyszedł.
Na potwierdzenie tych słów załadował mi się na kolana, ściskając mocno za szyję.
- Jesteś już całkiem dużym mopsem. - Wykrztusiłam, lekko podduszona.
- A jak mops był mały to wchodził do mamy do brzucha. - Oznajmia z szerokim uśmiechem. - I jak mama jadła śniadanie, to mops je łapał.
Zabrałam się w końcu za książkę, która od dawna już czekała w mojej biblioteczce. Do jej kupienia zachęciło mnie nazwisko, Cormac McCarthy, oraz informacje o nagrodzie, jaką otrzymała. Jednakże coś w oczach Viggo Mortensena, spoglądającego na mnie z okładki, powstrzymywało mnie przed jej otwarciem. Uwielbiam tego faceta jako Aragorna, lecz w ekranizacji książki McCarthy'ego miał w sobie jakieś szaleństwo.
"Droga" to niezwykle poruszająca opowieść o tym, jak daleko może posunąć się człowiek głodny i zdesperowany, ktoś, kto nie ma już nic do stracenia. Największe wrażenie zrobiła na mnie nie przerażająca wizja świata, zimnego i pokrytego pyłem, wypełnionego przypominającego bardziej zwierzęta niż ludzi istotami, lecz naszkicowane w bardzo prosty sposób sylwetki ojca i syna. To ich droga, ich dramatyczna walka o każdy kolejny dzień, upodlenie, ale też niezwykła miłość, sprawiają, iż nie sposób zachować obojętność.
McCarthy pisze specyficznym językiem. Malownicze opisy zachwycają, nawet, jeśli dotyczą czegoś, co samo w sobie pozbawione jest uroku. Miałam już wcześniej przyjemność czytać jego "Krwawy południk", nie mogąc nadziwić się niezwykłemu połączeniu poezji i okrucieństwa.
"Droga" to tragiczne zmagania o zachowanie resztek nadziei na zgliszczach naszej cywilizacji. Polecam.