Mam wyjątkowo zabiegany tydzień, wiele spraw do załatwienia (niespodziewanego rendez vous z ekipą remontową nie wyłączając), udało się jednak znaleźć czas, by wybrać się dziś na przebieżkę do lasu. Tak konkretnie to ta przebieżka była dla mnie, bo Skrzat jechał na rowerze. I oczywiście mały demon odkrył u siebie po zimie podkłady niewykorzystanej energii, pokochał więc szybką jazdę. Na tyle szybką, że moja przebieżka zmieniła się w ostry sprint, a i tak nie mogłam go dogonić.
Ten wiosenny las jest malowniczy - nisko wiszące słońce prześwietlało go na złoto, zawilce i ziarnopłony, pachnąca świeżością ziemia... Nie mogłam się jednak nacieszyć widokami, gdyż najlepsza zabawa polegała na tym, by niespodziewanie wjeżdżać mamie pod nogi.
Nasza trasa wiodła w górę to w dół, wymagała pewnej uwagi, by nie stoczyć się w dół wąwozu czy nie wpaść do jeziora. Na prostych odcinkach za to... Skrzat, miał okazję nauczyć się dwóch rzeczy: po pierwsze, są polecenia, których pod żadnym pozorem nie wolno ignorować, i należy do nich "hamuj!". Po drugie, chyba w końcu zapamiętał, gdzie te hamulce ma. Cóż, jest kask, są ochraniacze, czasem z mężczyznami inaczej się nie da.
Wróciłam do domu zziajana, powłócząc nogami. Mąż reanimował mnie czarującym uśmiechem, po czym podał stertę koszul do prasowania :)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz