Prawie co dzień, idąc na plac zabaw, mijamy niewielki, ceglastoczerwony budynek, tonący w zieleni. Zadbany ogród, niemal zawsze pusty, kręte ścieżki i urokliwe ławeczki, zapraszające, by na nich przysiąść. Pusto. Czasem tylko można dostrzec kogoś na dyskretnym tarasie, nie wiem, czy to mieszkańcy czy ich goście...
Miniaturkę "Ostatni raz" napisałam pod wpływem bardzo smutnych dla mnie wiadomości. To... ciężkie dowiedzieć się, że już nie zdąży się komuś czegoś powiedzieć. Niespodziewane, bolesne, okrutne. Każda śmierć jest trudna, lecz w młodym wieku... Nigdy nie wiadomo, co przyniesie jutro. Pewnych spraw nie można zostawiać na później.
Sytuacja, w jakiej postawiłam tam Edwarda wyszła jednak dość przypadkowo. Nie to było moją intencją, skupiałam się na Belli. Tak łatwo puścić wodze fantazji, zbudować sobie piękny zamek, który za podstawy ma niedopowiedzenia i raczej marzenia niż rzeczywistość. Może się okazać, że nigdy już nie będzie okazji zrobić coś więcej.
Dopiero opisując te sceny z Edwardem zaczęłam się zastanawiać, jak on musiał się czuć. Bo tragiczny wypadek może zdarzyć się każdemu, nie da się na to przygotować i nie ma sensu o tym myśleć (no tak, przynajmniej trzeba się starać o tym nie myśleć). Ale jak poradzić sobie z życiem z wyrokiem? Poddać się, spędzając upływające nieubłaganie godziny na zrezygnowanym patrzeniu przez okno? Walczyć, z chorobą, bólem, słabością i poczuciem beznadziei, staczając zażarty bój o każdy kolejny dzień? Przy całej świadomości, że nie będzie ich już wiele?
Skąd czerpać na to siłę? Czy można cieszyć się takim życiem?
Znane hasło kampanii społecznej głosi, że hospicjum to też życie. Jeśli mam mówić za siebie, to rzadko zastanawiam się, co to tak naprawdę znaczy. Póki jest się zdrowym, nie chce się przecież myśleć o chorobie i śmierci. To... budzi niepokój, strach... Łatwiej powiedzieć - współczuję i odwrócić się, wymazując ten obraz ze swojej głowy. Ewentualnie przekazać 1 % podatku jako wsparcie, uspokajając swoje sumienie (tyle jest osób, którym można pomóc... ciężko wybrać cel).
Mieszkańcami hospicjów są najczęściej osoby starsze. Czy przekroczenie progu tej placówki traktują jako odnalezienie miejsca, w którym ktoś im pomoże, choć trochę ulży w niemożliwym do zniesienia bólu (te choroby, długie listy schorzeń, to najczęściej nieustanny ból)? Czy też miejsce, w którym mogą spokojnie czekać na ostateczne wyzwolenie?
Nie potrafię sobie wyobrazić.
A hospicja dziecięce? Jak dobry Bóg może pozwalać, żeby takie miejsca musiały powstawać? Jak sobie poradzić z tym, kiedy już od dnia narodzin wiadomo, że... nie będzie można prowadzić wyczekanego maleństwa z rączkę, że nie zdąży się usłyszeć od niego pierwszego słowa? Chować łzy i cieszyć się każdym podarowanym dniem? Dziękować choć za te parę tygodni czy miesięcy?
Nie jestem w stanie choćby spróbować o tym myśleć.
Hospicja to nie tylko łóżka i lekarze ze środkami przeciwbólowymi. To znacznie, znacznie więcej...
To bardzo smutne, każda śmierć, jest smutna, oczekiwanie na nią tak samo przygnębiające. Ale masz rację to część naszego życia...
OdpowiedzUsuń