środa, 29 czerwca 2011

Argument


- Mama, boli mnie rączka. - Dwie słodkie łezki toczą się po policzkach. - Nie mogę sam iść na nóżkach.

wtorek, 28 czerwca 2011

Przypomnienie


Kiedy myślę trzeźwo, ten tekst wydaje mi się bardzo mądry, bardzo prawdziwy... To tylko stary wiersz, zawsze jednak do mnie trafiał. Mam przy sobie odręcznie przepisany egzemplarz, schowany w portfelu. Na wypadek, gdybym potrzebowała zajrzeć, choć przecież znam go na pamięć...

Kiedy jednak dręczy smutek i rozżalenie na los, nic mnie nie przekonuje.

"(...) Jesteś dzieckiem wszechświata: nie mniej niż gwiazdy i drzewa masz prawo być tutaj i czy to jest dla ciebie jasne czy nie, nie wątp, że wszechświat jest taki jaki być powinien. 
Tak więc bądź w pokoju z Bogiem, cokolwiek myślisz o Jego istnieniu i czymkolwiek się zajmujesz i jakiekolwiek są twe pragnienia; w zgiełku ulicznym, zamęcie życia, zachowaj pokój ze swą duszą.
Z całym swym zakłamaniem, znojem i rozwianymi marzeniami ciągle jeszcze ten świat jest piękny... 
Bądź uważny, staraj się być szczęśliwy." 
Dezyderata, Maks Ehrmann
Do starych problemów dołączyły nowe, czuję się zmęczona... Nie ma czasu, by usiąść, omówić to, coś wymyślić. Za dużo się już spraw uzbierało, chowam się z tym wszystkim wewnątrz siebie. Tam w środku muszę to uporządkować, odnaleźć siłę, której chwilowo mi brakuje. Na razie skupiam się na każdym kolejnym dniu - wstać, iść do pracy, zadbać o najbliższych.



poniedziałek, 27 czerwca 2011

Arciuł


Mała istotka przygląda mi się z wyraźnym skupieniem na twarzy. 

- Ja nie paruję i nie jestem parowozem. - Stwierdza z całą stanowczością.

- Naprawdę nim nie jesteś? - Przechylam lekko głowę, zaglądając w brązowe oczka.  

Malujący się na jego twarzy upór sprawia, że się uśmiecham. 

- Przecież nie mam komina. - Tłumaczy mi z cichym westchnieniem, jakbym nie rozumiała najbardziej oczywistej sprawy na świecie. 

Faktycznie, nie znam się na tym, pomimo to próbuję szczęścia.

- A to co? - Pokazuję na jego uszy. - Dlaczego tutaj dymi się jak z komina.  

Mruga zaskoczony moim tokiem myślenia, jednak już po chwili w jego oczkach błyskają figlarne iskierki. 

- Ale gdzie jest kabina? - Uśmiecha się z wyższością. 

- Tutaj. - Czochram go po główce.

- A piec, gdzie jest piec? - Prowokuje.

- Tutaj. - Głaskam mały, słodko wydęty brzuszek.

- Mama, a gdzie są kółka? - Rzuca mi wyraźne wyzwanie.

- Tutaj. - Wskazuję na jego kolanka i po coraz szerszym uśmiechu domyślam się, że dałam się złapać.

- Nie! Kółka są tutaj! - Podnosi do góry nóżki i pokazuje swoje stópki. 
 
 
- Mama, ja jestem twoim arciułem. - Rzuca mi się na szyję, owijając dookoła niej drobne, choć wcale nie słabe ramionka. 
 
Odwzajemniam jego uścisk.

- Jesteś moim kochanym rycerzem Jedi. - Mruczę mu do ucha. 
 
W odpowiedzi zostaję bardzo energicznie poklepana po plecach, żeby nie powiedzieć uderzona. 

- Nie. Jestem twoim kochanym arciułem. - Powtarza z naciskiem.
 
A wszystko to przez dziadka. Przez jeden niepozorny prezent, mały R2D2, w pewnych kręgach znany też jako arciuł, zapoczątkował epokę Wojen Gwiezdnych w naszym domu. Teraz z duplo powstają coraz to nowe maszyny kroczące i droidy, a żaba została przemianowana na Yodę.
 
 

- Mama, odpoczniemy na ławeczce.
- Chodź, przecież jest blisko. 
- Ale ja chcę usiąść. 
- Co się stało?
- Moje nóżki stoją. 
Zapomniałabym wyjaśnić - rzecz się działa na 500-metrowym odcinku między przedszkolem a domem.

- Mama, czy dzisiaj znowu jest święto dziecka? 

- Chcę soczek!
- Pijesz za dużo soczków, myszko. Od tego będą się psuły ząbki. Tam stoi woda.
- Ale od wody ja będę malutki!

Przesieka, dzień 3

Sobota była zupełnie light'owa. Spacerek po okolicznym lesie, błyszczącym po niedawnej ulewie.


Gdybym miała się kiedyś zdecydować na fototapetę, musiałaby wyglądać mniej więcej w ten sposób. Nie ma nic bardziej kojącego dla oczu niż zieleń (nie mylić z "zielonymi").




Tego zdjęcia nie powinnam może wstawiać, jest zbyt... chaotyczne? Niewiele na nim widać, wiem. Ale ja słyszę ten cichutki szmer strumyka, czuję zapach świeżej mięty, widzę maleńkie klejnociki niezapominajek...





Nie spodziewałam się ich już w czerwcu :)


Raz jeszcze Wodospad Podgórnej. Jak widać nie ma potrzeby męczyć się z HDR czy operacjami na krzywych, mieszaniu warstw, by uzyskać w miarę czytelne zdjęcie. Wystarczy... poczekać, aż chmura przesłoni słońce.




Zielona polanka i bardzo zdradliwe bagienko.



niedziela, 26 czerwca 2011

Przesieka, dzień 2

Okazało się, że internet to mieliśmy tylko do pierwszej burzy ;) Ale nastawiałam się na góry, nie na sieć, więc nie mogę powiedzieć, bym się tym przejęła.


Kto powiedział, że tylko te znane, widowiskowe szlaki są warte uwagi? Ile osób wie o tych cichych ścieżkach, ciągnących się przez ukryte w lesie przełęcze, malownicze dolinki i bukowe zbocza? Owszem, uwielbiam zejście od Małego Stawu na Polanę, czy wędrówkę grzbietem Karkonoszy. Jednak równie wiele radości sprawiają mi boczne ścieżki.


Szkoda, że nie mogę załączyć do tego zdjęcia niesamowitego zapachu tej łąki - odurzający, miodowy, taki dziki... Do tego wiatr, który przeczesuje dolinkę w różne strony, niosąc ze sobą delikatną pieszczotę... Mogłabym tam spędzić cały dzień - rozsiąść się na trawie i... spać?

Mały wodospad, przyjemnie szemrzący. Nie przeszkadzałyby mi nawet tak bardzo te betonowe, równiutkie stopnie... Tylko ta folia trzepocząca w nurcie - smutny znak, że człowiek tu był i naśmiecił.
 









Śmiem twierdzić, że kto nie spróbował tych dzikich, leśnych, ten nie zna prawdziwego smaku poziomek :) Wygrzane w zalewającym polanę słońcu, słodkie i obłędnie aromatyczne. Kiedy teraz patrzę na te zdjęcia, mam wrażenie, że wciąż jeszcze czuję ten zapach.

W każdym razie kilka ich garści podładowało małe akumulatorki na tyle, że wystarczyło by zdobyć zamek.



Zawsze miałam słabość do robienia zdjęć ścieżkom, dróżkom, a tym leśnym i górskim - w szczególności. Mogłabym dorobić do tego jakąś teorię, że takie zdjęcie ma w sobie element zagadki, bo nie wiadomo, co skrywa się za zakrętem, że stanowi to metaforę życia, etc.etc.etc. Ale po prostu - one łatwo się komponują, niemal zawsze dobrze wychodzą i... lubię je.

Szkoda tylko, że tych "naturalnych" ścieżek jest coraz mniej. Szlaki, które pamiętam jako kamieniste i kręte, są dzisiaj asfaltową jezdnią albo co najmniej - szerokim, wysypanym żwirem traktem. To już nie to samo. Rozumiem, dlaczego tak się dzieje, rozumiem zwiększony ruch turystyczny i zdaję sobie sprawę, że takie rozwiązanie w pewnym stopniu chroni szlaki przez rozdeptywaniem.... Nie potrafię się z tym jednak pogodzić. 

Jeszcze 10, 12 lat temu przemierzałam te dróżki z wysoko załadowanym plecakiem, z karimatą i śpiworem, przeskakując nad kałużami, wspinając się na kamienie. Czasem podrapana od gałęzi, pod którymi się przeciskałam, często całkiem zabłocona. Ale zawsze zachwycona szlakiem. Przede mną - przeszły po nich setki, tysiące stóp. I jakoś to... dawało radę. Dlaczego dzisiejszym turystom to nie wystarcza? Bo idą w trasę nieprzygotowani? Bo przyjeżdżają na wycieczkę, jakby jechali do miejskiego parku - i oczekują podobnych wygód? Bo jak wszystko w dzisiejszym świecie, również i góry muszą być szybkie, łatwo dostępne, kolorowe i lekkie do strawienia?

Z różnych rozmów, na szlaku i nie tylko, wiem, że nie tylko mi się to nie podoba. Ale nikogo to nie obchodzi. Pieniądz jest siłą nie do pokonania. A pieniądz - to turyści.

Przegrywają przede wszystkim góry, nasza przyroda...





Bukowina, bukowina...


Mały skrzacik był bardzo dzielny, ale że nóżki ma wciąż niewielkie, toteż część drogi odbył na plecach.

- Dokąd tak jedziesz na babci? - Pytam go.

- Zdobywać zamek. - Podpowiada dziadek.

- Zdobywać jakąś restaurację. - Wyjaśnia zadowolony skrzat.

Cały tatuś :)


Chojnik. Ruiny zamku z XIII czy XIV wieku. Jak każdy zamek ma swoje burzliwe dzieje, ważne role w wojnach, zdrady i tym podobne. Mi jednak w pamięci utkwiła legenda o miejscowej Białej Damie (w końcu każdy szanujący się zamek powinien jakowąś posiadać). Pamiętam tylko, że miała na imię Kunegunda. Była córką księcia, ale pomimo namów ojca - nie chciała wyjść za mąż. Po naciskach ogłosiła, że wyjdzie za tego śmiałka, który konno, w pełnej zbroi, objedzie dookoła murów zamkowych. Wielu rycerzy straciło życie dla tej jej zachcianki... W końcu znalazł się dzielny śmiałek, któremu się to udało. Księżniczce tak on się spodobał, że chciała dla niego odstąpić od tej próby. Rycerz jednak się uparł, a wykonawszy zadanie, oświadczył, że nie chce za żonę kogoś tak okrutnego. Odjechał, a Kunegunda rzuciła się z murów.

Zamek jest malowniczy, polecam widok z wieży - przy dobrej pogodzie jest imponujący. Na zamku działa też miła restauracja, a pani, która wydaje posiłki, śmiało mogłaby dowodzić drużyną rycerzy ;)

Muszę jeszcze raz pomarudzić - cieszę się, że znalazł się ktoś, kto dba o zamek i stara się go utrzymać. Ale brrrr.....to dobudowane parę lat temu zwieńczenie murów - moim zdaniem wygląda przeokropnie...





Zamiast tego zdjęcia powinnam wstawić filmik z kamery - byłoby słuchać ten groźny pomruk przetaczającej się nad górami burzy. Najlepszy obiad nie dodaje tak sił, jak echo gromów. 

Na szczęście tym razem tylko nas postraszyło.


piątek, 24 czerwca 2011

Przesieka, dzień 1


A jednak mam tutaj internet!! Niespodzianka.

To żółte u góry to tojeść, jeśli się nie mylę.

Do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy, czy się uda. Mąż przesiadywał w pracy do upadłego, byle się wyrobić, byle wytargować jeden dzień urlopu. Miałam jechać sama ze skrzatem, udało się, dosłownie w ostatniej chwili, na parę godzin przez planowanym wyjazdem... Pierwszy odcinek pokonaliśmy nocą i było to interesujące przeżycie - niemal całą drogę towarzyszyły nam burze. 
Otwarta przestrzeń dookoła, pola aż po horyzont, i do tego błyskawice przecinające niebo na pół - od jednej linii horyzontu po drugą! Jeszcze nigdy nie widziałam tak widowiskowej burzy. Zdarzyło mi się spotkanie z gromami na wysokiej górskiej przełęczy, zdarzyło w lesie, ale nie - nocą pośród pól. Oświetlone białym, upiornym światłem wyglądały zupełnie inaczej. Inspirujące. Jedyne, czego żałowałam, to że nie bardzo mogliśmy zatrzymać się. Aż mnie palce swędziały, by wygrzebać z bagażnika statyw i spróbować uwiecznić te niesamowite błyski... Mniej ciekawie zrobiło się, kiedy wjechaliśmy w nawałnicę. Myślałam, że takie rzeczy dzieją się tylko w filmach - reflektory rozświetlały tylko ścianę wody, widoczność zerowa. Nie wiedzieliśmy nawet, gdzie kończy się jezdnia... Droga na szczęście była pusta (może dlatego, że wszystkie samochody poza nami stały na poboczu na światłach awaryjnych? - przynajmniej tak się domyślaliśmy po niewyraźnych błyskach).

Ten przejazd na pewno zapamiętamy na długo.


Zgodnie z wieloletnią tradycją na "czerwcowy" długi weekend wybraliśmy się w Karkonosze. Tym razem - dla odmiany od starego dobrego Karpacza - padło na Przesiekę. Cisza, spokój, minimalny ruch, odludne ścieżki i wiele miejsc, w które skrzacik może wcisnąć swój ciekawski nosek...

Czego chcieć więcej?




 Nic na to nie poradzę, że jak widzę ciekawego kwiatka, to nie potrafię przejść obojętnie. Poniżej widok na Śnieżkę, z daleka tylko. Spodki chyba jeszcze nie zostały odbudowane...







Święty świętym, wiara wiarą, ale dopiero kłódka daje pewność.



Wodospad Podgórnej. Według oficjalnej informacji ma 10 metrów wysokości, co czyni go trzecim co do wielkości po polskiej stronie Karkonoszy. 


I jeszcze jako HDR, nie jestem szczególnie zadowolona.



Pogoda pierwszego dnia była znakomita. Znacznie cieplej, niż się spodziewaliśmy, słonecznie... Zieleń, ptaszyska, świeże powietrze... Nic tylko się wyciągnąć na trawie, tudzież na ławeczce, i pozwolić sobie chwilę odpocząć...

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...